Quantcast
Channel: Quantanamera Blog
Viewing all 305 articles
Browse latest View live

Leo & Doki – przeprowadzka

$
0
0

Wczoraj przedszkole się przeniosło 😉

Udało mi się załatwić dla dzieciaków boksy w stajni 7,5 km od mojej obecnej. Co oznacza, że będę mogła je swobodnie co najmniej raz w tygodniu odwiedzać i obserwować. I powinna się przy tym trafiać szansa na zdjęcia lub film.
Teraz nie widziałam obydwu pędraków przez miesiąc i muszę przyznać, że Uszy bardzo się zmienił. Urósł – jest teraz w kłębie równy ze swoim starszym kumplem. Poza tym kontynuuje bycie brzydalem, jest nieźle włochaty, a poza swoim ślicznym łebkiem wygląda trochę jak brakujące ogniwo pomiędzy koniem domowym, a osłem 😆

IMG_3250
Obydwa chłopaki są ultra milutkie. I jeden i drugi jest niezwykle łagodny. Można je miętosić, prowadzać na uwiązie – jak to fajnie, że będzie z nich w przyszłości od razu ogarnięty młodziak, a nie wypłoszona dzicz kudłata 😉
W ostatnim miesiącu były na biegalni wiązane do karmienia (bezproblemowo), więc postanowiliśmy je tym razem przewieźć po dorosłemu – z przegrodą, na kantarkach i przywiązane. Jechały jak stare… Doki załadował się praktycznie z marszu, a Uszy musiał trochę podebatować nad tym, czy faktycznie warto stawać na trap. Miał zresztą trudniejsze zadanie – wchodził do trailerka jako drugi, w płytkie miejsce przy drzwiach, które niedoświadczonym transportowo koniom wydaje się być za małe, żeby się móc w nim zmieścić (a tu jeszcze trzeba wykręcić zaraz ostro w bok!). Na szczęście metoda przestawienia kolejno wszystkich nóg ręcznie okazała się skuteczna i Uszaty wlazł w swoją przegródkę.

IMG_3266 IMG_3268

Trasa minęła naprawdę gładko, ale w nowym domu chłopaków czekały od razu nowe sytuacje. Dostały, chyba pierwszy raz w swoim życiu, osobne duże boksy. I tutaj wyszło szydło z worka, to znaczy wyjaśniło się, kto w tym źrebięcym duecie szefuje. Uszy wmaszerował do swojego pokoiku i zabrał się bez większych ceregieli za siano. Natomiast odważniejszy na co dzień Doki totalnie się rozpłakał 😳 Bo Uszy poszedł! I nie ma! I on sam jest! I co to będzie! Buuuu! Właścicielka stajni zapewniała Dokiego troskliwym tonem, że jak będzie tak żarliwie rozpaczał, to może dostać do boksu mikrokucyka, który nie zajmie mu dużo miejsca, a będzie mógł robić za maskotkę-przytulankę… Ale prawdziwą pociechę przyniosła Dokiemu dopiero druga taczka siana, którą karusek został dosłownie zarzucony 😆 Zapchana paszcza umożliwiła otarcie łez, a pewnie z najedzonym brzuchem zaraz też zagubionego dzieciaka złapała senność i może jakoś pierwsza samotna noc minie Dokiemu szybko. Rano spotka swojego ukochanego Uszy na padoku i będzie mógł już podokazywać wesoło 😉

W czwartek koło południa wybieram się odwiedzić te końskie pisklęta :)


Cebula wącha kotki.

$
0
0

Fugu uwielbia koty. Wąchać i wtulać się chrapami w ich cieplutkie, miękkie futerko. Zastyga wtedy rozmarzona w bezruchu i robi się przy tym niesamowicie aksamitna, łagodna i delikatna.
No dobra, uwielbiała koty 😉
Do czasu, kiedy jeden zdradliwy przedstawiciel tego gatunku znudzony lub przestraszony przesuwającą się po jego karku dmuchawą końskich chrapów wyciągnął łapę i pacnął ową dmuchawę prosto między nozdrza.
Cebula przeżyła szok!!!
Jak to, ona taka miła, układna, w samych dobrych intencjach i została potraktowana TAK??!?
Fugu żachnęła się i zamknęła w sobie. Nie chciała już tak ochoczo podchodzić do kotków, zatapiać nosa w ich pluszowej sierści, smyrać chrapami po łebkach i wciągać z lubością ciepłego, kotkowego zapachu. Jak tak, to ona już tym zdradliwym futrzakom nie zaufa…

IMG_7957

Ale kotki nadal korciły Fugu, chociaż już nie chciała już do nich tak chętnie przychodzić (no trauma w końcu). Mimo to obydwoje z Blondynem przynosiliśmy jej rozmruczane dachowce pod boks.
Aż w końcu Cebula zdecydowała się z pewną nieufnością, ale jednak – pogłaskać kotka. Znowu przytuliła się nosem puszystego stworzonka, zaczęła je delikatnie smyrać wargami i obwąchiwać.
Do czasu, kiedy kotek zdecydował się… strzepnąć małym, kotkowym uszkiem.

IMG_7959

Tego już było za wiele!!! Cebula wzdrygnęła się, jakby ją popieściło co najmniej 110 kilowoltów. Nadęła się, wystawiła kolce i wściekła i oburzona dziabnęła Blondyna (będącego akurat kocim nosicielem) w ramię, po czym czując, że przekroczyła pewną nienaruszalną granicę, wycofała się rakiem do tyłu boksu, opuściła głowę, przytuliła uszy do szyi i zaczęła potrząsać głową dając upust wielkiej irytacji. Teraz dodatkowo zrobiła się nie tylko wściekła na kota, ale i zła na samą siebie, bo kogo jak kogo, ale Blondyna to ona lubi, on jej jej człowiekiem numer jeden i należało dopaść kogoś innego. Jej błąd. A kot zdradliwy. Ehhh świat jest do bani w każdym aspekcie :( Jak żyć? – myśli sobie Cebula, i dalej się wścieka…

IMG_7970

Kot już dawno zniknął, a w boksie Fugu pojawiła się sterta siana – w końcu nadszedł czas karmienia – ale Cebuli wścieklizna nadal nie mogła wciąż wyjść z głowy. Postanowiła się w końcu konnica rozładować pastwiąc się na swoim sąsiedzie z boksu obok (i przezornie wybierając w tym celu drobnego, 5-letniego wałaszka, a nie stojącą po drugiej stronie sporą, solidną i większą od samej Cebuli kobyłę). I tak z uporem Cebula próbuje kłapiąc paszczą zagryźć kolegę przez kraty – ale on, zapatrzony w siano, nic sobie z rekinich zapędów Cebuli nie robi. Fugu, jeszcze bardziej zła, że zębiska okazały się być nieskuteczne, przenosi ataki z frontu na tyły. Kopie w przegrodę pomiędzy końmi. Raz, drugi, trzeci…. i czwarty, i piąty… Sąsiad dalej biesiaduje spokojnie, więc kopy stają się coraz bardziej srogie. Słyszę je sama jeżdżąc na hali, skąd mam też widok do Cebulowego boksu… Gdyby nie podkowy, to mogłabym nie ręczyć za całość fugowych kopyt, a już na pewno za chwilę nie będę ręczyć za całość desek… W końcu takie same obawy udzielają się mojemu koledze, który nieopodal siodła swoją kasztankę przed jazdą. Wraz z głośnym: „Hej!” klepie on ręką w drewnianą ścianę przy drzwiach boksu. Ten nagły łoskot zbija z tropu i resetuje Cebulę, która jak niepyszna, nadal potrząsając z dezaprobatą głową rusza wreszcie do siana i odrywa się od demolki.

Ufff…!

Dwie godziny absolutnej wścieklizny, cholery i focha – o jedno malutkie kocie uszko… 😈

Trzydzieści minut później wsiadam i Fugu chodzi świetnie: jest miła, pogodna, zadowolona. Ma świetny humor. Normalnie pląsa i prawie że nuci pod nosem. Zupełnie, jakby szczególnie miło spędziła cały dzionek 😆

Co ja z nią mam! Drugiej takiej nadymki nie ma na całym świecie 😉

IMG_7965
A swoją drogą, ciekawa sprawa z tymi kotami. Emocje okazywane kociarzom przez Cebulę określiłabym wręcz jako matczyne – czułe, tkliwe i pełne zachwytu nad takim futerkowym, cieplutkim małym zwierzątkiem. Moje wałachy czy ogierki też interesują się kotami, ale głównie chciały by się nimi albo bawić, albo stestowac, czy nie są aby jadalne. Żaden nie czerpie takiej abstrakcyjnej przecież przyjemności z głaskania, niuchania i zwyczajnego „mania” słodziutkiego kotka. Ciekawe, czy kto kwestia płci i Fugutkiem powodują hormony, (mały kotek to prawie jak mały konik) czy też jest ona „level up” na poziomie rozwiniętej świadomości od większości końskiej populacji? I czerpie ona przyjemność nie tylko z takich rzeczy jak napchanie końskiego brzucha, ale też niekoniecznie jej niezbędne uczucie obcowania z czymś miękkim, miłym i uroczo-delikatnym? W końcu my za to samo lubimy kotki 😉

A jeszcze przy okazji, to na zdjęciach występuje kotek (a właściwie kotka) Fenek, w skrócie Fen – jeden z moich trzech własnych kociarzy. Znajda, która podczas srogiej, śnieżnej zimy objawiła się maluteńka (2,5 miesiąca) bladym świtem w ośrodku jeździeckim zlokalizowanym w środku lasu. Na karuzeli 0_o Obstawiam, że spadła tam z kosmosu. Ale to już zupełnie inna historia…. 😉
IMG_7960

Hendriks wącha… coś innego niż kotki ;))

$
0
0

Uderz w stół, a nożyce się odezwą. Ledwo zrobię notkę o tym, że Cebula ma charakter kota, to zaraz Hendriks odbija piłeczkę udowadniając, że jak tak, to on jest psem 😆

I już pół biedy z tym, że on łazi po padoku za każdym przechodzącym człowiekiem jak przekupny wioskowy burek. Już nawet nie chodzi o to, że maniakalnie liże wszystko swoim mięsistym ozorem.

Gorzej.

IMG_5516_

Dziś, idąc po treningu na myjkę i korzystając z długiego uwiązu eksplorował zakamarki stajni. I zaraz obok myjki wynalazł metalową psią miskę, zawierającą resztki konserwy mięsnej w sosie czy tam jakimś innym glutożelu. Matko, jedyna, jak on się do tego przyssał…!

To było coś w tym stylu:

Odciągnięty od wyżerki co chwila zerkał tęsknym okiem. Nawet zapchany jabłkami na myjce tłamsił w sobie dalej smaka na psią karmę. Później powędrował bo boksu, gdzie czekała go kopa siana i kolacyjka, więc zapełnił brzuch bardziej typowym końskim menu i jak sądziłam, zapomniał o swojej zdobyczy.
Aha, akurat…
Na wieczór wpadam zawsze do koni wybrać im bobki, a wrzucić piłki z trawokulkami. Poprawić derki, jeśli jest taka potrzeba i zrobić boksową pielęgnację (jak na przykład warkoczyki na długich grzywkach). Robię to wszystko przy szeroko otwartych drzwiach, żeby kopytne respektowały fakt, że otwarty boks nie oznacza dawania w długą – nawet jeśli bardzo miałoby się na to ochotę. Taka nauka kiedyś w sumie uratowała tyłek Cebuli*, więc dobrze jest ćwiczyć, że drzwi otwarte, to nie te, które widać, tylko te przez która człowiek zaprasza do wyjścia.
Henderson jest pewny siebie, ciekawski i stanowczy i dość długo nie mógł z zasadą drzwiową dość do ładu. Próbował dawać nogę, a wycofywany czuł się, jakby właśnie ktoś uzurpował zamach na jego męskość. Potrafił nawet stanąć dęba w boksie na widok wyciągniętej ręki i stanowczym tonem wypowiedzianego: „Nie!”. W końcu pogodził się z przykazaniem: „Bosku swojego samowolnie nie będziesz opuszczał” i teraz owszem stoi praktycznie w drzwiach, z mocno wyciągniętą szyją i głową sięgającą prawie boksu z naprzeciwka, ale dopóki kopytka zostają na słomie, obydwoje mamy poczucie dobrze spełnionego zadania.

Ale nie dziś.
IMG_5552_

Bydlak korzysta z tego, że gdzieś w głębi boksu operuję pantoflem (do kup) i pryska dziarskim krokiem, kierując się w prawą stronę korytarza. Ma tam szeroko otwarte drzwi paszarni, a dobrze wie, skąd trzy razy dziennie wyjeżdża owies i najróżniejsze inne frykasy. Wlezie? Zwolni? Gdzie tam. Mija paszarnię krokiem, z którego Robert Korzeniowski byłby dumny i kieruje się prosto do psiej miski, w którą niewiele myśląc zatapia nos… W tej konsumpcyjnej pozycji dopadam go ja, zawijam uwiąz na szyi i odprowadzam do boksu. Stawiam go w drzwiach, zsuwam uwiąz. Stoi. Czeka. Mędrkuje. Wracam zatem do chwili do prac stajennych, a ten dziadyga frędzlowaty nawiewa drugi raz. I znów lezie do psiej restauracji…
Wrrr…
Tylko sobie wyobraźcie: przez całą stajnię maszeruje (stępem, on przecież nie będzie biegał) goły koń z nosem przy ziemi, i tuż za nim bieży Quanta z berłem kupozbieracza w prawicy i pośpiesznie chwyconym po drodze uwiązem w lewej dłoni. A cały ten peleton zmierza do mety zatopionej w mięsnych kawałkach kurczaka w galarecie. Mijając po drodze publiczność w postaci Stajennego wyglądającego z paszarni 0_o i paru przypadkowych osób stojących w drzwiach i z zagadkową miną rozważających, co my to za aktywność uskuteczniamy ❓ 😆

Chyba Hendersonowi kupię jutro jakieś psie puszki! 😆

Nie wiem, czy to kwestia przypadku, że trafiam wciąż na takie osobliwe i pomysłowe konie, czy też może spędzając z nimi dużo czasu i zachęcając je do kreatywności sama je zachęcam do wyrażania ich osobowości, ale jedno jest pewne: z nimi żadnego dnia naprawdę nie można się nudzić.

IMG_5556

*znów kolejna historia…

Na gwiazdkę last minute

$
0
0

Mam w tym tygodniu mnóstwo fajnych treningów (w domu z Aleksandrą Szulc i wyjazdowo u p. Anny Bienias) i szykują się przepiękne relacje foto (a może tym razem udało mi się nakręcić filmy, na których coś widać?). Konie chodzą zjawiskowo, chyba same chcą sprawdzić, który z nich się bardziej podoba 😉 W dodatku odwiedziłam też w nowym domku pędraki, również i u nich dorobiłam się paru zdjęć, w tym eksterierowych – więc całe Święta będę miała o czym pisać. Nie lubię Świąt w internecie, bo niewiele się niby w nim dzieje – ok, wiadomo, świąteczna przerwa to czas odpoczynku, ale ileż można jeść uroczystych kolacji i oglądać „Kevina”? 😉

IMG_8756

Więc dziś tylko kilka fantów i podpowiedź, jeśli ktoś jeszcze zaspał i nie zaopatrzył się w prezenty. Pod choinkę last minute można jeszcze przed weekendem upolować – dla znajomego koniarza, albo dla siebie – a co 😉 – przepiękne komplety ANKY z jesiennej kolekcji i jeden z edycji sezonowej. W dodatku w wyprzedażowej, naprawdę przyjemnej cenie.

O kolorze copper już wcześniej pisałam, ale wszystkie są absolutnie szałowe. Na co dzień sama jeżdżę jeszcze w ruby, który pasuje chyba na konia każdej maści i zawsze wygląda niezwykle szykownie. Zabawna rzecz, kiedy każda osoba wchodząca na halę podczas treningu woła do mnie: „Wow, ale kolor!”. Sam ruby to taki trochę kameleon, w zależności od oświetlenia mieni się intensywną czerwienią, albo głębokim bordo z nikłą różową nutą. Tutaj do wyczerpania zapasów z 15% rabatem:
IMG_3123

Fani niebieskiego (sama jakoś tak nie do końca widzę niebieski kolor na koniu, chociaż nie wiem dlaczego, uwzględniając fakt, że przez bitych 5-6 lat farbowałam na wściekły niebieski włosy… Może po prostu już mi się opatrzył?) mają do dyspozycji turkus (morski niebieski) i azuryt, który jest nieco wściekłym granatem. Azuryt zaplątał mi się do kolekcji i chyba kiedyś nie zawaham się go użyć. Tutaj do wzięcia z 20% rabatem:

IMG_3120

Od czasu, gdy rozpowszechniły się materiały z dodatkiem brokatu, chyba żaden koński producent ich sobie nie odmawia. Przyznam się szczerze, że też się do takich blingów przekonałam, chociaż lubię stypę i błyskotki nie spędzają mi snu z powiek. Brokat jednak jest (przeważnie) tak dyskretny, że widać go dopiero z bliska. Złoty przepięknie uzupełnia ciepłe końskie maści, a srebrny dodaje elegancji na każdym treningu. W ostatniej jesiennej kolekcji brokatowe kolory mieliśmy trzy: copper (miedziany pomarańcz), wood (ciepły, czekoladowy brąz) i granite, który jest na żywo bardzo ciemna czernią. Brąz i czerń można obejrzeć na fotkach poniżej, chociaż czarny bardzo trudno jest złapać aparatem:
IMG_3128IMG_3128_IMG_3127  IMG_3129wood1 wood3

Uwielbiam czernie w każdej postaci na koniu, więc i taki zestaw zagościł u mnie w siodlarni. Korci mnie czekoladowy brąz dla Hendriksa, szczególnie teraz, w ciemnej zimowej wersji sierści czekoladowy pad byłby piękny… Oj, chyba dam się przekorcić 😉

Ostatnia gwiazdkowa perełka od ANKY jest jak na zamówienie stworzona dla Fugu. To czarny pad z połyskującym wzorem Paisley, który często i gęsto pojawia się na modnych tkaninach i który też na pewno dobrze kojarzymy z bandanek 😉 Może nie powinnam się przyznawać, ale kiedyś sama nosiłam paisleyową bandankę, o zgrozo – fioletową. Wyglądałam w niej jak Hulk Hogan… No cóż, przez sentyment do zamierzchłej przeszłości nie omieszkam w ten sposób upiększyć swojego konia 😉
pais
A poniżej ten wzór złapany (telefonem niestety) z bliska:
IMG_3219 IMG_3218
Paisley ma mocno czarny kolor i idealnie będzie pasował do czarnych bandaży, czy ochraniaczy (z brokatowymi ANKY Climatrole albo gładkimi czarnymi lakierkami byłby już w ogóle genialną kombinacją). W wersji ujeżdżeniowej i wszechstronnej do wyczerpania zapasów jest do wyłapania w Animalii w obniżką dokładnie 50 złotych 😉

Miło jest elegancko prezentować się z koniem :)
Przy najbliższej okazji pogodowej (po Świętach ma być ciepło i słonecznie) obiecuję zdjęcia na modelach.

A co Wy kupiliście, lub kupujecie pod choinkę koniom lub koniarzom?

Dorosła Fugu

$
0
0

Wow! Chyba zaczynam uważać małą Fugu za dorosłą. Za ujeżdżoną.
Dogadujemy się :)
I zaczynam mieć do jazdy jakąś fantastyczną ujeżdżeniową maszynę z marzeń, a nie konia. Kobyłkę w dodatku 😉
Gdzieś tak pod koniec listopada zaczęłam u niej ruszać z tematem piafu, z pierwszymi lekcjami w zasadzie bez wyraźnego efektu, czekając na sam zamysł podstawienia zadu i próby zadreptania. Fugu próbowała wyprodukować pasaż w miejscu, albo skakanie dwoma tyłami żabką, obydwoma tylnymi nogami na raz 😆 Potem jednak coś zaskoczyło i dosłownie z jazdy na jazdę było lepiej. Wreszcie przydała się elektryka i ogromna wrażliwość kasztanowatej dziewczynki. W siodle nie trzeba za wiele robić – wystarczy opasać Cebulaczka nogami i stworzyć sobie zamysł piafowania. Dostaje się wtedy to:
IMG_8904 IMG_8907

Wraz z nauką caplowania Fugu jakby olśniło, jak należy używać (ale tak naprawdę używać) tylnych nóg. Dostałam w prezencie od niej genialne zebranie w galopie. Takiej łatwości podstawienia z unoszeniem frontu nie miałam jeszcze do tej pory u żadnego konia. I znów – wystarczy tylko siedzieć…
IMG_8686
IMG_8632Łopatki już oswoiłam, zostały przez Nadymkę zaakceptowane. Ostatnie dwa miesiące były pracą głównie nad trawersami, i niestety nie dopieszczaniem ich, tylko po prostu uzyskaniem :7 Zgięcie jest be, szczególnie prawe zgięcie mogę sobie (wiadomo co z nim mogę), bo Cebula jest lewym bananem i dobrze jej być lewym bananem. Bezbożność i bezprawie to zmieniać! Ale cierpliwie, powolutku gięłam nadętą kłodę, tłumacząc Nadymce, że ma się rozluźniać, oddychać i nie próbować spode mnie uciekać. W końcu coś tam powoli się poukładało… Nie powinnam chwalić dnia przed zachodem słońca, ale jeźdźmy fajne ciągi i chyba powoli trawers stanie się gimnastyką, a nie drogą krzyżową. Uff, uff…
IMG_8765Fugu się w ogóle mniej złości i przestaje zapominać o oddychaniu. Dotąd zdarzało to jej się nagminnie, jak tylko jechałam bardziej wymagające elementy. Ciąg ze ściany, dodanie – dojeżdżając do końca elementu i dając półparadę słyszałam trąbiący dźwięk nabieranego powietrza, wciąganego tak, jakby ostatnie 10 minut Cebula spędziła pod wodą i w totalnie ostatniej chwili wybiła się na powierzchnię, by się nie udusić. Dosłownie chapany haust tlenu. Coś jak westchnięcie, tylko tak z 500 razy pogłębione. No i po co Cebulko to tak przeżywać?
A mówiąc o dodaniach, to im więcej mocy w zadzie do zebrania, to również tym więcej do pchnięcia się w przód:
IMG_8830

Chyba i na stęp mam kilka fajnych pomysłów – wypłakałam się w rękaw p. Annie Bienias i podała mi ona masę pomysłów, jak wyluzować nadymającą się w stępie kobyłkę. Szkopuł w tym, że trzeba ją rozluźnić, a żeby rozluźnić trzeba ją dotknąć – do wędzidła, albo końskiego boku. Niestety i jedno i drugie wywołuje u Cebularza w stępie wściekliznę i w efekcie mam ministerstwo dziwnych kroków, a nie stęp (tu mała dygresja: Cebula w ramach udziwniania się i szukania jakichś tajemniczych napięć wymyśliła hiszpański stęp! Ale jaki!!! Kiedyś go muszę nagrać, bo to aż niesamowite. I szczerze mówiąc z tego też nie jestem za szczęśliwa). Do poprawy stępa używam w takim razie ustępowań, ale takich robionych równowagą ciała, z objęciem konia całymi nogami i udami, a nie tylko łydką i nie daj Budda ostrogą. Dodatkowo, żeby uwolnić w stępie spięte łopatki, pracowałam na kole w odwrotnym ustawieniu (jak w łopatką do zewnątrz), ale spychając wewnętrzną przednią nogę konia do przodu i w bok (a przy tym pilnując zadu, żeby nie wpadał do środka koła, to wcale nie takie łatwe). Cebula początkowo przestawiała nogi jak wskazówki zegarka – tik, tak, tik, tak, bez żadnej płynności, ale w końcu wykombinowała jak uzyskać gładki rytm. Taka praca naprawdę bardzo nam pomoże.
W ogóle teraz wrócił temat odzyskania „prawdziwych” łopatek Fugu. Jako prawie surowy podjezdek miała je niesamowicie swobodne, przymusowy i blisko dwuletni areszt boksowo-stępowy przerywany z rzadka próbami wprowadzenia drepczącego kłusa skutecznie łopatki zamknął i poblokował. Teraz Fugu jest już wystarczająco silna i ma na tyle cierpliwą głowę, że mogę zacząć prosić o to, żeby pannica przypomniała sobie, jak się używa przednich nóg 😉 Bo przecież łatwiej jest pasażować, niż nosić nogi przed sobą, prawda? 😆
Zakręt: nie będę kłusować, bierz sobie ten pasaż, bo tak. Foch:
IMG_8940
Po zakręcie: no niech ci będzie Quanta, mogę trochę pokłusować, ale na wyciąganie odnóży to nie licz, będę mieć lepszy zad niż przód. Dlaczego? Bo tak. Albo domyśl się.
IMG_8987
Po objechaniu połowy hali i zmianie kierunku z tysiącem dodań i skróceń robi się już nie najgorzej 😉
IMG_9030

W ogóle to miło się patrzy teraz na tę pannicę. Ponieważ nie wypala jej padokowe letnie słońce, Fugu ubrała imponującą maść: jest tam ciemną czekoladą, że na pierwszy rzut oka wydaje się być czarna. Dopiero potem ta czerń okazuje się być rozbita lekką czerwienią i fioletem – coś wspaniałego. W listopadzie ja ogoliłam i pozostawiony pod siodłem kubraczek dłuższych włosów jest o całych kilka tonów jaśniejszy, niż aktualny porost Cebulki. Piękna maść :)
Kolor to jednak nie jedyny atrybut 6-letniej Fugu. Teraz już wreszcie widać jej dorosłą sylwetkę, obłożoną ładnie mięśniami i w docelowych proporcjach. Szukając starszych zdjęć na dysku wpadły mi w oko taki z pierwszej mojej samodzielnej jazdy. Nie chcę wytykać, że kasztanka była wtedy brzydka, bo podobała mi się zawsze, ale hmmm… Obiektywnie atrakcyjny to miała w sumie głównie ogon 😆 Wystarczy porównać – aktualna Cebula:
IMG_8875
A tu jako trzylatka. Hmmmm ;)))
IMG_3527

Zad to szczerze mówiąc nawet mnie zaskoczył 😯
Największa satysfakcja dla jeźdźca, jak koń z brzydala staje się piękny :)

Wesołych Świąt!

$
0
0

Z okazji Świąt życzę Wszystkim spełnienia najskrytszych marzeń i czerpania mocy radości z rozwijania swej końskiej pasji.

Życzę treningów życia, zgrania i porozumienia z własnym, najlepszym ze wszystkich koniem, pensjonatów z zieloną trawą (a niekoniecznie złotymi klamkami), pogody ze słońcem, własnej plantacji marchewek i ze dwóch hektarów jabłkowego sadu, promocji na najnowsze kolekcje końskich tekstyliów i tego, żeby końskie zdrowie było wreszcie takie jak w przysłowiu, a nie odwrotnie.
A także uśmiechu, pozytywnego nastawienia i wspierania się wzajemnie – w końcu my, koniarze, jesteśmy jedną, wielką i nieco zwariowaną rodziną 😉

IMG_9554_IMG_9405Najlepszego życzą MiKOŃłaj Hendriks oraz MiKOŃłaj Fugu! 😀
Oraz Quanta z Blondynem :)

Z wizytą u pędraków

$
0
0

Korzystam z komfortu piętnastu minut dojazdu do stajni, w której zamieszkały źrebaki. Dwa razy w tygodniu udaje się składać im wizytę. Co więcej, ośrodek leży dokładnie na trasie rowerowych kursów Blondyna, więc jak tylko zrobi się ciepło, częstotliwość wizyt się zwiększy. A Blondyn jest świetny w wychowywaniu koni i robieniu im (zresztą i wszystkim naszym zwierzakom) kreatywnych zagadek, które skłaniają je do aktywności, zachęcają do używania szarych komórek i nagradzają za zadaniowe myślenie. Nie ma to jak informatyczne podejście 😉

Pogoda tego dnia była dość deszczowa, więc poobserwowaliśmy maluchy trochę na dworze, a potem zgarnęliśmy je do stajni na trening w jedzeniu łakoci i podawaniu kopytek 😉
IMG_9310

Leo bardzo urósł przez ten miesiąc. Dorównał w kłębie Dokiemu, który jednak jest i tak od Uszatego znacznie bardziej rosły w każdą stronę. Doki za to skupił się na podskoczeniu samym zadem i tak jak miesiąc temu był równy pupą z kłębem, w tej chwili jest nieco przebudowany. Zabawna rzecz, te maluchy będą się przez najbliższe dwa lata zmieniały jak w kalejdoskopie, co miesiąc inne 😉
Dokiemu jest szalenie trudno zrobić zdjęcie (a jeszcze trudniej fotkę eksterierową). Kiedy tylko widzi człowieka, od razu do niego podąża, przysuwa się bliziutko i najchętniej stałby z nosem na ludzkim ramieniu. Włazi w obiektyw 😉 Próby ustrzelenia portretu kończą się tak 😆
IMG_9096 IMG_9162
Trzeba mieć szybką migawkę! 😆
Za to Uszy to urodzony model twarzy. Ma ogromne oczyska, które zawsze są niesamowicie błyszczące i przypominają mi przez to oczy Suchego. Poza tym robi zawadiackie lub urocze minki i ma bardzo bogatą mimikę 😉
IMG_9170 IMG_9171 IMG_9310_ IMG_9312
Charaktery, chociaż mają wiele wspólnego, obydwa chłopaki też mają inne. Uszy jest łagodny, delikatny i mimo ciekawości bywa ostrożny. Gdyby wrzucić mu na padok ścięte bale drzew, to podchodząc do nich przepuściłby świadomie przodem przed siebie innego konia, kalkulując, że jeśli to jednak nie są drzewa, tylko krokodyle, to lepiej żeby zjadły tego drugiego 😛 Doki jest z takich, które wlazły by krokodylowi na grzbiet i dalej miały zaciesz patrząc na swoje odgryzione nogi 😛
W Dokim jest w ogóle sporo diabła, nie tylko maść ma czarną 😉 Bardzo dużo podgalopowuje na padoku, bryka i jest znacznie ostrzejszy, kiedy coś mu się nie do końca podoba. Oj, będzie to kandydat do szybkiej kastracji 😉
IMG_9128IMG_9129IMG_9134IMG_9290IMG_9291

Uszy najbardziej lubi galopować i galop ma przepiękny. Okrągły, niezwykle rytmiczny i już teraz wyglądający jak galop dorosłego konia – a regułą jest, że źrebaki nie potrafią galopować, przeważnie zamiast tego skaczą odbijając się na prostych nogach. Bardzo mi się również podoba jego miękkość ruchu, równowaga i tendencja do zatrzymywania się w kwadracie. To są bardzo dobre cechy. Oby w parze szły w przyszłości z równie dobrą głową.
IMG_9217IMG_9259IMG_9260

Z tyłu obydwaj delikwenci są prawie nie do odróżnienia:
IMG_9221 IMG_9222
No, chyba że po oryginalnym ogonie Dokiego 😉 Wiem, że dużo osób zastanawia się, skąd ten ogon, albo jakiej właściwie docelowo będzie Doki maści. Niestety w tej kwestii żadnych tajemnic ani niespodzianek. To pozostałość po źrebięcej sierści. Malutki Doki był jasnoszary :) Miał praktycznie białe nogi, a w najciemniejszym miejscu na sierści osiągał kolor kawy z mlekiem. Dziecięcą sierść łatwo przy wymianie wygubić, ogon i grzywę trudniej. Nowy ogon rośnie już zupełnie czarny :)

I pomyśleć, że te ledwo odrosłe od ziemi szkraby już za kilka dni formalnie będą roczniakami 0_o

IMG_9180 IMG_9185 IMG_9108 IMG_9107

Koń jaki jest: co się zmieni, a co się nie zmieni u źrebięcia

$
0
0

Parę razy słyszałam, że równie dobrze można przewidywać pogodę za pół roku albo numery w Lotto, jak i „dorosły” eksterier źrebięcia 😉
Matematycznie szacując końskiego noworodka / odsadka, możemy przyjąć wytyczne jak poniżej:

% ostatecznego wzrostu
przy urodzeniu: ok. 60%, po 6 miesiącach: ok. 85%.

% ostatecznej długości kłody
przy urodzeniu: ok. 30%, po 6 miesiącach: ok. 75%.

% końcowej wagi konia
przy urodzeniu: ok. 9%, po 6 miesiącach: ok. 44%.

Mały Uszy w wieku 7 miesięcy. Trzymam kciuki za mój wymarzony typ budowy, na razie widzę na to spore szanse :) Co z tego finalnie wyniknie, będziemy przekonywać się na blogu tak gdzieś od połowy 2020 roku 😆
IMG_9367 IMG_9354

Co się na pewno nie zmieni u źrebięcia do czasu, kiedy zostanie ono dorosłym koniem?

– rama, rozumiana jako szkielet: skątowanie przedniej i tylnej kończyny, ze szczególnym naciskiem na kształt łopatki, skątowanie zadu oraz kształt, budowę i ruchomość stawów skokowych.
– takt. Sam ruch potrafi zmienić się diametralne. Pewna mądra osoba powiedziała mi, że jeśli obserwuje grupę źrebiąt, to te, które wyróżniają się ruchem, również jako 3-4 latki będą demonstrować ponadprzeciętne chody – choć wprawdzie ich ostatecznego pakietu nie da się przewidzieć. Dotyczy to szczególnie galopu, w którym źrebięta najczęściej skaczą, odpychając się prostymi kończynami od podłoża, często przy sztywnym grzbiecie i zarzuconym na plecy ogonie. Można jednak bez najmniejszych wątpliwości ocenić takt chodów. Jeśli źrebię rytmicznie i taktownie biegnie koło swojej matki, to taką cechę będzie posiadać również rozpoczynając pracę pod siodłem. Jeśli źrebię już przy matce wykazuje problemy z taktem i nierytmiczne chody, niestety taki mankament utrzyma przez całe swoje życie.
– stałą niezmienną dla źrebięcia jest jego… matka :) Zawsze warto oglądać klacz, która „wyprodukowała” naszego malucha. Nie tylko zresztą patrząc na jej budowę, ale też usposobienie i zachowanie. Źrebię dziedziczy 50% genów matki – ale 100% jej charakteru. Jeśli klacz jest sympatyczna, pozytywnie nastawiona do ludzi, kontaktowa, z inteligentnym, błyszczącym okiem – mamy szansę na konia przyjemnego w przyszłości w szkoleniu i pracy.
Jens Meyer, niegdyś jeździec i zawodnik dyscypliny ujeżdżenia, a obecnie bardzo znany niemiecki hodowca koni i właściciel stacji ogierów powiedział kiedyś, że każdy źrebak krótko po narodzeniu jest piękny. Ale trzy lata później wygląda już jak swoja matka 😉 Stąd też zaleca on wybór źrebięcia od elitarnej klaczy – jego zdaniem żeńska linia rodowodu jest ważniejsza od ojca źrebięcia.

Mały Doki w wieku 8 miesięcy. Temu zrobić zdjęcie w stój to wyzwanie – no chyba, że to stój może być w ludzkich objęciach 😉 Niestety na jednym foto delikwent kroczy za mną, a na drugim udało się go raptem na pół sekundy go przytrzymać…
IMG_9315 IMG_9329

Co się na pewno zmieni?

– proporcje wysokości do długości konia. Źrebięta zawsze więcej rosną na długość, niż wzwyż – w górę w kłębie. Dlatego warto zwrócić uwagę, czy nasz koński maluch ma prawidłowej długości grzbiet. Jeśli ma dłuższy, to do osiągnięcia dojrzałości jeszcze wyraźnie się on rozciągnie i taki rumak będzie mógł służyć dwóm jeźdźcom na raz 😉 Myśląc o użytkowaniu wierzchowym, wybierajmy takiego źrebaka, którego sylwetka jest strzelista, zbliżona do proporcjonalnego prostokąta lub nawet kwadratu. Patrząc na źrebię mamy widzieć konia, nie jamnika!
– górna linia. Rosnące źrebięta potrafią przechodzić przez masę etapów przebudowywania się, kiedy pozornie wykazują cały szereg mankamentów eksterieru. Przebudowany zad, łękowaty, karpiowaty lub opadający grzbiet, jelenia szyja. Przewidzieć ostatecznego kształtu górnej linii u źrebięcia / odsada właściwie się nie da, lub jest to ekstremalnie trudne. Można kierować się budową rodziców źrebięcia, a także pokrojem najbliższych krewnych z linii ojca / matki. Kiedy źrebię ma miękkie plecy, ale jego ojciec daje konie o krótkich i prostych grzbietach, to prawdopodobnie nasz maluch z tej wady wyrośnie. Jeśli jednak wśród potomków ojca jest spory odsetek koni o łękowatym, słabym grzbiecie – wówczas szanse na poprawę takiej wady są nikłe.
– stęp. Źrebięta pokazują z reguły nie najgorszy stęp – to dlatego, że mają długie nogi i małe ciało, przez co łatwiej jest im kroczyć. Nie należy sugerować się przekraczaniem śladu, a przede wszystkim długością i swobodą wykroku. Dobrze jest patrzeć na źrebię stępujące tuż obok matki – jeśli ona ma dobry stęp, to w kierunku takiego właśnie chodu może rozwinąć się stęp źrebięcia.

Tyle o przewidywaniach 😉 Złota myśl dotycząca źrebiąt jest jednak taka, że tak naprawdę nie poznasz tego konia, dopóki na niego nie wsiądziesz. Budowa, ruch, predyspozycje – to wszystko będzie w ostatecznym rachunku przemnożone (lub podzielone) przez ogólnie pojętą głowę: charakter, jezdność, chęć współpracy, wytrwałość, łatwość nauki…

Było – a jest, czyli Henderson półroczny i Henderson 5,5-letni. Nikt by chyba nie zgadł, że on będzie tak wyglądał:
IMG_3980 IMG_0127

Jeśli artykuł się podoba – komentujcie, mogę napisać, na co ja patrzę oceniając źrebięta / młodzież: czego szukam, czego unikam, a co toleruję. Jakimś dziwnym trafem oko rzadko mnie zawodzi 😉


Na podsumowanie roku

$
0
0

Jak Wam minął 2017? Już ostatnie godziny roku, szansa na podsumowanie i plany na przyszły 😉

U mnie za podsumowanie wystarczą chyba takie zdjęcia:
IMG_0284_ IMG_0221 IMG_0731 IMG_0789

Mam mega-top-fury i mega-top-treningi z nimi każdego dnia 😀
Hendriks nadal jest dzieckiem, ale dostanie tyle czasu, ile będzie potrzebował, żeby zrobić sobie siłę.
Fugu to trudny koń do pracy i spore wyzwanie, ale krok po kroku udaje się wygładzać jej kolczasty temperament. Daję jej dwa lata na pozbycie się efektu nadymki 😉
Suchy bardzo dzielnie sobie radzi i udało się go ustrzec przed przymrozkami i zachować w sportowej kondycji.
Uszy rośnie, a ja coraz bardziej poznaję jego charakter i dzielnie pracuję, żeby się zaprzyjaźnić :)

IMG_0107

Podopieczni chodzą super, udało się stawić czoła ich słabostkom i wiele z nich już puścić w niepamięć. Szczególnie najstarszy ze stawki trakeński wałach zasługuje na bukiet marchewek :)

Plany na 2018?

Zapowiada się mnóstwo zmian. Przede wszystkim przeprowadzka do swojego ośrodka (wczoraj wpadłam z wizytą na budowę, pochodziłam po wytyczonej już karuzeli – jest ogromna!). Tam czeka mnie mnóstwo pracy, ogromny teren, który trzeba będzie zagospodarować, ucywilizować – szczególnie kawałek malowniczego, ale dzikiego lasu), no i nowe wyzwania związane z prowadzeniem stajni. Ale też mnóstwo nowych możliwości i wdrożenie w życie jednego pomysłu, którego realizacji nie mogę się już doczekać.
Mam również nadzieje, że – rekreacyjnie, bez napinki – postartujemy całą naszą ekipą. Jedna z par wykazuje się szczególnym duchem startowym, więc będę mocno trzymać za nich kciuki. Starty startami jednak, dla mnie osobiście najważniejsze, że mamy widoki na super dużo ciekawych szkoleń i wyjazdów treningowych. Udało mi się ponownie podjąć współpracę z p. Anną Bienias (przy której pomocy Skwarek z juniorskiego koniczka rozwinął się w konia, który finalnie nieźle przecież startuje Grand Prix), z czego się ogromnie cieszę. W połowie stycznia jadę z dwoma konikami na szkolenie z Peterem Hollerem – 5* sędzią FEI! Zapowiada się obiecująco :)

I to chyba byłby najlepszy plan na przyszły rok – żeby było inspirująco i ciekawie, czego wszystkim życzę. A więcej planów robić nie należy i tak – szczególnie przy koniach – zweryfikuje je życie 😉

Ręce do pudełka i ciekawy patent na rękę

$
0
0

Żeby zrozumieć prawidłowe działanie ręki jeźdźca trzeba przede wszystkim uświadomić sobie i wcielić w życie dwie rzeczy:
– po każdym działaniu ręki musi nastąpić odpuszczenie, nawet jeśli to działanie nie dało nam 100% zamierzonego rezultatu (i to odpuszczenie nie polega na rzuceniu wodzy, zgubieniu kontaktu czy pozwoleniu na wyciągnięcie wodzy przez konia, tak, że zamieniają się one w długachne lejce… Wszystko to powyżej to poważne błędy, które zawężają szanse na uzyskanie prawidłowego, elastycznego kontaktu praktycznie do zera).
– jeździec ma obowiązek (tak, powinność i zobowiązanie, to nie jest kwestia chcenia czy próbowania z naszej strony) nieść rękę przed sobą. W każdym momencie, niezależnie od chodu konia, lub tego, czy właśnie jedziemy sobie wesoło po prostej, czy wijemy zakręty. Ręce nie mogą krzywić się, wyginać w nadgarstkach, prostować w łokciach, trzymać się wodzy, czy służyć nam do poprawiania własnej równowagi.

Zupełnie tak, jakby jeździec miał nad końską szyją zamontowane nieduże, kartonowe pudełko, w którym miałby umieścić własne dłonie. Po każdej akcji, która wymagałaby wyjęcia dłoni z pudełka (bo ręką trzeba pracować, ona zawsze „rozmawia” z końskim pyskiem, rozluźnia, zgina, nigdy nie jedziemy tak, że fiksujemy ją bez czucia na sztywno) – wracamy ręką do pudełka.
Perfekcyjni jeźdźcy mają prawie zawsze ręce „w pudełku”:

1200px-WCLV07m_1200px-WCLV07m  3577-GalE_WEG10kh7017_3577-GalE_WEG10kh7017 Charlotte_Dujardin_Riding_Valegro_Olympia_web_large_????????????????????????????????????

I krótka galeryjka już bez rysunkowej podpowiedzi. Rzut oka na ręce w pudełku pozwala od razu ocenić, czy „kierowca” ma skuteczne pomoce. Profesjonalni jeźdźcy intuicyjnie niosą dłonie w pudełku, co bywa czasami zaskakujące również w takich chwilach, kiedy koń bryknie, poniesie, albo gdy „pudełkowy” kontakt byłby wcale nie taki do końca oczywisty (popatrzcie na Charlotte podczas ukłonu…):
acavallo-charlotte-dujardin-1170x409 Edward_Gal_podczas_olympia_horse_show Edward3Sized Edward-Gal-Glocks-Undercover Edward-Gal-Glocks-Zonik image-charlotte-dujardin
To nie jest wcale taka prosta, ani oczywista umiejętność. Bywa, że w trakcie jazdy muszę sama robić sobie korektę: „o, brak pudełka”, „pudełko umarło” albo „wcale tam nie sięgam” – szczególnie w trakcie bardziej wymagających elementów łatwo zapomnieć o szczodrze niesionej ręce. Jeździec z krótkimi rękami musi się trochę napracować, żeby je przed sobą trzymać. Chwila zamyślenia, rozkojarzenia i najwygodniej jest sobie zrobić o, taki uwiąd 😉
IMG_8378_pIMG_8378_p2
Wstyd! I już, raz-dwa, ręce do pudełka:
IMG_2431_IMG_2431

Na szczęście prosto i szybko możemy sobie wprowadzić autokorektę. Jeśli zerkniemy (samymi oczami, bez pochylania głowy) na swoje dłonie, to pokrywkę wyimaginowanego pudełka powinniśmy mieć tuż pod kciukami. Na niej, jak na wygodnym blacie, kładziemy sobie w wyobraźni pisany na papierze list (w ogóle całe uczucie ciężaru, napięcia mięśni do niesienia ręki przed sobą przypomina dokładnie takie uczucie i wymaga tylko tyle użycia mięśni, jakbyśmy trzymali w dłoniach list). Trzymamy i niesiemy kartkę papieru – można to poćwiczyć na sucho, w domu 😉 Łokcie same się zginają, nadgarstki układają w pionie, kciuki zamykają dłoń. Z rozprostowaną w łokciu ręką, pokrzywionymi nadgarstkami żadnego listu nie dałoby się przeczytać przy swobodnym trzymaniu głowy 😉
IMG_0877IMG_0876

Jest sporo patentów dla jeźdźców, które już na koniu, w ruchu pomagają im odnaleźć prawidłowe uczucie niesienia ręki. Kilku z nich sama używam (i kiedyś na pewno je pokażę, nakręciłam już nawet kilka filmów, ale czas mi wiecznie nie pozwala ich zedytować i umieścić online…), ale też od ich dobrego użycia przydałaby się z ziemi pomoc w postaci dobrego trenerskiego oka. Niektóre z tych rozwiązań, jak chociażby cordeo, potrafią nas z jednej strony trochę oszukiwać, a z drugiej strony ograniczają swobodę używania dłoni. Jest jednak taka pomoc, która działa bardzo dobrze i na tyle prosto w użytkowaniu, że może być stosowana na własną rękę nawet przez bardzo niedoświadczonych jeźdźców.

Waldhausen Secutrust

To „magiczne” rozwiązanie to napierśnik z doczepianym w razie potrzeby wytokiem, wyposażony w antypoślizgową tzw. wodzę bezpieczeństwa. Oto przed siodłem, dokładnie w miejscu wspomnianego wyżej pudełka dostajemy do ręki dodatkowy pasek, który chwytamy razem ze standardowymi wodzami. Przytrzymanie tego paska nie szarpie konia, a szczególnie mocne uchwycenie się go będzie odczuwalne przez wierzchowca jako nie wywołujący dyskomfortu nacisk na pierś, który zostanie odebrany jako działanie ograniczające ruch naprzód: sygnał do zatrzymania się czy zwolnienia chodu (co można bardzo dobrze wykorzystać dla nauczenia konia przyjmowania parady i półparady). Z dodatkową wodzą znacznie utrudnione staje się też anglezowanie razem z ręką, zamiast „do ręki”, krzywe trzymanie dłoni, unoszenie ich zbyt wysoko czy wciskanie ich przez jeźdźca we własny brzuch przy koszmarnie długiej wodzy (to bardzo, ale to bardzo powszechny błąd).
x
Przy pomocy Secutrust można szkolić początkujących jeźdźców na lonży, ucząc ich trzymania wodzy, a równocześnie przy tym oszczędzając koński pysk (zwykłe wodze mogą być w tym czasie całkowicie odpięte). Jeździec mając pewność, że w razie potrzeby będzie mógł się przytrzymać, czuje się znacznie bardziej swobodnie i bezpiecznie, a jego ręka zyskuje na stabilności, co ułatwia odnalezienie równowagi całego ciała. W późniejszym etapie można uczniowi dać do ręki wodze, trzymane razem z wodzą bezpieczeństwa, która ogranicza możliwość szarpania, ciągnięcia w tył, podrywania dłoni – a taki pasek bezpieczeństwa jest prawdziwą ulgą dla końskiego paszczydła.
W kolejnym etapie – Secutrust może być wykorzystywany przy nauce skoków.
Napierśnika można używać samodzielnie, lub w połączeniu z wytokiem. Ten z kolei jest dobrym wsparciem dla koni niestabilnych na kontakcie, zadzierających głowę lub niedoświadczonych, których dopiero trzeba nauczyć poprawnego kontaktu. Działa w przyjazny sposób, tylko wtedy, kiedy jest potrzebny.
665046650566506

Waldhausen Secutrust będzie zresztą przydatny nie tylko dla jeźdźca początkującego, ale i profesjonalisty. Jest ułatwiająca życie pomocą przy zajeżdżaniu młodych i żywiołowych koni, bądź takich, które z uwagi na brzydkie narowy (brykanie, ponoszenie) wymagają korekty. Czasami nawet najlepsza równowaga nie uchroni przed upadkiem – a wodza bezpieczeństwa może pozwolić uniknąć nieprzyjemnej kontuzji. Bywa, że nawet nasz najgrzeczniejszy na świecie koń musi być uruchomiony pod siodłem po dłuższym staniu (na przykład po kontuzji) i nagle do jego codziennego repertuaru dołączają baranki, spiny i rozmaite malownicze wyskoki. W takiej sytuacji użycie Secutrust może sprawić, że wdrażanie konia w trening z użyciem wodzy bezpieczeństwa pozwoli ocalić jeźdźca od L4.
Krótki filmik, jak wygląda zastosowanie napierśnika (tak nawiasem mówiąc, amazonka w galopie w okolicy 1:21 robi paskudne rzeczy ręką):

Cena napierśnika Secutrust absolutnie nie jest zaporowa – wynosi dokładnie 229 złotych.
Miałam okazję „pomacać” produkt i jest on wykonany z miękkiej skóry solidnej jakości – nie jest to żadna wersja premium deluxe, ale z tej samej serii używam trójkątnych wypinaczy Waldhausena, które już trzeci sezon spisują się bez zarzutu.
Secutrust warto mieć w swojej siodlarni, szczególnie jeśli uczymy się / uczymy innych / udostępniamy do jazdy konie szkółkowe / zdarza nam się wsiadać na młode lub niesubordynowane osobniki. Jazda z wodzą bezpieczeństwa ułatwia i przyspiesza prawidłową naukę odpowiedzialnego niesienia ręki i nabranie świadomego czucia własnych dłoni.

Bo jeśli skrycie marzy nam się, żeby kiedyś wyglądać na koniu jak Charlotte, to jednym z pierwszych milowych kroków do takiego obrazka będzie hasło: Ręce do pudełka!

Słoneczne źrebaki

$
0
0

Mam trochę zdjęciowych zaległości z odwiedzin u źrebaków, więc spróbuję to szybko nadrobić. W same Święta trafił się przepiękny, słoneczny dzień, który wykorzystaliśmy na wizytę się w przedszkolu 😉 Chłopaki zawiązały naprawdę braterską przyjaźń:
IMG_0029
Miałyśmy cichą nadzieję, że wreszcie w sprzyjających warunkach zobaczymy sobie z właścicielką Dokiego jak nasze maluchy kłusują. Ale wiecie jak to jest – nadzieja matką głupich 😆
Nasze szkraby nie kłusują. One uznają tylko galop 😉 W jedną, drugą, byle by zdrowo się wybiegać:
IMG_9654 IMG_9823IMG_9875

Nie tracimy podczas odwiedzin nigdy czasu na samo podziwianie, jak sobie chłopaki hasają. Plan jest zawsze podobny: poznajemy coś nowego w ramach zabawy, a potem robimy miłe spa w stajni: czyszczenie kudłatego zimowego futra i malutkich kopyt. Uszy trenuje jedzenie frykasów z ręki, ponieważ w tym temacie średnio sobie radzi (Doki oczywiście jest chętny i prawie wszystkożerny).
Tym razem na naszym wieczorku zapoznawczym zagościła wielka torba na śmieci. Furkocząca, czarna, przepastna. Na jej widok Doki uznał, że czymś najbardziej oczywistym w świecie byłoby… wleźć do środka 😉 Uszy zachowywał większy dystans i czujność, ale też badał i testował padokową nowość:
IMG_0014 IMG_0015 IMG_0034 IMG_0037
Te, Mikołaj! Akurat w samą porę, dawaj prezenty z tego wora, wszak mamy Święta! 😆
IMG_9940
A na tym zdjęciu Doki wygląda jakby był dorosłą „pani-matką”, rodzicielką Uszu. Oto kara mama i jej kudłaty źrebaczek 😉
IMG_9985
Plan wystraszenia pędraków śmiecioworkiem spełzł na niczym. Takich rzeczy to one się nie boją – trzeba będzie wykazać się większą kreatywnością, jeśli chodzi o napędzanie stracha. Zrobiłam już listę rekwizytów na najbliższe spotkania: wielki ręcznik (zakładany na koniki), nieśmiertelna parasolka – czyli używany onegdaj na Alpusa kraken, psikacze do grzywy, choinka, a nawet… wóz strażacki 😉 Mamy akurat jeden pod ręką 😆

Źrebakom chyba zrobiło się głupio, że zawiodły dwunogów na całej linii – nie chcą kłusować, nie chcą się straszyć, co z nich za pożytek… 😉 Wspaniałomyślnie postanowiły przelecieć jedną prostą truchtem:
IMG_9727 IMG_9718 IMG_9723

Co za łaskawcy! 😉
Po takich maluchach bardzo widać, jak w dużym stopniu konie naśladują swoje zachowanie. Biegają obok siebie jak w bryczce, krok w krok równo, kłusem i nawet galopem równając foule. Uszy zaczyna podłapywać Dokowe przyłażenie do człowieka sunącym stępem. Doki ma czujne oko na naukę jedzenia przysmaków z ręki przez Leona. Co tylko wypadnie Uszatemu z pyska, to on skrupulatnie pozbiera, dbając o ekonomiczną dystrybucję dóbr gospodarczych. Wszystko z jego pozytywnym, wyluzowanym wyrazem twarzy. Doki zdecydowanie nie należy do tych, którzy w życiu tracą czas na stresy:
IMG_9929IMG_9989

Za tydzień miną równo dwa miesiące, od kiedy chłopaki postawiły odnóża po raz pierwszy na polskiej ziemi. To w sumie niewiele i ten czas zleciał błyskawicznie, ale po źrebakach widać, jak dużo się przez tych kilka tygodni zmieniło. Obydwa urosły (nawet kopyta się im powiększyły!), wydłużyły szyję i wymagały powiększenia kantarów o dobre dwie dziurki.
Ani się obejrzymy, a będą nam stały w boksach wielkie konie 😎

IMG_0107 IMG_0108

Jak kostnieją konie? I czy roczniaki mogą skorzystać z ujeżdżenia?

$
0
0

Czy roczniaki mogą skorzystać z ujeżdżenia? Co za idiotyczne pytanie!! – pomyślałam sobie oburzona. W dodatku autor tak zatytułowanego materiału szczyci się rezultatem treningu, lekcję dla roczniaków prowadził trener i jeździec o sporej renomie: Malcolm Holtshausen. Co taki facet tam robi? Odrabia treningi na źrebakach (?), zamiast rozgonić jeźdźców zamierzających wsiadać na końskie dzieci solidnym kijem?
Ale potem obejrzałam materiał filmowy i zamiast się zaperzać, zaczęłam myśleć nad odpowiedzią 😉

Jakkolwiek nie przepadam za wyścigami (przykro mi), to dystansując się od emocji trzeba stwierdzić takie fakty:
– pokazane na filmie roczniaki to już prawie dwulatki. Niezależnie od tego, czy po drodze otrzymają lekcje ujeżdżeniowe, czy nie – i tak zostaną zajeżdżone i za kilka miesięcy rozpoczną karierę na torach.
– ujeżdżeniowy trener może pomóc. Jak widać na filmie, wydłużył na trening jeźdźcom strzemiona, zwracał uwagę na niesienie przez nich dłoni, aby ich konie mogły rozluźnić się na kontakcie i starać się rozciągnąć plecy.
– na filmie widać kasztanka, który jest od siodłem od czterech tygodni. Niesamowity z niego dzieciaczek i mimo, że gorąco życzyłabym mu najbliższego roku na łące, to nie mogę powiedzieć, że przedstawia on ze swoim jeźdźcem jakiś tragiczny i godny potępienia obrazek. Kłusuje aktywnie, z dość swobodną szyją, wkraczając w ślad, nie boi się jeźdźca – chociaż daleko mu jednak do prawdziwego zaangażowania grzbietu czy rozluźnienia się, którym zachwyca się na filmie trenerka.
– trenerka wyścigowe podkreśla, że w im lepszej równowadze młode folbluty nauczą się we wstępnym szkoleniu pracować pod jeźdźcem, tym w lepszej będą się ścigać, a to może zapobiec występowaniu u nich kontuzji.

Czyli wyglądałoby, że na postawione w powyższym świetle pytanie – Czy roczniaki mogą skorzystać z ujeżdżenia? – trzeba by było odpowiedzieć, że tak, te konkretne roczniaki z filmu mogą skorzystać z ujeżdżenia. 😯

yearling
Czyli dwulatek pod siodłem to dobrze?

Co ciekawe, pojawia się coraz więcej badań dotyczących wcześnie rozpoczętego treningu wyścigowego, których rezultaty wykazują, że nie tylko nie jest on szkodliwy, ale wręcz przeciwnie, może mieć na konie całkiem dobry wpływ . U młodych koni pełnej krwi, które zaczęły trening w wieku 2 lat, zaobserwowano pozytywne zmiany adaptacyjne: poprawę gęstości kości (Firth 2005), zwiększenie grubości chrząstek stawowych (Firth and Rogers 2005), czy nawet mniejszy odsetek kontuzji ścięgien w późniejszej karierze (Smith et al. 1999). Kariera sportowa koni, które pojawiły się na torze, przeciętnie trwa dłużej niż u tych, które pierwsze starty odbywają jako trzy, lub pięciolatki (Knight and Thompson 2011). Stosunkowo nowe opracowania (Velie et al. 2012) wykazują, że ryzyko wycofania konia z wyścigów z uwagi na jego problemy zdrowotne maleje, gdy zaczyna on pracę jako koń dwuletni. Badacze z wydziału weterynarii Uniwersytetu w Sydney przeanalizowali kariery aż 115 000 koni wyścigowych w Australii na przestrzeni 10 lat. Bazując na tak ogromnej próbie potwierdziło się, że ryzyko kontuzji uniemożliwiającej starty w wyścigach malało wraz z wiekiem, w którym koń po raz pierwszy brał udział w biegu. Ryzyko przerwania kariery również zmniejszało się wraz ze wzrostem liczby startów w kategorii 1-2 lat, oraz ze wzrostem średniego dystansu biegu.

Wyglądało by zatem na to, że zamiast za wszelką cenę ograniczać wykorzystanie młodych koni do pracy, powinniśmy raczej zadbać o to, żeby optymalnie dopasować trening do możliwości układu mięśniowego oraz szkieletowego młodego konia. Prawidłowy trening może okazać się dobroczynny dla organizmu i wpłynąć na wytrzymałość i odporność aparatu ruchu.

ALE! Zanim przyklaśniemy pomysłowi ubierania w siodła dwulatki popatrzmy też na drugą stronę barykady.

Czyli dwulatek pod siodłem to niedobrze?

Kości młodych koni różnią się od kości koni dorosłych. U końskiego młodzika cały organizm ulega stałym przeobrażeniom. Ludzkie dziecko wymienia swoje zęby mleczne w w wieku 7-12 lat. To przecież maluchy z samych początków edukacji szkolnej:
8749116-dzieci-w-szkole-przy-tablicy-900-555
Nikt przy zdrowych zmysłach nie zagoniłby takiego szkraba do wymagającej fizycznie i psychicznie pracy, prawda? Tymczasem konie kończą wymieniać mleczaki w wieku 4,5 roku i dopiero pięciolatki mają komplet pełnego uzębienia. Czyli nasz koń-pięciolatek byłby nadal na etapie oglądania kreskówek, fiksacji na punkcie czekolady i czipsów, rzucania kredą na lekcji i pociągania koleżanek z klasy za warkocze…

Przenosząc analogię z zębów, na kości – koń również w trakcie dorastania „wymienia” swój mleczny szkielet na stały. Kości długie są zbudowane z chrząstki wzrostowej, nazywanej także płytką wzrostową. Kość rośnie w specyficzny sposób – tylko w na swoich końcach, właśnie tam, gdzie znajdują się chrzęstne płytki wzrostowe. Podczas wzrostu chrząstka ta ulega mineralizacji i stopniowo zmienia się w tkankę kostną. Dzieje się do momentu, kiedy kość osiągnie swoją ostateczna długość. Wtedy można przyjąć, że szkielet konia staje się „skostniały”, a co za tym idzie – dojrzały. Wytrzymały na tyle, że może być poddawany większym obciążeniom. Wymaganie pracy zbyt wcześnie prowadzi do uszkodzeń chrząstki wzrostowej (co może skutkować chociażby nierównomiernym wzrostem kości, krzywicą, czy nawet złamaniami lub podatnością na nie w przyszłości).

jak_kostnieja_konie

Koń kostnieje od dołu, do góry. Jako pierwsze zamykają się płytki wzrostowe kości dolnych partii nóg. Wzrost kości pęcinowej jest zakończony ok. 6-9 miesiąca życia, ale na przykład mineralizacja wszystkich kręgów kręgosłupa (w tym zarówno grzbietu, jak i szyi czy kręgosłupa lędźwiowego itd.) następuje między 5,5 a 6 rokiem życia konia. Ten proces trwa tym dłużej, im dłuższą szyję ma koń. o ogierów trzeba na kręgosłup doliczyć dodatkowe 6 miesięcy. Zatem u rosłego ogiera gorącokrwistej rasy lub półkrwi proces kostnienia kręgosłupa może zakończyć się nawet w ósmym roku jego życia!

Oczywiście nie oznacza to, ze do tego czasu należy wypuścić konia na łąkę i wyłącznie mu się przyglądać. Trzeba być jednak świadomym, że 6-7 latek dopiero zaczyna być dorosły, a od koni młodszych absolutnie nie możemy ani oczekiwać, ani wymagać ich pełnego potencjału.

Jak nie zwariować i wybrać złoty środek?

plytkaEtap procesu dojrzewania można na szczęście dokładnie oszacować. W tym celu niezbędne jest wykonanie jednego zdjęcia rtg okolicy nadgarstka konia. Pozwala ono sprawdzić, czy proces wzrostu kości promieniowej został już zakończony u danego osobnika, co następuje przeważnie między 24 a 30 miesiącem życia . Tkanka chrzęstna nie absorbuje promieni rentgenowskich tak jak tkanka kostna. U konia, który jeszcze rośnie, będzie widoczna na zdjęciu ciemna linia, „szpara” czy „pęknięcie” wzdłuż krawędzi kości. Na takiego konia trzeba jeszcze poczekać.

Przedstawione powyżej badanie jest bardzo przydatne, jeśli mamy młodego konia i planujemy go zajeżdżać. Dopasowanie treningu do indywidualnego tempa rozwoju konia pozwoli w przyszłości znacznie zmniejszyć ryzyko odniesienia kontuzji.

No to kiedy do roboty?

Moje konie mają wolne do trzeciego roku życia. Dzieciństwo to nie jest czas na naukę. Zakładanie kantarka, chodzenie na uwiązie, podawanie nóg, czyszczenie – to wszystko powinno być gładko wdrukowane już u sysaka / odsadka. Zapoznanie ze straszakami (folie, ręczniki, dziwne przedmioty, dziwne miejsca) można oczywiście od czasu do czasu z końskim młodzikiem zrobić – ale na pewno nie jako codzienna nudna rutyna i zawsze okraszone dużą dozą przysmaków i pieszczot, tak aby spędzanie czasu z człowiekiem było rozrywką i zabawą, a nie nauką. Lonżowanie przed trzecim rokiem uważam za całkowicie zbędne – chyba, że mamy ogiera i koniecznie musimy szykować go na korung 😉

Moim najbardziej dotąd modelowo poprowadzonym dotąd koniem jest Hendrix. Na trzecie urodziny (w kwietniu) dostał w prezencie kastrację – no cóż, jakoś tak wypadło – zamiast tortu i świeczek 😉 Tuż po zabiegu przeprowadził się z łąkowej do treningowej stajni. Przez miesiąc poznawał sprzęt, spacerował w ręku i mył się na myjce. Później zaczynał się lonżować i z końcem wakacji po raz pierwszy poczuł jeźdźca na grzbiecie. Całą jego „pracą” w tym czasie było wyłącznie nosicielstwo ludzkiego plecaka w ramach zabawy: krótko, wesoło, urozmaicenie. Dopiero późną jesienią / zimą zaczął swój wszechstronny trening – dużo galopu, dużo kawaletek, masa elastycznej gimnastyki. Kiedy minął pierwszy rok od zajazdki, praca została został z wszechstronnej ukierunkowana na ujeżdżeniową. Wtedy to jeździec po raz pierwszy siadł na hendriksowym grzbiecie pełnym siadem, ale nadal lekcje odbywały się nie więcej niż pięć razy w tygodniu i były raczej krótkie (stęp i 20 minut jazdy). Pierwsze faktyczne, trudniejsze wymagania zostały wprowadzone, kiedy koń miał 5,5 roku. Dopiero teraz, blisko szóstych urodzin zaczynamy od konia wymagać rzeczywistego wysiłku.
Ile to czasu trzeba czekać, zanim młody koń osiągnie swój pełniejszy potencjał fizyczny!

IMG_5372

ALE! 😉 Niezależnie od rozwoju fizycznego, pozostaje jeszcze rozwój psychiczny. Chociaż nawet gdybyśmy przyjęli, że wzrost i rozwój organizmu nie stanowi dla nas w ogóle żadnego wyznacznika, to i tak NIE ZDOŁAMY NICZEGO PRZYSPIESZYĆ W PRACY Z MŁODYM KONIEM. Tak samo, jak jego mięśnie, kości, ścięgna, stawy i więzadła musi urosnąć i dojrzeć jego umysł. I nie mam tu na myśli wyłącznie dobrej głowy, rozumianej jako zrównoważony temperament, odwaga, chęci do pracy. Musi rozwinąć się umiejętność koncentracji, nawyk do reakcji na działania człowieka, zdolność do wyciągania wniosków. Kiedy obserwujemy doświadczonego konia podczas treningu, czy na rozprężalni lub wchodzącego właśnie w szranki, mamy wrażenie, że koń doskonale wie „po co tu jest” w tej konkretnej chwili. Taką wprawę i porozumienie konia z jeźdźcem buduje się latami. Patrząc po moich dorosłych koniach (Skwarek, Zombie, Alpi, Suchar i teraz Cebulka) mogę ocenić, że dopiero 7-my rok życia był dla nich przełomowy, jeśli chodzi o dojrzałość mentalną w pracy pod siodłem. Wtedy dopiero zaczynało się czuć ich prawdziwy temperament i faktyczna osobowość, nie zafałszowaną przez młodzieńcze fantazje 😉

Ten wybuchowy i trudny do opanowania jako 4-, 5- latek w szóstym roku życia zaczął się ustatkowywać, aby finalnie, jako dorosły koń okazać się wierzchowcem, na którym naprawdę można polegać, świetnie sprawdzający się jako kompan podczas spaceru w lesie i zdecydowanie bardziej podszyty leniwcem, niż nawiedzony przez demony 😉
IMG_3778_ IMG_3779

Decyzję o tym, kiedy należałoby rozpoczynać pracę z młodym koniem, pozostawiam każdemu do osobistego rozpatrzenia. Na pewno trzy lata to dolna granica dla pierwszych prób wsiadania na koński grzbiet. Dalej jednak kluczowy będzie rozsądne i odpowiednie obciążenie pracą, które w umiejętny sposób doprowadzi do rozwoju sprawności, wydolności i umysłowości młodego konia.

Klinika z Peterem Hollerem + Hendriks

$
0
0

Peter Holler – sędzia FEI, trener oraz autor wielu cennych publikacji o sportowym ujeżdżeniu. Szkoleniowiec o ogromnym doświadczeniu, skupiający się na prawidłowej pracy z młodymi końmi, treningu zgodnie z klasycznymi wytycznymi i prawidłową skalą ujeżdżenia na wszystkich poziomach włącznie z GP, a także na przygotowaniu się do startów i uzyskiwaniu możliwie najlepszych wyników na czworobokach.

Czemu nie? Tym bardziej, że do przejechania mieliśmy raptem 30 kilometrów. Zaprosiłam więc Fugu na tylne siedzenie, a Harolda do badażnika, no i pojechaliśmy 😆

IMG_1409

Mam sporo do opowiadania, więc dziś wrzucam tu tylko konika numer jeden, czyli kudłatego Holendra. Żeby mieć dobry kontekst tego, co robiliśmy na klinice, najpierw parę słów o pacjencie:

Henderson na koniec kwietnia będzie pełnoprawnym sześciolatkiem. Jest zdolny, bardzo pojętny i wszystko przychodzi mu z łatwością. No właśnie – tutaj jest pierwsza czerwona lampka. Ta łatwość sprawia, że chłopak się na treningach niezbyt wysila. Żeby stać się top wysportowanym, sprawnym atletą trzeba czasem trochę potu i fatygi. Henrykowi jest w życiu dobrze, on w każdej sytuacji potrafi się dobrze odnaleźć i przez to łatwo robi jeźdźca w konia. Owszem, pracuje na piątkę, ale przy tym ta jego dyscyplina to raczej callanetics (tzw. fitness bez zadyszki) niż kalistenika 😉 W związku z tym tak naprawdę wciąż straszny z niego słabiak. Owszem, nadrabia posturą, ale brakuje mu takiej prawdziwej dorosłej siły, mocy, krzepy, jaką ma chociażby Fugu – u niego to wszystko dopiero trzeba zrobić.
Druga czerwona lampka to kontakt. Od samego początku Hendriks był ekstremalnie wrażliwy, jeśli chodzi o swoje pyszczydło. Biorąc wędzidło szczękał zębami, jakby właśnie przechodził atak febry i aż do niedawna miał takiego nerwowego stracha w głowie. Długa i piękna szyja pozwala mu eskalować sobie bycie za kontaktem, a nie na kontakcie. Po zajeżdżeniu Kudłacz przez rok wolał chodzić praktycznie na pusto – ale tak kompletnie i totalnie na pusto, nie dając w ogóle żadnej obecności na wędzidle. Równie dobrze można by było przeciąć nożyczkami wodze i tak sobie radośnie podróżować. Taki typ koni jest o wiele trudniejszy do poprawienia, niż konie zbyt ciężko opierające się na wędzidle.
Trzecia czerwona lampka to niewyobrażalna elastyczność. Ten koń w ogóle nie jest sztywny, niestety. Niestety, bo jednak musi mieć jakąś wewnętrzną spoistość, żeby był w stanie w wyprostowaniu pokonywać koła, zakręty, poszerzać i skracać chody. Napięcie mięśniowe Hendriksa w stopniu ekstremalnym osiąga poziom w porywach rozgotowanego makaronu. Wszystko to może i fajne, ale powoduje, że koleżka wije się między pomocami jak wąż po kilku głębszych. Dodajcie sobie do tego absencję na kontakcie i już możecie sobie wyobrazić, jakie to daje uczucie z jeździectwa 😉 Lewitujący w powietrzu kajak bez wioseł to mogło by być coś nawet podobnego.
Czwarta czerwona lampka to najsłabszy punkt Henryka, czyli mało jeszcze silny grzbiet. Zad jest kapitalny, ale Henry jest elektryczny i lubi biegać, więc za szybko ucieka z tylnych nóg, za krótko na nich zostaje i niewystarczająco się przy tym nimi dźwiga. Nogi go popychają i wyrzucają naprzód, a powinny go unosić, podtrzymywać i umieć nie tylko go rozpędzić, ale i wyhamować. Przy świetnych i błyskawicznych przejściach w górę przejścia w dół są niczym Yeti. Podobno gdzieś są, ale nikt ich jeszcze nie widział 😆

Ale żeby nie było, że tylko narzekam – to są po prostu najpilniejsze tematy do zrobienia, bo sam koń jest genialny <3

Pracę zaczęliśmy od rozgrzewki i po chwili luźniejszego kłusa (podczas którego nie mamy zapominać również o swoim rozluźnieniu, niesieniu ręki, czy jeździe prostym koniem – rozgrzewka rozgrzewką, ale nie oznacza to niechlujności w jeździe przez ten czas) trener poprosił o rozgalopowanie konia. I tu od pierwszego foule pilnowalismy jakości galopu. Trener zwracał uwagę, żeby siedzieć w ten sposób, żeby koń galopował z przodu, ze stałą tendencją do uphillu – mamy wyraźnie galopować pod górę. Na wszystkich treningach Peter podkreślał również minimalizowanie użycia ręki, a jak największe wykorzystanie dosiadu i głębokie, osadzone siedzenie „z tyłu konia”.
IMG_1973 IMG_1969 IMG_1971

Pierwszym zadaniem jeszcze w ramach stosunkowo luźnej pracy było wykonanie kilku przejść kłus-galop na kole, na obydwie strony. I znów, jak najwięcej użycia własnego ciężaru, działania zamykających konia nóg jeźdźca – jak najmniej ręki, a półparady mają być wykonywane nieznaczne, delikatne, przed sobą na niesionej prawidłowo ręce. Tutaj wszystko nam wyszło bez pudła, a trener chwalił Hendersona za błyskawiczne reakcje. Szybkie i aktywne przejścia pozwoliły nam nie najgorzej oprzeć Kudłacza na kontakcie, więc zaczęliśmy pracę w galopie. Po pierwsze objeżdżanie całej dużej hali z rozliczaniem sobie foule na poszerzenia i skrócenia. Raz, dwa, trzy, cztery, pięć – galop rośnie i wyciąga się, po czym kolejne: raz, dwa, trzy, cztery, pięć – skracamy i sadzamy wyraźnie konia na zadzie, uzyskując jak najbardziej zebrany galop. Przez chwilę tak pojeździliśmy, a częste zmiany tempa skupiły konia wyraźnie na tym, czego w danej chwili chciałby jeździec. Zaproszono nas na koło, gdzie trudność pracy wzrosła i nie tylko utrzymywaliśmy względnie zebrany galop, ale też na zmianę wykonywaliśmy poszerzenia koła od wewnętrznej łydki, by po chwili je zawężać zewnętrzną wodzą i zewnętrzną łydką. Na koniec tego ćwiczenia trener poprosił o wykonanie ekstremalnie ciasnego kółka dosłownie wokół niego, prowadząc konia otwartym przodem i zewnętrzną wodzą tak, jakbym chciała wgalopować na jego buty. Niesamowita rzecz – Hendriks się fantastycznie podniósł i zaczął wykonywać pojedyncze foule w fantastycznym zebraniu, przesuwając przód jak w piruecie 0_o Nigdy jeszcze takich podejść z nim nie próbowałam, więc koń naprawdę mnie zaskoczył. Zawsze też początki piruetów wprowadzam raczej z trawersu, więc to było ciekawe i zupełnie nowe podejście.
Wymagająca praca zmienia rozgotowany makaron Henryka w turbokulę energii:
IMG_1631
Chwila stępa w nagrodę i ruszyliśmy z pracą w kłusie. Na pierwszy ogień poszły bardzo długie łopatki, ale te Kudłaty miał niezłe chyba od narodzin 😉 Wskazówka od Petera: jeśli pewnie czujemy się w danych ruchu, należy go jechać tak, aby pozostawiać koniowi jak najwięcej swobody. Literalnie: siedzieć i nic nie robić. Kiedy coś jest łatwe, to warto to zademonstrować, przekonując sędziów na czworoboku, że warto nam postawić notę o oczko wyższą 😉
Po łopatkach przyszedł czas na ustępowania. Długie, wyraźnie w bok, z otwartym przodem (łopatką wyraźnie sięgającą w boks, a nie tylko przestawiającą nogę) i krzyżowaniem kończyn. Hendriks w kłusie pomyka w bok równie łatwo jak do przodu, więc trener zaproponował przestawianie / zmianę zgięcia szyi w ustępowaniach. To jedno z moich ulubionych ćwiczeń i często je robię, bo daje bezcenne efekty. „Odczepia” ono szyję konia od jego kłody, poprawia jego rozluźnienie, wygimnastykowanie i elastyczność na tyle, że możemy w efekcie dowolnie wybierać stopień i stronę zgięcia niezależnie od tego, w którym kierunku się z koniem poruszamy. Także to nas nie zaskoczyło i okazaliśmy się całkiem nieźle przygotowani 😉
A tutaj koleżka wziął sobie na serio hasło uphillu i galopu pod górkę:
IMG_1612
Dalej ustaliliśmy sobie odpowiedni rytm i jakość czworobokowego kłusa. Henry jakieś 2 tygodnie temu znalazł pierwsze kroczki pasażu. Spodobało mu się to ogromnie i nawet w roboczym kłusie pojawił się sprężysty swing. Niestety w wyższym ustawieniu Kudłaty próbuje przemycić jakieś pasażowate wymachy nogami zawsze kiedy tylko nie pozwolę mu spieszyć, a on utraci równowagę. Na taką dziecięcą chybotliwość (bo to po prostu brak wystarczającej siły) trener zalecił przede wszystkim od razu podjeżdżać zad, prosząc o wyraźne zebranie, a dodatkowo „jechać jak na kucyku”, myśląc o „przednich nogach konia na ziemi”. Specyficzneto  zalecenia dla kłusa ujeżdżeniowca 😆 Ale akurat na Hendriksa zadziałało doskonale i udało mu się znaleźć złoty środek pomiędzy kłusem Totilasa, pasażem, tymi dwoma na raz, a totalnym pogubieniem się 😉
Peter podkreślał, że młode konie, które mają łatwość pasażu bardzo chętnie same go proponują. Jeździec może się z tego cieszyć, ale nie powinien podchwycać takiej propozycji i godzić się na niezamierzoną pasażowatość. Kłus to kłus. W każdym razie jadąc jak na kucyku udało nam się zrobić bardzo ładne dodania 😆

O taki galop ćwiczylim 😉
IMG_2031

Na sam koniec trener poprosił jeszcze o pokazanie lotnej zmiany. Hm, miałam trochę wątpliwości 😆 Zmiany odrobinę przetestowałam po wakacjach, ale Hendriks niemożliwie w nich brykał. Naprawdę, czegoś takiego jeszcze nie widziałam. Ok, koń nie do końca wyprostowany i niewystarczająco silny do zmian wyrzuca często jedną tylną nogę w bok ulatwiając sobie zamianę kończyn w foule, ale Henry strzelał swoimi odnóżami w bok i do góry znacznie powyższej mojej głowy 😯 Udało mi się tymi wybrykami trafić w dwa lustra (ślad uderzenia na 1,8 m i prawie na 2 m!) i jedną latarnię koło placu, po czym miarka się przebrała i zapowiedziałam konisku: basta! Wrócimy do tematu, jak poprawisz galop i będziesz bardziej gotowy. Od tego czasu zrobiłam może ze cztery lotne z wolty (i te były ok). Na wszelki wypadek zatem zaplanowałam teraz lotne z daleka od luster i band, czyli na środku hali 😉 Przełożyłam pomoce i czekałam na warianty możliwości: A. nic się nie stanie (koń nie pamięta i nie zareaguje), B. odpali wrotki i ucieknie (Hendriks jest elektryczny i reaktywnie reaguje na rzucanie się po nim w siodle), C. bryknie tak siermiężnie i diabolicznie, że otworzy portal do innego wymiaru, D. zrobi lotną zmianę. Zgadnijcie, który wariant wybrał? 😉 No oczywiście zmienił nogę 😀
Kluczowe dla zmiany było jednak przypilnowanie jakości galopu. Niewystarczająco oparty na zadzie skutkował jego minimalnym spóźnieniem. Zebrany, z półdupkiem konia lekko dotkniętym bacikiem zmieniał prawidłowym ruchem. Następnego dnia ułatwiliśmy Hendersonowi odnalezienie kolejności zadu wykonując zmiany z trawersów. Rzeczywiście wszystkie były ładne, duże, okrągłe i czyste. Nie jestem jednak jeszcze do końca pewna, czy w taki sposób będę je wprowadzać na co dzień. Hendriks szybko kojarzy fakty i jeśli trawers na długiej ścianie dwa razy skończy się lotną, to trzecie i czwarte powtórzenie ruchu również da nieproszoną lotną zmianę. W sumie to chciałabym mieć jednak u niego i zwykłe trawersy 😉

Tu jeszcze z pierwszego treningu, trochę niedoczekana i przeze mnie i przez konia, a co za tym idzie z zostawionym lekko zadem:
IMG_1664

Na koniec treningu zrobiliśmy sobie trochę piafowania, ale to dla Kudłatego jest jak deser. Kilka krótkich zadreptań piafu robię w domu bardzo często – Henderson to lubi, zupełnie się przy tym nie denerwuje i powoli, powoli rozwija siłę tylnych nóg.

Henryk się chyba spodobał, a Peter ocenił, że wystarczy doszlifować trochę zmiany i jesteśmy gotowi na C-tkowe czworoboki. Trener pytał też o dokładnie pochodzenie Kudłaczka (Johnson/Roh Magic – De Niro), po czym stwierdził, że widać w nim mocno te niemieckie linie, bo o ile sam Johnson jest naprawdę ogromnym koniem, to Hendrix takim w sam raz 😉 On na szczęście po swoim ojcu odziedziczył tylko wspaniałą jezdność, a nie wzrost. Żeby tak moja Cebula przy całej swojej inteligencji raczyła być chociaż w 1/10 tak układna!

IMG_1936

Ale żeby nie było, nie ma koni idealnych i jedna kwestia u Henryka szwankuje. Wchodzenie do przyczepy 😆 On owszem idzie wszędzie dzielnie, tylko na razie nie widzi żadnej różnicy między wchodzeniem do środka przegrody, a na przykład przewędrowaniem bokiem przez trap. No przecież chodzi! Wracając ze szkolenia musiałam trochę wymarznąć na parkingu tłumacząc koleżce, że tylko jeden kierunek jego wędrówki mnie satyfsakcjonuje. W tym tygodniu zatem będę odrabiać lekcje nie tylko pod siodłem, ale i w bukmance. Oj, ciężkie bywa to życie konia… Na osłodę w domu czekał ciepły mesz i aromatyczne świerkowe gałęzie 😉 Chociaż pewnie Hendriks i tak by wolał psią miskę z zawartością 😆

Klinika z Peterem Hollerem + Fugu

$
0
0

Oczywiście na szkoleniu nie mogłoby zabraknąć mojej jedynej w swoim rodzaju Cebulli 😉

Cóż, żeby nie wdawać się w zbyt długie opowieści, zaczęłam trening od przedstawienia konia: „This is Fugu and she is a mare. She is a real, real mare – like nightmare” – co bardzo rozbawiło Petera 😉
Królewna Fugu już podczas rozprężenia dała mi odczuć, że jest na mnie obrażona. Próbowałam na osłodę jej ciężkiego życia pozostawiać jej dużą swobodę na kontakcie, ale nie bardzo przynosiło to zamierzony skutek. Pierwsze zagalopowanie i Fugu opuściła szyję, potrząsając uszami z niezadowolenia, że ja się gdzieś tam na jej szczycie śmiem ruszać. Powrót do kłusa, przygotowanie, zagalopowanie – to samo. Trzecie podejście – powtórka z rozrywki. Fugu, babo, daj mi szansę i zróbmy to gładko, miło i bez kolców 😉 Peter obserwując wyskoki klaczy zaczął się śmiać komentując, że kasztanka jest zdecydowanie „overreactive” i tak wyrazista w swojej mimice, że prawie słychać jej odzywki pod nosem.

IMG_2252
Trener polecił więc koleżankę-nadymkę aktywnie wyjechać do przodu w galopie i pozostawić w mocnym, ale wesołym roboczym chodzie, tak żeby nie mogła się ona zajmować swoimi humorami. – Jeśli ona czegoś nie lubi, to nie może być tak, że to ty zaczynasz tego unikać. Pewne rzeczy muszą obowiązywać od pierwszego kroku pod jeźdźcem. Reakcja na łydkę musi być błyskawiczna niezależnie od tego, czy klacz ma na to ochotę, czy nie. To jedyna droga, żeby jej się udało z tym w końcu w pełni pogodzić. Szczególnie klacze uwielbiają dyskutować nad tym, co ich zdaniem powinno dziać się w danej chwili treningu.
Żeby Fugu trochę spuściła z tronu i z nadęcia, w galopie zaczęliśmy od razu robić na przemian come&go, czyli poszerzać galop do pośredniego chodu, skracając go szybko do zebranego. To samo, co na Hendersonie i coś, co robię na każdym treningu. Szczególnie dodania są mile widziane przez Wątrobianą Pannę 😉 Kiedy tylko uzyskaliśmy niezły galop i już jako-tako pogodzonego z pomocami konia (co za los…), zaczęło się pilnowanie wyprostowania. Fugu ma w sobie sporo asymetrii, a jej niefartowna historia z przeciągającym się L4 za najmłodszych lat tylko te asymetrie utrwaliła. Jeździliśmy więc cały czas trzy metry od ściany, bardzo uważnie dojeżdżając zad pakujący się wiecznie w lewą stronę na zewnętrzną wodzę. Żeby odpowiednio zrównoważyć pomoce (nie użyć ich za dużo, bo Cebula się obrazi i nafuga na mnie, ale też nie użyć ich za mało, bo to nie przyniesie pożądanego efektu) wymagana jest koncentracja i skupienie co najmniej tego poziomu:
skupienie
😆

W kłusie zaczynamy do znalezienia dobrego tempa. Nafukana na mnie Cebula śpieszy i próbuje spode mnie uciekać. Nie bardzo mam wtedy dobry kontakt, ponieważ panna zwija się, przepada i szyją pikuje w dół, a podniesiona wyraża dezaprobatę i na mnie fuka (fuga) 😉 Po ustabilizowaniu bardzo spokojnego kłusa udało się ją „odobrazić” na tyle, żeby sama znalazła aceptowalne dla wszystkich ustawienie. W związku tym mogliśmy jej wymyślić kolejny powód do obrażania się, czyli gimnastyczne ustępowania. Tutaj mniej myślimy o jeździe „od – do”, a bardziej o działaniu stosownym do chwili. Czyli można poprosić o odejscie bardziej w boks, jeśli koń niewiele się angażuje w krzyżowanie kończyn, zwolnić – jeśli pędzi, przyspieszyć – jeśli traci impuls. Czasem takich korekt potrzeba kilku różnych w jednym ustępowaniu. Taka jazda kapitalnie „sadza” konia pod dosiadem jeźdźca, z czasem wystarczy tylko drobna zmiana własnej równowagi, aby koń pod nią błyskawicznie podchodził. Ideałem takiej lekkiej i super-responsywnej pracy pod dosiadem są konie doma vaquera, często prowadzone w ogóle bez wodzy, samym tylko ciężarem i równowagą jeźdźca.

Po ustępowaniach robimy bardzo dużo pracy na kole z ustawieniem łopatkowym, poszerzaniem i zwężaniem koła, jak najbardziej płynnymi zmianami tempa. Jest takie powiedzenie, że trenerzy ujeżdżenia dzielą się na dwie grupy: na tych, który kochają trawersy i na tych, którzy kochają łopatki 😉 Peter Holler jest z drużyny łopatek 😉 Fugu teraz już całkiem dobrze akceptuje w nich zgięcie. Skądinąd bardzo pomogło mi w zrobieniu u niej tego elementu pilnowanie, aby łydka zginająca była zawsze przyłożona blisko popręgu, nigdy cofnięta. Cofnięta i wciśnięta w boks noga jeźdźca przeważnie konie bardzo irytuje (nie tylko takie, które mają problemy ze zginaniem się kłodą).
Fugu pokazała jeszcze kilka poszerzeń w kłusie. O ile Henderson jest koniem kłusa i dla niego wiosłowanie wyciągniętym to bułka z masłem, to Cebularz jest koniem galopu i jej kłusa trzeba pilnować. Po pierwsze: „Uszy w górę!”. Fugu dodając musi „urosnąć” przodem (pomaga, jeśli jeździec próbuje wtedy szukać uczucia, jakby  wjeżdżał właśnie na dość stromą górę). Niedopilnowanie tego skutkuje tym, że kasztanka opada nosem w dół. Opadnięty nos blokuje jej przednie nogi (koń musi mieć miejsce przed sobą, żeby zdecydował się otwierać łopatki i sięgać w swój maksymalny wykrok), które zaczynają bieg pod konia i zabierają miejsce aktywnie pchającym się tyłom. Fugu, żeby rozwiązać to zadanie wypina wtedy zad do góry, a tylne nogi zaczyna stawiać tak szeroko, że z tyłu przypominają poruszające się wiosła kajaka. Jeden ruch, a tyle samonapędzających się zależności! Dosłownie efekt motyla.

IMG_2279 IMG_2288

Trener szybko zauważył, jak dużą frajdę sprawia Cebuli praca w galopie. Dlatego postanowił zakończyć lekcję ciekawym zadaniem, czyli piruetem. Wyjechanym tak, jak w konkursie Św. Jerzego – z zakrętu po krótkiej ścianie, blisko litery X. My jednak, traktując zdanie treningowo, zaczynaliśmy wyjeżdżać najpierw małą woltę, którą od połowy zamieniałam na foule piruetu do momentu powrotu na ślad. To zadanie podobało się Fugu na tyle, że nie złościła się nawet na mnie za lotną zmianę nogi w C 😆

Dużo mam pracy z tą panienką, a ona dzięki swojej inteligencji bywa trochę lisicą szachrajką i próbuje odwracać role, czyli trenować mnie 😉
Co mnie najbardziej cieszy z tego szkolenia? Sporo uwag do pracy w kłusie, trochę w galopie (przede wszystkim więcej wymagać), ale brak uwag do stępa. A przecież na czempionatach to była jedna wielka apokalipsa – właściwie marzyłam tylko, żeby jakoś na trąbiącej na mnie ze złości i nadmuchanej jak balon nadymce dopłynąć do kolejnej literki na czworoboku. Alleluja!

IMG_2296

Mimo mroźnej aury trener znajdywał dla każdej pary na koniec treningu chwilę, żeby zamienić kilka słów ekstra, parę dodatkowych uwag. I poklepać konia, dziękując mu za pracę. Bardzo to było miłe. Peter powiedział, że taki typ konia jak Fugu na szczęście daje się poprawić i wszystkie jej słabości są do przepracowania. Tego się zatem trzeba trzymać i dalej robić swoje 😉

IMG_2300

Jak wyluzować konia? Easy Ride, czyli szczęście w kroplach

$
0
0

Był sobie onegdaj taki kultowy film „Easy Rider’, na polskich ekranach goszczący pod tytułem „Swobodny jeździec”. I chociaż opiewał losy pary nie do końca godnych podziwu bohaterów, którzy w dodatku bardzo paskudnie skończyli, to jednak nie można im odmówić jednej imponującej cechy charakteru: niesamowitego luzu. Wyatt i Billy podróżowali przez Stany Zjednoczone na motocyklach, kompletnie i absolutnie nie przejmując się niczym. Zero stresu, zero strachu, zero spiny i nastawienie takie, że nawet w niesprzyjających okolicznościach wszystko samo się ułoży, zatem po co tym sobie zaprzątać głowę 😉 Cieszmy się chwilą, która trwa.
Miło jest siedzieć na koniu, który ma podobne podejście do życia. Niestety konie są różne i większość z nich bynajmniej nie emanuje wewnętrznym spokojem. Hendriks nie boi się niczego, podobnie odważny był Precel, a u takiej Cebuli jedyne obawy, jakie jej zaprzątają głowę, to o jej własny honor 😉 Alpi dla odmiany żył w świecie z horroru, otoczony otchłanią i demonami, a Skwarek mógłby i trzysta razy dziennie minąć mały krzaczek, i te trzysta razy by od niego odskoczył. Mój Karol bał się białych rzeczy (krzesła! szranki!), a Suchemu jego nadaktywność bardzo na co dzień przeszkadza prawdziwie porozpinać się i wypocząć.

A gdyby tak wszystkie ogony czuły się w głowie wcinającymi tęczę (bez patrzenia na kalorie) jednorożcami? 😉
serot2

Na szczęście jest w tej chwili mnóstwo łatwo dostępnych, bezpiecznych i naturalnych preparatów, które pozwalają wyciszyć konia. Zaczynając od łagodnie działających ziół, przez suplementacje mineralne, na organicznych związkach chemicznych kończąc. Te ostatnie biorą udział w produkcji hormonów, wpływających na pracę mózgu, a co za tym idzie, nasz nastrój, osobowość, reakcje i samopoczucie. Pojęcie chemii mózgu jest mi o tyle nieobce, że sama jestem typem dopaminowym, że wszystkimi bonusami i mankamentami takiej natury (wyjątkowo trzeźwo  i logicznie myślę, strategia to moje drugie imię, lubię rozwiązywać problemy, jestem doskonałym organizatorem, ale też nie śpię, nie umiem odpoczywać, popadam w obsesyjny perfekcjonizm, nosi mnie, jeśli nie mogę się zmęczyć fizycznie i niestety dobrze znam uczucie, kiedy „za chwilę wylezę ze skóry”).
„Przeciwieństwem” dopaminy jest serotonina, zwana inaczej „hormonem szczęścia”. Jeśli ktoś ma wysoki poziom serotoniny, to umie czerpać przyjemność z życia 😉 Wysypia się dobrze, każdego dnia czuje się świeży, wypoczęty i gotowy do działania. Serotonina odpowiada za poczucie bezpieczeństwa. Osoba z takim typem natury odczuwa spokój i wewnętrzną harmonię. Dobrze się czuje w każdej chwili swojego życia, choćby miała pozmywać naczynia czy czekać na autobus, to robi to z pogodą ducha i szczerym uśmiechem. Różnica w postrzeganiu rzeczywistości jest olbrzymia:
funciones-serotonina
Hormony wpływają zatem na „nastawienie” mózgu, tak samo ludzkiego, jak i końskiego. Ich produkcję można jednak stymulować, dostarczając do organizmu substancji będących ich prekursorami. Cegiełek, które umożliwią zbudowanie dużych ilości przynoszącej tęczowy 😉 nastrój serotoniny.

Takim budulcem do produkcji serotoniny jest L-typtofan. Jest on aminokwasem egzogennym – takim, który nie jest syntetyzowany w organizmie, czyli żeby go mieć w środku i mógł on zadziałać, trzeba go najpierw zjeść 😎
W sklepach dostępnych jest sporo preparatów uspokajających dla nerwowych czy płochliwych koni, które w swoim składzie zawierają właśnie L-tryptofan (np. w kolejności od najwyższej zawartości tego aminokwasu w składzie: Equistro Equiliser, Equipur Tryptomag, Equina Repax, czy Vetripharm Equi Power Magnesium), ale dziś chciałabym pokazać jedną szczególnie ciekawą nowość. Jest produkowany w Polsce, łatwy w dawkowaniu i co najważniejsze – doskonale sprawdzony i skuteczny. Tym suplementem jest:

Easy Ride, czyli swobodna jazda 😉
66253

W składzie Easy Ride znajdziemy dwie substancje. Opisany wyżej L-tryptofan oraz magnez, będący również ważnym regulatorem układu nerwowego. Wpływa on na poprawę nastroju oraz zdolności do koncentracji, a z kolei jego niedobór wywołuje nadpobudliwość, nerwowość oraz skurcze i drgania mięśni. Konie użytkowane wierzchowo choćby były poddawane wzorowemu treningowi niestety zawsze są narażone na stres i rozmaite napięcia psychiczne (sam transport na zawody jest stresujący, nie mówiąc o pracy w nowym, nieznanym środowisku czy wykonywaniu trudniejszych lub zupełnie nowych ćwiczeń – kto z nas się nie denerwuje, jeśli robi coś pierwszy raz?). Taki tryb życia sprzyja „wypłukiwaniu” magnezu z organizmu, co przy zwiększonym zapotrzebowaniu łatwo prowadzi do deficytów.

Na szczęście jest Easy Ride 😉 Ten produkt „narodził się” w zlokalizowanej nieopodal Łodzi stajni SKJ Golden Dream. Z założenia jest przeznaczony szczególnie dla koni ujeżdżeniowych startujących w zawodach. Ma konia wyciszać, pozostawiając go łagodniejszym i bardziej skupionym, ale w pełni wrażliwym i responsywnym.
To, co wyróżnia Easy Ride, to płynna forma preparatu. Podajemy go w bardzo małych ilościach (dawka podtrzymująca to zaledwie 1 ml) małą strzykawką bezpośrednio do końskiego pyska. Preparatem można także nasączyć kostki cukru. Dzięki temu mamy pełną kontrolę, czy koń otrzymał i spożył dzienną dawkę. Niestety suplementy w proszku, dodawane do paszy, przeważnie opadają na dno żłobu, skąd koń jest w większości wydmuchuje. Kiedy zerkam na Hendriksa, który „je całym sobą”, a przy okazji potrafi zapatrzyć się daleko w przestrzeń, niczym krowa w kropki bordo kręcąc przy tym mordą 😆 to nabieram poważnych wątpliwości, czy jakiekolwiek proszkowe suplementy dla niego nie uzupełniały by swoim składem jedynie podłogi boksu. Dla efektywnego działania kluczowe jest regularne podawanie właściwej ilości substancji czynnych.

Easy Ride również cenowo wypada bardzo konkurencyjnie.
Jedno opakowanie tego preparatu kosztuje 160 zł. Wystarcza na 100 dni podawania.

A rezultaty? Miałam okazję testować krople Easy Ride na przerażonym życiem Alpim. Szczególnie pierwszy okres wprowadzania preparatu (większa dawka) przyniósł wyraźne zmiany behawioralne. Alpus zaczął czuć się swobodniej na swojej domowej hali i już nie tak bardzo paranoicznie patrzył na bandy i narożniki. Można było zintensyfikować „straszenie go” nietypowymi przedmiotami (parasolki, rowerki, folie) i koń o wiele łatwiej te straszaki akceptował. Wożony przyczepą w środku nie przybierał już pozycji konika-garbuska z wygiętym w łuk grzbietem i podkulonym ogonem, tylko normalnie stał na czterech nogach i skubał siano.
IMG_5781 IMG_5782
Podczas każdej sesji treningowej udawało się go znacznie szybciej rozluźnić i skupić – co na początku naszej współpracy było możliwe tylko wtedy, kiedy rudzielec był już mocno zmęczony swoją ultraczujnością i stałą kontrolą otoczenia. Easy Ride oczywiście nie zmienił sparaliżowanego strachem Alpusa w kwiat lotosu na spokojnej tafli jeziora, ale zdecydowanie ułatwiał pracę z tym zwierzakiem i sprawiał, że jemu samemu z pewnością łatwiej się na co dzień funkcjonowało. Nawet zaczął bardzo elegancko przybierać na wadze 😉
IMG_0207

Dla każdego cykora, histeryka i spiętaszka jest nadzieja, a trening i prawidłowo ułożona dieta potrafią zdziałać cuda. Naprawdę warto zrobić wszystko co się da, żeby pomoc koniowi odnaleźć zadowolenie z siebie, beztroskę i luz prawdziwego hipisowskiego Easy Ridera.


Przy okazji koni-cykorii ;) Taka przemiana robi wrażenie!

$
0
0

Jakiś czas temu w internecie piorunujące wrażenie zrobiły rozgrywane na żywo pokazy ze zjawiskową, obecnie 10-letnią, startującą już konkursy Grand Prix klaczą Tørveslettens Quattro (Quaterback – Carano). Czy wiecie, że jako młody koń była ona szalenie bojaźliwa? Przyglądała się szrankom, narożnikom i publiczności do tego stopnia, że jej wielkie oko nie pozwalało jej skoncentrować się na przejazdach czy odpowiadać w porę na pomoce jeźdźca. W dodatku ta siwa klacz ma naprawdę gorący temperament i ogromną wrażliwość. Wszystko to stawiało pod mocnym znakiem zapytania przyszłą karierę siwej klaczy w ujeżdżeniu. Jednak  jej właścicielka i amazonka Anna Blomgren wierzyła, że coś musi dać się z tym zrobić. No i rzeczywiście się udało 😀

Jak to w ogóle było możliwe? Anna nawiązała współpracę z Will’em Rogersem, australijskim trenerem koni, który słynie z nietypowych i skutecznych metod ich odczulania. Ta współpraca układała się zresztą wzorowo nie tylko w temacie końskim, bo po kilku latach Anna wyszła za Willa za mąż 😉

Warto zadać sobie trochę trudu i prześledzić internetowe zasoby, żeby dowiedzieć się, jakimi poradami i zaleceniami odnośnie pracy z końmi dzieli się ta para szkoleniowców. Tym bardziej, że Quattro nie jest wyjątkiem w ich stajni. Dysponują kilkunastoma końmi, które mogą brać udział w podobnych, zapierających dech w piersiach pokazach.

– Przede wszystkim trzeba zdać sobie sprawę, że konie ujeżdżeniowe (i wszystkie konie sportowe) potrzebują mocy. Takie są aktualne cele hodowlane – konie muszą być gorące, reaktywne i wrażliwe. Żadna z tych cech nie jest negatywna. Nasze pełne energii i niezwykle czułe rumaki trzeba przede wszystkim nauczyć, jak z tych mocy korzystać.
Nauka odbywa się poprzez zrozumienie się. Konie komunikują się mową ciała. Wiara konia w jeźdźca musi być tak silna, aby wspólnie mogli oni osiągać wszystko to, co najlepsze, niezależnie od otaczającego ich środowiska.

Początek układania konia w pracy z ziemi

Pierwszym etapem pracy Anny i Willego jest praca z koniem z ziemi. Jej celem nie jest bynajmniej to, żeby koń stał się „spokojny i bezpieczny”. Ma być chętny, ciekawski, zainteresowany człowiekiem, a przede wszystkim – inteligentny. Nie chodzi o to, żeby koń zobojętniał na otoczenie. On ma starać się to otoczenie zrozumieć.
Płochliwość i strach są nieodłączną składową zachowania konia, którego należy po prostu nauczyć, jak ma reagować w obliczu takich uczuć.
Podstawowym założeniem do wszystkich stawianych później zadań będzie: koń blisko mnie jest w bezpiecznym miejscu. Nauka komunikowania się, to początkowe stworzenie wspólnego języka jest najtrudniejsze. Dlatego należy chwalić i nagradzać początkowo bardzo nawet drobne pożądane i właściwe zachowania. Nagrodą jest zawsze odpuszczenie bodźca, zakończenie zadania. Spokój i relaks powinien być odnajdywany właśnie w „nic nie robieniu” w bezpośredniej bliskości człowieka. Kiedy tylko koń zaczyna odczytywać te podstawy komunikacji, bardzo zyskuje na pewności siebie.

siwa

Komunikacja na bazie mowy ciała

Poza tym, że w towarzystwie człowieka koń czuje się bezpiecznie, to musi on wiedzieć, które z nich podejmuje decyzje. Will Rogers wykorzystuje do tego mowę własnego ciała. Zawsze działa kilkustopniowo, zależnie od reakcji, jakie uzyskuje od konia:
– Mój pierwszy sygnał – „low” – jest mały, słaby. Po prostu patrzę na konia i wyciągam dłonie w jego kierunku.
Jeśli zaistnieje taka potrzeba, Will przełącza się na sygnał „medium”, średni. Wtedy dodatkowo porusza się w kierunku konia, aby uzyskać jego cofnięcie się – Takie działanie nie oznacza ataku czy zastosowania „high”, mocnych sygnałów ciała. To jest identyczne zachowanie, jak skuteczne działanie drugiego konia, który może przecież ugryźć lub wierzgnąć w kierunku innego zwierzęcia, aby przesunęło się ono, zwróciło na niego uwagę lub podporządkowało jego woli.
Kiedy koń zaczyna rozumieć takie gesty i wycofa się, Will od razu zaprasza go do ruchu naprzód.
– Aby koń mógł zrozumieć, co ma zrobić i jaka jest właściwa odpowiedź na nasze zachowanie, musimy sami zachowywać się jak koń. Jako nagrodę od razu należy zastosować rozluźnienie się, zrelaksowanie naszej sylwetki, czasem nawet drobny krok w tył. Kiedy koń to zauważy, instynktownie się odpręży, opuści głowę i zacznie przeżuwać lub oblizywać się, trzeba zaplanować chwilę na zatopienie się w takich uczuciach (it’s time to melt).
– Miękkie, delikatne i łagodne ciało daje zawsze miękki, delikatny i łagodny umysł.

Wyraźnie formowanie zadania

Trzeci krok w układaniu panującego nad swoimi reakcjami konia to włączenie jego grzbietu. Koń, który ma elastyczny i rozluźniony grzbiet nie może tak naprawdę uciekać. Ponosić i pędzić przed siebie jest w stanie tylko koń, który ma swoje plecy całkowicie napięte. Jeśli zatem siedząc na koniu czujemy, że jego plecy są sztywne, powinniśmy od razu wykonać króciutkie ustępowanie od łydki lub inny z chodów bocznych. Will prosi konia o ustępowanie, dopóki nie otrzyma kilku kroków całkowicie go satysfakcjonujących:
Oczekuję miękkich, rozluźnionych kroków tylnych nóg, które wyraźnie się krzyżują. To one będą tworzyć elastyczność i rozluźnienie.
Jeśli to się nie udaje, trzeba ponawiać ćwiczenie aż do uzyskania efektu.
– Musimy skupić się na tym, JAK koń używa swojego ciała. Sprawić, żeby popełnianie błędów było dla konia niewygodne, a z drugiej strony od razu nagrodzić każdą prawidłową odpowiedź i dać mu chwilę na „melting”, czyli pobycie w spokojnym i bezpiecznym własnym komforcie. W ten sposób rozwijamy samoświadomość oraz inteligencję danego konia, który zacznie z czasem sam dążyć do tego, żeby zrobić coś naprawdę dobrze.
– Musimy sami – podkreśla Will – nauczyć konia odczuwania różnicy pomiędzy robieniem czegoś źle i robieniem czegoś dobrze. Wtedy koń zaczyna korzystać z własnej inteligencji, żeby wybrać właściwe zachowanie.
– Największym wyzwaniem w przypadku płochliwego czy nerwowego konia jest utrzymanie jego skupienia na człowieku, a nie na otoczeniu. Ujeżdżenie poziomu Grand Prix to nie tylko wyzwanie i trudność natury fizycznej, ale również psychicznej.

Prezentację tych założeń w treningu 5-letniej klaczy można obejrzeć poniżej (niestety film z niemieckim narratorem):

Dzięki konsekwentnie prowadzonej pracy przedstawiona wyżej siwa Esmeralda już jako 4 (!) i 5-letni koń uczestniczyła w takich pokazach:

Bardzo ciekawie jest obserwować parę Blomgren-Rogers na szkoleniach również z zaawansowanymi końmi. Na jednej z klinik Anna i Will gościli u siebie amazonkę Emelie Eklund, która na swoim 12-to letnim wałachu o imieniu Detroit startuje w zawodach małej rundy. Koń ten miał ogromne tendencje do spinania się i usztywniania, a to powodowało, że wyniki startów tego konkretnego duetu wahały się losowo od naprawdę dobrych do całkowicie katastrofalnych.

– Po pierwsze musisz zrobić wszystko, żeby sama się w takich gorszych momentach nie usztywniać i żeby koń nie stawał się spięty przez ciebie. To tylko podwoi usztywnienie wywołane niepokojącym środowiskiem. Jeśli w takiej chwili ty sama staniesz się rozluźniona i pewna w swoich pomocach, stworzysz poczucie bezpieczeństwa, które będzie punktem zaczepienia dla stresującego się konia.
Kolejną trudnością związaną ze startami Detroita był problem braku odpowiedzi na pomoce, kiedy koń „odłącza głowę”, zajmując się otoczeniem o wiele bardziej niż swoim jeźdźcem i reagując na straszne narożniki, szranki, czy banery bardziej żywiołowo niż na łydki. – Musisz sprawdzić, czy twój software działa – żartobliwie podpowiadała prowadząca szkolenie Anna – a naszym pierwszym celem będzie skorygowanie efektu zadziałania na konia łydką. Jeśli przypilnujemy odpowiedzi na nią, koń będzie kojarzył użycie pomocy jeźdźca z czymś doskonale znanym, czytelnym i przez to bezpiecznym. Działanie łydki doda mu pewności siebie.
Anna na treningach zwraca uwagę, że musimy koniecznie dbać o to, aby jeżdżąc konno „być razem z koniem”, a nie tylko siedzieć na jego grzbiecie. Oznacza to prowadzenie konia na pomocach, w minimalnym zgięciu (tzw. ustawieniu) wokół wewnętrznej łydki. Nigdy nie siedzimy biernie na koniu prostym jak kareciany dyszel, który porusza się z zadartą głową.
– Koń, który jest całkowicie prosty w swoim ciele, ma możliwość o wiele łatwiej się usztywnić. Z wysoko uniesioną głową dostaje zastrzyk adrenaliny, który uświadamia go o wszelkich możliwych zagrożeniach (końskie oko jest tak skonstuowane, że koń, aby zobaczyć przedmioty, które są w dali przed nim, musi unieść głowę. To dlatego konie, o których jeźdźcy mówią, że „się gapią” zadzierają bardzo wysoko łeb. One w ten sposób ustawiają ostrość swojego wzroku nie na pierwszy plan bezpośrednio przed nimi, tylko na ten dalej w przodzie, aby dokładniej przyjrzeć się potencjalnym straszakom. Tak działa fizjologia końskiego oka – Quanta).
Zamiast podróżować na grzbiecie spiętego konia musimy poszukać takiej sylwetki, która jest zrelaksowana i w której głowa i szyja konia są ustawione nisko.
Kiedy tylko koń się rozciąga, znika napięcie jego grzbietu. Poziom adrenaliny opada, a całe ciało konia przekazuje do jego mózgu sygnał „teraz jest bezpiecznie”. Z rozluźnionym ciałem, zatopiony w swoich przyjemnych odczuciach (its time to melt) i odpowiadający na pomoce koń przestanie całkowicie reagować na bodźce z zewnętrznego otoczenia.

siwa2

Stopniuj pomoce, zaczynaj od małych sygnałów.

Obowiązkowa jest ta sama zasada, co przy szkoleniu konia z ziemi. Pierwszy sygnał pomocy musi być słaby („low”), musimy bardziej myśleć o pocieraniu/podrapaniu – posmyraniu? 😉 – konia łydką czy działaniem dłoni. Jeśli nie otrzymujemy odpowiedzi, natychmiast stopniujemy pomoce do poziomu „medium”, czyli silniejszych. Ostateczny poziom, jeśli nasze działanie w dalszym ciągu jest ignorowane, to poziom „high” – wysoki, i jest to wyraźna i skuteczna korekta.
– Jeśli pomoce, których używamy na koniu, są zawsze z poziomu „medium”, to koń stanie się na nie odporny i znieczulony. Jeśli stosujemy konsekwentnie rosnącą skalę naszych działań, to motywuje to konia do zwracania na nie uwagi i pomaga je zrozumieć. Uczymy konia, że bardzo ważnym jest to, aby odpowiedzieć na pomoc zanim przyjdzie ona w wersji „high”. Rozumienie pomocy i odpowiadanie na nie jest kluczowe dla wdrożenia jakiejkolwiek, bazowej nawet pracy behawioralnej.
Innymi słowy – nie możesz zmienić zachowań i charakteru konia, jeśli nie odpowiada on na pomoce lub ich nie rozumie. (To zdanie naprawdę warto sobie zapamiętać).

Kiedy koń staje się spięty i usztywniony na widok strasznego narożnika lub budki sędziowskiej, odruchowo i najprościej jest nam wzmocnić pomoce, zakleszczyć się i zacisnąć, jadąc konia silniej i potężniej, tak aby za wszelką cenę sprawić, że nadal będzie on poruszał się naprzód w kierunku przerażającego miejsca.
– Przez takie działanie koń uczy się, że to ty wpychasz go w niebezpieczeństwo i staje się jeszcze bardziej zaniepokojony czy podekscytowany. Zamiast tego zachowaj nieduży dystans od strasznego przedmiotu i skup się na następujących działaniach. Po pierwsze, wpłyń na konia ZANIM pojawi się niebezpieczeństwo. Sprawdź od razu, czy odpowiada na pomoce, tak abyś mógł go poprosić o rozluźnienie zaraz przed straszakiem, dzięki czemu będzie on mógł poczuć, że w tej paskudnej okolicy właściwie to „jest fajnie”. Jako długoterminowy skutek takiego działania koń zacznie chcieć być blisko tych wszystkich strasznych rzeczy, bo będzie czuł się przy nich dobrze, będzie zrelaksowany i ufnie otoczony opieką pomocy jeźdźca.
Niestety przeważnie robimy siedząc na koniu coś dokładnie odwrotnego. Sami usadzamy się przygotowani na coś strasznego (miejsce, w którym koń się płoszy, trudne dla nas zagalopowanie, ciąg itp.) i właśnie w ten sposób dobitnie obwieszczamy zwierzęciu, że dosłownie za chwilę „coś strasznego” będzie miało miejsce.

Rozluźnienie

Misją i obowiązkiem jeźdźca jest utrzymywanie konia rozluźnionego w całym jego ciele, nieważne, co dzieje się dookoła lub jakim chodem się poruszamy. W każdej chwili panują te same zasady: jeździec mówi „zostań ze mną”. Koń staje się coraz bardziej pewny siebie.
Jeśli tylko widzimy, że uszy konia kierują się do przodu, to koń już zamierza się pospinać. Nie wolno wtedy czekać na to, co będzie. Od razu należy wykonać rozluźniające konia ćwiczenie (zgięcie, ustępowanie). Kiedy tylko koń odpowie i stanie się chociaż odrobinę mniej usztywniony należy zakończyć zadanie i zrelaksować własne ciało jako nagrodę dla konia. Zawsze też musimy upewnić się, że koń jest rozluźniony zanim poprosimy go o znalezienie się w strasznym miejscu lub wykonanie trudnego dla niego zadania.
Żeby zademonstrować działanie tych zasad w praktyce Anna poprosiła publiczność o współpracę. – „Proszę, jedź w bardzo miły sposób, jakbyś myślała tylko i wyłącznie o tym, jak rozluźnić twojego konia” – zaleciła amazonce poruszanie się po dużych kołach w pobliżu strasznych budek sędziowskich. – „A teraz wszyscy głośno klaszczemy, stopniowo coraz ciszej, im bliżej budki będzie koń. Jeśli będzie naprawdę się do niej zbliżał, proszę wtedy o ciszę”. Po kilku powtórzeniach kasztanowaty wałach zaczął kojarzyć, że może „kontrolować” poziom hałasu poprzez znajdowanie się w bliskim sąsiedztwie tego, co początkowo uważał za straszne.
Po chwili podobną zasadę Anna pokazała na przykładzie ćwiczenia z flagami. Stojąc na środku placu łopotała nimi i powiewała, a zadaniem amazonki było jechać po linii środkowej w ich kierunku. Kiedy tylko udawało się to, Anna opuszczała flagi i odsuwała się nieco w bok.

Jak pokochać straszne narożniki?

Wszystkie cele w jeździectwie musimy wyznaczać sobie stopniowo. Początkowo koń musi nauczyć się jedynie rozluźniać w rozpraszającym go środowisku. Dopiero później może nauczyć się w takim otoczeniu pracować i jeszcze później – startować. Im więcej otrzymuje pozytywnych, rozluźnionych sygnałów od jeźdźca, tym większe zbuduje do niego zaufanie.
Anna podsumowuje założenia szkoleniowe w kilku prostych zdaniach:
– Trzeba upewnić się, że koń jest na pomocach, zanim zaczniemy trening środowiskowy. Straszne narożniki musimy naszemu wierzchowcowi przedstawić jako najlepsze narożniki do przebywania w nich na całym świecie. Jeśli ty sam, czyli jeździec, będziesz się rozluźniał w niebezpiecznych zdaniem konia sytuacjach, to koń szybko uwierzy, że one wcale nie mogą być takie niebezpieczne.

Tørveslettens Quattro pod koniec ubiegłego roku, jako 9-letni wówczas koń, zadebiutowała w 5* zawodach w Genewie w konkursach rangi Grand Prix. Już pierwszy start w GP Special przyniósł jej zwycięstwo z doskonałym wynikiem 72,137%. Poezja dla oczu i doskonały pasaż:

Zimą Anna oraz Will przenieśli się ze Szwecji do Niemiec, w okolice Warendorfu. Ogłaszają nabór do swojej stajni, oferując usługi przy zajeżdżaniu młodych koni lub korekcie koni trudnych czy popsutych. Może ktoś chciałby skorzystać? 😉

Zdjęcia w tekście pochodzą ze strony: http://www.annadressage.com/

Miesiąc życia u źrebaków – nie do wiary!

$
0
0

Mam sporo zdjęć z wizyt u malczików, więc w najbliższych dniach ponadrabiam zaległości.

Ale po pierwsze – zmiany, bo muszę przyznać, że i mnie zaskoczyły ogromnie. Zdjęcia na trawie zrobiliśmy w połowie grudnia, zdjęcia na śniegu – w połowie stycznia. Raptem miesiąc różnicy, a jak bardzo maluchy wyrosły i zmieniły proporcje!

Uszka w grudniu:
uszki_grudzien
Nieco pokraczny 😉 Króciutki, z pękatą kłodą, nie za długą szyją i wyraźnie przebudowany zadem. Okres poczwarki 😉 Przez miesiąc jednak proces przeobrażenia do imago trwał, a jego rezultaty tuż poniżej.
Uszka w styczniu:
uszki_styczen
Wow! Wygląda znacznie bardziej jak koń :) Podskoczył przodem i zad z kłębem stały się bardziej równe. Cały wydłużył się i znacznie wysmuklał. Zobaczcie, ile długości przybyło szyi. Zdecydowanie będzie w typie swojego starszego rodzeństwa <3

Doki również nie próżnował. Kiedy przyjechał do nas, był o wiele bardziej proporcjonalny, niż Uszy. Potem jednak na zdrowym, wiejskim sianku dostał szwungu i urósł mocno swoją tylną połową 😆 Jest dużo większy, niż jego skarogniady kolega, stąd będzie też potrzebował o wiele więcej czasu, zanim się ostatecznie uformuje i zacznie władać swoim sporym ciałkiem. Piekielnie trudno jest mu zrobić eksterierowe zdjęcie, bo karusek podąża za człowiekiem i nie zamierza zostać na końcu uwiązu 😉 W kazdym razie u niego miesiąc czasu przyniósł również sporo różnic.

Doki w grudniu:
doki_grudzien
Typowo źrebięca sylwetka. Wysoka pupa i spadający z niej w dół grzbiet. Mimo bardzo przyjemnej długości szyi chciałoby się jednak widzieć więcej przodu.
Doki w styczniu:
doki_styczen

To zdjęcie trochę nam przekłamuje, bo osoba prezentująca konia jest znacznie wyższego wzrostu, jednak wyraźnie widać podobne jak u Uszu wydłużenie się szyi i wyrównanie proporcji kłębu do zadu. Chyba zaczyna być już trochę widać w nim „docelowego” konia.

Obiecuję od razu, że za miesiąc znów będziemy mogli je porównać :)

Pornografia jeździecka…

$
0
0

Bardzo nie lubię krytykować i wytykać palcami, ale tym razem po prostu muszę (uhh, a miał być dziś miły fotoreportaż z życia roczniaków).
Na moim blogu wiele razy już gościły spektakularne metamorfozy ujeżdżeniowe, słabego/przeciętnego konia do zapierającego dech w piersiach tańczącego mistrza. Tym razem mam do pokazania zmianę w zupełnie odmienną stronę, i to nie chodzi nawet w tym momencie o konia…

Jest to najbardziej tragiczny, żenujący i żałosny przejazd ujeżdżeniowy, jaki kiedykolwiek mogłam oglądać.
Pełna pornografia jeździecka, bez najmniejszego słowa na swoją obronę. Aż trudno dotrwać do końca filmu :(

Niejaka Shelley Browning i jej złoty, 16-letni wałach Vorst D.

Do ciężkiej rozpaczy… co to ma w ogóle być????!
Ten jeździec nie siedzi (ma ogromny problem z równym posadowieniem się i w ogóle utrzymaniem na końskim grzbiecie), nie używa żadnych pomocy, ma zerowe poczucie rytmu. Nie robi nic dla konia, przez cały przejazd nie okazuje choćby drobnego odsetka ludzkich uczuć, za to nie szczędzi kopnięć i czy stuknięć batem.
Wizytówka jeźdźca, czyli wjazd i zatrzymanie. Mimo, że jeździec siedzi całkowicie po swojej lewej stronie, koń staje równo! Za chwilę dyskretne zastosowanie asymetrycznej łydki do ruszenia:
sh0 sh1

Koń jest praktycznie cały czas poza pionem i nie ma ani jednego elementu przez całą trasę, który nie zostałby haniebnie zepsuty przez jeźdźca. W wyciągniętym stępie nie mam pojęcia co się dzieje, dziewucha (bo wstyd mi o niej pisać amazonka, na to miano nie zasłużyła) chyba zrobiła sobie przerwę. Dobrze, że nie zsiadła po drodze podrapać się po głowie (albo innej ciała części). W piruecie w prawo koń za chwilę pocałuje się w klatę, został tak przyhamowany, że w końcu przestał iść naprzód – a z jaką „finezją” wyjeżdża się do z tego elementu… KATASTROFA. Kopy ostrogami w zmianach, brak koordynacji, brak czucia, cały czas bardzo noga, łapa, rzucanie się w każdym kierunku po siodle. Boże, widzisz, a nie grzmisz… Ćwierć sekundy po finalnym zatrzymaniu dziewucha zapomina już o koniu i znów zaczyna sobie grzebać w bucie. Ten sprzęt jest widać ważniejszy, niż żywe zwierzę, które starało się dla niej zrobić wszystko, co tylko mogło najlepszego.
Subtelne użycie łydki w lotnych zmianach i równie subtelny wyjazd z piruetu:
sh3sh4
Gdyby nie wielkie bloki kolanowe, to jeździec w kłusie rozstałby się z siodłem:
sh2sh22

Film z kolejnego startu polecam tylko osobom o naprawdę mocnych nerwach:

A koń? Jest święty. Wspaniały! Doskonale wyszkolony. Patrzę na niego z zachwytem. Pewnie nigdy w życiu sama nawet nie wsiądę na tak fantastycznego konia. Jest piękny, mądry, doskonale się rusza. I tak łagodny przy tym… Gdyby tylko siedział na nim worek kartofli, to dałby znakomity występ. Niestety na grzbiet mu przydzielono chama i prostaka. Biedny koń, musi być tym totalnie zawiedziony :(
Dla kontrastu – jego starty pod Diederikiem van Silfhoutem, w Aachen w 2015 roku, przed sprzedażą do USA:

Oczywiście, każdy ma prawo się uczyć i każdy ma prawo popełniać błędy. Ja sama wielu rzeczy nie umiem i boleśnie wiem, jak wiele rzeczy muszę wciąż u siebie poprawić. Pracuję też najczęściej z osobami, które zaczynają z bardzo słabego, i bardzo niedobrego jeździectwa. Ale mają dwie cudowne cechy: po pierwsze, są bardzo krytyczne wobec siebie, a po drugie – uczciwie chcą zmienić swoją złą jazdę.  Tylko uczyć się totalnych podstaw można w domu, robiąc ćwiczenia bez wodzy i ostróg. A nie podczas najtrudniejszych konkursów na wysokiej rangi zawodach!

Nawet jeśli chciałabym chociaż minimalnie usprawiedliwić panią Shelley (może jest tak oderwana od rzeczywistości i zadufana w sobie, że wydaje jej się, że jest całkiem spoko jeźdźcem…), to do licha ciężkiego, gdzie był jej trener? (Odpowiedź od Blondyna: Jej trener podczas przejazdu siedział w kantynie i liczył grube paczki dolarów.). Przecież taka osoba powinna zostać na długo, długo jeszcze posadzona na lonży. A dopóki nie nabierze szacunku do żywego zwierzęcia, które z trudem taszczy jej cztery litery na swoim grzbiecie, nie powinna w ogóle dostać do ręki bata, a na buty, którym poświęca tyle uwagi – ostróg.
Nóż się w kieszeni otwiera. I gdzie, do licha, byli sędziowie? Na tych zawodach obecnych było siedmiu akredytowanych sędziów, w tym dwóch 5*, trzech 4*. Czy żaden z nich nie widział nadużycia? Żaden nie dopatrzył się cierpienia zwierzęcia, czy chociaż zakazanej przecież hiperfleksji, w której koń pokonuje większą część czworoboku? Do licha, czy żaden z nich nie mógł stanąć po stronie konia?
Nawet komentator przejazdu czuł się ekstremalnie skrępowany i zawstydzony tym, co musi oglądać :(

To, że pieniądze mogą kupić (prawie) wszystko, to nie od dzisiaj znany smutny fakt. Może gdyby ktokolwiek po drodze powiedział „stop”, to może takie obrazki nie miały by miejsca, a kasa jednak nie wygrywała w przedbiegach z sumieniem. I chociaż sama wielokrotnie negowałam loże szyderców „zza monitora”, to tutaj nie pozostaje mi samej nic innego, jak wytykać i piętnować.

Shelley Browning, wstyd. Po prostu wstyd.

A twój koń jest wart pomnika.

Uszy i Doki na krajoznawczej wycieczce

$
0
0

Tak dla komfortu oczu po poprzednim wpisie wracam do fotorelacji z odwiedzin u źrebaków.
Razem z właścicielką Dokiego staramy się zawsze chłopakom zagospodarować wizytę możliwie ciekawie i aktywniej, niż skupiając się tylko na machaniu po sierści szczotką 😉
Na pierwszy ogień poszło zapoznawanie się z lonżownikiem. Ba, żeby tylko było się z czym zapoznawać 😆 Chłopaki zapakowały się do środka jak do własnego boksu i postanowiły trochę pobiegać (galopem oczywiście… kłus nadal nie istnieje póki co) 😉
IMG_1004 IMG_1007 IMG_1008 IMG_1018
Najważniejsze okazało się sprecyzowanie jednego kierunku. Potem już było z górki 😉 Pędraki zajęły się stępowaniem synchronicznym. Poza jednym bardzo ekscytującym momentem, kiedy koło lonżownika przeszedł sobie podkuty koń. Wtedy źrebaki przybrały postawę reprezentacyjną, czekając, co też interesującego się wydarzy. Niestety koń po prostu sobie poszedł dalej 😆 Co za rozczarowanie! 😉
IMG_1024 IMG_1035 IMG_1058

No cóż, do rozrywek zostały tylko ludzkie ciotki, więc z braku laku zostałyśmy oblężone przez ogierki. Symptomatyczne jest to, że kiedy Uszka i Doki mają ludzkie towarzystwo, to najchętniej siedzą w grupie ludzi.
IMG_1060A ludzie wymyślają dziwne rzeczy. Na przykład nie wiedząc czemu machają takim długim sznurkiem i zakładają go koniowi na plecy. Albo na szyję, albo na zad. Nie wiadomo, co taki sznurek może zrobić i w ogóle nie wiadomo, po co on jest, więc Uszy początkowo trochę kucał z wrażenia, ale też dość szybko zaakceptował lasso jako kategorię rzeczy, które po prostu funkcjonują i nie warto za wiele nad nimi rozmyślać:
IMG_1065 IMG_1067IMG_1066

A Doki? Dokiego drugię imię to Spoko-Loko 😆 On by się pewnie nie zdziwił, gdyby ktoś z marszu spróbowałby go dosiąść 😈
IMG_1073 IMG_1074
Nowość oswojona, więc czas na chwilę mizianek. Doki się drapie po szyi i po całym Dokim 😉 Jest zachwycony z prób przerobienia go na zebrę :mrgreen: Niektórym doprawdy niewiele trzeba do szczęścia :)
IMG_1070_ IMG_1087IMG_1127IMG_1127_

Uszy w tym czasie ma zadanie poniekąd edukacyjnie. Uczy się jeść cukier. Na razie (a fotki są z początku miesiąca) mocno średnio mu to idzie. Frykasy najchętniej by wypluwał. Tego dnia jednak robię spory postęp, bo zasłaniam konikowi ustka ręką i nie pozwalam pozbyć się kostki cukru. Uszy mymłając i próbując ją wypchnąć językiem przypadkiem ją naślinia i rozgryza, dochodząc do wniosku że może to nie jest takie ohydne. Przekonany do tego całego cukru jednak nie jest, robiąc podczas konsumpcji przekomiczne miny. Bleeeh, jakieś niedobre te słodycze!
IMG_1111m

A może jednak… wcale nie takie niedobre?
IMG_1116
Pieszczoty przyjęte, a że nuda to najgorszy wróg konia (a już szczególnie młodegokonia), to ruszamy jeszcze na krótki spacerek po wszystkich pobliskich dziwadłach. Podobno wszyscy mali chłopcy marzą o tym, żeby zostać strażakiem. Uszy i Doki mogliby nawet do kompletu takich marzeń mieć specjalny pojazd 😉
IMG_1131IMG_1136
Oczywiście ogierki mają na samochód  wylane i nawet nie podejrzewają, że mogłyby się czegoś takiego bać. Uszy pozuje z napisem STAR w tle 😆 Może to taka wróżba na przyszłość? 😉
IMG_1134_

Próbujemy jeszcze użyć drugiego potencjalnego straszaka, czyli góry siana przykrytej ogromną połacią szeleszczącej folii. To miejsce okazuje się być w sam raz… na pasienie się 😉 Zaczynam podejrzewać, że ta młodzież albo taka wyluzowana, albo coś mało spostrzegawcza 😆 Jak tylko przypomnę sobie, ile było problemów z dorosłym i nawet obstartowanym Skwarkiem, żeby obcej stajni zapakować go do myjki…
IMG_1148 IMG_1173

Na koniec robimy powrót do stajni drogą wzdłuż padoków. Młode wracają do domu na marchewki i trochę meszu na smaka. Mają już czas dla siebie, żeby mogły odpocząć i porozmyślać o wrażeniach. Tylko jak tak dalej pójdzie, to szybko skończą nam się pomysły na cywilizowanie chłopaków, którym coś za łatwo idzie odnajdywanie się w nowych sytuacjach. Jak tylko zrobi się cieplej, to na pewno pokażę im przyczepę i ona to już na pewno zajmie nas na dłużej. No i właśnie, myjka. Chociaż na ile już obydwa młodziaki znam, to Doki sam zamknie za sobą w trailerku trap, a na myjce poleje się szamponem. Uszy będzie za to stał tuż obok i obserwował bacznie, co z tego wszystkiego wyniknie. Jeśli profit, to czemu by w tych atrakcjach nie uczestniczyć?

IMG_1174 IMG_1188IMG_1192

Schockemöhle ogłowia z linii Anatomic

$
0
0

Już sporo czasu temu opisywałam wchodzącą do sprzedaży nową linię ogłowi Schockemöhle X-Treme. Pomyślane z przepychem, ale trochę mało funkcjonalnie i na pewno niezbyt wygodnie dla konia nie zagrzały długo miejsca w sklepach. W rychłym zniknięciu z półek pomogła im również spora awaryjność ozdobnych, pełnych przepychu cyrkonii.
W konsekwencji producent zamknął serię, a wypuścił coś znacznie bardziej praktycznego, interesującego i może tym razem lepiej trafiającego w faktyczne potrzeby użytkowników. I chociaż z perspektywy rodzimego, polskiego portfela ceny ogłowi nie należą do niskich, to warto się przyjrzeć temu sprzętowi.

Nowa linia to ogłowia Anatomic. Mają one jedną wspólną cenę – sauté wyglądają, jakby ktoś je powiesił koło piecyka i stopiły się nieco od nadmiaru gorąca 😉 Na koniu jednak zyskują, a kilka z zastosowanych w nich rozwiązań jest autentycznie 10/10.

Equitus Alpha ogłowie anatomiczne

Ten model był pierwszym anatomicznym ogłowiem zaprojektowanym przez producenta i to jego pozytywne przyjęcie dało początek całej nowej serii. Już nie wygląd, tak jak w serii X-Treme, ale maksymalny komfort dla konia – to hasło przyjęto za priorytet przy projektowaniu tej pierwszej ranzelki. Tak więc mamy tutaj bardzo ciekawie rozegrany nachrapnik, omijający wrażliwe nerwy twarzowe na końskiej głowie. Kapitalny pomysł pojawił się w kwestii wyprowadzenia skośnika, który miękko wychodzi po bokach z nachrapnika (co mogę szczególnie docenić, bo moja Cebula wyciera sobie włosy i potrafi nawet spuchnąć nosem w miejscu ułożenia szlufki od skośnika na środku kości nosowej, z czym musiałam się borykać przy krótkiej letniej sierści kasztanki). Bezpośrednio do nachrapnika zamontowane są paski wędzidłowe, w czym jednak dopatruję się pewnych minusów. To ogłowie wyposażono również w bardzo szeroką, miękko podszytą i profilowaną potylicę oraz mocno opadający naczółek, pozostawiający zapas wolnego miejsca nad końskimi oczami.
nerwy
Elegancko, klasycznie i z możliwością wyboru kolorystycznego między klasyczną czernią, a brązem espresso (obydwie wersje ze srebrnymi sprzączkami).

1101-00044_EquitusAlpha_blacksilver21101-00044_Equitus_Alpha_blacksilver1101-00044_Equitus_Alpha_brownsilver

Cena ogłowia ok. 1050 zł.

Equitus Beta ogłowie anatomiczne ujeżdżeniowe

Jest to jeden z aktualnych bestsellerów serii Anatomic. Model Alfa przedstawiony powyżej stuningowano pod kątem ujeżdżenia i oto powstał model Beta 😉 Poszerzony został nachrapnik, który wykończono miękkim i grubym podszyciem, a naczółek zyskał obowiązkowe 😉 srebrne cyrkonie Swarovskiego. W tym wypadku mam jednak ponownie nieco wątpliwości odnośnie pasków policzkowych. Wypadają one bardzo krótkie, a zamocowane prawie na sztywno do nachrapnika mają dość mocno ograniczoną ruchomość. Przy pracy na kontakcie dobrze jednak by było mieć swobodę poruszania wędzidłem bez takiego limitowania. Chociaż zanim ostatecznie skreślę (lub pokocham) takie rozwiązanie, musiałabym je „poczuć w ręku”, czyli po prostu pojeździć na takim ogłowiu i przekonać się, jak przyjmują je konie.
bridle-schockemohle-equitus-beta_2000x2000_75694

1101-00045_Equitus_Beta_blacksilver

bridle-schockemohle-equitus-beta_2000x2000_75692bridle-schockemohle-equitus-beta_2000x2000_75693

Dwa kolory: czarny i ciemny brąz espresso.

Cena ogłowia ok. 1200 zł.

Concord ogłowie anatomiczne

Linia Anatomica obejmuje również nieco bardziej klasyczne ogłowia, niż przedstawione powyżej Equitus Alfa i Equitus Beta. Pierwszy „klasyk” serii to Concord, i tu zacznę od pierwszej absolutnie fantastycznej zalety tego ogłowia, jaką jest ❗ boska potylica. Mocno wycięta za uszami i bardzo wyraźnie poszerzona między nimi, przez co dobrze rozkłada ciężar kiełzna na ekstremalnie wrażliwej i pokrytej cienką i delikatną skórą potylicy. Co więcej – poszerzenie nagłówka zrobiono za pomocą miękkiej podkładki, a sztywna część skórzana została w tym miejscu jeszcze bardziej wycięta i przewężona. Jakkolwiek sama raczej nie zdecyduję się na zakup całego ogłowia, taki pasek potyliczny kupiłabym bez chwili wahania. Znając jednak życie, nie będą one w sprzedaży oddzielnie…
Aufsicht_AnatomischeTrensen
Reszta ogłowia Concord nie jest już aż tak innowacyjna. Klasyczny skośnik na szlufce, nachrapnik wygięty przy wędzidle oraz wycięty od góry, co odsuwa go kości jarzmowej. Ogłowie jest dostarczane z dwoma oddzielnymi naczółkami – skórzanym gładkim, oraz ozdobionym rzędem niedużych, srebrnych cyrkonii Swarovskiego.
1101-00043_Concord_blacksilver 1101-00043_Concord_espressosilver
Dwa dostępne kolory. Mimo wszystko przy cenie za całość wspaniałej potylicy chyba jednak wyłącznie pomacham ręką przez witrynę sklepową…

Cena ogłowia ok. 1050 zł.

Slimford ogłowie anatomiczne

Ogłowie podobne do poprzednika (boski nagłówek obecny), ale pozbawione skośnika. Sprzedawane w komplecie z dwoma naczółkami – gładkim bez ozdób oraz z wąskim łańcuszkiem z cyrkoniami. Takie trochę zatem oszczędny, nieco bardziej „męski” model.
1101-00046_Slimford_blacksilver
Do wyboru kolor czarny lub espresso.

Cena ogłowia ok. 1100 zł.

Stanford ogłowie anatomiczne

Boski nagłówek, nachrapnik szwedzki ze skośnikiem. Także i to ogłowie  wyposażono w dwa naczółki (gładki bez ozdób plus z wąskim łańcuszkiem z cyrkoniami).
1101-00042_Stanford_blacksilver 1101-00042_Stanford_espressosilver
Model dostępny w dwóch kolorach (czarny i espresso).

Cena ogłowia ok. 1100 zł.

Malibu ogłowie anatomiczne ujeżdżeniowe

Bardzo przyjemny dla oka, typowo ujeżdżeniowy model. Po raz kolejny genialny nagłówek, nie najgorzej zaprojektowany nachrapnik, który za kiełznem został wygięty w dół, a od góry wycięty, aby jak najbardziej odsunąć go od wrażliwej krawędzi kości jarzmowej. Muszę mu jednak zarzucić pewien mankament (poza wizualnie niezbyt spokojnym wyglądem). Chodzi o metalowe oczko, łączące górną część nachrapnika z zaciskowym paskiem pod żuchwą. Ta część jest dość duża, ma krawędzie z kantami (zaokrąglonymi nieco, ale to jednak kanty) i leży bezpośrednio na skórze. Delikatny koń może się od tego bardzo paskudnie obcierać, a każdy będzie narażony na przyszczypywanie skóry podczas pracy nachrapnika. Na niektórych koniach łatałam już takie otarte dziury Neodermą, więc nie jest to płonna obawa. W ogłowiach ANKY, które użytkuję, to metalowe okucie wyprowadzone jest na skórzaną patkę, będącą przedłużeniem nachrapnika, nigdy zatem nie lokuje się na delikatnej w tym miejscu końskiej skórce.
Ansicht_AnatomischeTrensen
Dla koneserów takiej formy mamy w Malibu szycie na okrągło i rurkowe paski boczne oraz skośnik (który jakby nie było, szczególnie komfortowy dla konia nie jest). Mocno opadający naczółek z rzędem srebrnych Swarovskich.
1101-00041_Malibu_black_patent_silver1101-00041_Malibu_blacksilver1101-00041_Malibu_espressosilver
W tym modelu mamy do wyboru trzy wersje kolorystyczne: klasyczne czarne ogłowie, czarne z lakierowanym nachrapnikiem oraz ciemnobrązowe.

Cena ogłowia ok. 1050 zł.

Milan ogłowie anatomiczne munsztukowe

Munsztukowa wersja ogłowia Slimford o nieco pogrubionym, „tęższym’ nachrapniku, z wycięciem u góry na kość jarzmową, co pozwala na jego stosunkowo wysokie zamontowanie. Anatomicznie zoptymalizowana potylica w standardzie. W komplecie dwa naczółki, co jest miłym bonusem, ale chyba zamiast drugiego naczółka wolałabym mieć już razem z ogłowiem sprzedawane wodze…
1111-00010_Milan_blacksilver
Kolor czarny, sprzączki ogłowia srebrne

Cena ogłowia ok. 1150 zł.

Venice ogłowie anatomiczne munsztukowe

Aktualnie bestsellerowy model wśród munsztuków oferowanych przez Schockemöhle Sports. Mamy tu wszystko to, co może przypadać do gustu ujeżdżeniowcom. Mnie niezmiennie podoba się boska potylica 😉 Okrągłe szycie bocznych pasków i podgardla, mocno opadający naczółek z dużymi srebrnymi cyrkoniami i szeroki szwedzki nachrapnik z anatomicznymi wycięciami to cechy odpowiadające dresażowym trendom z aktualnych topowych czworoboków. Ogłowie Venice pozwala nam „zaszaleć” z wyborem kolorów 😉 Klasyczna czerń, lakierowana czerń i ciemny brąz espresso – każda wersja umożliwia wybór ogłowia w naszym preferowanym stylu.
Venice_double_bridle_black1111_00009_Venice_blackpatent_silver1111_00009_Venice_blacksilver1111_00009_Venice_espressosilver
Cena tego ogłowia to ok. 1150 zł.

Muszę przyznać, że cała seria Schockemöhle Anatomic prezentuje się naprawdę elegancko. Ogłowia swoją stylistyką przypominają ekskluzywne produkty marki PS of Sweden (czy powinnam je również wrzucić na bloga w osobnym wpisie?), ale są od nich nieco tańsze – a to „nieco” oznacza mniej więcej o połowę 😆
Trzeba jednak pamiętać, że wszystkie te ogłowia sprzedawane są bez wodzy, konieczne jest zatem doliczenie ekstra kosztu zakupu pary lub dwóch par skórzanych wodzy (np. skórzane, szyte na okrągło wodze kosztują ok. 180 zł).

Wszystkie ogłowia z serii Anatomic są zatwierdzone do użytku w konkursach FEI.

Viewing all 305 articles
Browse latest View live