Quantcast
Channel: Quantanamera Blog
Viewing all 305 articles
Browse latest View live

MPMK Strzegom 2017 – mamy II-vice Mistrza!

$
0
0

Wow!

Pojechaliśmy do Strzegomia mając cichą nadzieję, że uda nam się chociaż trochę poprawić wyniki z niedawnych przecież kwalifikacji. Jestem pewna, że żaden z sześciolatków nie miał tak pechowego życiorysu jak moja mała Fugu i raptem 10 miesięcy na pracę pod siodłem praktycznie od poziomu trzylatka. Kiedy przecież Fugu po areszcie boksowym wreszcie mogła zacząć galopować (jako już prawie 6-latek…), to tak jej się to podobało, że praktycznie większość treningów robiłam z nią pracę w galopie. Gdzieś w czerwcu okazało się, że zaczęła uczciwie zmieniać nogi, to podczas treningu z Olą Szulc pojawił się świrnięty pomysł – hej, a może by tak pojechać kwalifikacje na MPMK? Tylko poza galopem, który określiłabym jako przyzwoity nie miałam już nic. Na pewno nie miałam posłuszeństwa (wkurzona rybka-fugu) i nie miałam kłusa – zero łopatek, trudności w pojechaniu kółka, duże nafukanie i oburzenie w ciągu, które skutkowało pasażem i brakiem impulsu, dodania, w których ruletką było to, czy uda mi się poszerzyć i czy nie polecę radośnie przed siebie galopem. Nie mówiąc o stępie, w którym wszystkie emocje i napięcia Fugu biorą górę w postaci mało obszernego wykroku i usztywnienia przy zachowaniu kontaktu. A stęp wyciągnięty? Co to takiego jest? 😆 Półfinałowy czworobok mieliśmy opanowany, ale finałowy przejechałam może ze z kilka razy.

Trzeci w życiu wyjazd Cebulki i Mistrzostwa Polski? Chyba trochę krejzi takie plany 😈 Ale gdyby tak udało się pojechać na powiedzmy 7,2, to znaczy, że robota idzie do przodu i jest faktycznie świetnie!

IMG_4818_

Z planów wyszła jednak rzeczywistość, która wręcz każe przecierać oczy: kosmiczna ocena za galop – 8,7!! Rewelacyjne oceny za kłus, podporządkowanie i perspektywę, naprawdę budująca ocena końcowa (7,74) i w efekcie podium! Mamy II-vice Mistrza Polski w kategorii koni zagranicznych! 😀

Fugu ze startu na start była coraz lepsza, bardziej skupiona i bardziej zadowolona. A nie było lekko, bo pierwszym utrudnieniem była potężna ruja, która dopadła biedną Cebulkę już w środę. Jeszcze nigdy tak się nie grzała – puszczona na chwilę z Suszkiem na halę zagoniła go w ciasny kąt, przyparła do narożnika, zadarła ogon i podstawiała się Suszkowi pod nos czekając na akcję. Później w trakcie całego wyjazdu nie chciała jeść i widać było, że jest strasznie obolała, pewnie pękający pęcherzyk na jajniku nieźle dawał się we znaki, Fugu tupała w boksie, oglądała się na swój zad i była nieszczęśliwa. Pod siodłem jednak zupełnie inny koń, 100% taki sam, jak zawsze, więc tym bardziej doceniam, jaka z niej dzielna dziewucha.

IMG_9632
Na domiar złego w Strzegomiu nas totalnie zalało… W zasadzie wszystkie treningi i starty w deszczu lub przynajmniej mżawce, niekiedy urozmaicone silnymi podmuchami wiatru. W piątek w nocy zrobiliśmy z Blondynem awaryjną wyprawę do Wrocławia po kalosze i foliowe płaszczyki, bo bez nich rzeczywiście nie udało by się przeżyć (woda wdarła się nawet do namiotów, organizator przywoził bele słomy, żeby dało się przechodzić w miarę suchą nogą, bez brodzenia po kostki w kałuży. W sobotę pogoda stała się na tyle paskudna, że praktycznie zmyło rozprężalnię, a konkursowy czworobok był w takim stanie, że nie nadawał się do jazdy. II półfinał został odwołany. Do późnego wieczora nie było nic wiadomo, co z samym finałem… Równolegle jeszcze odbywały się MP w powożeniu – Fugu na widok solidnego ślązaka z bryczką nakręciła się tak mocno, że nawet w boksie z godzinę nie mogła uwierzyć własnym oczom i się uspokoić :roll:

Ale mimo to – wszystko wyszło doskonale (no, poza stępem, ale teraz przynajmniej mamy wyraźnie wytknięte palcem, nad czym należy się skupić w pracy).
Cebulka dostała elegancki szalik, talerz uroczo zwany w kuluarach „skorupą” i bukiet kwiatów, których nie miała ochoty zjeść, ale które po powrocie zamontowałam w wiaderko pod jej boksem 😉

Wszelkie brawa i podziękowania należą się samej kasztance, bo wiecie – na koniu się przecież tylko siedzi i to on odwala całą robotę 😉

Fot. Katarzyna Broda (faraa) photography:
22007793_1064881953646781_7358526825016640546_n

Wróciliśmy późno wieczorem do domu i zajrzałam jeszcze do pozostałych boksów wyklepać koniki. Suszek na nas widok niezmiernie się ucieszył i postanowił pokazać, że on też jest zdolnym, utalentowanym i godnym podziwiania koniem, mianowicie zaczął lizać drzwi swojego boksu 😆 Witamy w normalności 😉


A następnie praca w stępie

$
0
0

Skoro wygląda na to, że ze stępem  Cebuli jestem na bakier, to niech będzie dziś o stępowaniu 😉
Problem Fugu z tym chodem jest tej natury:
fugu_step
Szkopuł w tym, że jej definicja „co mnie szturchasz” jest dość pojemna. Mięciutka kozia szczotka też ją szturcha. Pasek od derki ją szturcha. Zakładanie ochraniacza szturcha. Nawet jak psikam jej ogon sprayem, to ją „szturcha”… Nie sposób uniknąć dotyku, jeśli mam wydłużyć wykrok w stępie. Albo skrócić. W jakikolwiek sposób nie zadziałam z siodła, Fugu oburza się, że ją szturcham, nadyma i usztywnia. Czeka mnie jeszcze z tą akceptacją pomocy kolosalna praca – oby nie syzyfowa.

O tym, co to jest dobry stęp było już dawno: http://quantanamera.com/konskie-chody-co-to-jest-dobry-step/
A dziś spróbujmy zastanowić się, co możemy ciekawego porobić w stępie. Na pewno nie odpoczywać! Uczciwie zapytam: komu nie zdarzyło się po przejściu do stępa wyłączyć się, zatopić w myślach (a może i – o zgrozo – zacząć grzebać w telefonie?) i biernie pasażerować, zostawiając konia zupełnie samopas w stępie? Albo zorientować się dopiero po dłuższej chwili, że nasz koń: ledwo idzie naprzód / sunie w dowolnie wybranym kierunku / przejmuje kontrolę nad tempem / usztywnia szyję? Przyznam, że mogłabym pierwsza w siebie rzucić kamieniem… Jak to jest, że wszystkie tego typu problemy, jeśli pojawiają się w kłusie lub galopie, staramy się odruchowo rozwiązywać, a w stępie coś za często patrzymy na nie przez palce. Tymczasem koń nie dzieli przecież treningu na część, w której ma być poprawny i na fragmenty, w których może sobie pozwolić na niechlujność i rozpasanie.

Na rzuconej wodzy jakoś łatwiej…
IMG_1173

Pracując w samym stępie można zrobić fantastyczną gimnastykę, prowadzącą do poprawy równowagi i rozluźnienia konia. Jeden z mistrzów XVIII-wiecznej z mistrzów francuskiej szkoły jazdy École de Versailles, François de Lubersac uważał, że stęp jest pierwszym chodem, w którym należy rozpoczynać ujeżdżeniowe szkolenie konia. Trenował swoje konie wyłącznie w stępie, a kiedy uznawał, że nadeszła odpowiednia pora, po prostu wykonywał wszystkie elementy w kłusie i galopie, bez potrzeby dodatkowych przygotowań, ćwiczeń czy prób. Stąd właśnie pochodzi znana powszechnie zasada, aby pracę i elementy w wyższym chodzie rozpoczynać dopiero wówczas, kiedy są bardzo dobrze przygotowane i wykonywane z łatwością w niższym chodzie. Jeśli zatem oczekujesz dobrych łopatek, trawersów, ustępowań, poszerzeń i skróceń wykroku – sprawdź, czy możesz je zrobić w stępie. Wszystkie problemy, jakie się pojawią w tym chodzie, pojawią się także w kłusie i galopie.

I chociaż stęp jest chodem, w którym wszystkie niedoskonałości i braki pary stają się wyraźnie widoczne, to nie należy unikać pracy w stępie. Przeciwnie, można wykorzystać spore ułatwienia, jakie się z nią wiążą. Stęp jest chodem wygodnym, dzięki czemu nawet mniej wprawny jeździec może usiąść prawidłowo, równo i stabilnie. W wolnym w porównaniu do kłusa czy galopu tempie zyskujemy sporo czasu, aby „przemyśleć” działanie pomocy i precyzyjnie je zastosować, skupiając się na reakcjach konia i uczuciach, jakie się z nimi wiążą. W stępie łatwiej nam będzie zdiagnozować krzywiznę konia, jego słabszą stronę, czy trudność w opieraniu się na którejś z nóg (i tak samo – krzywiznę jeźdźca, słabszą stronę jeźdźca itd.). Chód ten można wykorzystać nie tylko na naukę nowych elementów, ale poprawienie jakości tych, które koń już wykonuje. Jeśli jeździsz stępem – skup się na tym, co czujesz, „licz nogi” – zastanawiaj się, którą koń w danej chwili wkracza pod kłodę, bo umiejętność takiego wyczucia ogromnie się przydaje w treningu.

Totalne skupienie z liczeniem nóg (bo u Suchego lubią być dwie, a nie cztery) w stępie:
IMG_4675

Po pierwsze, w stępie potrzebujesz mieć „go” – wyraźną tendencję do ruchu naprzód. Ten chód może łatwo pokazać jeźdźcowi, co to znaczy mieć konia „przed łydką”. Hm, tylko co to w ogóle znaczy owe magiczne przed łydką? W końcu jeździec ma zawsze łydki na środku konia 😆 Jeśli obserwujesz konie na karuzeli, to możesz zauważyć, że koń maruder, który zbyt opieszale przemieszcza się w maszynie i zostaje z tyłu swojego przedziału, zostanie dogoniony przez przegrodę za nim i stuknięty nią w zad (i jeśli owa przegroda jest podłączona do prądu, to efekt spotkania z nią może być dość piorunujący…). Z reguły dwie, trzy takie kolizje i koń wie już, że nie opłaca mu się zostawać w tyle, zatem dostosowuje swoje tempo do ruchu karuzeli. Identycznie mamy działać łydką. Jeśli koń nie kroczy, tylko snuje się bez życia – wyślijmy go naprzód aktywną łydką, działającą jak popędzająca elektryczna przegroda. Potem nogę koniecznie trzeba puścić luźno, nawet jeśli spowoduje to ponowne zwolnienie marszu konia – wtedy po raz kolejny trzeba obudzić go łydką. Jeśli w ten sposób działamy z odpowiednią szybkością reakcji i konsekwencją, koń znajdzie się przed łydką – tak jak przed przegrodą karuzeli i sam będzie szedł w zadanym tempie. Ot, cała filozofia 😉
A jakie jest dobre tempo stępa, czyli kiedy konia aktywizować? Siedząc na koniu miej wrażenie, że koń idzie „dokądś”. Ja z reguły wyobrażam sobie, że mam za 10 minut odjeżdżający z przystanku autobus. Jest wystarczająco dużo czasu, żeby nie biec z wywieszonym językiem, ale muszę jednak wyraźnie kroczyć, żeby na przystanek dotrzeć w samą porę. Takie uczucie – że zmierzamy do jakiegoś celu – powinno się mieć na prawidłowo stępującym koniu (i to nie tylko na rzuconej wodzy, ale również na kontakcie). Pamiętaj jednak, że praca nad stępem zaczyna się nie pod siodłem, ale już w ręku. Zawsze, gdziekolwiek prowadzisz konia – zawsze wymagaj aktywnego stępowania obok prowadzącego. Idź na wysokości łopatki – to doskonały sprawdzian tego, czy koń pod siodłem jest przed łydką. Nigdy nie akceptuj sytuacji, kiedy koń ciągnie się na końcu uwiązu za prowadzącym, ledwo przebierając nogami. Taki obrazek to poważne naruszenie całej hierarchii stadnej między człowiekiem, a koniem – bo to koń w tym momencie prowadzi jeźdźca. Pamiętaj również, że leniwy koń nie jest skupiony i zwyczajnie Cię nie słucha!
Jeśli zdarza mi się pracować z powierzonymi w trening końmi, to nierzadko muszę zaczynać naukę od prowadzania w ręku właśnie…

Hendrix jest młodziutki i na razie wystarczy, by znał stęp swobodny, pośredni i początki wyciągniętego. Kluczem do każdego jest wyraźna dążność naprzód:
IMG_3711

Stęp w ręku też można ćwiczyć i rozwijać. Czasem bywa tak, że nie możemy jeździć (zamarznięte podłoże, kontuzja konia) – taki czas nie musi być zupełnie stracony pod kątem szkoleniowym. Sama chodzę wówczas z końmi w ręku, dbając o ich prawidłowe prowadzenie (jeszcze raz: koniecznie na wysokości łopatki i nie wolno wyprzedzać konia, przy problemach z dążnością naprzód można do drugiej ręki wziąć bacik). Robię masę skróceń i wydłużeń wykroku, czy na przykład zatrzymań w mało spodziewanych miejscach. Konie błyskawicznie uczą się dopasowywać do tempa nadawanego przez człowieka, utrzymywać je i skupiać się na pojawiających zmianach chodu – a przecież DOKŁADNIE o to samo chodzi nam pod siodłem.
Podobnie stępując w ręku, z ziemi bardzo łatwo jest nauczyć konia chodów bocznych.

Cała gimnastyka w stępie uczy konia, jak być przepuszczalnym, uruchamiając jego łopatki, grzbiet i zad.

Jest wiele rzeczy, które można wyraźnie poprawić w stępie, zależnie od tego, co potrzebujemy sporygować:
– lekkość przodu – panaceum to piruety w stępie. Można je robić podczas rozgrzewki, dobre rozstępowanie konia wcale nie musi polegać na jeżdżeniu 10 minut na luźnych wodzach.
– obszerność wykroku – kawaletki, kawaletki i jeszcze raz kawaletki. Na prostych, na kołach, z czasem rozsuwane lub podnoszone. Koniecznie jeżdżone tak, żeby koń pozostawał na pomocach i najlepiej z pomocnikiem z ziemi, który będzie mógł dostosować drążki do stępa naszego konia. Drążki poprawiają czterotaktowy rytm stępa, stąd są cenną pomocą dla koni z tendencją do inochodu.
– równowaga – ustępowania w najróżniejszych konfiguracjach
(i tutaj polecam cały wielki wpis o ustępowaniach http://quantanamera.com/ustepowanie/)
– elastyczność boków: łopatki, trawersy, rewersy, szczególnie jeżdżone na przemian na kole.
– kontakt – no i tutaj mamy tak ogromne zagadnienie, że chyba bliżej można byłoby je omówić wyłącznie w osobnym wpisie. W stępie można bardzo poprawić kontakt, ale nieumiejętna nad nim praca zrujnuje nam stęp… W stępie większość jeźdźców i koni ma najmniej trudności, aby ustabilizować lekki i elastyczny kontakt. Ponieważ jeździec siedzi pewnie i statecznie, może skupić się nad tym, jak powinna wyglądać praca jego dłoni podążających za ruchem głowy i szyi konia (bo stabilna dłoń nie oznacza ręki zabetonowanej w jednym miejscu!). W tym celu warto nabrać wodze na kontakt bez proszenia konia o ustąpienie w potylicy. Tak jak w szkółce na jednej z początkowych lekcji 😉 Teraz, utrzymując stały i równy kontakt podążamy dłońmi za ruchem wędzidła, nie blokując go, nie zwiększając nacisku, nie spóźniając się ręką. Jeśli nasz koń aktywnie rusza szyją, to dłoń będzie nam się przesuwała przed siodłem w przód i tył dobre 10 centymetrów i może być to spore zaskoczenie, że rozluźniona i podążająca z pyskiem konia ręka jest daleka od dłoni zafiksowanej w punkt. Jeśli utrzymanie równego i miękkiego kontaktu dłońmi z wędzidłem przychodzi z łatwością i bez usztywniania ręki jeźdźca, można konia poprosić o ustąpienie potylicą, rozluźnienie szyi i opuszczenie głowy w dół. Nigdy (absolutnie nigdy) nie robimy tego ciągnąc za wodze!. Konia wypuszcza się do dołu przez zamknięcie i następujące po nim otwarcie dłoni, czy lekkie zgięcie potylicy (widoczne staje się pół wewnętrznego oka) w bok, z którego zachęcamy konia do zaokrąglenia i obniżenia szyi. Jeśli próbujesz ciągnąć za wodze, to znaczy, że jedziesz od ręki, do tyłu.
Nabrać wodze, nieść dłonie przed sobą i ruszyć w równy kontakt – wbrew pozorom to nie jest takie łatwe zadanie:
IMG_3065
– reakcje na półparady – ćwicz zatrzymania, czyli pełne parady. Jeśli koń będzie umiał zareagować na przestanie podążania ręką za wędzidłem zatrzymaniem – pełną paradą, to wystarczy zastosować te same pomoce delikatniej, aby zatrzymanie zmieniło się we wstrzymanie (a parada w półparadę).
Dodatkowo, kiedy koń się zatrzyma, to zwróć od razu uwagę na jego tylne nogi. Powinny stawać równo, głęboko pod kłodą konia. Pomagaj sobie bacikiem (przydatny będzie również pomocnik z ziemi z batem, który pomoże równo ustawić zad konia), aby wytłumaczyć koniowi, jak ma wyglądać zatrzymanie. Stawanie równo poprawia równowagę i rozwija świadomość własnego ciała u konia. Niektóre konie mają naturalną łatwość opierania się na czterech nogach, innym trzeba dopiero tę kwestię wytłumaczyć i zabierze to nam sporo czasu.
– reakcje na łydkę – ćwicz natychmiastowe ruszanie w odpowiedzi na lekką łydkę, myśląc bardziej o dynamicznym drgnięciu nogi, niż o kopnięciu w koński bok. Jeśli koń nie odpowiada, to kolejne pomoce stosuj już wyraziście (czasem nawet warto pomóc sobie bacikiem). Jadąc stępem pośrednim wydłużaj i skracaj wykrok (uwaga, stęp zebrany to już wyższa szkoła jazdy).
– siłę zadu i możliwość zebrania – w tej kwestii cofanie będzie szczególnie pomocne. Zadbaj o to, żeby koń zaczął wykonywać cofanie w rozluźnieniu, równymi krokami, bez uciekania zadem na boki.
– wyprostowanie – jeździj długie proste (przekątne, krótkie przekątne, linie środkowe, drugi ślad wzdłuż ściany) prostym koniem. Z uczuciem takim, jakby na końcu prostej stał ktoś z wędką, zarzucił haczyk na pasek Twoich spodni i kręcąc kołowrotkiem przyciągał Cię prosto do siebie. Koń powinien iść prosto, „jak po sznurku”, bez pływania czy wicia się na boki. To tylko wydaje się proste 😉 Mojemu Zombiemu przy próbach pojechania na wprost, bez klejenia się do bandy, na drugim lub trzecim śladzie, zdarzało się tak plątać nogami, że potrafił w stępie (!) zdjąć sobie podkowę…)
Wyprostowanie to jednak nie tylko linie proste. Jeździj koła i wolty, ale z uczuciem takim, jakby koń był lokomotywą z dwoma wagonikami, gdzie Ty sam siedzisz w pierwszym z wagonów, a nie w lokomotywie (lokomotywą jest głowa i łopatki konia i one muszą być na zakręcie zawsze przed Tobą. Jeśli masz uczucie, że siedzisz w lokomotywie, koń najpewniej skrzywił się i zwinął przód, zamiast go otworzyć i prowadzić przed sobą. Upewnij się, że ręka prowadzi i otwiera konia, a nie ściąga jego głowę w kierunku mostka).

Zatrzymania można ćwiczyć nawet na łące czy w terenie – po każdym udanym trzeba szczodrze pochwalić konia:
IMG_1466

Uff? Mało roboty? Bez problemów można skomponować solidny trening, nie robiąc nawet kroku kłusa 😉

Podkładka Wintec Half Comfort Pad

$
0
0

Po dłuuuugich poszukiwaniach muszę powiedzieć, że wreszcie znalazłam: podkładkę pod tył siodła, które spełnia moje kryteria.
Siodła mam dopasowane rozstawem łęku, ale moje konie mają dość podobny typ budowy – pod górę, z wysokim i szerokim frontem oraz zdecydowanie niższym tyłem (szczególnie w przypadku Suchego taka różnica jest ogromna). Niekiedy muszę podnieść tył siodła, najchętniej przy tym nie zmieniając nic z przodu, czyli nie zwężając rozstawu łęku i nie dodając dodatkowego wypełnienia poduszek, co mogło by sprawiać, że przy łopatkach koniowi zrobi się już za ciasno.
Co można zrobić w takim wypadku?

IMG_5019IMG_5021

Dla poprawienia równowagi siodła na końskim grzbiecie bardzo wygodne są futrzane podkładki z korekcyjnymi wkładkami. Można „dodać” tyłu według własnych potrzeb, używając jednej lub kilku filcowych wkładek. To rozwiązanie obarczone jest jednak właśnie wadą konieczności podniesienia również frontu siodła (dochodzi tam spora warstwa futra). Można nieco obejść ten problem używając naprawdę grubej podkładki, na której uniesie się całe siodło, opierając na koniu szerszą częścią łęku niż w wersji bez podkładki. Niestety wtedy mamy siodło sporo nad koniem, a sama nie lubię siedzieć z dala od końskich pleców i niezmiernie cenię sobie zalety siodeł close contact. Takie korekcyjne futerko, podobnie jak grubsza pianka memory foam, to w opisanym powyżej przypadku mniejsze zło: sprawdza się, ale nie jest idealne.
podkpodk1

Podkładki żelowe z korektą tyłu wypadają rozmaicie. Jeśli mam zapas miejsca z przodu siodła, to korzystam z takiej z pełnego żelu (jak na zdjęciu niżej po lewej) – niestety nie wiedzieć czemu tego typu podkładki zniknęły z rynku na rzecz ażurowych żeli, no i niestety zabierają sporo z rozstawu przedniego łęku.  Podkładki z żeli dziurkowanych trzeba zazwyczaj przetestować na konkretnym koniu. Niestety w wielu przypadkach okazują się być zbyt sprężyste – nie stabilizują podniesionego tylnego łęku, ale odbijają go i sprężynują szczególnie w kłusach. Łęk nie leży na takiej podkładce, tylko buja się na niej. Ogólnie doradzam ostrożność i dokładne sprawdzenie podkładki tego typu w ruchu.
podk3podk2

Wszelkiej maści podkładki pod tylny łęk wydawałyby się idealne, ponieważ nie zmieniają w żaden sposób przedniego łęku i ułożenia siodła na łopatkach (czasem nawet saddlefitterzy zalecają doraźnie złożenie pod tylny łęk ręczniczka). Niestety praktycznie wszystkie takie podkładki robią pod tylnym łękiem „schodek”. Nie są wyprofilowane, stąd powierzchnia siodła od spodu nie jest idealnie gładka, tylko w jednym miejscu zaczyna się unosić. Ta krawędź będzie wciskała się w grzbiet. Taki defekt dla mnie całkowicie deklasuje podkładkę. To jednak nie jest jedyny minus – kolejnym jest brak zamocowania. Jeśli tylny łęk pracuje, unosi się nad podkładką, to w trakcie jazdy podkładka najpewniej przesunie się lub zupełnie ucieknie nam spod siodła…
podk4 podk5
À propos żelowych podkładek pod sam tylny łęk (jak na foto powyżej po prawej) – warto pamiętać, że one zostały zaprojektowane do użytku wyłącznie razem z klasycznym, dziurkowanym pełnym żelem (potocznie zwanym glutem). Ten żel stabilizuje podkładkę i nadaje jej odpowiednią „wyporność”. Położony na czapraku będzie zbyt miękki i zacznie odbijać tylny łęk siodła, zamiast go utrzymywać i amortyzować. Wszystkie poniższe obrazki są niepoprawne! A co ciekawe, pochodzą ze stron internetowych oferujących tego typu żele…
podk8.pgpodk6 podk7

W końcu jednak najróżniejszych eksperymentów (w tym również niezbyt udana próba z użyciem podkładki pod owijki w roli stabilizatora tylnego łęku) ostatecznie wpadła mi w ręce podkładka Wintec Comfort Pad. Występuje ona w specjalnej wersji Half Comfort Pad i w takiej to umożliwia stabilną korektę wyłącznie tylnego lub przedniego łęku, bez zmiany pozostałej części siodła.
Podkładka jest piankowa (specjalny, amortyzujący wstrząsy materiał high-tech), co sprawia, że siodło na niej dobrze się opiera i nie podskakuje w trakcie ruchu konia. Ma dobrze wyprofilowane, zaokrąglone krawędzie, dzięki czemu nie robi „schodka” pod siodłem, tylko miękko dodaje wysokości pod łękiem. Jest leciutka, nie dokłada żadnej dodatkowej wagi na koński grzbiet. Tak prezentuje się pod siodłem:
IMG_5218 IMG_5214 IMG_5213
Half Comfort Pad idealnie odtwarza kształt kanału między poduszkami siodła, tak więc nie musimy się obawiać o ucisk w rejonie końskiego kręgosłupa. Nie zaburza cyrkulacji powietrza, zatem nie sprzyja wzmożonemu podnoszeniu temperatury mięśni grzbietu.
Podkładka ma bardzo łagodnie stopniowane krawędzie, podniesienie tylnego łęku odbywa się płynnie, bez efektu „schodka”. Powierzchnia leżąca na końskim grzbiecie jest gładka i równa.
IMG_5029 IMG_5028

To jednak nie wszystkie zalety tej podkładki. Najciekawszy jest chyba banalnie prosty, ale skuteczny sposób jej mocowania. Podkłada zakładana jest za pomocą wyprofilowanego skrzydełka za poduszki podbicia siodła. Dzięki temu absolutnie się nie przesuwa, nie przekrzywia, nie odpada – nawet w trakcie przenoszenia siodła. Regulując miejsce zamontowania podkładki możemy również skorygować, jak mocno potrzebujemy unieść łęk (im bardziej przesuniemy do tyłu podkładkę, tym delikatniejsze będzie podniesienie tylnego łęku siodła).
IMG_5034 IMG_5031 IMG_5030 IMG_5027

W podkładce Winteca śmigam już dobry miesiąc na Suchym i Hendriksie, a koniom świetnie ona pasuje. Chętnie podnoszą plecy, a Hendriks uczy się przysiadać na zadzie i robić pierwsze kroki w zebraniu. Naprawdę udany i godny polecenia produkt.

Podkładki te w wersjach połówkowych występują w wariancie pod przedni oraz pod tylny łęk, a także w dwóch grubościach. Mniejsza (0,6 cm) pozwoli na bardzo delikatne uniesienie łęku), standardowa (1,2 cm) całkiem wyraźnie zmienia balans siodła.
Producent oferuje również  podkładki Comfort Pad w klasycznej, całościowej wersji. Pianki bez korekty (dostępne białe oraz czarne) kosztują 149 złotych, a uzupełnione o wstawkę podnoszącą przód lub tył siodła o ok. 1,5 cm – możemy kupić za 195 zł.
Cena Wintec Half Comfort Pad to 249 zł.

Ponieważ nie mam jeszcze doświadczeń, jak będzie z trwałością produktu, daję 9-10, ale chętnie zaszalałabym z 10tką 😉
9-10

Tu na razie jest ściernisko…

$
0
0

Ale będzie San Francisco!
No dobra, czas na premierę.

Taka tam stajenka:

Zareby_Equestrian_Stage_254project_aerialview

Od lewej: centrum konferencyjne (żartuję, ale w przyszłości pokoje), plac z supernowoczesnym podłożem automatycznie nawadnianym od spodu przez mechanizm sterowany sensorami, kryta karuzela w lonżownikiem w środku (dzięki czemu karuzela jest olbrzymia, praktycznie jak hala i konie nie będą dreptać po ciasnym kółku), stajnia (wysoka, czysta, powietrzna i jasna – te łaty na dachu to specjalne dachowe świetliki), łącznik z częścią socjalną i gigantycznym oknem na halę (nie ma to jak siąść w ciepełku z kawą w łapkach i obserwować treningi), ocieplona hala (nie znoszę zimna, brrr) również z przepuszczalnym dla naturalnego światła zadaszeniem, lądowisko dla heliktoptera (hahah) i magazyn na pasze.
Czego nie widać? Górek z jeziorkiem, starego lasu i rozłożystych jabłoni, trasy na stępa i toru do galopu, padoków (a tych ma być multum)  i drewnianej stajni na backup boksów na szkolenia czy konsultacje. Nie słychać na zdjęciach… ciszy. Nie czuć zapachu świeżego powietrza i trawy. Ale jakiś powoli rysujący się obrazek można mieć – więc nie najgorzej i tak 😉

I kilka widoczków:
Zareby_Equestrian_Stage_254project_house_redevelopment1 Zareby_Equestrian_Stage_254project_house_redevelopment2 Zareby_Equestrian_Stage_254project_stable_dressage_arena

Wprawdzie robota wre i ekipa wykonawcy dzielnie stawia czoła żywiołom, ale – no właśnie. Pogoda! Wrrr… Może ja powinnam jakieś plemienne rytuały odprawić? W Stanach w ramach przeciwdziałania huraganom ludzie wystawiali za okna wiatraczki. To może wspólnie z czytelnikami bloga powinniśmy w ofierze złożyć po paczce Pampersów, żeby wreszcie zrobiło się sucho? 😆
Mamy kapitalny teren i woda na nim nie stoi, ale jak leje dzień w dzień bez przerwy, to jednak wszędzie jest mokro i to nie ułatwia prac. Pokaże Wam jednak, co do tej pory udało się zdziałać.

Na początek pod budynkami zdjęta została darń i przygotowano tymczasowe place manewrowe i parkingi (które w tym miejscu i tak pojawią się docelowo na koniec budowy). Płotki wyznaczyły krawędzie zabudowań oraz placu:

IMG_9440 IMG_9445
Kilka parkingów – póki koni nie ma, można driftować 😉 Chociaż czuwający na budowie panowie szybko by ukrócili takie pomysły.
IMG_9437 IMG_9450
Mokro, bo mokro, ale wybraliśmy się przez trawy ostatecznie zatwierdzić lokalizację placu. Dodaliśmy zapas dookoła i ran na trawnik, żywopłot i jakąś ładną zieleń i kołki, a zaraz potem łopaty, zostały wbite. Prawda, że plac będzie w przepięknym miejscu? Cała ściana lasu w tle – to nasz las, więc nie tylko żaden sąsiad się po drodze nie zbuduje, ale też za placem piaskowym zostawimy sobie trawiasty, być może z „placem zabaw” do jeżdżenia. A mi się gdzieś jeszcze marzy kawałek osobnego, pochyłego placu do trenowania…
IMG_9444 IMG_9451
Część ziemi z wykopów posłużyła do usypania wału, który będzie takim wizualnym zamknięciem padoków (oczywiście cały teren będzie ograniczony solidnym, dwumetrowym ogrodzeniem). Nadmiaru ziemi będzie na tyle dużo, że pofolgujemy sobie sypiąc kilka górek.
IMG_9447 IMG_9446 IMG_9448
Wizyta kolejna – to jak dotąd mój jedyny przyjazd na włości, kiedy w danym momencie nie padało… Wyszło słońce, ale deszczysko zostawiło kałuże. W każdym razie zaczyna być widać, gdzie ta cała budowla powstanie:
IMG_9500 IMG_9503 IMG_9505 IMG_9508 IMG_9509 IMG_9510 IMG_9512 IMG_9516
Nawet przy mokrej aurze było coś do roboty. Ekipa wyspawała szalunki do fundamentów:
IMG_3034 IMG_20170927_144632 IMG_20170927_144641
Aż w końcu kilka słonecznych dni i nadeszła ta chwila, kiedy na budowie zawitały ciężkie sprzęty, czyli pełne betonu gruchy. Fundamenty zostały zalane!
IMG_20170927_152815 IMG_20170927_153154 IMG_20170927_153237 IMG_20170927_153850  IMG_20170927_152625IMG_20170927_152609 IMG_20170927_171024IMG_20170927_181630IMG_20170927_181417

Prognoza pogody oznajmia, że najbliższe dwa tygodnie mają minąć bez opadów. Oby! Bo wtedy to już naprawdę z górki. Pogoda to jedyna rzecz, która może nam stać na przeszkodzie i odsuwać w czasie finisz. A ja już obiecałam Cebuli, że będzie mogła pierwsza wybrać boks! 😆

Nazwy jeszcze nie zdradzę, bo wciąż borykam się z logotypem. Będzie wyjątkowa, dokładnie tak jak to miejsce :)

I jak?

Ciekawostki żywieniowe od Equi Nuba

$
0
0

Kurczaki, naprawdę lubię tę firmę :)
Chociaż bazowe musli moje ogony wcinają innej marki, to jednak korzystamy z produktów Nuby stale i naprawdę je sobie chwalimy. Niekwestionowanym hitem są otręby ryżowe – tłuste, dodające energii, zbilansowane wapniem i chętnie jedzone przez konie. W dodatku dostępne w aż czterech różnych wersjach smakowych – sauté, z marchewką (słodziutkie), z miętą (bardzo intensywnie pachnące), czy z lucerną. Dla tych koni, które się mocniej „zużywają” w treningu, to u nas obowiązkowy dodatek do jadłospisu. Cebulka wsuwa marchwiowe kulki ryżowe, aż jej się trzęsą uszy. Dostaje je zawsze jako ostatni, ekstra posiłek późnym wieczorem i czeka na niego znacznie bardziej tęsknie, niż na codzienne menu w standardowych porach karmienia w stajni.

IMG_5337

Ostatnio również mieliśmy okazję przetestować nowości od tego producenta, czyli sieczkę z lucerny z olejem kokosowym, oraz… otręby pszenne pachnące cynamonem! Krótki raport o obydwu paszach poniżej.

Nuba Equi Lucern Coco Oil Chaff – sieczka z lucerny z olejem kokosowym

Suszona lucerna to pasza chętnie pobierana przez konie. Znaczna część jej wartościowych składników pokarmowych znajduje się w liściach, które są mało zdrewniałe i łatwe do strawienia. Lucerna ma więcej energii, białka, soli mineralnych i witamin niż zwykła trawa, stąd też jest bardzo przydatna np. przy odkarmianiu koni po przebytych dłuższych chorobach, czy jako dodatek żywieniowy dla koni w wymagającym treningu, których zapotrzebowanie żywieniowe jest większe niż koni nieobciążonych pracą. Lucerna dostarcza wolno uwalnianej energii, dzięki czemu nie wywołuje nadpobudliwości. Można nią karmić Suszki i inne nerwusy 😉
Podając lucernę dostarczamy koniowi karotenu, dużej dawki witaminy D oraz E (cenny przeciwutleniacz, wspierający regenerację organizmu), a także witamin z grupy B. Ponieważ lucerna ma dużo wapnia, bilansujemy negatywny aspekt żywienia konia owsem (który ma nieodpowiedni dla koni stosunek wapnia do fosforu, ze znaczą przewagą fosforu).
Niestety, w tej plejadzie zalet mamy również minusy. Przede wszystkim te najbardziej cenne pod względem odżywczym listki, pączki i młode łodyżki są bardzo delikatne i pod wpływem suszenia kruszą się, po czym zmieniają w miałką, sypką frakcję. Sieczka z lucerny „się kurzy”, pyli, chyba, że zostanie podrasowana i sklejona dodatkiem oleju, co jednak i tak nigdy do końca nie rozwiązuje problemu lucernowego kurzu.
Nuba poszła po jeszcze inne rozwiązanie.
Sieczka tego producenta jest pracochłonnie przesiewana na etapie produkcji. Bazę sieczki stanowią cięte, dość zdrewniałe łodygi, które dostarczają dużej ilości włókna, a dodatkowo wymuszają na koniu dokładne, staranne i powolne zgryzanie. Wszystkie natomiast miałkie pyłki z listków zostają… zgranulowane i dorzucone do ciętej sieczki.
Sieczkę wzbogacono tłoczonym na zimno olejek kokosowym, który wprawdzie zawiera znaczną ilość nasyconych kwasów tłuszczowych, które jednak w większości są równocześnie kwasami oo średniej długości łańcucha węglowego, czyli dobrze przyswajalnymi dla organizmu.

Ta sieczka w dotyku nie jest szczególnie miękka, ale z tego, co obserwuję większość znanych mi koni nie ma problemu z pobieraniem takich nie twardszych łodyżek. Ba, nawet jeśli w partii siana trafi się w stajni więcej kostek o bardziej zdrewniałej i grubszej strukturze, to konie je chętnie jedzą. Gorzej w drugą stronę – na siano mięciusieńkie, wiotkie i prawie fruwające w powietrzu potrafią kręcić nosem. Może przyczyną jest w takim wypadku brak wyraźnego poczucia przeżuwania pokarmu? Tak jak z wyraźniejszym sianem, w przypadku sieczki z lucerny Nuba nie trafiłam ani na jednego konia, który by na nią kręcił nosem.

Ogromna zaleta: brak pylenia i brak kurzu. To plus nie tylko dla koni z problemami układu oddechowego – żaden, najzdrowszy nawet zwierzak nie powinien wsuwać pylącej się paszy i trzymać nosa w zakurzonym żłobie.

Zapach jest bardzo świeży i przyjemny, ale nie znajduję w nim zbyt wiele kokosa (w przeciwieństwie do kokosowego meszu), za to wyrazisty aromat świeżej lucerny.

Foto garści sieczki z samego dna worka:
sieczka-coco

Nuba Equi Cinna Wheat Bran – otręby pszenne z cynamonem

O zaletach podawania koniom otrębów pszennych było już kiedyś tutaj:
http://quantanamera.com/jak-przytyc-konia-wersja-ekonomiczna-otreby-pszenne/
Minusy „zwykłych” otrębów pszennych są dwa. Po pierwsze, dokładnie zmielone są dość miałkim proszkiem i muszą być koniecznie moczone przed podawaniem koniowi. Nie zawsze mamy w stajni taką możliwość (albo pomocną rękę, która zmoczy i przygotuje otręby podczas naszej nieobecności). Po drugie, trzeba je koniecznie bilansować wapniem, szczególnie przy dłuższym podawaniu. Kolejny kłopot, który może utrudnić skarmianie takiej paszy.
Equi Nuba zaradziła tym dwóm utrudnieniom, a na dodatek dorzuciła do swojego produktu miły bonus, ale o nim poniżej 😉
Otręby pszenne Nuby zostały zgranulowane. W określonych ilościach – do 200g na posiłek – możemy je podawać bez konieczności wcześniejszego namaczania. Przy podawaniu trzech posiłków możemy spokojnie uzupełnić końskie menu o 0.6kg otrębów, co jest ilością już całkiem przyzwoitą (dla porównania maksymalne dzienne dawkowanie dla konia o wadze 600kg to 1,2 kg otrębów Cinna Bran, ale przy tej ilości powinniśmy je już zalewać wodą).
Troska o zbilansowanie paszy również zostaje zdjęta z głowy właściciela konia 😉 Otręby są już zbilansowane, uzupełnione o prawidłową ilość wapnia.

Bonusem i luksusem jest jednak… cynamon! Otręby pachną fantastycznie! I chociaż przyprawa ta jest znana ze swoich właściwości prozdrowotnych, to wobec jej słodkiego, ciepłego, korzennego „bożonarodzeniowego” zapachu nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie skupiał się na procesach usuwania toksyn z tkanek, wspierania metabolizmu, czy właściwościach przeciwzapalnych. Właściwie wrzucając koniowi taki frykas do żłobu mamy ochotę zażądać, żeby nasz dzielny kucyk się trochę posunął i „dał gryza” 😆

(Jeśli jednak mam być zupełnie szczerze, to cynamonowe otręby przebijają niczym Joker asa Nuba Apple&Cinnamon Candy, tegoż producenta cukierki jabłkowe z cynamonem. O losie! One nie pachną jak cynamon. One pachną jak cynamonowa szarlotka! Każdorazowe otwarcie pudełka sprawia, że nasze kubki smakowe wariują, a w głowie pojawia się myśl o sutym kawałku jabłecznika na kruchym cieście, z chrupiącą kruszonką… Gdzie tam myśl! Zamiar konsumpcji! Przymus wszamania! 😆

Tak więc polecam cynamonowe pasze tylko odważnym i o doskonałej samokontroli właścicielom koni. Istnieje ryzyko, że ich podawanie może odbić się echem na naszej własnej ludzkiej diecie 😉

A zdjęcie Cinna Bran poniżej (jaka szkoda, że na fotce nie mogę oddać zapachu!):
cynamonki

Bardzo ciekawe uzupełnienie i urozmaicenie końskiej diety. Pozwolą nieco przytyć konia (chociaż jeśli musiałabym w istotny sposób zadbać o masę u koniska, to wybrałabym do tego z otrębów zdecydowanie nie pszenne, a ryżowe), poprawią apetyt, dostarczą cennego włókna i usprawnią pasaż treści pokarmowej przez jelita (są pomocne dla koni, które długo trawią pasze i mają skłonności do zaparć).

Cebula approves as extremely satisfactory 😉 Miska dokładnie wyczyszczona po każdej degustacji.
IMG_5342

Ogierki – rozterki ;)

$
0
0

Może i nici z planów na małego embrionika od Fugu, ale to wcale nie znaczy, że w tym sezonie nie zatupią w quantowym stadzie małe kopytka 😉
Zrobiliśmy z Blondynem kalkulację, i wyszło nam, że dobrze by było teraz zatroszczyć się o następcę końskiego tronu – akurat minęło 5 lat od zakupu Hendriksa. Wybraliśmy się do Niemiec, rzucić okiem na kilka maluchów. Ogierki prze-cudne. Wszystkie kapitalnie ruszające się, świetnie zbudowane i do tego super-super-urodziwe. Jaka szkoda, że nie stać mnie (szczególnie z budową na tapecie) na wszystkie… :( Długie narady, oglądanie filmów, analiza rodowodów i w końcu nasz faworyt został wybrany. Finalizujemy właśnie transakcję i dogadujemy dalsze plany (muszę się zastanowić, czy malucha odchować w Polsce, czy zostawić w Niemczech, i jedno i drugie rozwiązanie ma swoje plusy i minusy).
Za dwa tygodnie młody będzie odsadzany od mamusi :)

A dla Was mam tymczasem quiz i zabawę w zgadywanie. Poniżej trzech najpoważniejszych pretendentów do tronu (chociaż takich, przy których mocno mi zapikało serduszko, było w sumie sześciu) – jak myślicie, który to jest „ten jedyny”? 😀
Dla autora najbardziej zabawnego/szalonego/oryginalnego uzasadnienia (wcale nie musi być trafne!) będę miała jakiegoś ciekawego fanta do rozdania. Popuśćmy zatem wodze fantazji…

Pseudonimy źrebaków oczywiście tymczasowe 😉

Numer jeden: Huckelberry Finn. Wątrobiany kasztan,  pewny siebie:
huckel

Numer dwa: Fugu Dwa. Klon Fugu, co do odmianki. To samo oko, te same chody… Rudy z metalicznym połyskiem:
klon

Numer trzy: Włochate Ucho. Słodki jak filiżanka gorącej czekolady…  Wybarwiający się skarogniady:
uszy

No więc kto to będzie? :)

Odczarować owies – energia i białko w końskiej diecie sportowca

$
0
0

Czy nie sądzicie, że z owsem dzieje się teraz trochę to samo, co ze szczepionkami?
„Modnie jest” na niego narzekać 😉
W dobrym tonie jest piętnować, że zły i koniom robi prawie krzywdę. Że skrobi dużo, że nadmiar fosforu straszny. Zaczynam się nawet spotykać z tym, że problemy behawioralne związane z nieprawidłowym wychowaniem konia lub jego złym treningiem – to też wszystko oczywiście „wyłącznie wina owsa”. Owies = nadpobudliwość, a do tego kolka, ochwat i mięśniochwat…

Czy na pewno?

Moje konie jedzą owies. Nie wyłącznie – ale jest on stałą częścią ich diety. Podstawą jest siano bardzo dobrej jakości, a pasze treściwe uzupełniają zapotrzebowanie na energię oraz składniki odżywcze niezbędne dla intensywnego użytkowania konia.oats-8946_960_720

Plusy owsa

Owies ma naprawdę masę zalet. I chociaż jego przeciwnicy skupiają się na wytykaniu zawartości skrobi, to ze wszystkich zbóż owies ma najmniejszą wartość energetyczną, a najwięcej włókna – co czyni go najbardziej bezpiecznym zbożem dla końskiego układu pokarmowego. Nawet rozmiar ziaren jest całkiem „pro-koński” – dla porównania, nieśrutowana kukurydza byłaby dla większości koni nie do pogryzienia.

Owies jest łatwo dostępny, dobrze radzi sobie w naszym klimacie – co by było gdyby tak konie zamiast owsa wsuwały ryż? 😉 – a co za tym idzie, jest tani.
Włókno owsa znajduje się głównie w łuskach ziaren, dzięki czemu owies nie pęcznieje w końskim żołądku (co więcej, jest w znacznym stopniu już w żołądku trawiony, co zmniejsza szansę na fermentację takiej przetrawionej treści pokarmowej w jelitach). Kolki związane z żywieniem owsem są spowodowane nie samą paszą jako taką, ale podawaniem zbyt dużych ilości owsa, nieregularnymi porami karmienia (czy w ogóle nieregularną dietą – ot, dziś sypnę koniom od serca), czy skarmianiem ziarna złej jakości (pleśniejącego, zainfekowanego przez grzyby itd.).
Owies dostarcza przeciwutleniaczy, w tym witaminy E (15-48 mg na kilogram) i kwasu fenolowego, które spowalniają procesy starzenia się, wspierają regenerację i ułatwiają usuwanie z organizmu szkodliwych metabolitów. Ziarno owsa jest bogate w bogate w cenne kwasy tłuszczowe, które wpływają na prace mięśni i obniżenie ciśnienia krwi.
owies_pole

Minusy owsa

Oczywiście, sam czysty owies nie jest zbilansowaną dietą dla koni. Ma zbyt mało wapnia i zbyt dużo fosforu – ale ta dysproporcja dotyczy wszystkich zbóż podawanych koniom, nie tylko owsa. Trzeba jednak tę cechę mieć wyraźnie na uwadze, bo zbyt duża ilość fosforu w diecie dodatkowo utrudnia wchłanianie wapnia z innych źródeł pokarmu.
Mimo, że owies należy do zbóż najbogatszych w składniki mineralne, nie pokrywa w pełni zapotrzebowania konia na nie. Szczególnie cynk i miedź występuje w niedoborze w stosunku do końskiego zapotrzebowania. Są one niezbędne dla tworzenia się kości, zatem ani źrebięta, ani klacze hodowlane nie powinny otrzymywać diety bazującej na niezbilansowanym w żaden sposób, czystym owsie.
Także białko, jakiego dostarcza owies, nie zawiera niektórych aminokwasów (lizyna, metionina i treolina) w wystarczającej ilości, jakiej potrzebują konie będące w intensywnym treningu. Dlatego dieta konia mocno pracującego, startującego również musi być zbilansowana, aby uniknąć niedoborów.

Jak to jest z tą nadpobudliwością?

To nie owies sprawia, że koniowi „dymi czacha”. To sprawia skrobia, a ta jest w każdym zbożu, nie tylko w owsie. Skrobia w trakcie trawienia jest zamieniana w glikogen, a ten – w glukozę. Cukier jest super energetycznym paliwem, błyskawicznie wchłanianym i skutkującym pojawieniem się fali uderzeniowej gorącej energii. To samo rozgrzanie temperamentu konia pojawi się, kiedy do żłobu wsypiemy jęczmień lub kukurydzę (która ma zresztą o wiele więcej skrobi – ok 65%, gdzie dla owsa ta wartość wynosi ok. 32%, w znacznie łatwiejszej do przyswojenia przez konia postaci, niż to jest ze skrobią pochodzącą z kukurydzy).
Koń, który regularnie pracuje i jest żywiony owsem w rozsądnych ilościach, będzie energię ze skrobi wykorzystywał na ruch i aktywność. Tylko u niedużej części populacji koni (raptem paru procent), która jest najbardziej wrażliwa na dietę, może wystąpić rzeczywisty problem z wyraźną nadpobudliwością. Na to, że od owsa koń szaleje, narzekają najczęściej… weekendowi jeźdźcy, których konie na co dzień są żywione znaczną ilością owsa. Powszechnym problemem jest niedostosowanie diety konia do jego faktycznego stopnia użytkowania. Dwie lekcje jazdy konnej, czy sportowe godzinne treningi do 60 minut wraz z regularnymi wyjazdami na zawody – to nadal jest średnie obciążenie konia pracą. Ciężka praca to regularne sesje treningu wyczynowego (wkkw, duże skoki, ujeżdżenie na poziomie Grand Prix).
Moje najbardziej pobudliwe i elektryczne konie zdarzyło mi się przestawiać na dietę całkowicie pozbawioną owsa na długie miesiące – z praktycznie żadną zmianą dla ich temperamentu. Gorącego konia jednak praktycznie zawsze rozgrzewa jego własna głowa – a nie owies jako taki.
IMG_7644
Jeśli jednak mamy konia „specjalnej troski”, sporadycznie pracującego, o wrażliwych kopytach, czy zagrożonego chorobami metabolicznymi, to nie można zapominać, że 32% poziom skrobi w owsie to nadal duża ilość. Współcześnie dostępne są zbilansowane pasze treściwe, których zawartość skrobi została ograniczona do 11-14%, czy nawet 3-5% w przypadku wysłodków.

Dobra, to co musimy dać do zjedzenia koniowi w treningu?

Pracujący intensywnie koń będzie potrzebował uzupełnienia bazowej (obowiązkowej!) diety opartej na dobrej jakości siana w dodatkową porcję energii oraz białek. Żeby uruchomić mięśnie, musi dostarczyć im paliwo i cegiełki do ich budowy.

I chociaż owies jest uważany za bardzo energetyczny i mocno pobudzający (patrz powyższy akapit), to jeśli spojrzymy na ilości dostarczanej w paszy energii, możemy się poczuć dosyć zaskoczeni. W tej kwestii owies wypada… zaskakująco skromnie. Popatrzmy:
dieta_baileys_energia
Sam owies może być dla sportowego, intensywnie pracującego konia zbyt mało oktanowym 😉 paliwem. Koń, który w ciągu dnia przez godzinę pracuje w galopie ma około 1,5 raza większe zapotrzebowanie na energię niż koń chodzący swobodnie po łące. Ta różnica to ok. 30-40 megadżuli energii, czyli tyle, ile znajdziemy w 3-3,5kg solidnego sportowego musli. Jeśli zatem nasz koń dostaje owies, to aby sprostać jego zapotrzebowaniu energetycznemu dobrym pomysłem będzie wprowadzenie do menu dodatku oleju, meszu, czy musli opartego na bazie jęczmienia czy pszenicy.

Dla sportowca włókno z siana, energia ze zbóż lub tłuszczu, a białko skąd?

Białka są budulcem organizmu. Są niezbędne dla zwierząt rosnących (formowanie nowych tkanek), dla źrebnych i karmiących klaczy (okres ciąży i produkcja mleka), ale też dla koni pracujących, u których służą regeneracji tkanek, syntezie hormonów i enzymów oraz odpowiadają za tworzenie i uzupełnianie uszkodzonej tkanki mięśniowej. Mięśnie zużywają się, a im większa jest ich aktywność, tym większa ilość białka staje się niezbędna. Zapotrzebowanie na białko konia w mocnym treningu jest aż dwukrotnie wyższe, niż potrzeby bytowe konia chodzącego po łące!
To, gdzie możemy znaleźć takie dodatkowe białko, pokaże nam kolejny wykres:
dieta_baileys_bialko

Białko jest równie ważne, jak odpowiednia ilość energii. Moc do treningu, sportu, wyczynu to nie tylko kalorie. Nie wyobrazilibyśmy sobie nawet, żeby człowiek uprawiający zawodowo sport miał ułożoną bardzo tłustą dietę i zaczynał dzień od czipsów z majonezem, a po treningu raczył się kanapką ze smalcem 😉 W jego posiłkach regeneracyjnych znalazły by się za to na pewno ryby, białe mięso i jaja. My wprawdzie nie możemy zafundować koniowi przed zawodami grillowanego łososia, ale też mamy spory wybór składników, które pozwolą skomponować wysokobiałkową, wyczynową końską dietę.

Przy okazji podzielę się praktyczną regułką wygodną do wyboru właściwej paszy dla konia, który codziennie intensywnie pracuje pod siodłem. Jeśli chcemy, żeby miał wystarczający power na nasze treningi, a dodatkowo ładnie nadbudowywał muskulaturę i z łatwością przybierał na masie mięśniowej, to w pierwszej kolejności zwróćmy uwagę na wystarczającą ilość białka oraz tłuszczu w paszy. Białko powinno wynosić 10-12% – lub więcej, tłuszcz – minimum 6% (lub więcej). To jest proporcja, która dobrze się sprawdza (ale oczywiście możemy ją modyfikować według indywidualnych potrzeb konia – czasami trzeba szukać bardziej tłustej paszy, lub takiej, której zawartość białka nie przekroczy zbytnio 10%). Każdy koń jest inny, ma inne potrzeby, inaczej przyswaja paszę.

Dlaczego pasza bez owsa ma owies?

Przy łatwej dostępności owsa (przeważnie mamy go „gratis” w pensjonacie) dobrym rozwiązaniem jest zakupy takiej mieszanki paszowej, która nie posiada w składzie owsa i podawanie jej łącznie z tym zbożem. Wybieramy w takim razie worek musli określonego przez producenta jako „bezowsowe”, w pocie czoła taszczymy go do stajni, a później z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku zabieramy się za czytanie etykiety naszego musli czy granulatu… i tu następuje pewien zgrzyt. Miało być bez owsa, a radośnie w składzie widnieje sobie „jakiś” oatfeed??! Znaczy zrobili mnie w konia? 😉 Na szczęście nie. Oatfeed to łuska owsa (bogata w błonnik, wapń, żelazo, potas) i zewnętrzna warstwa aleuronowa ziarna (zasobna w białko, witaminę E oraz grupę witamin B, z minerałów: wapń, żelazo, potas i fluor). W zasadzie to, co z owsa dla konia najcenniejsze. Ogromna ilość włókna (ponad 30%), przeciwutleniaczy, śladowa ilość skrobi i mała fosforu (które znajdują się w bielmie, czyli jasnym wnętrzu ziarna).
Taki owies nie ma zbyt wiele wspólnego z owsem dostępnym w naszym pensjonacie.
owies1p owies2l

Co jeszcze warto wiedzieć?

W Polsce uprawia się 14 odmian owsa siewnego. Owies, który jedzą konie w jednej stajni, może być zupełnie inny, niż owies sypany do żłobów w stajni obok. W zależności od odmiany owsa, a nawet warunków pogodowych, jakie panowały podczas wzrostu ziarna (szczególnie susza skutkuje obniżeniem jakości zboża) wartość pokarmowa owsa może podlegać sporym zmianom. Dla przykładu, zawartość skrobi może wynosić od 32 aż do 43%. Białka – od 9 do nawet 15% (średnia dla owsa z polskich upraw to ok. 14%), tłuszczu – od 4 do 7% (przy średniej koło 5%), włókna 10-12%. Właściwie bez analizy konkretnej partii owsa w labie nie możemy do końca mieć pewności, co takiego zjada koń…

To w końcu dawać, czy nie dawać?

Dawać 😉 Tylko wyłącznie zgodnie z zapotrzebowaniem konia. A więc:
– jeśli koń nie pracuje, owies można wyłączyć z jego diety lub przynajmniej zredukować. Kiedy moje konie z jakichś przyczyn mają L4 i nie są użytkowane pod siodłem, to owsa w żłobie nie widują. Zastępczo wystarcza wtedy sieczka i niskokaloryczny koncentrat witaminowo-mineralny, tudzież dobrze zbilansowane wysłodki.
– jeśli koń pracuje aktywnie , to warto dodatkowo uzupełnić jego dietę. Na rynku jest w tej chwili dostępnych mnóstwo pasz tzw. balancerów), które przeznaczone są do zbilansowania żywienia owsem. Niestety miesięczny koszt ich podawania dla konia ok. 600kg wagi to 250-300 zł, co nie jest dla każdego osiągalną sumą. Ja radzę sobie w trochę inny sposób. Podaję 2-3 kg dziennie dobrze zbilansowanej, pełnoporcjowej sportowej paszy. Owsem uzupełniam energię, kalorie. Bonus takiego rozwiązania jest taki, że kiedy koń mniej intensywnie pracuje, ma dzień wolny, kilka dni spacerów – mogę łatwo zmniejszyć ilość owsa bez konieczności zmiany bazy końskiej diety.

Zatem – smacznego chrupania 😉

Witamy w rodzinie :)

$
0
0

A więc padło na Ucho!
Leo, czyli domowo Leopold, to urodziwy, elegancki i pełny charyzmy półroczny oldenburski chłopiec.
Z fantastycznym okrągłym galopem, kocim zgrabnym stępem i masą gumy i odbicia w kłusie.
A dodatkowo z rewelacyjnym pochodzeniem. Ojciec maluszka to Lord Loxley. Ten kapitalny reinlandzki ogier dał ponad pół tysiąca potomków, z czego ponad 10% to konie startujące ujeżdżeniowe konkursy CC. Aż 36 jego potomków zostało uznanych jako ogiery. Wszystkie są w bardzo podobnym typie, urodziwe, męskie, ale przy tym nie pozbawione subtelnej elegancji i bardzo jezdne. Lord of Loxley (zakupiony przez Glocka i jeżdżony przez Edwarda Gala i Petera Minderhounda), Lord Leatherdale, Glamourdale, Everdale, Lord Carnaby, L’esprit, Lamborghini, Lord De Luxe, z młodych czempionatowych koni – Lord Nunes.

3ce453bf8da85a6086049427c7be931f fairytale Landsdale-85 Lord-L-KL

Przepiękny Lord Leatherdale (Lord Loxley – Ferragamo) w ruchu:

No i, wreszcie, Lorenzo. Kojarzycie Hiszpana Severo Jurado aktualnie jeżdżącego w stajni Helgstranda? Przystojny 😉 jeździec i jego zachwycający kasztanowaty koń – na pewno ta para daje się z łatwością zapamiętać – z Achen, albo Rio. Dla mnie to są zawsze zwycięzcy :) I jeszcze ten Kur ze świetną muzyką! I miażdżąca po prostu końcówka: piruet w galopie, przejście do piafu, piruet w drugą stronę i pasaż. It’s my life! Now or never! :)

No nie obrażę się za taką bliską rodzinkę 😉

Mama Włochatych Uszu to premiowana klacz oldenburska, z linii Likoto xx – Rubinstein I, która jest również bardzo utytułowaną sportowo linią. Pełna siostra babki wygrała czempionatach ujeżdżeniowych w kategorii koni 4-letnich. Klacz daje fantastyczne źrebaki – poniżej jej syn po ogierze Starnberg:
z44

Dla mnie koń idealny <3
W ubiegłym roku klacz dała ogierka właśnie po Lordzie Loxleyu i maluch był tak obiecujący, że zadowolony w pełni hodowca zdecydował się powtórzyć to samo połączenie. Mały Leo ma zatem pełnego brata, starszego o rok :) To zawsze dobry znak, jeśli hodowca powtarza tego samego ogiera dla klaczy.

A Uszy? Zobaczymy, takie malutkie źrebię to los na loterii. Na pewno będzie ciekawym, wyróżniającym się koniem, ale wygląd i ruch to nie wszystko. Ważne jest nastawienie do pracy, łatwość uczenia się, brak napięcia, odwaga, zaufanie do człowieka. Wszystkie te cechy wyjdą na jaw dopiero w pracy. Póki co mały pokazuje charakterek 😉 Jest wrażliwy, lubi galopować, możliwe, że jest odrobinę wygodnicki 😉 Myślę, że będzie trochę zadziorem i wcale nie okaże się taki zupełnie łatwy w pracy. Zdecydowanie ma w sobie jednak „to coś”. Cóż, czas pokaże – trochę się o tym wszystkim przekonamy już za trzy lata 😉
Małe Ucho i nieco Większe Ucho przed wybarwieniem, w źrebięcej sierści:

z2 z1
I jeszcze dwa portreciki. Mam nadzieję, że takie inteligentne, zawadiackie spojrzenie na pełnej uroku, zgrabnej twarzyczce zostanie mu na stałe 😉

uchy uszy


Hannoveraner Hengstkörung und Hengstmarkt 2017

$
0
0

Wpis na szybko, bo po pierwsze dopiero co zmartwychwstałam po grypie jelitowej (a moje kiszki są ogólnie nader wrażliwe i już raz mi dały popalić tak, że prawie-prawie nie byłoby bloga…), a po drugie, właśnie bawię na szkoleniu z Mariusem Schneiderem, z którego będę miała nawet kilka ładnych fotek (i uwag, zapewne – też ładnych).

A tymczasem dziś, w sobotę, w Verden odbywała się finałowa licytacja korungowych ogierów – hanowerskich 2,5-latków, tych, które uzyskały licencję, i tych, którym nie udało się to osiągnięcie.

Ujeżdżeniowa kolekcja w tym roku obejmowała 73 ogiery, o zróżnicowanym pochodzeniu, w którym jednak mocnym śladem oznaczali się znani ojcowie: Finest (i tu padł chyba rekord – aż 9 synów tego ogiera na korungu hanowerskim, 3 kolejnych – w oldenburskim, 4 – w związku westfalskim. Wow! Na tego ogiera był istny boom, kiedy w sezonie 2014 został on udostępniony do krycia: interesujące pochodzenie, doskonały ruch w trzech chodach i kruczokara maść bez ryzyka dziedziczenia kasztanowatego ubarwienia – czego chcieć więcej? Finest, stacjonujący w Gestüt WM – pierwszym domu Zombiego – krył chyba wszystko, co się rusza. Trzeba jednak przyznać, że szybko pojawiły się tego rezultaty, bo źrebięta po nim błyskawicznie zaczęły zdobywać laury na pokazach, a pierwszy rocznik korungowy zaprezentował się jak wyliczyłam przed chwilą. Jeśli to nie jest efekt wyżu demograficznego, to Finest doskonale sprawdza się jako reproduktor.), Don Nobless, For Romance, Fürstenball, Livaldon i Sezuan. Miło było zobaczyć w kolekcji jednego ogiera po Scolarim (Suszek trzymał za niego kciuki).

Uznano 53 ogiery z linii ujeżdżeniowych, z czego aż trzynaście (znów rekordowa liczna) otrzymało tytuł ogiera premiowanego, co jest szczególnym wyróżnieniem. W tym roku przedstawiono faktycznie dobrą stawkę młodzieży, nie tylko poprawną eksterierowo, ale też świetnie przygotowaną. Nawet na trzeci dzień korungu wszystkie 2,5-latki prezentowały się lekko, świeżo i dynamicznie, jakby bieganie w ręku, na lonży oraz wolne skoki uznawały wyłącznie za dobrą zabawę.

Wszystkie te ogiery te zostały w sobotę przedstawione na licytacji, gdzie z miejsca pojawił się faworyt.
Ten:
korung_sezuan
Wspaniały, premiowany ciemny kasztan (ogolony na zdjęciu powyżej), o wymalowanych na biało czterech nogach, o mówiącym same za siebie pochodzeniu: Sezuan – De Niro, i ruchu już teraz znamionującym obszerność oraz potęgę szczególnie w kłusie i galopie. Podobał się nie tylko publiczności:

Licytacje zwyczajowo ruszają od kwoty kilku tysięcy euro, gdzie przebijać cenę można i po pół tysiąca eurozłotówek. Tymczasem za kasztana absolutnie pierwsza oferta, jaka padła z widowni opiewała już na… 100 000 euro. 😎
No cóż, za tyle finalnie można by co najwyżej zakupić ogon tego ogierka, bo ostateczna kwota wyłożona przez kupca zamknęła się na stawce 650 000 €. Syn Sezuana został zakupiony do Danii. Oczywiście przez „Helgstand Dressage”, która to stajnia, jak co roku, nie zamierzała poprzestać na pojedynczym zakupie i błyskawicznie dorzuciła „do koszyka” drugiego najdroższego konia aukcji…
Zlicytowanego za 360 000 € premiowanego gniadego ogiera Finest – De Niro.
kirung_finest
Szlachetniejszy i bardziej subtelny od swojego rudego kolegi, o delikatniejszym ruchu również przypadł do gustu Duńczykom. Obydwa ogiery będą mogły teraz dotrzymać sobie towarzystwa podczas podróży do nowego domu 😉

Średnia cena z uznanego ogiera wyniosła w tym roku 64,772€. Ogierów bez licencji pozostało niedużo i nie budziły one szczególnego zainteresowania aukcjonariuszy. Najdroższego z nich sprzedano za 35 tys. € (i był to ładnie malowany De Niro z dużą głową i małym okiem…), natomiast najtańszy osiągnął cenę zaledwie 9 tys. euro (kasztanowaty Don Nobless).

Kilka filmów premiowanych ogierów z korungu:

Toto Jr. – Sandro Hit, sprzedany za 360 000 €

Millennium – Donnerhall, sprzedany za 140 000 €

Livaldon – Worldly, sprzedany za 120 000 €

Danzador – Royal Highness, sprzedany za 74 000 €

Negro – Christ, sprzedany za 70 000 €

Oraz dwa z droższych uznanych, nie premiowanych ogierów:

Vivaldi – Fidertanz, sprzedany za 230 000 €

Sir Donnerhall I – De Niro, sprzedany za 175 000 €

A teraz siadam do przeglądania korungowej kolekcji z Oldenburga i Westfalii, i czekam na czas, kiedy napiszę o wspaniałych ujeżdżeniowych ogierach na naszym rodzimym ZT 😉

Academic Art of Riding

$
0
0

Uczyć się trzeba z każdego dostępnego źródła, stąd też kierując się tą zasadą dołączyłam do Szkolenia Academic Art of Riding prowadzonego przez Mariusa Schneidera. Z trochę mieszanymi uczuciami – trener jest wielkim fanem hiszpańskich koni i chyba trochę chłodniejszym okiem patrzy na ujeżdżeniowe „warmbloody”, a jego podopieczni niekiedy na treningach poruszają się… wyłącznie stępem.
Okazało się jednak, że znaleźliśmy wspólny język, a sporo podpowiedzi będzie można wykorzystać na co dzień.
IMG_5940

No i nawet pogalopowałam 😉
Mieliśmy do dyspozycji trzy krótkie sesje treningowe. Na każdej z nich wyznaczyliśmy sobie cel i muszę przyznać, że udało się go w 100% i z dużą łatwością osiągnąć. A Hendrix się nawet spodobał, to zapewne przez to, że jednak przypomina trochę andaluza 😆

Na pierwszy ogień trafiły gładsze przejścia i ogarnięcie Hendrykowej tendencji do chowania się. Kudłaty od samych swoich początków był bardzo, bardzo delikatny na kontakcie, a wykorzystując długą i piękną szyję do składania się za pion preferował raczej chodzenie na pusto, niż oparcie na wędzidle i ciągnięcie za wodze. Wystarczy jedna wyraźniejsza półparada, na którą koń nie odpowie zadem i już mamy zwiniętego Henryka… Zajęliśmy się zatem w pierwszej kolejności tym, żeby szedł z otwartą szyją i niesioną przed sobą głową, mimo że w ten sposób czasami ustawiał się dość wysoko.
IMG_5446 IMG_5485
IMG_5430IMG_5802
Kluczem do sukcesu było nieustanne otwieranie ręki, która miała wyłącznie zachęcać konia do wyjścia w jej kierunku. Aby uniknąć nieskutecznych półparad, ćwiczyliśmy sobie „odświeżanie kontaktu” – po każdym ćwiczeniu (np. ustępowaniu na kole w kłusie) prostowałam konia, oddawałam rękę do przodu i ponownie delikatnie nabierałam kontakt. Henry nie tylko niósł się z głową w górze, ale też pozostawał bardziej skupiony i wyczulony na taką „nową” nabraną wodzę. Nie opadał i nie zwijał się w ustawieniu, za to odpowiadał na bardzo subtelne i delikatne półparady, co pozwoliło wykonywać gładkie i ładne płynne przejścia. Upiekliśmy tym samym dwie pieczenie przy jednym ogniu 😉
IMG_5480 IMG_5481

Sesja numer dwa to poprawienie jakości łopatek. Chociaż Henry gnie się jak plastelina, to jednak lubi w łopatkach pobiec, dodatkowo spadając nieco nosem w dół na lewą stronę. Tutaj w zasadzie nic nowego, to znaczy cała nasza praca skupiła się wokół dwóch złotych ujeżdżeniowych zasad:
– less is more (mniej znaczy więcej),
– dressage is all about preparation (w ujeżdżeniu chodzi tak naprawdę o przygotowanie).
Czasem, aby poprawić niedoskonałą łopatkę, zamiast robić więcej, należy… zrobić mniej. Poszukać detali, niuansów, drobiazgów. Jeśli mamy niesatysfakcjonujące nas zgięcie, to zamiast cisnąć bardziej wewnętrzną łydką dla uzyskania lepszej reakcji konia można zmniejszając działanie nogi udoskonalić swoją pozycję ramion, przyłożenie zewnętrznej wodzy, ba – delikatnie unosząc wodzę wewnętrzną sprawić, że łopatka konia się od niej odsunie, oferując nam większe zgięcie. Minimalne poprawki przyniosły naprawdę świetne łopatki, z bardzo dobrym zgięciem, pełną kontrolą tempa i łatwością wykonania.
A przygotowanie? Żeby zadanie zostało wykonane optymalnie, trzeba jak najlepiej je zacząć, czyli uprzednio wcześniej przygotować. Jeśli chcemy dobrej łopatki, w której koń angażuje zadnie kończyny, to „zacznijmy” ją robić już w narożniku: precyzyjnie wyjeżdżając narożnik zebranym kłusem, a nie próbując pozbierać siebie i konia do kupy dopiero po zakręcie, już zaczynając łopatkę 😉

Przy okazji pojawiła nam się ciekawa obserwacja. Konie, które uczą się łopatek i nie mają w nich jeszcze równowagi potrafią „pływać”, wypadać przodem lub tyłem dając wrażenie jeźdźcowi, że lekko się zataczają. Nie mają pojęcia, jak układać swoje nogi w bocznych chodach. Zdarza im się czasem stuknąć tylną nogą w bandę. To powoduje konsternację i niepewność u konia, który spina się i przez to w jeszcze większym stopniu odbiera sobie równowagę. Dobrze jest wtedy jeździć łopatki nie wzdłuż bandy, ale po drugim śladzie, pozostawiając odstęp i wolną przestrzeń na pomyłki. Może okazać się, że koń poczuje się wówczas znacznie pewniej, a łopatki od razu staną się łatwiejsze.

IMG_5672 IMG_5934
IMG_5747IMG_5749

Na trzeciej lekcji zbieraliśmy plony z dwóch poprzednich treningów. Skoro funkcjonowały już niezłe półparady i przejścia, a także dobre łopatki, to połączyliśmy jedno z drugim i dodaliśmy do łopatki jeżdżonej w kłusie przejścia do stępa. Z prostowaniem i wyraźnym wyjeżdżaniem konia naprzód. To poprawiało Hendriksowy azymut 😉 w stępie, bo Henry potrafi czasem w tych chodzie udawać rozgotowany makaron i nawet próbować sobie założyć nogę za nogę (przednią). Ponieważ w zasadzie po dwóch powtórzeniach ten problem nam zupełnie zniknął, sekwencja łopatka w kłusie –> łopatka w stępie –> prostowanie –> aktywny stęp –> zakłusowanie –> łopatka w kłusie została zamieniona na łopatka w kłusie –> łopatka w stępie –> łopatka w kłusie –> prostowanie, a z kolei jeszcze za chwilę łopatkę w stępie zamieniliśmy na utrzymanie kłusa a’la prawie stęp, z malutkimi, szybkimi kroczkami w odpowiedzi na półparady… Domyślacie się, co sprawdzało takie ćwiczenie? 😉 Akurat piafować Henrix w ręku umie już bardzo dobrze i robi to z ogromną łatwością, dlatego świetnie odpowiadał na skrócenie kłusa z dużym zebraniem i aktywnością tylnych nóg, wykazując swój potencjał do piafu.
Usłyszeliśmy od trenera, że do tego koń ma duży talent 😉
IMG_5772 IMG_5946

Całe szkolenie zleciało błyskawicznie i dla wszystkich (uczestników oraz widzów) w pogodnych nastrojach, mimo szalejącego za ścianą hali orkanu Grzegorz. Niestety chyba już czas powoli pogodzić się z tym, że zaczęliśmy na dobre sezon halowy i zewnętrzny plac pozostanie nam przez najbliższe miesiące raczej tylko głównie wspominać :(
W ramach tych retrospekcji wrzucę w takim razie jeszcze na koniec Hendrixowego, placowego kłusa:

Ponieważ ciągle czekam na inspektora z PZHK z opisem Henryka, to póki co z zawodów z nim nici. Zastanawiam się zatem, gdzie by to można się było z nim wybrać na kolejną ciekawą klinikę.

IMG_5560_

Halloween , trick or treat? ;)

$
0
0

– Cukierek albo psikus?

– A czemu nie obydwa naraz – odparły chórem Suchy, Cebula oraz Henderson – Dawaj te przysmaki, a o psoty to się nie martw. Wiesz przecież, że z nami się nie da nudzić 😉

IMG_5986 IMG_5994IMG_5999

Obchodzicie w stajni Halloween?
Chociaż to święto najbardziej nam kojarzy się z jego obchodami w Stanach, to geneza Halloween miała swoje początki w północnej Europie, w wierzeniach Celtów, którzy w ostatnim dniu roku (ich kalendarza, czyli po naszemu – 31 października) upatrywali powrotu na ziemię duchów zmarłych osób. Tego dnia żegnano lato, witano zimę i obchodzono święto zmarłych. Aby odegnać złe duchy, palono ogniska, hałasowano, wkładano specjalne, odstraszające maski, czy nawet zwierzęce skóry. To stąd pochodzi tradycja halloweenowych przebieranek, stawiania przed domostwami wyciętych dyń, wieszania pająków, kościotrupów czy innych straszydeł. Zbłąkana dusza mając natrafić na „swego” (czyli przebranego domownika, szczerzącą zębiska dynię czy przerażającego stracha na wróble) miała zostawić dane miejsce w spokoju.

Ja w tym roku złe moce odstraszałam piernikowym nietoperzem i pająkami JMS Horse Treats, które został z lubością schrupane przez bandę trojga. Zabawa świetna, a pierwszy gryz musiał oczywiście przypaść Cebuli (bo Suszek by w ciacho nie trafił, a Hendriks – nie zostawił nawet gryza. On ma szalonego hopla na punkcie wypiekanych ciasteczek) 😉

IMG_6019 IMG_6027 IMG_6015 IMG_6016

Ponieważ cały czas bacznie śledzę losy Zombiego i Skwarka za oceanem, co roku obserwuję amerykańskie obchody halloweenowego święta. To nie do pomyślenia, żeby 31 listopada się nie przebierać 😉 Ba, wielu equestrian people przebiera nie tylko siebie, ale i konie. Duże stajnie organizują konkursy na najlepsze kostiumy, i tutaj właściwie jedynym ograniczeniem jest wyobraźnia. W tym roku na przykład furorę robi… dyniowy kucyk 😉 Pomalowany bezpiecznymi, farbkami dla dzieci, zmywalnymi całkowicie wodą.
22815220_10213250599573257_8812365335355668952_n22814138_10213250599173247_5925888341433263604_n  22852950_10213250599853264_4562363639077383186_n

Kilka lat temu laureatem halloweenowych konkursów był Itsy Bitsy Spider, czyli kary kuc o tysiącu oczu i dwunastu odnóżach 😉
spidermiss_muffet_and_itsy_bitsy_spider

W kwestii rozmachu i budżetów na przebieranki chyba wygrywa jednak… konik z jeźdźcem firmy Breyer. Voila:
Breyer

Albo może chiński smok i terakotowy wojownik?
1580-A

Koń na biegunach, albo żyrafa? Wszystko już chyba było 😉
rocking-horsegiraffe

Skoro już jesteśmy przy naprawdę kreatywnych przebraniach, to nie mogłoby zabraknąć jednego z moich ulubionych. Bardzo pomysłowa maska smoka, ręcznie wykonana ze skóry… Chciałabym zobaczyć w czymś takim Hendriksa 😉
d1 d2 d3 d4

No i na sam koniec nie mogłoby zabraknąć mojego jak dotąd ulubionego przebrania ever. Chylę czoło wobec kreatywności oraz dobrego humoru autorki. Panie i Panowie, oto… Niewidzialny Koń! 😆
invisible

Nie wiem, czy oglądanie halloweenowych przebrań ma równie zbawcze działanie, co własnoosobowe odziewanie się w złowieszczy outfit, ale chyba po takiej galerii straszydeł możemy się czuć zabezpieczeni przed duchami 😉

Co w duszy gra Hendersonowi? ♫

$
0
0

Słuchajcie, byliśmy na Hubertusie z Hendriksem! :)
I wyszło świetnie, chociaż początek był mocno podniecający i przez pierwszą godzinę miałam spore szanse na powrót do stajni pieszo 😉
W końcu jednak Henri poradził sobie w głowie z tematem odnalezienia się w wielkim świecie, w wielkim stadzie koni (bo niestety nawet na padok musi chodzić trochę na uboczu, postawiony obok sąsiada chodzi po ogrodzeniach jak kot, o ile założymy istnienie 600-kilogramowego kota).

IMG_6963
Afekt trochę odpuścił, więc nie tylko odbyliśmy długą wycieczkę po Puszczy Kampinoskiej, ale nawet udało nam się pogalopować trochę po łące (lisa nie goniliśmy, bo takie pościgi to jednak spore ryzyko) i Henderson z całej wyprawy był naprawdę zadowolony.

Chociaż mogło być rozmaicie, bo Hendersonowi w duszy gra… no właśnie, to:

Na szczęście w większości gra mu ukulele 😆

Dressage girls are easy to love…

$
0
0

But they are just hard to afford!

dg

Łatwo jest kochać ujeżdżeniowe dziewczyny – ale trudno na nie zarobić 😉
Na pewno wiele z nas spotkało się z takim mottem, jeśli nie nadrukowanym na koszulce, to cóż – w prawdziwym życiu.
Konie to skarbonka bez dna i kto jak kto, ale my – ujeżdżeniowe dziewczyny – niestety wiemy o tym doskonale. W końcu ciężko jest żyć bez nowego bling naczółka 😉

Całkiem świeżutko natknęłam się w sieci na bardzo sympatyczną piosenkę na ten temat. Naprawdę zgrabnie zrobiona produkcja, a południowy akcent wokalisty jest wręcz ujmujący. Polecam cztery minuty rozrywki:

Dla nieangielskojęzycznych prościutka transkrypcja:
Łatwo jest kochać ujeżdżeniowe dziewczyny,
ale trudno na nie zarobić,
One jeżdżą na wielkich, wypasionych top-koniach,
które kosztują drożej niż Porsche (o, z pewnością!)

Siodła i ogłowia i rachunki od weta i kliniki
Mówisz: kochanie, już dłużej tak nie mogę.
Wtedy ona przewraca swoimi brązowymi oczami,
a twoje serce prawie umiera…
I to jest czas na nową kartę kredytową.

Tatusiowie! Nie pozwólcie swoim dziewczynkom stać się ujeżdżeniowymi dziewczynami,
Nie pozwalajcie im jeździć gorącokrwistych rumaków,
bo to doprawdy za dużo kosztuje.
Niech raczej pograją w siatkę* lub kosza*,
Tatuśki! Nie pozwólcie swoim dziewczynkom stać się ujeżdżeniowymi dziewczynami,
bo je na pewno stracicie.
Na ujeżdżenie nie ma lekarstwa,
a wy skończycie czyszcząc boksy.

Ujeżdżeniowe dziewczyny jeżdżą konie na zawodach
jakich nigdy nie widzieliście,
a one jeżdżą w bok i do tyłu i to wszystko w kolejności alfabetycznej,
nie ma tam bydła ani łapania na lasso, ani beczek czy klapsów,
widownia siedzi cicho jak w kościele w niedzielę,
a ty będziesz dumny ze swojej dziewczyny nawet jeśli nie masz bladego pojęcia
co ona do cholery właściwie robi
gdzieś tam na arenie.

Tatusiowie! Nie pozwólcie swoim dziewczynkom stać się ujeżdżeniowymi dziewczynami,
Nie pozwalajcie im jeździć gorącokrwistych rumaków,
bo to doprawdy za dużo kosztuje.
Niech raczej pograją w siatkę* lub kosza*,
Tatuśki! Nie pozwólcie swoim dziewczynkom stać się ujeżdżeniowymi dziewczynami,
bo je na pewno stracicie.
Na ujeżdżenie nie ma lekarstwa,
a wy skończycie czyszcząc boksy.

Cóż, rodzina ma z nami nielekko, a już szczególnie panowie, którzy czyszczą boksy, przestawiają nam paki, wożą nas na zawody…

* sporty zmienione na nie w 100% dokładne, ale oddające sens.

Koń jaki jest: długość grzbietu

$
0
0

Ostatnie dwie rozmowy na facebooku podsunęły mi ciekawe pomysły na wpisy. Poczułam się zmobilizowana do odgrzebania wreszcie interesującej (jak mniemam) serii o końskiej budowie, ujętej w kontekście jej użytkowania wierzchowego (z uwzględnieniem przydatności w dyscyplinie ujeżdżenia). Od czasów, kiedy za ilustrację do artykułów robiło mi końskie trio: Skwarek, Karol i Zombie minęło już całkiem sporo czasu… Kiedy robiłam pierwsze eksterierowe zdjęcia chłopaków, Henderson miał rok i biegał po polu. Dziś sam – za rok – będzie robił się dorosły :)

Ale nie czas na wzruszenia, zatem wracając do meritum: dziś chciałabym takie tam skrobnąć o końskich plecach.
Dla ujeżdżeniowego konia jest to jedna z najważniejszych części jego budowy i – co warto wiedzieć – może się u konia zmieniać w wyniku zmian jego wieku, obłożenia pracą oraz prawidłowego, lub nieprawidłowego treningu.

Całą krzywiznę końskiego grzbietu od kłębu, przez plecy i lędźwie nazywamy „górną linią”. Może mieć ona najróżniejszy kształt – być stosunkowo prosta, równoległa do podłoża, opadająca do przodu, opadająca do tyłu, czy wreszcie wygięta do dołu (grzbiet łękowaty) lub wybrzuszona do góry (grzbiet karpiowaty). Plecy zawsze warto rozpatrywać w kontekście ich przejścia w lędźwie (prawidłowe, słabo związane, długie, krótkie) – bo to od lędźwi zależy łatwość zamknięcia konia na pomocach, stabilność jego chodów i zdolność do dźwigania jeźdźca. Chyba jednak kształt górnej linii pozostawię na osobny wpis, a dziś w takiej dość ciekawej, interaktywnej formie zajmę się podstawową kwestią, jaką jest

Długość pleców

U idealnie, harmonijnie zbudowanego konia cała sylwetka może zostać podzielona na trzy równe odcinki. Pierwszy z nich obejmuje całą łopatkę, przednią kończynę oraz kłąb (tuż „za” jego najwyższy punkt), a pod brzuchem kończy się w miejscu, w którym zaczynałby się popręg. Drugi odcinek to plecy do guza biodrowego, a trzeci – zad. Oczywiście nie chodzi nam o pomiary z dokładnością do centymetra – oceniamy proporcje sylwetki i chcemy tylko oszacować, czy dany osobnik ma grzbiet krótki, długi, czy poprawny. Niektórzy „dzielą” konia na trzy dołączając do tego szyję. Sama wolę metodę przedstawioną poniżej, bo długość szyi u konia potrafi być dość myląca i trudna do określenia. Wystarczy, że koń uniesie głowę wyżej – i jego szyja robi się „krótsza”. Jeśli opuści i wyciągnie głowę do przodu – tama sama szyja będzie „długa”. A przecież proporcjonalnie nic się w tym momencie u konia nie zmienia.

No dobrze, dla wyćwiczenia oka zacznijmy sobie od kolegi Precla. Najpierw wersja „saute”:
prec1
A poniżej Precelkowy podzielony na cząstki jak czekoladka. Jego grzbiet bardzo ładnie mieści się w normie, chociaż „na oko” mógłby wydawać się może ciut długi – do takiej mylnej oceny skłonić by nas mogły nieszczególnie długie nogi konia, przez co cała sylwetka wpisuje się w wyraźnie leżący na długim boku prostokąt.
prec1p

Szczerze mówiąc, ciut dłuższe plecy u konia dresażysty mogą być sprzyjające pracy. Takie konie mogą łatwiej „swingować” (kołysać, bujać przepuszczając przez plecy energię tworzoną przez tylne nogi) grzbietem, a odpowiedniej długości lędźwie pozostawia więcej miejsca na głębokie wkraczanie tylnych kończyn pod kłodę (krótki koń mocno wkraczając zadem „wpada” na swoje przednie nogi, a nie mogąc pomieścić tylnych kończyn pod sobą bardzo często zaczyna stawiać je „na okrak”, szeroko). Również, chociaż nie jest to reguła, minimalnie dłuższy grzbiet daje nam obszerniejsze foule galopu. Na dłuższych plecach zyskujemy sporo elastyczności bocznej, miękkie i płynne chody, co często przekłada się na wygodniejszą i bardziej „gładką” jazdę.
Konie z takimi plecami, zaczynając pracę pod siodłem, nie mają wystarczającej siły w mięśniach, żeby nieść jeźdźca. W związku z tym puszczają i rozluźniają plecy, co jest korzystne – dzięki temu  możemy zacząć pracować nad wzmocnieniem ich mięśni grzbietu i prawidłowo je nabudować.

Dużo mniej przychylnie patrzę jednak na zbyt krótkie plecy u konia. Takie konie są wprawdzie dość zwinne (co może przydawać się w skokach, szczególnie na halowych parkurach, kiedy jeździec musi pomieścić się w galopie na małej przestrzeni), ale to chyba jedyna zaleta krótkich pleców. Pojawia się problem z elastycznością grzbietu i zgięciem bocznym. Cierpią na tym łopatki i trawersy, które są w ujeżdżeniu podstawą do zbudowania wszystkich innych elementów. Krótki koń może zginać się bardzo niechętnie i odmawiać takiej pracy, czując spory dyskomfort (a w zależności od temperamentu i charakteru, albo będzie pracował niezadowolony, albo odmówi wykonywania nieprzyjemnych dla niego zadań). Krótkie konie są o wiele częściej „leg movers” – takimi, których ruch dotyczy tylko machania kończynami, przy martwych i nieaktywnych plecach. I wreszcie, za krótkie konie są znacznie bardziej predysponowane do schorzeń kręgosłupa takich jak kissing spines.
Każdy koń ma tyle samo kręgów w odcinku piersiowym czy lędźwiowym, a u krótkiego konia muszą one pomieścić się tuż obok siebie na małej przestrzeni. Niestety może to skutkować stykaniem się ze sobą wyrostków kolczystych kręgosłupa, które szalenie utrudnią nam pracę pod siodłem i mogą rozwinąć się w bardzo poważne zwyrodnienia.
Konie o zbyt krótkich plecach mają również krótkie mięśnie. Rozpoczynając pracę pod siodłem, kiedy nie są wystarczająco silne fizycznie, aby dźwigać jeźdźca, próbują jednak starać się go utrzymać. Często napinają mięśnie grzbietu i trzymają zafiksowane, a nie rozluźnione plecy. W związku z tym jest o wiele trudniej nauczyć konia o takim typie grzbietu prawidłowej pracy przez plecy, w rozluźnieniu.

No dobrze, czas na wprawę w ocenianiu. Proszę, kliknijcie w pierwszej kolejności w (anonimową) ankietę. Odpowiedź po zagłosowaniu :)

Czy ten koń ma krótki, czy długi grzbiet?

Trochę niespodzianka, prawda? Mogłoby wydawać się, że Skwarek jest długi. To wrażenie u niego – podobnie jak u Precla – sprawia długość nóg. Długość grzbietu jest jak najbardziej prawidłowa. Skwarkowym problemem był jednak niezbyt korzystny kształt jego pleców.

Następny delikwent. Krótki, prawidłowy, czy długi koń?

Myślę, że sporo osób miałoby ochotę ocenić Zombidło jako konia krótkiego 😉 Jego cała sylwetka prezentuje się zupełnie inaczej, niż u Skwarka, ale Zombie jest zdecydowanie długonożnym typem. Grzbiety mają w tych samych proporcjach (ciekawe, prawda?)

Czas na numer 3 – koń o krótkim, prawidłowym czy długim grzbiecie?

No i tutaj niestety mamy zwierzaka, który jest za krótki. Ze wszystkimi mankamentami takiego typu budowy. Nauka żucia z ręki była bardzo trudnym zadaniem, a sporą część pracy zajmowały lonże w niskim ustawieniu. Koniowi pomagała nieco dobrze rozwinięta muskulatura, ale tak czy inaczej stanowił dla mnie spore wyzwanie w treningu…

Kolejny koń, krótki, w normie, czy długi?

Przyznam się szczerze, że ten rudy kolega nawet mnie zaskoczył, chociaż może oceniam go również przez perspektywę treningu. Odrobinę dłuższy grzbiet – to są bardzo sprzyjające proporcje.

A ten kolega? Krótki, poprawny, długi?

O dziwo, również i ten koń mieści się w prawidłowej ramie. Jednak na jego faktyczną długość grzbietu wpływa wysoki i długi kłąb, który wymusza karkołomne zabiegi związane z siodłaniem. Prze swoje długie nogi Suchy wydawałby się nieco za krótkim koniem, prawda?

Ostanie zdjęcie, czyli jedyna panienka w tym towarzystwie do oceny. Grzbiet krótki, przeciętny czy długi?

Tak jest, Fugu również dysponuje odrobinę dłuższym grzbietem, co przekłada się na jej świetną pracę pleców. W żuciu z ręki czuje się (nomen omen) jak ryba w wodzie. Teoretycznie powinna być również predysponowana do łatwości pracy w zgięciach, ale z tym z powodu dużej wrażliwości na dotyk i damskiego focha nie idzie wcale tak łatwo :roll:

No dobrze, ale w takim razie jak wyglądają te za długie konie? W ogóle robią takie? 😉
Zdjęcia z internetu, bo sama nie mam jakoś pod ręką zbyt długich koni. W tym przypadku proporcje wyglądają w ten sposób:
longb longb2plecyd3

Ciekawa jestem, co sądzicie o takiej nieco bardziej interaktywnej formie wpisu? No i jak oceniacie swoje „oko” do oceny budowy konia? Trafne spostrzeżenia?

Wszelkie prawa zastrzeżone quantanamera.com 2017.
Zabrania się kopiowania, edycji oraz wykorzystywania w dowolny sposób zdjęć oraz treści strony.

Zwyciężając krajowe zawody… na… no właśnie :)

$
0
0

Wyobraźcie sobie fryza. Pełnym ekspresji, ale dostojnym kłusem ciągnie lekką bryczkę po holenderskim bruku… A nie! Ten fryz chodzi pod siodłem, w dodatku z rewelacyjnymi wynikami i łatwością ogrywając konkurencję na czworobokach klasy Grand Prix. Jest kary, lśniącoczarny, a burzą włosów zapiera dech w piersiach. A nie! Ten fryz jest srokaty, a w dodatku jeszcze kasztanowato-srokaty (wyobrażacie sobie biało-rudego fryza?). Ilość grzywy i ogona też ma zdecydowanie przeciętną. To może chociaż jest charyzmatycznym, pełnym wyniosłości ogierem? A nie… To kobyła! Tak: łaciata, o mieszanym, pełnym fryzów pochodzeniu 10-letnia klacz.

Właśnie wygrała U.S. Dressage Finals. Przebojem, robiąc 71.13% w klasie Grand Prix…

adiah1
Zdjęcie za: http://www.chronofhorse.com

I chociaż na usta ciśnie się pytanie, JAK to jest możliwe, to pewne jest w tej chwili tylko jedno: to jest możliwe. W dodatku naprawdę ze świetną jakością, klasą, wzorową prezencją, totalną sympatią ze strony publiczności i w dodatku z ogromnym dystansem pary do samych siebie.

Mowa o duecie Jim Koford oraz klaczy Adiah HP, która jest przedstawicielką amerykańskiej rasy „fryzyjski koń sportowy pinto” (friesian sporthorse pinto). Jej srokaty ojciec to miks fryzyjskiego ogiera i klaczy kwpn. Jim po raz pierwszy dosiadł utalentowanej Adiah w ubiegłym roku, a ich debiutancki start Grand Prix przyszedł dopiero w kwietniu 2017. Jak jeździec sam przyznał, jadąc U. S. Dressage Finals czuł się winny: „Naprawdę myślałem, że klacz nie jest gotowa, w końcu dopiero zaczęła startować Grand Prix i ma za sobą raptem kilka występów na tym poziomie. Co ja takiego wyprawiam? Nie chcę przecież pokazywać się niegotowym, nieprofesjonalnym i niedokończonym, jak jakieś nieposłane łóżko.”.
Z drugiej jednak strony Jim wiąże z klaczą duże plany, stąd ważne jest, aby przyzwyczajać ją do atmosfery dużych zawodów i licznej publiczności:
„Ona ma niezwykły talent. Ja nie mam możliwości, żeby trenować ją w podobnych warunkach. Nieważne, jak dużo jeździ się w domu, za krzakami czy po parku jeździeckim w Kentucky, to zupełnie co innego niż start w zawodach. Potraktowałem zatem wyjazd na U. S. Dressage Finals jak zwyczajny trening, sprawdzenie, czy Adiah chce błyszczeć w świetle reflektorów i jeździć na duże zawody”.
Ten test Adiah zdała naprawdę wzorowo. Kiedy tylko para podjechała pod czworobok i Adiah usłyszała oklaski nagradzające przejazd poprzedniego konia, była w pełnej gotowości, żeby dać z siebie wszystko, co najlepsze. „No dalej siostrzyczko, już start, jedziemy. Spisz się dobrze, dajmy czadu!” – z takim nastawieniem Jim ruszył w szranki. Adiah o dziwo zachowała pełen profesjonalizm: „Spokojnie, Jim. Ja naprawdę dam sobie radę”.

adiah

Co by tu dużo nie pisać – to naprawdę robiący wrażenie przejazd: ładny koń, obdarzony trzema bardzo dobrymi chodami, świetnie współpracujący ze swoim jeźdźcem. Wiele z elementów, które wykonuje ta para ma doskonałą jakość. Szkoda trochę zmian co tempo, ale na pewno są one do dopracowania, to w końcu przejazd zupełnie niedoświadczonego konia! Kto wie, jaka będzie dalsza przyszłość tej pary. Może zobaczymy ich na olimpiadzie?

Warto zwrócić uwagę na kowbojską muzykę do kuru 😉 Chociaż niespotykana i jakby nie pasująca do takiego poziomu czworoboków, nie drażni, a wywołuje nawet pozytywne, wesołe wrażenie. Już sama „zapowiedź” po zatrzymaniu (“Well what do we do now sheriff? Now, we ride!”) pozwala nam oczekiwać, że za chwilę zobaczymy w szrankach coś zupełnie nowego.

Jakiś czas temu pisałam, że U.S. Dressage Finals brał udział prawdziwy muł. Jak widać w Stanach wszystko jest możliwe i to nie koniec końskich osobliwości dających radę na czworoboku 😉


Dzieciaki dojechały :) Leo & Doki

$
0
0

Po długiej drodze z Niemiec źrebaki dotarły do Polski. Dwa! :) Ale moje są tylko Uszy 😉 Który zresztą chyba niespecjalnie się w swoim domku przejmował perspektywą długiej podróży:

23561281_1636113159783673_7285685007897878417_n
Drugi przystojniak to kary ogierek z linii Danciera. Bardzo utytułowany, z najwyższą notą za ruch na przeglądzie źrebiąt, elegancki i urodziwy. Bardzo długo biłam się z myślami, czy nie popełnić :) drugiego źrebaczka, wszak dwa maluchy miały by zapewnione świetne wzajemne towarzystwo.  Z drugiej strony teraz mam masę niecierpiących zwłoki, olbrzymich wydatków i nie czas na fanaberie, a po prawdzie to koni mi bynajmniej nie brakuje w ilości sztuk 😉 Na szczęście podczas stajniowych rozmów okazało się, że moja dobra koleżanka jest gotowa na powiększenie końskiej rodziny, zatem Uszy i Doki będą mogły jednak dorastać w duecie :)

23561285_1618652121524910_3294926272383074226_n 23658419_1618652124858243_5515367068775007505_n

Zastanawiałam się, jak pójdzie z transportem, w końcu przewóz źrebaków to niekiedy transport wysokiego ryzyka. Nie tej dwójki 😉 Obydwa do trajlerka wmaszerowały tak gładko, jak do własnych boksów. Po drodze do Uszu dosiadł się Doki – obydwa chłopaki od pierwszego wejrzenia przypadły sobie do gustu. Zero przepychanek i po drodze wspólnie przyssały się do siatki na siano.
Po kilkunastu godzinach podróży dotarły nad ranem do stajni. Zmęczone – od razu poszły spać w biegalni. Szybko się jednak zregenerowały i po południu, kiedy ze znajomą dotarłyśmy je odwiedzić, leżakował już tylko Leo. Pierwsze zapoznanie zaliczyliśmy zatem w parterze 😉
IMG_7511 IMG_7525 IMG_7529

Młody zainteresowany odwiedzinami zdecydował się w końcu powstać i okazało się, że jest całkiem sporym konikiem 😉
IMG_7557

I w dodatku, ciekawskim:
IMG_7603 IMG_7604

Szybko kojarzącym fakty (hej, dystrybutor do ciepłego mleka powinien być gdzieś między nogami, przednimi albo tylnymi…):
IMG_7630 IMG_7650

Eksplorującym otoczenie (pachnąca padokowa lizawka! to ci dopiero!):
IMG_7647

Zżytym i zgranym ze swoim nowym kolegą:
IMG_7620IMG_7618

No i obdarzonym niezwykłym urokiem osobistym i inteligentnym, błyszczącym okiem. Kto wie, może będzie z niego łamacz serc?
IMG_7676 IMG_7679

Leo jest uważny i ostrożny. Zaliczył już skok pod sufit nad stajennym progiem (podobno może śmiało zmienić dyscyplinę) i powoli przekonuje się do nowego owsa i paszy (na szczęście siano wcina z ogromną wręcz namiętnością). Nie umie jeść żadnych przysmaków z ręki, ale w tej kwestii to raczej bezproblemowo sprowadzi się go na złą drogę 😉
Jego kolega Doki jest absolutnie pozytywny. Dobrze wie, gdzie ludzie mają kieszenie do przeglądania 😀 Typ słodkiego przylepy i wesołka. Jest starszy od Leo o 3-4 tygodnie i już w tej chwili (tfu, tfu!) widać w nim pięknego konia. Od razu też rozpracował, jak kupić swoją nową mamę buziakami 😉
IMG_7712

W następną wizytę wybiorę się do chłopaków przy sprzyjającej pogodzie – może zrobimy im trochę zdjęć na zewnątrz stajni, no i podpatrzymy jak fruwają :) Bardzo ciekawie będzie móc obserwować rozwój tej dwójki. Póki co zapowiada się, że nie tylko razem będą rosły, ale wspólnie trafią do zajazdki i może nawet zostaną dorosłe sąsiadami z boksu. Czas szybko leci i pewnie zanim się zdążymy obejrzeć, będziemy zaraz przymierzać siodło. 😉

IMG_7688

Łyda, łyda! Co ta noga?

$
0
0

Temat używania łydki mam od dłuższego czasu rozpracowywany na bieżąco z jedną z moich podopiecznych. Nie jest to łatwy duet: młody, zupełnie zielony koń i jeździec, który umiejętności ma niezłe, ale straszliwie mało wierzy w siebie. Dużo, bardzo dużo czasu poświęcamy przerabianiu podstaw. Koń pod siodłem musi „myśleć naprzód”, a do tego zdecydowanie jest nam potrzebny działający pedał gazu, czyli zrozumienie działania łydki. Młodzik jest wrażliwy i trzeba do niego podejść z doskonałym wyczuciem. Za mało akcji jeźdźca nie wywołuje żadnej reakcji, za dużo – tylko irytację i rozdrażnienie konia. Musi być akurat w sam raz, aby uzyskać pożądaną odpowiedź i móc pochwalić konia, utrwalając jego zachowanie. Dlatego to takie trudne…

IMG_1367

Jeszcze kiedy jeździłam na Skwarku, jeden z moich ówczesnych szkoleniowców powiedział mi, że za mało jadę konia w łydkach. Poczułam się szczerze… rozczarowana. Jak to? Przecież ja już tyle robię tymi nogami! Ciągle robię się przed to poważnie zmęczona, a to ma być… za mało?! To ile trzeba jeszcze więcej, albo mocniej, żebym wreszcie mogła uznać, że używam łydek? To może ja w ogóle nie dam rady tak jeździć :( A poza tym, czy to naprawdę o to właśnie chodzi w tym całym ujeżdżeniu? Przecież wszyscy jeźdźcy wyglądają tak, jakby nic nie robili. Nie męczyli się. Jak to jest możliwe, skoro przecież przy tym robią jeszcze więcej nogą, niż ja robię? Czy wszyscy inni ludzie na świecie są po prostu tacy silni i wytrzymali, że mogą robić to więcej?

Na szczęście nie 😉 Łydki nie musi być ani więcej, ani silniej. Ma być tylko skuteczniej.
Proste, prawda? 😆

Zanim jednak zaczniemy się zastanawiać nad tym, JAK skutecznie działać nogą, musimy mieć dokładny plan na to, CO chcemy tą nogą zrobić. Bo zrobić i zakomunikować użyciem nogi możemy koniowi mnóstwo tematów i poprosić o wykonanie bardzo różnych zadań. Tyle tylko, że o ile nie mamy do dyspozycji świetnie wyszkolonego konia-profesora, to nasz wierzchowiec o tych zadaniach i różnym działaniu łydek nie ma zielonego pojęcia. To jeździec musi wiedzieć, co i jak chce zrobić, i różnicować „zachowanie” swojej nogi podczas jazdy. To jest pierwszy krok do tego, żeby nauczyć konia prawidłowo reagować na działanie łydki. Tylko wtedy, kiedy koń pozna działanie tej pomocy, zacznie odpowiadać, a my będziemy mogli jechać konia „w łydkach” równocześnie nie cisnąc, nie kopiąc, nie podtrzymując chodów wiecznym pchaniem konia nogami. Inaczej wpadamy w pułapkę tego, że robimy wszystko za konia (przy czym koń z siebie daje niewiele lub wręcz nic), nasza noga umiera z wysiłku, a trener narzeka, że nadal za mało łydek…

OK, za co odpowiada w takim razie jeźdźca noga?
1. Impuls

Energiczny ruch naprzód to baza, absolutna podstawa każdej dalszej pracy. Jeśli musimy konia co krok kopać, albo zaciskać noga, żeby utrzymywał on ruch w zadanym chodzie, to nie ma szans, żeby nasza łydka uzyskała cokolwiek więcej, niż taki efekt. Łydka aktywująca jest lekka, ale bardzo dynamiczna i niekiedy, zależnie od sytuacji, może następować kilka razy błyskawicznie po sobie. Jeśli koń nie odpowiada na taką łydkę, w żadnym wypadku nie możemy starać się go zaciskać nogami, żeby jednak ruszył. Kontynuujemy takie energiczne podstukiwanie, dopóki nie pojawi się pożądana reakcja. Kyra Kyrklund radzi, żeby myśleć o działaniu nogi identycznie jak o działaniu batem. Stukamy konia – tap! – a jeśli nie ma reakcji, powtarzamy kolejne pacnięcie. To oczywiste, że nikt nie usiłowałby wcisnąć bata w konia i go nim pchać, prawda? Absurdalny pomysł! A nie wiedzieć czemu łydek próbujemy bardzo często używać właśnie w ten sposób.
Żeby zaprogramować łydkę, która stworzy u konia impuls, trzeba po pierwsze przestać pchać, a po drugie uwrażliwić wierzchowca na działanie nogi. Lekkie pacnięcie dolnej części nogi powinno sprawić, że koń rusza naprzód. Noga muska, a koń zasuwa (wielu trenerów kwieciście obrazuje działanie takie łydki mówiąc, że jeździec ma mieć poczucie, że po zadziałaniu nogą koń „spieprza” naprzód mu spod tyłka) 😉
Taka łydka uruchamia i aktywizuje tylne nogi konia, to one tworzą napęd i energię. To sam początek procesu przenoszenia wagi na tylne kończyny wierzchowca.

2. Zgięcie

To użycie łydki ma komunikować koniowi, że ma się odsunąć od łydki / owinąć wokół niej. Prawdziwe zgięcie dotyczy zawsze kłody konia, a nigdy szyi. Zgięcie uzyskujemy przytuloną do konia, miękką długą nogą, bez wpychania jej w koński bok, czy wiercenia przy popręgu piętą (które dadzą nam efekt wyłącznie w postaci usztywnienia, a nie zgięcia i puszczenia boku) i oczywiście zawsze w połączeniu z odpowiednio ustawionym dosiadem (kości kulszowe jeźdźca przesunięte równolegle do końskich łopatek).

3. Kontrolowanie zadu

Nie wiem czy to będzie news miesiąca, ale większość koni wcale nie umie chodzić prosto. Najczęściej wpadają one zadem lekko do środka, równocześnie kompensując asymetrię nosem wyprowadzonym nieco na zewnątrz i lekkim skrzywieniem potylicy. Kto nie zna takiego uczucia „dziwnego” koślawego zakrętu? Łydka lekko cofnięta za popręg (lekko! Nigdy nie zarzucamy nóg na koniec czapraka), o subtelnym spychającym działaniu pozwoli przesunąć skrzywiony zad za konia i pomóc go wyprostować. Na dalszych etapach treningu taka sama łydka zbuduje nam trawersy i renwersy.

Wisi swobodnie oparta o strzemię, albo przesuwa zad. I tu i tu tylko przytulona do konia, bez dziubania ostrogą albo wkleszczania się w koński bok z całych sił:
IMG_0142 IMG_0208

4. Chody boczne

To kombinacja łydki (lub przeważnie dwóch łydek) odsuwającej konia w bok i dosiadu, który zmienia równowagę konia, sugerując mu przesunięcie się pod ciężar jeźdźca. Nie istnieje coś takiego, jak magiczna łydka, która sama sprawi, że koń będzie poruszał się łopatką lub trawersem. Dlatego od początku szkoląc konia uczymy go, aby słuchał całego ciała jeźdźca. Dosiadu, dłoni, ręki, wszystkich subtelnych zmian równowagi, tego, czy ciało jeźdźca podąża za ruchem, czy go wycisza lub eskaluje. Łydki do ciągu w kłusie są ustawione podobnie jak do zagalopowania – to, że koń jest w stanie odczytać te dwa różne polecenia, różnicuje odmiennie zachowujący się dosiad jeźdźca.

5. Podnoszenie grzbietu

Ten rodzaj działania łydek sprezentował mi Skwarek 😉 Jego plecy z wieczną tendencją zmieniania się z most zwodzony wymagały przypominania im, że mają mimo wszystko pracować. To łydka z długiej puszczonej nogi, z delikatnym działaniem samą stopą takim, jakbyśmy chcieli od dołu zagarnąć w górę koński grzbiet. Również w połączeniu z działaniem dosiadu i ręki (przygotowanie półparadami) sprawi, że koń uniesie plecy i zaokrągli swój ruch. Na Skwarku takie użycie nogi było po prostu bezcenne.

6. Kopu, kopu

Rytmiczne i stałe walenie nogami po końskich bokach, niezbędne w kłusie anglezowanym, kiedy jeździec opada w siodło. Stop! ❗ 😆 Sprawdzam tylko, czy dalej ze mną jesteście 😉 NIGDY nie okopujemy koniowi boków, i absolutnie NIGDY nie dajemy łydek mechanicznie. Łydka nie działa na tyle silnie, żeby powodować u jeźdźca fizyczne zmęczenie, a u konia ból. To ma być pac, pac – a nie JEB! DUP! Szybki, elektryczny sygnał tworzący energię, a nie siłowe wymuszanie ruchu. Kopanie nogami może u konia wywołać co najwyżej ból, irytację, protest, zakłócenie równowagi i niechęć konia, u wrażliwych zwierząt nierzadko prowadzącą do buntu i narowów. Biada temu, kto by spróbował okopać Suszka…

Stęp, kłus, czy galop – noga po prostu jest razem z koniem. Bez kopania!
IMG_0094

7. W rytmie, poza rytmem

Tutaj mam pytanie do każdego aspirującego ujeżdżeniowca. Kiedy dajesz łydkę? Czy potrafisz posłużyć się nią w dowolnym momencie? W anglezowanym kłusie zapewne zamykasz łydkę, kiedy siadasz w siodło. A czy potrafisz ją również zamknąć wstając z siodła? Lub uruchomić ją zupełnie poza rytmem? Jak jest w galopie? Dobry jeździec wykorzystuje w szkoleniu konia również w miarę potrzeby łydkę dawaną poza rytmem, aby uzyskać większe zaangażowanie zadnich nóg, zwrócić na siebie uwagę konia, poprawić dodania.

8. Cisza

Nie wiem, czy to nie najważniejszy rodzaj łydki. Taka, która nic nie robi, kiedy koń nie czuje na swoim boku gmerania nogą ani żadnego ucisku. Łydka, która jest po prostu ciepło, lekko i powietrzenie przyłożona do końskiego boku, zupełnie, jakby miała go w delikatny sposób otulić. I wyłącznie jest – nie działa. Milczy. Dla konia to sygnał, że nie ma nowych zadań, a sposób, w jaki się porusza jest dobry, zgodny z wolą jeźdźca i nie wymaga żadnej korekty.
Jeśli rozmawiamy ze sobą – my, ludzie – tworzymy oddzielne zdania. Robimy między nimi przerwy. Zadajemy pytanie i czekamy na odpowiedź. Zmieniamy barwę głosu, mówimy szybciej, wolniej, łagodniej, albo podnosimy ton, kiedy rozmówca się z nami nie zgadza lub nas po prostu nie słucha. Tak samo musi działać łydka, służąc barwnej i pojemnej komunikacji.
Noga jeźdźca, która nie umie zadziałać ciszą i czekaniem na odpowiedź konia, mówi w ten sposób:
jeślirozmawiamyzesobąmyludzietworzymyoddzielnezdaniarobimymiędzynimiprzerwyzadajemypytanieiczekamynaodpowiedźzmieniamybarwęgłosumówimyszybciejwolniejłagodniejalbopodnosimytonkiedyrozmówcasięznaminiezgadzalubnaspoprostuniesłuchataksamomusidziałaćłydkasłużącbarwnejipojemnejkomunikacji
Czy ktokolwiek z Was jest w stanie to przeczytać? I w dodatku jeszcze zrozumieć?
A jeśli te same zdania wykrzyczę, analogicznie do zwiększania siły kopiącej konia łydy?
JEŚLIROZMAWIAMYZESOBĄMYLUDZIETWORZYMYODDZIELNEZDANIAROBIMYMIĘDZYNIMIPRZERWYZADAJEMYPYTANIEICZEKAMYNAODPOWIEDŹZMIENIAMYBARWĘGŁOSUMÓWIMYSZYBCIEJWOLNIEJŁAGODNIEJALBOPODNOSIMYTONKIEDYROZMÓWCASIĘZNAMINIEZGADZALUBNASPOPROSTUNIESŁUCHATAKSAMOMUSIDZIAŁAĆŁYDKASŁUŻĄCBARWNEJIPOJEMNEJKOMUNIKACJI
No właśnie. Jeszce kilka linijek i za chwilę będziecie mieli mnie dość 😉
Koń również nie jest w stanie zrozumieć nić z chaotycznego, stałego działania łydką!

Tak czy inaczej: nie da się nauczyć prawidłowego działania nogi (i ręki, i dosiadu) tylko z internetu. Niestety literki nie są w stanie przekazać on-line praktyki. Mogą jednak przekazać pewną wiedzę, chęć do poszerzania horyzontów i obudzić potrzebę refleksji, samokontroli i świadomości w tym, co robimy na koniu (i co powinniśmy robić).
Czyli: Nie kop. Bądź czuły. Bądź szybki i konsekwentny. Bądź skuteczny.
Utrzymuj delikatną, stabilną nogę, która swobodnie spływa po końskim boku w dół, nie blokując się po drodze ani nie zaciskając od stawu biodrowego do skokowego (kostek).
Miej w głowie plan i działaj zawsze (łydką) zgodnie z planem.
Rozmawiaj pomocami z koniem i pilnuj, żeby Twoja mowa była retoryką, a nie bełkotem. W ten sposób sprawisz, że koń będzie chciał czysto i ufnie odpowiadać. Będzie mógł na Twojej nodze polegać jak na Zawiszy 😉

IMG_0121

Suszek debiutuje… i zostaje Vice-Mistrzem! :)

$
0
0

Niestety po lipcowej przeprowadzce do nowej stajni zdarzyło się to, czego się spodziewałam.

Suszek zaczął chudnąć :(
To już nie pierwszy raz, kiedy z Suchara robił się prawdziwy suchar. Niestety przy tak ognistym temperamencie utrzymywanie Suszka jako konia łąkowego plus trening – zupełnie się nie sprawdza. Suchy wygląda i czuje się optymalnie, kiedy ma zapewniony spokój. Wychodząc na padok na dwie, trzy godziny zdąży się wybrykać, wytarzać, pobawić – ale nie zdąży znudzić. A nuda dla tego konia jest czymś najgorszym z możliwych. Nuda i bezczynność go denerwuje. Suszek się poci, biega, nawołuje, zaczepia inne konie, grzebie nogami – słowem robi wszystko, żeby tylko się nim wreszcie zająć i dostarczyć mu jakichś wrażeń. W aktualnej stajni konie spędzają na dworze praktycznie cały dzień, dostają siano na padok, a obiadowe karmienie treściwymi mają również zadawane w plenerze. Muszą umieć zająć się sobą same. Więc przeważnie stoją, owiewają się wiatrem i… żrą.

Suszek ani myśli o jedzeniu :( Siano czasem poskubie, ale bez większego spustu. Obiad zauważy tylko wtedy, jeśli się przy nim stoi i najlepiej jeszcze podaje garść po garści z ręki (nie żartuję). Decyzja o sprowadzaniu rudzielca na obiad do boksu nie pomogła wiele, bo i tak więcej energii było wydatkowanej, niż przychodziło z żarciem. Dodatkowo w angielskim boksie Suchy zaczął mimo derkowania bardzo marznąć. W sumie nie dziwi mnie to, ja też należę do zmarźlaków i nawet w lecie chodzę w golfie…
Z tego wszystkiego jednak z mojego pięknego utuczonego mufinka zrobił się… podkasany chart.
Niestety :(

IMG_8449 IMG_8446

Mimo dostępu do siana do woli, solidnej diety i tuczenia otrębami ryżowymi i meszem, Suchy zmienił dyscyplinę z ujeżdżenia na wyścigi :( Wciągnął brzuch, stracił sporo szyi i po raz już trzeci w swoim życiu zafundował mi początek historii pt. wielkie odchudzanie…

IMG_9962 IMG_9992

Trzeba było coś z tym zrobić i podjąć męską decyzję.
Albo roztrenować konia na zimę, bo każdy dodatkowy wydatek energetyczny z treningu pogarszał tylko sytuację – tym bardziej, że absolutnie nie można dopinać się do pracy z koniem, który nie ma w ogóle tłuszczu i którego tkanki mięśniowej ubywa. Mięśnie konia muszą być super silne i sprawne, żeby podołał on wymaganiom treningu. Podkasany i suchotniczy Suchar, dając z siebie 300% pod siodłem (a on inaczej nie potrafi po prostu) mógłby tylko nabawić się kontuzji… Niestety te wersja i tak skończyła by się spadkiem kondycji konia i w efekcie kilkumiesięcznym tuczeniem na wiosnę i powolnym wdrażaniem w trening.

Albo… znaleźć koniowi na zimę inną stajnię. Ciepłą, spokojną, bez stad koni biegających dookoła, z możliwością spokojnego wypoczynku w boksie, z dostępem do hali bezpośrednio ze stajni i z możliwością zaplanowania stałego schematu dnia, który dla Suszarki jest bardzo ważny.

Szkoda by było odstawiać Suszydło, tym bardziej, że on potrzebuje rutyny i naprawdę kocha codzienne solidne treningi. Więc chociaż serce płakało, przestawiłam Suchego na południe Polski, do stadniny koni Ochaby. Oko nad koniem – oraz nadzór treningowy – przejął mój kolega Kamil Puliński.
I chociaż para miała mniej więcej miesiąc, żeby się zgrać, to najwyraźniej faceci świetnie się dogadali :) Są już tego rewelacyjne rezultaty. Suszek wraz z Kamilem wystartowali w Mistrzostwach Śląska i mimo debiutu Suchego w prawdziwych zawodach i zerowego praktycznie doświadczenia wyjazdowego na wszystkich trzech konkursach panowie wykazali się doskonałą, równą formą, zdobywając w efekcie II miejsce w całej rundzie Mistrzostw.
Untitled-20
A wyniki?
Niesforny, rozbrykany Suchy z jego trudnym stępem i gorącą głową dał się świetnie prowadzić, zupełnie nie rozrabiał i nawet nie zgadywał trasy utrzymując nie tylko równą formę, ale osiągając godne podziwu wyniki: 66.461% , 65.270% oraz w finałowym konkursie 68.417%!!!

Jestem niezwykle ciekawa, co z tej współpracy jeszcze wyniknie. Suchemu dopisuje humor, wygląda i czuje się świetnie. Jest wesoły, bardzo dobrze pracuje i co najważniejsze przestał zabawiać się w anoreksję 😉 Będziemy mieć zatem w planach kolejne starty i zobaczymy, co nam czas przyniesie.

Tymczasem gorące pozdrowienia dla wszystkich od mistrzowskiego Suszka :)

Untitled-191

Bajka o napięciu (trochę obrazkowa)

$
0
0

Znacie bajkę o napięciu?
Na pięciu napadło dziesięciu 😆

Kiedy byłam małą Quantą, takie żarty z grą słów chyba szczyt swojej popularności. Sypałam nimi jak z rękawa, w tym moją ulubioną o… ananasie, albo tekturze 😆

No nic, spoważniejmy. Ostatnio pojawiła się w komentarzach na blogu ciekawa kwestia dotycząca napięcia mięśniowego u jeźdźców. To jest w zasadzie odwiecznie wątpliwa kwestia: mówią, że napięcie ma być! Albo mówią: rozluźnij się! Mówią: rozciągnij się w siodle, poczuj swoje mięśnie brzucha, obejmij konia udami i stwórz impuls – a tego nie da się przecież zrobić będąc miękkim jak galaretka. Ale mówią też: nie zakleszczaj się, nie ciśnij, nieć zupełnie luźne ręce, puszczone w dół ramiona, poczuj miękkość i elastyczność. Tego dla odmiany nie da się zrobić mając ponapinane mięśnie…
Zatem albo zwariować, albo… znaleźć właściwe napięcie.

Zacznijmy po kolei.
Bardzo niewielu kandydatów na jeźdźców na naturalne, właściwe napięcie mięśniowe. Większość z nas reprezentuje dwa skrajne typy.
Wariant pierwszy to człowiek-dżdżownica. Osoba o naturalnie niskim napięciu mięśniowym, na koniu czująca się (i wyglądająca) jak wierzbowa witka wystawiona na podmuchy huraganu. Siła i skuteczność użycia pomocy na poziomie rozgotowanego makaronu. Jeździec jest wiotki i przeważnie często słabnie na koniu, gdy przyjdzie mu raz jeden użyć łydki 😉
Człowiek dżdżownica jeździ łagodnie i ma przeważnie nawet niezłą równowagę, ale bardzo nie lubi patrzeć na siebie w siodle.
dzdzownica

Druga wersja to człowiek-beton. Przy nim nawet żołnierz na defiladzie będzie nawet bardziej luźny 😉 Mięśnie z kamienia, trzymane, pozaciskane, a kiedy zsiądziemy z konia często bolesne. Spięte ramiona, zakleszczone na koniu nogi, czasem aż do bólu wykręcony nadgarstek… Brak elastyczności (spróbujcie napiąć wszystkie mięśnie, a potem zatańczyć sambę…) i często mocne, pozbawione wyczucia i finezji użycie pomocy („Przecież nic nie trzymam i nie ciągnę!” kiedy wodza aż trzeszczy, „Wcale go nie kopię!” w anglezowanym kłusie, gdy przy każdym siadaniu w siodło nogi jeźdźca walą w końskie boki jak w bęben). Dużo z usztywnień i napięć jeźdźcy robią sobie sami – z braku równowagi, albo strachu we własnej głowie (przed prędkością, przed brakiem kontroli, przed brakiem własnych umiejętności).
beton

Żeby jeszcze było ciekawiej, naturalnie może występować jeszcze typ mieszany (i tu wstaję sama od komputera, kłaniam się wszystkim) 😉 Tułów-dżdżownica, ręce-beton. Dżdżownicowa lewa noga, betonowa prawa… Betonowa lewa łapa. Bardzo, bardzo często spotykam jeźdźców, którzy są dżdżownicą w kłusie, ale betonem w galopie, co z reguły wynika raz z bariery psychologicznej przed tym „strasznym” chodem, a dwa – brakiem równowagi jeźdźca.

Jak to naprawić?

Teoretycznie to proste. Człowiek-dżdżownica potrzebuje więcej napięcia w swoim ciele, a człowiek-beton – mniej. Szkopuł jednak w tym, że instynktownie poszukujemy poprawy w osiągnięciu drugiego końca skali naszego problemu. Czyli człowiek-dżdżownica, słysząc, że ma poczuć w swoim ciele napięcie, próbuje stać się człowiekiem-betonem. Człowiek-beton, na hasło: rozluźnij się – stara się zamienić w dżdżownicę. Obydwaj nie tylko czują się nieswojo i dziwacznie, ale w dodatku skupiają się na uzyskaniu efektu, który będzie nieprawidłowy i nieskuteczny. Niestety przerzucenie się z zakresu „źle” na inny zakres „źle” nie sprawi, że w magiczny sposób zrobi się w sam raz.

skala-copy

Tak naprawdę człowiek-dżdżownica i człowiek-beton powinni spotkać się pośrodku. To „pośrodku” to jest właśnie równowaga pomiędzy luzem i zakleszczeniem, a lokalizacja tego uczucia będzie zależała indywidualnie na skali wyrysowanej dla każdego jeźdźca. Zawsze jest ten jeden, właściwy punkt, w którym wszystko działa. Analogicznie jak na wadze z szalkami, które można zrównoważyć tylko w jednym, dokładnym balansie odważników. Jeśli z jednej strony ułożymy kilogram, a z drugiej 1,0005kg, to ramiona wagi nie ustawią się równo. Taka sama równowaga, idealnie wyważone proporcje działają w jeździectwie. Zresztą nie tylko w kwestii napięcia mięśniowego – tak samo wyważone musi być utrzymywanie kontaktu, działanie zewnętrzną wodzą, użycie łydki. Jeśli coś nie działa, to dlatego, że nie mamy zrównoważonych szalek wagi. Robimy coś albo za mocno, albo za słabo. Albo za dużo – albo za mało.

Jak znaleźć właściwe napięcie?

Podpowiem Wam, co pomogło mi (i paru moim podopiecznym) znaleźć złoty środek odnośnie tego, jakiego napięcia mięśniowego mamy używać. W trzech prostych krokach 😉

1. Po pierwsze, nie myśl o napięciu. Myśl o pozytywnej energii. Myśl o gotowości do działania, ale bez samego działania. Zaraz podpowiem Ci, jak to wszystko poczuć.

2. Teraz użyj wyobraźni.
Wyobraź sobie, że jesteś artystą, wybitnym i olśniewającym wszystkich tancerzem. Baletnicą, jakiej nigdy dotąd nie nosiły deski żadnej jeszcze sceny. Taniec to Twoje życie, i naprawdę tańczysz perfekcyjnie, jakby nie istniała grawitacja czy prawa fizyki. Ludzie Cię kochają, uwielbiają patrzeć, jak tańczysz. Wzruszają się, czasem płaczą ze szczęścia, są zachwyceni. Oni wszyscy są tu dla Ciebie, a Ty wiesz, że w niczym ich nie zawiedziesz. Uwielbiasz tworzyć i rozdawać takie szczęście, a dziś jest Twój najważniejszy występ. Słyszysz już pełen entuzjazmu tłum, słyszysz ostatnie chwile strojenia instrumentów orkiestry. Zaraz nadejdzie ta chwila. Twoje serce bije miarowo i spokojnie, bierzesz głęboki oddech i z podniesioną głową, tanecznym krokiem wchodzisz na scenę. Wszyscy widzowie podnoszą dłonie nad głowę i rozlega się fala potężnych oklasków. Zostały ostatnie sekundy, zanim rozpocznie się show, a Ty idziesz dalej dumnie, radośnie, czując entuzjazm, pewność siebie i szczęście. Masz wrażenie, że Twoje stopy już się uniosły nad ziemię. Czujesz całe swoje ciało gotowe do tego, żeby za chwilę, za moment, dać najlepsze show na świecie.

bd0

Stop. Mamy to 😉 Jeśli czytając ten akapit udało Ci się poczuć w sobie gotowość do tego, że wszystko jest możliwie – to to jest właśnie ta potrzeba ilość napięcia mięśniowego. Nie więcej, nie mniej.

3. Użyj wyobraźni jeszcze raz, żeby nauczyć swoje ciało właściwego uczucia.
Wyłącz na chwilę monitor, zamknij drzwi od pokoju, przegoń potencjalnych gapiów z rodziny, którzy niekoniecznie muszą zrozumieć dziwne obrzędy jeździeckiego voo-doo 😆 Zgaś światło. Zamknij oczy i jeszcze raz wyobraź sobie całą sytuację z akapitu powyżej. Wczuj się w rolę, jakbyś grał w teatrze (fani gier role playing mają ułatwione zadanie). Uwierz w taniec, uwierz w spektakl, usłysz pierwsze takty muzyki. I zrób krok przed siebie – tak, naprawdę zaraz zacznie się show. Zrób drugi krok, czując jak przepełnia Cię pozytywna energia z oklasków tłumu. Teraz już wiesz, że w trzecim kroku możesz wyskoczyć metr nad ziemię, możesz zrobić w miejscu potrójnego aksla, salto, wiesz, że dla Ciebie wszystko jest możliwe.

I już. Twoje ciało jest gotowe. Nie jest spięte, ale nie jest też bezwładne i pozbawione siły.
Daleko mu do dżdżownicy 😉 Równie daleko mu do betonu! 😉 Masz teraz pozytywną energię – czyli to właściwe napięcie mięśniowe.

Każdy z pewnością będzie umiał sobie wyobrazić swój specjalny performance, który pozwoli mu poczuć pozytywną energię. Dla wielu osób najbardziej czytelna jest tańcząca przed wielką publicznością baletnica. Niektórzy potrzebują wyobrazić sobie Usaina Bolta bijącego kolejny rekord w sprincie na 100 metrów. Inni – Michaela Jacksona na koncercie. Przerabiałam też lot Atreyu na grzbiecie smoka Falcora 😆

falcor00

Fury aż furczą!

$
0
0

Znając życie nie należy takich rzeczy głośno mówić (ani też pisać), ale cała końska epika ma od dłuższego czasu nieustannie dobrą passę.  Kiedyś zawsze na koniec dnia, wracając ze stajni mówiłam do Blondyna coś w stylu: dzisiaj jeden do zera dla Suszka (albo Fugu, albo Alpusa), gdzie jeden oznacza pełne zadowolenie jeźdźca, a zero ilość errorów na jeździe 😉 Z każdego dnia mogłam wybrać tego delikwenta, który najbardziej się starał pod siodłem. Teraz, regularnie – nie mogę. Wszystkie starają się najbardziej!
Owszem, są na różnym poziomie, ale każdy mierzy się ze swoimi słabościami i naprawdę stara się stawiać im czoła. Dla jednego to będą zmiany w seriach (na przykład doczekane i cierpliwe, albo w innym przypadku bez focha), a u drugiego prawdziwe, uczciwe żucie z ręki z rozciągniętym karkiem i pchaniem się na kontakt.
Wszystkie te dobre rzeczy bardzo cieszą :)
IMG_7113

Fugu od czempionatów dzielnie pracuje nad swoim zgięciem, więc na topie mamy trawersy i przy okazji masę bocznych chodów. Pannica nadal nie pała do nich entuzjazmem, ale coraz bardziej je akceptuje. Mam tu nie lada wyzwanie, bo muszę pomocami jednocześnie jechać bardzo dużo wymagając, ale z drugiej strony będąc naprawdę delikatną. Inaczej wywołam z lasu wilka, czy może raczej z wody nadymkę 😉 Mam o tyle postęp, że Fugu już nie wpada w szewską pasję. Owszem, złościć się złości, ale już na mnie nie pluje (taaaak, ona potrafi opluć jeźdźca) i tylko czasem trąbi z dezaprobatą nosem (wjeżdżamy na przekątną – jedziemy dodanym kłusem – przed narożnikiem skracam kłus – Fugu przypomina sobie o tym, że powinna oddychać i wydaje chrapami dźwięk trąbki). Co ja z nią mam 😉
IMG_7262 IMG_7260
IMG_7173
IMG_7139IMG_7245IMG_7161

Na szczęście sporo zadań jest zupełnie akceptowalnych dla rudej pannicy. Do tych należą praktycznie wszystkie elementy galopowe (no, poza pierwszą lewą lotną, którą prawie zawsze musimy zrobić wysoką zadem) i – o dziwo – piaff. Podpiafowywać Fugu zaczęłam może z 3 tygodnie temu, nastawiając się na ciężki orzech do zgryzienia w tym temacie. Początkowo Cebula próbowała pasażować, albo podskakiwać dwiema tylnymi nogami na raz, ale szybko załapała właściwy krok, a że dostaje przy okazji dużo cukru, to zaliczyła to ćwiczenie do fajnych i naprawdę chętnie je wykonuje. Uff, dobrze jest mieć w repertuarze trudniejsze zadania, które są mile widziane przez księżniczkę 😉 Bo neurotyczna mina Fugu tuż po trawersach potrafi mówić sama za siebie:
IMG_7209

Jeśli chodzi o Hendriksa, to pozostaje mi tylko pokornie dołączyć do jego fanklubu 😆 Pełen komfort – to chyba najkrótsze podsumowanie, jakim można określić pracę z tym koniem. Hendriks nigdy nie ma złych momentów w treningu. Wszystko przychodzi mu całkiem łatwo i całkiem chętnie. Uczy się błyskawicznie – pod tym względem aż zaskakuje, bo pokazanie mu czegoś kilkakrotnie wystarcza, aby zapamiętał, czego się od niego oczekuje.
IMG_7396rOczywiście nie jest koniem bez żadnych problemów – takich chyba nie produkują 😉 Jego tylna lewa noga jest nieco bardziej leniwa w porównaniu do prawej i trzeba jej dopilnować, szczególnie w zatrzymaniach ze stępa (co ciekawe, w zatrzymaniach z kłusa jakoś łatwiej mu stanąć równo w kwadracie). Mamy też dobre 300% normy, jeśli chodzi o elastyczność, ale raptem ze 30%, jeśli chodzi o siłę… Tę rozwijamy robiąc maksymalnie dużo pracy w galopie i rozciągając Henryka jak gumę w dół.
IMG_7407 IMG_7416IMG_7389IMG_7449
Galopowe zadania na co dzień to mnóstwo kontrgalopów, małe wolty z sadzaniem konia na tył, trochę lotnych – ale to bardziej dla rozrywki niż rzeczywiście potrzebnego nam w tej chwili elementu – i przejścia, przejścia, przejścia. Doszły zwykłe zmiany i w miarę tego, jak koń staje się silniejszy, przestaje pływać w kilku krokach stępa między galopami. Na początku bywało, że prawie zakładał sobie nogę na nogę, utrudniając mocno ruch naprzód 😉 Im więcej dobrych przejść, dodań i skróceń, tym więcej siły w tylnych nogach i możliwości dźwigania jeźdźca, a to z kolei poprawia nam elegancko sam galop, który z tygodnia na tydzień staje się coraz bardziej wyniosły i pełen ekspresji, czyli po trochu taki bardziej dorosły :)
IMG_7367 IMG_7472

W kłusie unikam show (do którego Hendrix jest mocno skłonny – wystarczy ustawić go wyżej, żeby wyciągał przednie łapy przed sobą niemal poziomo), za to robię sporo gimnastyki i przede wszystkim ćwiczę żucie z ręki. Z taką długą, solidną szyją mamy ten sam casus, co u Suszka – trzeba mieć mnóstwo siły i przy tym równowagi, żeby ją uczciwie rozciągnąć i dźwigać zupełnie rozwiniętą. Ale udało się i wreszcie zaczynam mieć możliwość stretchingu tego młodego konika z siodła. Przynosi to bardzo wymierne efekty – zakupioną na koniec sierpnia podkładkę pod tylny łęk o grubości 1,5 cm już z miesiąc temu zmieniłam o połowę cieńszą, a teraz właściwie zaczynam myśleć o całkowitym jej wyjęciu. Plecy nam urosły i co najważniejsze – podniosły się. Siodło dostało podparcie z dobrze nabudowanych mięśni.

Z pozostałych koni „na oku” zadowolona jestem tak samo jak ze swoich własnych. Ekstremalnie pospinany dorosły, ciemnogniady traken „puścił się” nam na treningach tak bardzo, że teraz jazda na nim będzie dozwolona dopiero od lat 18 😆 Zielony i bardzo dziecinny jeszcze 5-latek ustabilizował kontakt, znalazł fajną przepuszczalność i tak poprawił galop, że wreszcie dziś po raz pierwszy jego właścicielka fantastycznie na nim usiadła, tworząc obrazek przemiły dla oka i jakościowo też inspirujący. A kolejna para szykuje się z kolei do solidnych startów na przyszły sezon – na czworobokach zadebiutuje malowana, kasztanowata córka Fidertanza ze swoim jeźdźcem i będzie to naprawdę solidny, dobry debiut :)

Dzieje się! I niech dobra passa trwa :) Teraz jeszcze tylko życzyłabym sobie rejestracji Hendersona w PZKH, bo za 10 dni mijają już bite trzy miesiące, jak czekamy na inspektora z potwierdzeniem paszportu i opisu…
IMG_6972

Viewing all 305 articles
Browse latest View live