Quantcast
Channel: Quantanamera Blog
Viewing all 305 articles
Browse latest View live

Nie chcę, ale muszę… A Alpi nuci Bohemian Rhapsody.

$
0
0

Moja pomoc trenerska nakazała mi jeździć na zawody.
Ehh…
Ciężki to ze mną temat, bo startowanie kompletnie mnie nie nęci (jestem dziki człowiek i naprawdę wolę zabrać w jedną rękę konia, a w drugą książkę i spędzić godzinę przy pięknej pogodzie na trawie, niż sączyć piwo z kufla po zawodach na bankiecie), ale muszę się zgodzić z faktem, że mam w tej chwili bardzo specyficznego konia, dla którego wszelkie wyjazdy i zmiany bezpiecznej codziennej rutyny byłyby po prostu bezcenne. Jeśli Alpi ma się kiedyś przestać bać świata, to musi ten świat poznawać, nowe miejsca, tłok na rozprężalni, biegające pieski, dzieci, baloniki, trzeszczący głośnik… Dla niego nawet zmiana ułożenia przeszkód w schowku za bandą to ogromne przeżycie (ostatnio wiałam galopem, bo obok przeszkód dołożono obok przeszkód w składziku stosik drewna na opał. Szczerze mówiąc, gdyby mi Alpi nie powiedział dobitnie, że tam się coś zmieniło, to w życiu bym sama nie zauważyła. Ależ ten koń ma pamięć!). Nie ma innej metody, żeby konia obyć z dużą ilością bodźców, niż zacząć go po trochu na te bodźce wystawiać.

Na wyjeździe Alpi był ekstremalnie czujny. Uszy nie rozkładały się na boki, oczy czujnie wypatrywały nadchodzącego końca. Byle przeżyć!
Is this the real life? Is this just fantasy?

IMG_3974 IMG_4365
Wybrałam sobie zatem kapitalne czworoboki z organizowanych co roku Kampinoskich Spotkań Jeździeckich. Są to super przyjazne zawody towarzyskie, odbywające się w naprawdę przyjemnej i przyjacielskiej atmosferze (czekoladki dla uczestników, marchewki dla koni, pamiątkowe flotki dla każdego startującego, pozytywnie nastawieni sędziowie, możliwość objechania czworoboku wewnątrz, jeśli się ma szczególnie płochliwego konia itd.). W tym roku do listy organizatorów dołączyła stajnia Bobrowy Staw, które warunki do startów oferuje naprawdę na międzynarodowym poziomie: doskonałe podłoża, przyjazny czworobok (na dużym placu, czyli dość odseparowany od strasznych obiektów w otoczeniu), komfortowe i duże boksy – a w dodatku rzut beretem od stajni, w której z końmi stacjonuję. Grzechem by było nie pojechać!

Muszę przyznać, że Alpi prezentował się fantastycznie i momentami naprawdę jak dorosły koń:
IMG_4648 IMG_4649 IMG_4651IMG_4686IMG_4689IMG_4691IMG_4692

No więc się wybraliśmy – Alpen wlazł do przyczepki jak po sznurku. Hmm, to jest na pewno ten sam koń, który jeszcze niedawno przy pierwszej próbie załadunku podarł dwie pary ochraniaczy i poobijał własną głowę? 😎

Przyjechaliśmy ze sporym wyprzedzeniem, żeby Atari mógł ochłonąć w boksie, skonsumować obiad i sporą porcję siana. W końcu nic specjalnego się nie dzieje, jest prawie jak w domu, chociaż trochę inaczej. Wyszykowałam go pięknie – w koreczkach, białym czapraku i połyskujących ochraniaczach wyglądał naprawdę zjawiskowo – i poszliśmy na halę rozprężać się. W ręku. Alpi najchętniej by tę całą drogę pokonał pełzając i szorując brzuchem o podłoże. Ze strachu. Oczy mu prawie wypadały z głowy, nos fuczał, a cały koń kulił się w sobie. Było cichutko i spokojnie, świeciło słoneczko i leniwie dmuchał zefirek. Zdaniem Alpiego to jednak tylko przykrywka i gdzieś tam pod miłymi okolicznościami przyrody może czaić się otchłań. Przeżyją tylko czujni i przygotowani!

IMG_4185
Cóż począć, nie jestem w stanie mu wyjąć w głowy takich czarnych myśli. Sam musi powolutku nauczyć się ich pozbywać. Wsiadłam na takiego struchlałego wypłocha i zaczęłam stępować na długiej wodzy, kompletnie nie zwracając uwagi na próby odskakiwania czy ofuczenia jakichś straszliwych demonów. A tych demonów było mnóstwo. Krzesło. Pan z aparatem. Inne konie. Szyba. Odbicie w szybie. Odbicie w szybie, które się rusza!
20 minut krążenia w tym strasznym środowisko uspokoiło na tyle łomot Alpikowego serduszka, że mogliśmy ruszać w kłus i galop. Zaczął bardzo ostrożnie, ale stopniowo był coraz bardziej mój i coraz bardziej mięciutki. Dokładałam mu dużo stępa, mało trudnych zadań, koncentrując się na rozciągnięciu czujnej szyi. W końcu był naprawdę 100% mój, robiąc fajne rzucie w galopie, kłusie i stępie. Sprawdziłam tylko reakcje na pomoce i faktyczne skupienie na jeźdźcu (jest do tego kapitalne ćwiczenie: jedziesz metr od ściany, sprawdzając na ile koń jest prosty i na pomocach i robisz szybkie przejścia galop-klus-kontrgalop, dbając o to, żeby koń cały czas szedł naprzód, nie krzywił się, nie wypadał, a reagował na zmianę biegu w górę czy w dół na nanosekundy). Wszystko działało świetnie, więc byliśmy gotowi do przejścia na czworobok.

IMG_4360 IMG_4363
Alpi tak zestresował się zmianą miejsca, że na szybko przypomniał sobie tekst Bohemian Rhapsody i zaczął go nucić pod nosem. Konkretnie ten kawałek:
Too late, my time has come
Sends shivers down my spine
Body’s aching all the time.
Good bye, everybody, I’ve got to go
Gotta leave you all behind and face the truth.

No cóż, nadając mu prorocze imię liczyłam na to, że będzie tańczyć, a nie śpiewać! 😆

Niestety po konkursowym placu nie można już się dłuższą ilość czasu pokręcić na spokojnie oswajając straszaki. Został nam tylko malutki placyk na czas poprzedniego przejazdu, gdzie zresztą udało mi się rewelacyjnie wyjechać rudzielca na dwie wodze i kłus, jaki się wtedy poruszał był po prostu znakomity. W ogóle podczas całych zawodów podeszło do mnie kilka znanych i nieznanych osób pytając, co to za koń i gratulując, że doskonale się prezentuje. Brawo Alpi! :)

f1 f13f6f4 f5f10 f3
A sam czworobok… 😎 Już samo zbliżenie się do pierwszej budki sędziowskiej było niezłym wyczynem 😆 Alpi dalej miał w głowie tylko utwór Queen i nucił go sobie pod nosem:
No, no, no, no, no, no, no (Oh mamma mia, mamma mia)
Mamma mia, let me go.
Krzywe zatrzymanie, bo baaardzo chciał się odsunąć od budki sędziowskiej. Skok i galop na przekątnej z poszerzonym kłusem, bo na trasie leżała… kupa. Kolejny wyskok i zgubienie galopu, bo w mijanej właśnie budce sędziowskiej ktoś zaczął zakładać sweter, wymachując rękami nad głową niczym rasowa czirliderka.
Belzebub has a devil put aside for me, for me, for me.
No coś w tym było. Zobaczcie sami 😉
IMG_4407Mama, ooh (anyway the winds blow), I don’t wanna die
I sometimes wish I’d never been born at all.

I see a little silhouette of a man,
Scaramouche, scaramouche, will you do the Fandango.
Thunderbolt and Lightning, very very fright’ning me.

I’m just a poor boy and nobody loves me.
He’s just a poor boy from a poor family,
Spare him his life from this monstrosity.

Dużo dużo błędów jak powyżej, dużo spięcia ze strony konia, ale mimo improwizowanych przez Alpiego atrakcji muzycznych cały przejazd pojechaliśmy bez pomyłek i względnie pod kontrolą. Końcowy wynik 62,2% jest naprawdę niezły szczególnie jak na debiut i to w klasie P i to takiego cykora!

Ale przejazd to nie koniec atrakcji i straszenia. Dalej odwiedziliśmy zewnętrzną myjkę i wróciliśmy do boksu na jakąś godzinkę. Potem ponowne ubieranie zwierzaka i wyjazd na obowiązującą wszystkich dekorację. Kolejne przeżycia, dużo koni, trzeszczące nagłośnienie, od którego może trzeba uciekać, sędziowie z tymi strasznymi wstążeczkami… Jak się w tym odnaleźć? Finalnie pamiątkowa flotka nie mogła zostać zawieszona na ogłowiu i musiała zwieńczyć cholewkę mojego buta 😆
IMG_4591 IMG_4597
Za to momentami Alpiemu zdarzało się już w tym galimatiasie odpuścić swoją bezgraniczną afektację i wtedy dawał fantastyczne, dorosłe uczucia. Był naprawdę ze mną :) Czyli jest nadzieja, że może z czasem dorośnie w głowie, oswoi się ze strasznym światem i zaczniemy jeździć tak:
Nothing really matters, anyone can see,
Nothing really matters,
Nothing really matters to me.

To był długi i wyczerpujący dzień, pierwszy prawdziwy wyjazd, który zaliczyliśmy wprawdzie bez ciśnienia, ale też bez taryfy ulgowej.
Bardzo jestem dumna z kasztanka :)
IMG_4412


No to chillout w terenie – ale tylko w hidżabie :|

$
0
0

Po zawodach czas na relaks. Zbieramy się w stajni spacerową ekipą i w trzy ogony jedziemy w teren. Mam swoje objeżdżone, pewne i bezpieczne trasy – oj, przerabiałam je swego czasu wiele razy na Skwarku czy na Zombiszczu. Kilka małych górek, sporo piaszczystych ścieżek, a punkt kulminacyjny wycieczki wypada na ogromnej, ciągnącej się po horyzont i nieznanej nikomu leśnej łące, na której często spotyka się zdziwione wtargnięciem intruzów sarny lub łosie.
Sama przyjemność…

IMG_1464
Prawie sama przyjemność!

Prawie, bo na drodze do pełnego relaksu staje nam cały atlas gatunków wściekłych, krwiożerczych muchówek.
Insekty! Owady! Robactwo!

Ehh, jak to zrobić, żeby spacer po lesie był naprawdę przyjemnością, a nie nerwowym oganianiem się przed kłującymi owadzimi paszczami? W tym roku, po ciepłej zimie, jest ich prawdziwe zatrzęsienie. Zaczęło się od kleszczy (aktywnych już w styczniu), ale teraz mamy prawdziwe apogeum. W stajni nie mogę nawet na 10 minut zabrać któregoś z rudzielców w ręku na trawę bez wcześniejszego szczelnego okrywania go derkami. Inaczej mamy śmigło z ogona, tupanie nogami i maniakalne drapanie się tylnym kopytem w szyję, głowę, ucho albo ganasz. Suchy niedawno nieźle oskrobał sobie z sierści podkową nadgarstek strącając namolnego gza…

Poza psikaniem preparatami (i niestety po testach ikarydyny i kilku innych substancji wróciłam z podkulonym ogonem do DEET, to jedyna rzecz, która faktycznie działa na takie ilości owadów) na co dzień używam derek. Na padoki bezkonkurencyjne są Bucasy Buzz-Off (tej po Zombim już trzeci rok leci, a poza tym, że wyblakła trochę od prania nie dolega jej nic złego), ale na leśne tereny zaopatrzyłam się dodatkowo w derkę do jazdy:

derka_1 IMG_6709Ostatnio złapały mnie za oko żółte kolory dla moich rudzielców, więc padło na hidżab… To znaczy derkę BR Passion siatkową do jazdy. Miałam trochę obaw, czy taki kwiatkowy kolorek nie będzie przyciągał dodatkowo owadów, ale nie – jeśli jakieś insekty w ogóle na koniu siadają, to o dziwo wybierają czarną moskitierę, a nie żółty materiał derki. Ogromnym plusem jest dla mnie wstawka z lycry na szyi – daje bardzo dużą swobodę i koń bez skrępowania czy ucisku może robić żucie z ręki, albo wygodnie w terenie sobie coś przeskoczyć rozciągając szyję. Derka ma olbrzymią klapę na ogon (i naprawdę dobrze chroni koński tyłek i pośladki), a poza tym jest niesamowicie powietrzna, leciutka i oddychająca. Głównie zresztą przez wagę (ale też i cenę) nie zdecydowałam się na derkę do jazdy Bucasa.
Bardzo elegancko wykończone detale – jak to w BR, pełno bajerów: pasy pod brzuch schowane pod derkę, wykończane na przyciemniony metalic klamry i wszelkie okucia:
IMG_4727
Jak się taka dera do jazdy sprawdza w praktyce? Muszę przyznać, że zaskakująco dobrze. Cała szyja, łopatki i zad są bezpieczne i osłonięte przed owadami – mucha nie siada 😉 Niestety podwozie konia – brzuch i wewnętrzne strony nóg – muszę i tak jeszcze dodatkowo dobrze wypsikać jakimś dobrym preparatem, żeby chmary owadów zostały spacyfikowane w pełni i całkowicie pozbawione siły rażenia, a stępowa wędrówka pozostawała naprawdę wyłącznie relaksem. Przy takim natężeniu ssąco-kłujących fruwaczy, jakie w tej chwili roi się w bagnistym parku narodowym sama derka na wrażliwym koniu może nie być wystarczająca…

Alpi i jego żółty hidżab pod stajnią:
IMG_4750 IMG_4753W zeszłym roku w miesiącach o największym natężeniu ilość owadów mnie pokonała i musiałam się przed nimi chować z treningami na hali. Mam nadzieję, że derka da nam w tym sezonie większą swobodę.

Kolejny top-trening

$
0
0

Szczęśliwie się ułożyło i przez pewien czas Ola Szulc odwiedzała nas co tydzień :)
Posunęliśmy zatem pracę sporo do przodu, skupiając się tym razem na galopie i początkach większego zebrania w tym chodzie – co wbrew pozorom tak naprawdę w ogóle nie polega na proszeniu konia o zebrany galop, tylko zajęcie go takim zestawem ćwiczeń, że przeniesienie równowagi na zad przychodzi samo. Nie powiem, z efektów jestem nader zadowolona :)
IMG_5007Najpierw oczywiście rozgrzewka, na którą Atari potrzebuje zawsze trochę czasu – przynajmniej dopóki nie oceni, że jest na tyle bezpiecznie, że można swobodnie rozciągnąć szyję 😉 Wielki plac do jazdy, który jest kulą u nogi przy zajeżdżaniu młodych koni, u takich trochę już podjeżdzonych rumaków dosłownie dodaje skrzydeł. Uwielbiam się rozgalopowywać tak, ze wyraźnie czuję odbijające się tylne nogi i słyszę dudniące pa-ta-taj na piasku! Kiedy koń włączy plecy i zaczyna sobie raźno poparskiwać, a po przejściu do kłusa chętnie zaproponuje żucie – robota zrobiona i przed właściwą pracą można chwilę odsapnąć w stępie.
Czego nam potrzeba do posadzenia galopu na tylnych nogach? Przede wszystkim szybkiego zadu i tego, że koń będzie starał się zwolnić nie gubiąc chodu.Tę pierwszą kwestię załatwiamy przejściami. Jeżdżę po drugim śladzie (doskonały sprawdzian tego, czy koń jest w łydkach) i po przekątnych, możliwie często zmieniając kierunki. Non-stop robię przejścia: galop-kłus-kontrgalop-kłus-galop, im gęściej tym lepiej. Ważne, żeby koń błyskawicznie reagował na pomoce, niezależnie od tego kiedy i w jakim miejscu jeździec poprosi o zmianę chodu. Alpi ma już na tyle równowagi, że mogę utrudnić mu zadanie i nie przejmować się tym, gdzie wypadają kontrgalopy – nawet jeśli trzeba pokonać w nich zakręty, akurat z tym koń rewelacyjnie sobie radzi.
IMG_4997 IMG_4786IMG_4778  IMG_4827 IMG_4950
Pozwalam sobie teraz również na coraz bardziej dorosłe, czyli bardzo subtelne pomoce. Zagalopowania staram się uzyskiwać tylko od zmiany ustawienia bioder w siodle, delikatnie przesuwając przy tym łydki, ale nimi poza modyfikacją ułożenia nie robię już w zasadzie nic. Docelowo koń ma być przecież czuły na najdelikatniejsze sygnały. Jeśli Alpi się zagapi i nie odpowie na lekkie przesadzenie się w siodle, natychmiast bardzo żywiołowo wysyłam go w galop błyskawiczną łydką, niekiedy z dotknięciem bacikiem zadu, jeśli czuję, że tył konia śpi. Takie pobudki bywają zresztą widowiskowe – no cóż, bywa i tak, byle tylko się z koniem zdążyć zabrać 😉
IMG_4970
Takie przejścia przy okazji bardzo fajnie rozwijają kłus. Z reguły 2-3 pierwsze kroki po galopie koń oferuje sam z siebie bardzo obszerne i otwarte – dobry jeździec umiejętnie jadąc z koniem może to zawsze wykorzystać. Wystarczy tylko delikatnie zaburzyć rytm galopu, na tyle, żeby koń „zgubił” ten chód i przeszedł do kłusa, a potem podłączyć się pod jego grzbiet zachowując otwarty przód – ponownie zagalopowując, jeśli tylko kłus się zmniejszy, a front konia będzie się starał opadać. To właśnie taką metodą i wykonując naprawdę tysiące przejść udało mi się nauczyć onegdaj Skwarka kadencji.
Ale wracając do treningów – kiedy mam już dostatecznie przyspieszonego i wyczulonego na pomoce konia przechodzę do drugiego z galopowych ćwiczeń. Przed nim pozwalam sobie na chwilkę stępa – i zobaczcie, jaki przy okazji dostaję efekt uboczny wykonanej właśnie aktywizującej pracy:
IMG_5038 IMG_5040
Genialny, absolutnie fantastyczny stęp przez plecy! Koń kroczy super obszernie, pcha się zadem, mimo zupełnie oddanych wodzy rozciąga szyję do przodu i w dół, a grzbietu używa niczym skradająca się czarna pantera. Taki stęp chciałabym widzieć u Alpiego zawsze – coś wspaniałego! Swoją drogą do tematu stępowania będę musiała kiedyś jeszcze wrócić w osobnym wpisie – pokażę wtedy, z czym Alpi zaczynał, bo było to nader dalekie od dobrej pracy…

Koń wyklepany, więc przystępujemy do tematu skrócenia. Niestety znów nie będzie tutaj żadnej tajemnej magicznej sztuczki 😉 Najzwyczajniej w świecie jeżdżę wolty :) Dużo. Jak najwięcej. Jeśli mamy do dyspozycji czworobok, to wolty mogą być kręcone w każdej literze. Jak najmniejsze – najmniejsze z takich, z jakimi jest w stanie poradzić sobie koń. Plus jechane wyraźnie na zewnętrznych pomocach – zewnętrzna wodza prowadzi koło, zewnętrzna łydka zakręca łopatkę, wewnętrzna łydka pilnuje zgięcia, a wewnętrzna wodza nie robi nic, można ją wręcz próbować oddawać na samoniesienie. Na małym kółeczku koń musi sam zwolnić – wystarczy wtedy myśleć o „siedzeniu na tylnych nogach”. Voila:
IMG_5024 IMG_5074
Na łatwiejszą alpową prawą stronę zaczynamy mieć już super „siedzący”, czyli podparty tylnymi nogami galop. Czego takie zwyczajne wolty nie zrobią!
Lekcja po chwili jest odrobiona, a koń również w kłusie zostaje w fantastycznie okrągłej sylwetce. Leciutka, mięciutka i przepuszczalna szyja, swobodne łopatka, zginający się zad i mięśnie brzucha, na których rysuje się koński sześciopak:
IMG_5334

Mnóstwo nowości, a praca zarazem trudna i łatwa.
Trening można kończyć w ten sposób:
IMG_5663

Niezwykła frajda 😀 A najtrudniejsze zadanie to teraz cierpliwie doczekać do jutra, kiedy będzie można kolejną godzinę równie inspirująco spędzić w siodle.
I niech mi ktoś powie, że to nie uzależnia!

Fugu zainseminowana :)

$
0
0

Cebulka zaliczyła randkę!

No, zaoczną randkę, bo tatuś nawet nie wpadł w odwiedziny osobiście, przysłał tylko paczkę 😉
Ruda paskuda – jak to ona – napędziła przy okazji wszystkim trochę stracha, bo badana w przeddzień romansu sprawiała wrażenie, że jej pęcherzyk jajnikowy zamiast dojrzewać i pękać jakby maleje, czyli jakby słoneczko dla źrebaczka schowało się za chmurką (zaiste pobiłam szczyt infantylizmu tym zdaniem). Na szczęście kolejne badanie następnego dnia wykazało, że wszystko jest w porządku, a to był tylko taki ściemniony zabieg dla zwiększenia dramaturgii 😎 Pogoda dla malucha nadal nam sprzyja. A Cebula chciała nas zrobić w konia 😉
IMG_4626_2
Co jej się w sumie wcześniej też zdarzało, bo udawała, że się grzać w ogóle nie zamierza (mimo prowadzenia skrupulatnego kalendarzyka) i dopiero po badaniu wychodziło, że mamy ruję na całego w trakcie. Zresztą po samym badaniu od razu włączały się objawy grzania – najwidoczniej się Pan Doktor bardzo Cebulce podobał…

Proszę trzymać kciuki, bo w przyszłym tygodniu płukamy zarodki i mam nadzieję robimy przekładkę na zastępczą (gniadą) mamę.

Cebulka została ulubienicą kliniki, jak to ona jest super grzeczna, chodzi sobie na padoczki obok koleżanki, a wszystkie badania znosi ze stoickim spokojem zajmując się sianem.IMG_4642 IMG_4817

Złagodniało to dziewczę, nie powiem :) A teraz jesteśmy dobrej myśli i czekamy, chociaż co ma być, to będzie.
Obym za rok mogła wstawiać na bloga zdjęcia małego Cebulątka!

IMG_4630 IMG_4638

Piłka na padok: uczy, bawi… straszy…

$
0
0

Z czeluści garażu odgrzebałam moją wielką srebrną piłkę – tak, tą samą, którą przez pewien czas wysiadywałam przy kompie. Srebrzysta kula robiła już za padokowego towarzysza dla całego stada koni.
Tym razem piłką straszę Alpa.
Dzień był piękny, jeszcze przed ostatnimi upałami, godzina też jeszcze nie-owadowa, istna sielanka, gdyby nie fakt, że na padoku pojawiło się COŚ:
IMG_5680 IMG_5682
– Do stu tysięcy taczek zjełczałego owsa! – zaklął szpetnie (ale po cichutku, z uwagi na przyglądające mu się nieletnie kuce na padoku obok) Alpi – cóż to za diabelski obiekt? Po co to i co z tym trzeba zrobić? Wiać czy nie wiać, oto jest pytanie…
IMG_5693
Koncepcja „wiać!” jednak zwyciężyła, a koń ujawnił spory zakres chodów bocznych, wstecznych i ukośnych – wszystkich, które tylko mogły uratować niewinną rudą duszę przed morderczą gałą z piekła rodem:
IMG_5708 IMG_5712 IMG_5714IMG_5720Piłka niestety zawłaszczyła padok i w ogóle czuła się jak u siebie w domu. Co za brak dobrego wychowania! Wtoczyła się prosto pod ulubione Alpowe wierzby, przeturlala przez piaski do tarzania, odbijała się po całym padoku z rowem (oficjalnie zwanym Skwerem Skwarka), przegoniła kucyki i nie bardzo miała ochotę dać się wyprosić. Ani prześcignąć:
IMG_5727IMG_5778W końcu jednak musiał nastąpić pierwszy kontakt… Alpi przewidywał jakieś kataklizmy, wybuch wulkanów, trzęsienia ziemi, nagłe nadejście epoki lodowcowej, upadek gigantycznej asteroidy, zamianę słońca w czerwonego olbrzyma, ale jednak… Nie stało się nic. Sąd ostateczny jakoś nie nastąpił. Piorun nie strzelił, deszcz żab nie spadł, plagi szarańczy też nie odnotowano. Mimo takich nawet szaleńczo odważnych gestów:
IMG_5686Kolejna rzecz, którą biedny Atari jakoś przeżył i odnotował w rzeczywistości. Może nie zamierza się z piłką szczególnie poufale zakumplować, ale może ją tolerować i jej się panicznie nie bać. Dla niego to naprawdę sporo. Kiedy trzy godzinki później zbierałam go z padoku na obiad, to zastałam taki widok:
IMG_5787Duże piłki to bardzo fajne zabawki, chociaż nie każdy koń będzie się nimi interesował. Warto jednak sprawdzić, czy nasz kopytny nie kryje w sobie przypadkiem sekretnych talentów piłkarskich 😉 Fantastyczne piłki dla koni produkuje firma Jolly Ball, a ich piłka gigant to coś absolutnie wspaniałego – aż 101 cm średnicy! Moja piłka ze zdjęć ma raptem 65 cm, więc jest sporo mniejsza 😉
O ile jednak nie planujemy popełniać finansowego samobójstwa (mimo wszystko nie warto, tym bardziej, że koń może piłkę całkowicie zignorować i pozostanie nam na niej wyłącznie ćwiczyć dosiad), to polecam udać się do Decathlonu – w trybie nożnym lub internetowym. Są tam dostępne piłki do ćwiczeń fitness Domyos. Najlepsze z nich to piłki Fit Ball niepękające (nawet przekłute czymś ostrym – nożem, kamieniem – nie wybuchają z hukiem, tylko powoli i nieśmiało flaczeją). Srebrna piłka – dokładnie taka, jak moja – to rozmiar M (65 cm), który możemy sobie zakupić już za zawrotną cenę 34,99 zł. Dla chętnych są również zielone piłki Lki również z niepękającej serii – taka o średnicy 75 cm kosztuje 39,99 zł.
Poza tym oczywiście źródłem ogromnego wyboru niezłych dużych piłek jest Allegro.
big_5b487cc5892b42f7a6bacaaed0203c5a

Moja piłka sprawowała się całkiem zacnie od samego zakupu, czyli listopada 2012 😉 W zimie urozmaicałam tą piłką żywot 3,5-letniego wówczas Karolka. Czarny zdecydowanie nie był taką chodzącą cykorią jak Alpi i zabawa z osobliwej konsystencji sferą wydawała mu się naprawdę ciekawa.
IMG_4478 IMG_4568Karaczan chętnie podejmował próby turlania, ale także i nadgryzania piłki, czego nigdy na szczęście nie udało mu się skutecznie zrealizować. Był wtedy jednak jeszcze ogierkiem, o coraz bardziej swędzących zębiskach i paszczował wszystko, co się tylko udawało zmieścić do wnętrza pyska. Piłka w przeciwieństwie do mnie nie okazywała dezaprobaty przy próbach pieszczotliwego poskrobania jej siekaczem, więc Karaczan uznawał ją za godnego partnera i z lubością oddawał próbom konsumpcji. Na pewno się nie nudził:
IMG_4684 IMG_4676 IMG_4685
IMG_4612Prosta rzeczy, a cieszy. Albo straszy 😉

Anatomiczny popręg Anky

$
0
0

Znalazłam popręg idealny!
Naprawdę – spełnia wszystkie moje kryteria. I przede wszystkim nie obciera żadnego z rudych delikatesów, a do tej pory musieliśmy posiłkować się futrem, co przy większych upałach jest wybitnie upierdliwe i niepraktyczne (susz człowieku co jazdę, pierz, żeby było czyste, taszcz się z tym gabarytowym sprzętem po stajni…). Oczywiście w wycieraniu sobie dziur absolutnie wszędzie przoduje delikatny Alpi i mimo, że sprawdzałam na nim profilowane przy łokciach popręgi Prestige, Anky, BR i Daw-Maga, a przed każdą jazdą uważnie „wyciągam” przednie nogi, żeby dobrze ułożyć pod popręgiem fałdki skóry – to przy letniej sierści nie było innej opcji, niż pakować dodatkowo grube owcze futro. Już powoli przymierzałam się do zaryzykowania i zakupu popręgu Fairfaxa – ale przy braku gwarancji, że on się w końcu sprawdzi i jego niebotycznej cenie jakoś nie szła mi skoro decyzja o zakupie. Wtedy w samą porę firma Anky wypuściła kilka nowych fantów. W tym

ANKY popręg ujeżdżeniowy anatomiczny z gumami czarny

10-10

popreg

W kształcie analogicznym jak Fairfaxowy popręg, za to w wersji z gumami z obydwu stron. No właśnie, z tymi gumami każdy producent doradzi nam coś innego. Jedni sugerują, że tylko popręgi z gumami są wystarczająco elastyczne, żeby poprawnie pracować na koniu. Inni twierdzą, że gumy to nic dobrego, bo przez nie dociągamy popręgi za mocno, powodując urazy mięśni piersiowych, a poza tym gumy z czasem wyrabiają się, tracą swoje właściwości, a rozciągnięte mogą powodować, że metalowe sprzączki popręgu układają się bezpośrednio na delikatnej końskiej skórze. Mi pozostaje słuchać moich koni, a te wyraźnie pokazują, że zdecydowanie wolą zapinanie i dociąganie popręgów w wersji wyposażonej w elastyczne gumy. I tak nie mam tyle siły w rękach, żeby kiedykolwiek zrobić to za mocno 😉
Dla chętnych jest dostępna również wersja popręgu Anky bez gum – tańsza od elastycznej o około 50 zł.
A cena przekonuje zdecydowanie. Anky liczy sobie za swój popręg 515 zł – tym czasem cena popręgu Fairfax to już ok. 1175 zł!

Zestawienie popręgów Anky (na dole) oraz Fairfax (na górze):
IMG_7402 IMG_7403

I zaleta dla mnie najważniejsza: popręg nie obciera! Nawet przy dużych upałach, nawet mocno spoconego konia, nawet przy intensywnej pracy nad zgięciami, dodaniami i co tylko można wymyślić. Pełen sukces, a futro może iść wreszcie precz :)

Natomiast druga świetna korzyść to znacznie swobodniejsza i uwolniona łopatka, która znacząco poprawia jakość ruchu. Nie, to nie działa tak, że zapinamy sobie popręg i ciach, mamy pod siodłem fruwającego Totilasa 😉 Zdecydowanie czuje się jednak, że koniowi jest łatwiej proponować obszerne kroki, że daje z siebie więcej w chodach bocznych i treningowej gimnastyce, że sam odkrywa luz i swobodę wyprowadzania naprzód i w górę odnóży. Wszystkie chody zyskują przestronność, a jeździec czuje zdecydowanie mniej blokad.

Podobnym w kształcie popręgiem jest również anatomiczny Prestige A42 (tym razem na dole). Tak jak Fairfax jest szyty przez producenta w wersji bez gum. Cena popręgu Prestige to 699 zł:
IMG_6663 IMG_6664Ankowy popręg jest uszyty z naprawdę rewelacyjnej jakościowo skóry i wyjątkowo mięciutki. Główna konserwacja, jaką go poddaje, to tylko przecieranie niemowlęcą chusteczką (lub od czasu do czasu glicerynowym mydłem) dla usunięcia zaschniętego potu. Smarowanie przeprowadzam raczej sporadycznie.
Wewnętrzna część popręgu jest wyłożona miękkim żelem, sprężyście uginającym się przy nacisku:
IMG_6665

Optymalnie zostały również rozwiązane szlufki na przystuły ponad sprzączkami i duża, pojedyncza kieszeń na końcówki przystuł. Szybko i wygodnie można je zawsze umieścić wewnątrz kieszeni, nawet po wyregulowaniu długości popręgu, kiedy już siedzimy w siodle. Używany również przeze mnie popręg BR, który zamiast dużej wspólnej kieszeni ma malutkie, swobodnie nałożone na gumy cienkie szlufki jest w tej kwestii znacznie bardziej kłopotliwy, a wpychanie grubszych i sztywniejszych przystuł w ciasne skórzane oczka była uciążliwe.
A tak przy okazji – nic nie wygląda bardziej niechlujnie, niż zwisające paski przystuł nie schowane w popręg! Zdecydowanie wolałabym już skarpetki do sandałów, niż takie nieuporządkowane widoki. Jeździec na koniu powinien zawsze prezentować się schludnie, a cały rząd jeździecki musi być zadbany, nawet jeśli wsiadamy sobie na spacer w stępie. Na koniu po prostu nie wypada być flejtuchem!
IMG_6666

Zdecydowanie najlepszy popręg, z jakiego do tej pory korzystałam, a dodatkowo bardzo estetycznie wykonany. Czarne gumy, minimalistyczny wygląd i brak ozdobnych udziwnionych przeszyć – taki sprzęt zdecydowanie podoba mi się najbardziej.
Wygląda na to, że przyjdzie mi powymieniać wszystkie pozostałe popręgi na Anky…

ANKY Dressage Girth 2-Side Elastic, ANKY popręg ujeżdżeniowy anatomiczny z gumami, cena sklepowa 515 zł.
Ode mnie i moich koni mocne 10/10!

IMG_7225

Otchłań!

$
0
0

W sobotę, jak co dwa tygodnie, sesja masażu.
Coś, co koniska wręcz uwielbiają i na samą wieść mruczą z rozkoszy jak kotki.
IMG_5586
Wystawiamy Alpa Pacino na korytarz, a Magda Saracyn przypina go na uwiąz głową w stronę wyjścia.
– Hmmm, nie wiem czy to najlepszy pomysł… – nabieram wątpliwości.
– Ale dlaczego?
– No bo wiesz, Alpi tam widzi otchłań.
– ????
– Widzi otchłań piekielną i będzie się co chwila spinał. Zaraz zobaczysz.
Alpi nie próżnuje, wpatruje się w przestrzeń, napina szyję, dmucha nosem, a oczy ma ogromne i błyszczące jak w gorączce.
– Tak jak mówiłam, otchłań – wzdycham z rezygnacją.
Masaż trwa, ale rezultaty ulotne. Co się uda konia rozmiękczyć i wyluzować, to trzy sekundy później mrożący krew w żyłach widok powoduje u niego uniesienie szyi, wytrzeszczanie oczu na niematerialne siły piekielne, przyspieszony oddech i bicie serca. Szyja spięta.
Więc terapeutka masuje, ugniata, rozmiękcza, robi się błogo, a koń koń staje się jedwabisty i aksamitny, ale nagle – otchłań! Wróciła! I znów szyja pospinana i z kamienia, zad gotowy do ucieczki, plecy zaciśnięte, serce wali, chrapa dmucha, oko wypada z czaszki!
Cóż, dalej agregata masujemy, ugniatamy, rozmiękczamy, aż ponownie przychodzi błogość i aksamit. Ale otchłań!!!
I ponownie koń w przedzawałowym stanie.
Jak tu pracować z końskim ciałem, jak sama głowa bawi się z nami w ciuciubabkę?
Otchłań!
– Odwracamy – grobowym głosem mówi Magda 😆
Zawracamy Alpa na korytarzu i ustawiamy go głową do głębi stajni, a nie otchłani. W tej pozycji go zawsze siodłam, a na korytarzu najwyraźniej ilość czyhającej na żywych ektoplazmy jest mniejsza, bo tutaj Alpi odzyskuje względny spokój. Można kontynuować i dokończyć masaż.

A teraz uwaga – tak wygląda otchłań…
otchlan1

Tak właśnie wygląda otchłań, kiedy my na nią patrzymy. Kiedy jednak na otchłań spojrzy Alpi, pojawia się zawsze coś takiego:
otchlan2

Szósty zmysł? 😆

Ze stępa też coś można zrobić

$
0
0

Praca ujeżdżeniowa zawsze rozwija i poprawia chody konia. Z kłusa można zrobić wręcz zjawisko, jako że jest wyjątkowo podatny na zmiany i nawet koń o przeciętnym kłusie ma szanse zabłysnąć. Znacznie gorzej jest ze stępem i galopem – chociaż wiele koni mogłoby znacznie lepiej stępować i galopować, gdyby tylko pozwolić im wydobyć ukryte w nich predyspozycje. Chody boczne, mnogość półparad, nauka podstawienia zadu, rozwijanie impulsu i przede wszystkim rozluźnienie w pracy pod siodłem – wszystkie te elementy umożliwiają złożenie obrazka dobrych chodów jak z pojedynczych puzzli.

Alpi początkowo stęp miał nader skromny, chociaż może to nie do końca sprawiedliwe, co tu o  nim piszę 😉 Widać było, że koń ma w sobie bardzo dobry stęp, przy czym kompletnie nie zamierza z niego skorzystać. Na drodze do kroczenia stępem stało wiele – spięcie, małe kopytka, na których koń stąpał ostrożnie, zamiast nie bać się nimi uderzać w ziemię, krótki grzbiet (który stosunkowo małym wysiłkiem można spiąć i przykurczyć, a to jednak łatwiejsze niż dźwignięcie jeźdźca na falujących, elastycznych mięśniach rozciągniętych pleców), a dodatkowo zbyt ostrożna głowa, która sugerowała zwierzakowi asekurowanie się drobieniem w małych kroczkach (szybciej z takich kroczków w razie potrzeby uciec, niż z posuwistego marszu, gdzie sam wymach kończyny trwa wieki…).
Początki (na zdjęciach nasza pierwsza z Alpem jazda) były takie:
IMG_7523To zdjęcie powyżej chyba najlepiej oddaje większość problemów do rozwiązania w tamtym czasie. Mimo oddanej wodzy koń nie wykazuje chęci do „wyżucia” kontaktu i rozciągnięcia szyi, ma bardzo spięte mięśnie, kończyny tylne drobią jak sztywne szczudła bez przejmowania ciężaru, z przodu ogranicza wykrok zablokowana łopatka. Nieco skrzywiona potylica i uciekający w prawo nos – oznaka jednej słabszej strony. Wprawne oko dopatrzy się w tym konkretnym momencie również zaburzenia taktu. Kończyny w stępie powinny być zawsze wyraźnie rozdzielone – jeśli tylna noga podpiera konia, to odpowiadająca jej przednia (po tej samej stronie) powinna być wyraźnie uniesiona w powietrzu. Kiedy ta różnica jest nieznaczna – spieszący stęp wpada w dwutakt, inochód. Wyraźnie to widać na zdjęciu poniżej po lewej – na kolejnym rytm i czystość stępa są znacznie lepsze:
IMG_7524 IMG_7534
Jeśli koń nie rozluźnia swojej górnej linii, nie wysklepia jej do góry – to wykrok przednich kończyn będzie zawsze mocno ograniczony. Znowu – wodza zachęca do rozwinięcia szyi, ale Alpi nie zamierzał póki co z takiej propozycji skorzystać:
IMG_7533O takim stępie nie powiemy, że koń „ciągnie się w nim” naprzód. O takim stępie nie powiemy, że jest przez plecy. O takim stępie na pewno jednak powiemy, że jest zblokowany i nieco zbyt śpieszny (znów widać mało wyraźne rozdzielenie dwóch prawych nóg).
IMG_7512

Jednak wszystkie te stępowe mankamenty u tego konkretnego konia mają swoją przyczynę. Spieszenie, zblokowanie łopatki to rezultat spięcia i braku rozluźnienia. Utrata rytmu to również nerwy i zakleszczone, napięte plecy, które jeszcze nie unoszą i nie zabierają jeźdźca. Szczudłowata i mało obciążona tylna noga – to z jednej strony małe kopytka, które niezbyt komfortowo jest obciążać, a z drugiej strony zwyczajny brak wiedzy końskiego nowicjusza, który nie wie, że do przemieszczania swojego ciała i noszenia na grzbiecie jeźdźca powinien uruchomić zad.

Świadomi praw i obowiązków 😉 możemy spróbować powoli te wszystkie problemy rozwikłać. Dodać zwierzakowi pewności siebie i zdobyć zaufanie, co pozwoli uzyskiwać rozluźnienie. Systematycznie chwaląc go pokazać, że rozciąganie szyi do przodu i w dół jest nie tylko bezpieczne, ale również miłe i wygodne. Wzmacniając ćwiczeniami i gimnastykując kłodę oraz plecy możemy nauczyć konia wysklepiać miękki i elastyczny grzbiet, który stanie się wystarczająco mocny, żeby dźwigać jeźdźca. Pozwolić koniowi odnaleźć naturalny dla niego czterotakt. Dbając o kopyta i poprawiając ich kształt dać rumakowi poczucie, że może kończynami tupać, uderzać o ziemię i je obarczać bez obaw i skradania. Uzyskać w stępie swobodę, otwartość, po prostu – normalność :)
Jeden z najlepszych stępów, do jakich do tej pory obecnie dojechaliśmy, wyglądał tak:
IMG_5040
Marzy mi się, żebyśmy zawsze tak stępowali, od początku jazdy :) Ten koń się ciągnie w stępie całym ciałem, jest luźny jak guma, szyja działa prawidłowo jak równoważnia dla grzbietu, wykazując prawidłową tendencję do wyciągania się naprzód i w dół przy zachowaniu miękkiej potylicy. Wykrok jest olbrzymi, a tylna noga nie działa jak tyczka, tylko pełna amortyzatorów podpora przejmująca na siebie bardzo dużo ciężaru i pchająca całego konia w przód. Taki stęp naprawdę z przyjemnością mogę oglądać :)
IMG_5038
Oddana wodza to sygnał do rozluźnienia i rozciągnięcia sylwetki, z czego Alpi korzysta tak skwapliwie, że czasem brakuje mi długości sznurków nawet przy wodzach trzymanych za sprzączki 😉 Jeździec siedzący w siodle czuje sprężycie pracujące mięśnie pleców (to całkiem zabawne uczucie, zupełnie jakby pod siodło stawało się lektyką, unoszoną w górę przez kilku krzepkich i muskularnych – oraz z całą pewnością przystojnych – tragarzy. Żeby takie uczucie udało mi się znaleźć na Skwarku, musiało minąć dobrych parę lat!).
IMG_5119 IMG_5121

Nie muszę chyba dodawać, że problemy z rytmem gdzieś po drodze zanikły? 😉
Cały koń się w swojej sylwetce zbliżył do wyglądu skradającego się dzikiego kota. Gdyby skradał się tak, jak w początkach swojej pracy pod siodłem – no cóż, prawdopodobnie nigdy w życiu by nic nie upolował 😆
Kiedy już będziemy mieli taki dobry stęp wdrukowany jako bazę pracy pod siodłem, będę mogła próbować go przekształcić w bardzo dobry i aktywny stęp roboczy utrzymywany na długich odcinkach. A kiedy i to się uda – wtedy zacznę prosić o zebranie.
To dlatego ujeżdżenie nigdy się nie nudzi :)


Jalapeño zasysa wodę z węża

$
0
0

Alpi to taki typ, który zawsze ma nietuzinkowe pomysły i po prostu musi się czymś zajmować. Realizacja przy tym tychże pomysłów jest tak komiczna, że nie sposób mieć wyśmienitego humoru, gdy się cokolwiek robi wspólnie z Alpem. Choćby było to nudne chłodzenie nóg po treningu na myjce… No właśnie.
Często polewam nogi dwoma wężami na raz (oszczędność czasu, szczególnie kiedy ma się sporo koni zaplanowanych na dany dzień do ruszenia). U Alpa jeden strumień wody ląduje na nodze, a drugi… w paszczy 😉 Alpert tak wygina szyję, tak wije głową, otwiera pysk i wystawia język, że naprawdę przykro by było nie dać mu się pobawić wodą. A bawi się wybornie – potrafi płukać sobie zęby z gulgotem, albo zgiąć głowę w ten sposób, że woda polewa jego podniebienie 😆

A może po prostu trenuje wodny rollkur? 😈

Z mojego stadka jest jeszcze drugi egzemplarz, który podobnie cierpi na ADHD i tak samo jak Alpi uważa wodę w wężu za bardzo zajmującą zabawkę 😉 Tylko maniery ma znacznie gorsze, bo Alpi przy tym nie siorbie! 😆

Jalapeño zasysa wodę z kałuży

$
0
0

Ktoś tutaj powinien urodzić się komikiem, a nie konikiem 😆
Koniecznie z dźwiękiem, bo ćlumkające odgłosy są wręcz absurdalne 😉

Zabierz konia na trawę, to zamiast wcinać zielonkę wynajdzie błotną nieckę i przyssa się na dobre 10 minut. Smakowite błotko, cieplutkie, nasłonecznione, rocznik szybko dojrzewający, ekstra mokre. Ambrozja! 😆

Jalapeño zasysa wiedzę

$
0
0

Kolejny trening pod okiem Oli Szulc :) Tym razem skupiłyśmy się na dobrym galopie – bo to, że koń ma duże chody wcale automatycznie nie oznacza, że umie się nimi posługiwać. Alpi początkowo galopował, jakby miał siedem nóg, w dodatku pięć po jednej, a tylko dwie po drugiej stronie :roll: Z czasem te proporcje nieco się poprawiły i po jednej stronie znalazły się cztery nogi, po drugiej trzy. Znowu z czasem z siedmiu nóg zrobiło się już tylko pięć 😉 I tak powoli dążymy do czterech kończyn, rozlokowanych symetrycznie po dwie na każdej stronie. To długi proces, ale jesteśmy już coraz bliżej mety.

IMG_5916Problem z ilością nóg 😉 ma swoje źródło w naturalnym skrzywieniu każdego konia i tym, że ma on swoją słabszą i mocniejszą stronę. Rolą jeźdźca jest tez strony wyrównać, co sprowadza się do wzmocnienia słabej strony (a nie walczenia ze stroną silną!). Koń, aby stać się prostym, musi równomiernie używać obydwu swoich tylnych nóg, łopatek i szyi. Warto siedząc na koniu poświęcić chwilę na szukanie „uczucia jabłka”. Jeśli wyobrazimy sobie, że nasz wierzchowiec to soczyste jabłuszko i przedzielimy je na pół – to obydwie połówki jabłka powinny być identyczne. Równe, okrągłe, żadna nie powinna być mniejsza, czy dziwnie rozrośnięta. Koń powinien dawać uczucie, że jest jabłkiem, a nie na przykład mocno skrzywionym w jedną stronę bananem.
konjablko

Paradoksalnie, droga do wyprostowania i wyrównania siły (wagi, rozmiaru?) obydwu połówek jabłka prowadzi u konia przez zgięcia, czyli równomierną gimnastykę obydwu stron. Tylko w ten sposób słabsza zadnia noga może się wzmocnić, sztywniejszy bok – puścić i stać elastycznym, obciążona łopatka wyrównać z drugą przednią kończyną. Jest mnóstwo fantastycznych ćwiczeń, które pozwalają wyrównać i ujednolicić połówki jabłka, jak chociażby genialna i bezcenna sekwencja trawers – wyprostowanie – renwers – wyprostowanie – jeżdżone na zmianę na kole. Większość z nas nie dysponuje jednak tak wyszkolonym koniem, żeby był w stanie wykonać takie zadanie i musimy zadowolić się prostszymi elementami. Podstawą będzie zatem jazda wewnętrzną łydką do zewnętrznej wodzy, jazda po drugim śladzie, łopatki (jeżdżone również na kole), spychanie zadu na zewnątrz podczas jazdy na kole. Taka praca powinna być jak najbardziej częścią rozgrzewki w kłusie.
IMG_6079 IMG_6132 IMG_6087 IMG_6214 IMG_6267
Oczywiście cały czas w trakcie pracy i każdorazowo po dobrze zrobionym ćwiczeniu warto pozwolić sobie na kawałek stępa na długiej wodzy:
IMG_6351IMG_6583

Za tak rozmiękczonym koniem możemy się zabrać za pracę w galopie. Tym razem skupiamy się wokół „come and go” – przychodzenia i odchodzenia, wyjeżdżenia naprzód na pomoce jeźdźca i wycofywanie się na tylne nogi przy jednoczesnym zwalnianiu tempa, ale utrzymaniu chodu. Tutaj najważniejszą kwestią nie jest idealne wykonanie ćwiczenia (bo z galopu wyciągniętego do zebranego prawidłowo przejdzie tylko zaawansowany w treningu koń, nas z bardziej początkującymi wierzchowcami powinien cieszyć etap, że uda się widocznie poszerzyć i nieco skrócić), co dbanie o to, żeby jeździec uzyskiwał prawidłowe reakcje i nie próbował za wszelką cenę ich markować. Czyli – jeśli koń nie poszerzył galopu na łydkę, to skupiamy się na tym, żeby uzyskać odpowiedź na lekkie i szybkie działanie nogi (korzystając w razie potrzeby z pomocy ostrogi lub bacika), a nie ciśniemy ile wlezie zakleszczając się w łydkach i tym samym uzyskując pozornie wykonane dodanie. Podobnie w drugą stronę – wykonujemy półparadę, po czym oddajemy rękę i sprawdzamy, na ile koń jest w stanie nieść się sam w skróconym chodzie, pozostając czujnym i natychmiast wyjeżdżając do przodu, jeśli tylko czujemy, że koń za chwilę się rozpadnie i zgubi skrócony galop przechodząc do kłusa. Jeśli łapiemy za wodze i ciągniemy, równocześnie pchając łydką, bo silnik gaśnie, to nawet jeśli w efekcie otrzymamy coś, co przypomina „całe pół koła” zebrania, to jest nic więcej niż oszustwo, które nie prowadzi do niczego dobrego na dłuższą metę. Nawet jeśli koń potrzebuje dużo czasu, żeby opanować nowe umiejętności naprawdę warto czekać na niego w lekkich i delikatnych pomocach. Szczególnie ambitni jeźdźcy muszą pamiętać, żeby niczego nie starać się markować, nie protezować – umiejętności konia muszą być prawdziwe.
IMG_6278 IMG_6282 IMG_6283
Zadowolona mina pozwala wnioskować, że zaczynamy się dogadywać:
IMG_6306 IMG_6307
Finalnie udaje się nawet lewy galop zrównoważyć tak, że koń sam utrzymywał aktywny, roboczy chód, niosąc się na zadzie:
IMG_6463
Po galopie konie przeważnie bardzo dobrze kłusują (nawet i same częste przejścia galop-kłus-galop potrafią zdziałać cuda dla kłusa). Jeśli koń nie jest zmęczony, to samą końcówkę treningu wykorzystuję jeszcze na kawałek otwartego, podniesionego kłusa. Pełna skupienia praca dla jeźdźca, żeby mieć konia „przed sobą”, ale uzyskać to nie działaniem ręki, tylko zaktywizowaniem zadu.
IMG_6433 IMG_6204 IMG_6431  IMG_6487IMG_6432

Świetna praca zasługuje na kolejną nagrodę – chwila luźnego galopu w dole i kończymy.
IMG_6519
Nie wiem jak Alpi, ale ja bym od razu z chęcią mogła jechać kolejny trening 😉 Nie wiem, jak on to robi, ale zawsze zsiada się z rudzielca w doskonałym humorze.
IMG_6593

Powstanie tutaj miejsce…

$
0
0

Nie jestem jakąś szczególnie zadeklarowaną fanką reggae, ale od dłuższego czasu pracom projektowym związanym z budową stajni patronuje jeden bardzo sympatyczny kawałek, który naprawdę dobrze wpisuje się w klimat moich i Blondyna szalonych planów:

Powstanie tutaj miejsce,
od innych trochę lepsze.
Dla ludzi dobrej woli,
otworzyć się pozwoli.
Dla prostych ludzi z wioski
zostawią swoje troski.
Spotkamy się na mieście
tylko wszyscy ze sobą przynieście,
dobre słowo cenniejsze od chleba,
harmonie ducha dzisiaj tego nam potrzeba.
Spraw by twój umysł był jak żyzna gleba
nie próbuj tego rozumieć tylko czuj.

Świat jest twój.

Tak właśnie to ma wyglądać :)
Zupełnie inne od wszystkich miejsce, które będzie w pierwszej kolejności przeznaczone dla koni.
Z trawą – do gryzienia, tarzania się, biegania po niej. Ze ścieżkami, po których będzie można jeździć i wjechać absolutnie wszędzie. Z torem do galopu, gdzie będzie można wyszaleć się i poczuć wiatr w grzywie na 300-metrowej prostej. Z podejściem typu wszystko jest możliwe, w tym chociażby nocne padokowanie, jeśli tylko będą chętni i zapotrzebowanie. A z drugiej strony miejsce z pełną infrastrukturą do treningu ujeżdżeniowego na najwyższym poziomie. Z ocieploną halą z doskonałym podłożem, i ogromnym oświetlonym placem na zewnątrz. Z gigantyczną zadaszoną karuzelą (21 metrów średnicy), krytym lonżownikiem. Ze stajnią pełną światła i powietrza. Z przestronnymi i komfortowymi boksami, z których każdy będzie miał własne okno do wyglądania na zewnątrz. Z myjką i solarium, a z czasem, jak się uda – również bieżnią.
Inne od wszystkich miejsce dla ludzi, pozytywnych, z dobrą energią, którzy chcieli by poczuć się tak, jakby codziennie mieli moc zatrzymania czasu na kilka godzin.
A wyglądać już to wszystko zaczyna… następująco :)

stajnia1

Kolory elewacji nie są na razie wiążące, zobaczymy, na co mnie tak naprawdę będzie stać :roll: Marzyłby się mi drewniany gont lub łupek, coś jak na poniższym zdjęciu, ale na razie raczej pozostaje mi z takimi marzeniami granie w Lotto 😎 Za to w kilku pionowych panelach na ścianach stajni przewidujemy tzw. zieloną ścianę. Tak żywy zielony wzór chciałabym również powtórzyć na jednej ze ścian hali, żeby rozbić ich monolityczną monotonię.
nowoczesna-STODOLA-gp-mountain-house-3

Z góry centralna część ośrodka prezentuje się jak na rzucie poniżej. Na mapce mamy rozrysowane koło hektara terenu, a całe gospodarstwo zajmuje prawie 7,5 ha. Dwa hektary to piękny las z górkami i jeziorkiem. Reszta to równiutkie i zadbane pastwiska, z trawą, koniczyną i ziołami. Już mam w głowie tysiąc pomysłów, jak to wszystko zagospodarować :)
stajnia2

Ostatnio udało się wpaść do naszej Szwajcarii z króciutką wizytą, a tam – przyroda nie próżnuje:
IMG_6791IMG_6779
Nawet jabłonki zaczynają robić się gęste od owoców:
IMG_6795
Trochę tylko przykro, że w tym roku nikt nie wyjadł koniczynki:
IMG_6793

Wizyta w lesie i nad stawem jak zwykle – po prostu magiczna:
IMG_6770 IMG_6773IMG_6777

Niech kierowca nie czeka, ja zostaje
będę częścią tego co powstaje
będę święcił zwykłe obyczaje
jak ci co byli tutaj przed mną.

Na kolejnych zdjęciach widać biegnącą dookoła wody ścieżkę na stępa.
Ciekawe na którym koniu pierwszy raz nią przejadę? :)
IMG_6774 IMG_6775 IMG_6776_
Padok z górką. Nieopodal ukryte jest jeszcze jedno malownicze jeziorko:
IMG_6792
Miejsce na plac na razie zarośnięte, ale oczyma wyobraźni widzę już równy piasek i białe szranki. Wspaniale będzie jeździć do wtóru szumu drzew i śpiewających ptaków:
IMG_6796 I widok na część pastwiskowo-zagrodową. Stajnia i hala będą po prawej stronie:
IMG_6794

Stajnia ma już swoją nazwę :cool:, ale nadam dumam na logo i dopóki z Blondynem nie wybierzemy jego ostatecznej wersji, to na razie pozostaniemy bezimienni. W każdym razie nazwa będzie niepowtarzalna i będzie w sobie zawierać dobrą wróżbę. Oby ta wróżba nam się sprawdziła :)

Kuloodporne ochraniacze – BR Pro Kevlar na kros i skoki

$
0
0

Nie mam za dużo do czynienia na co dzień z ochraniaczami typu skorupki – moje szalone rude stado wymaga zabezpieczania nóg z każdej strony, więc na co dzień korzystam raczej z ochraniaczy typu wrap, a na treningi przeważnie zawijam – ale w moje ręce trafiły ostatnio „na pomacanie” bardzo ciekawe ochraniacze dedykowane wkkwistom i skoczkom, a mianowicie

BR Pro Kevlar

Mogę zatem się podzielić pierwszym wrażeniem. Przede wszystkim są one uderzająco wręcz lekkie. Po złapaniu pary w rękę miałam raczej wrażenie, że trzymam podkładki pod owijki, a nie skórzane ochraniacze! To samo przyjemne uczucie „nic nie waży” dają ochraniacze Air Cooled Premier Equine. Duży komfort dla konia i zero dodatkowego wysiłku przy podnoszeniu nóg nad przeszkodą na parkurze.
IMG_2206
Tak ochraniacze prezentują się na zdjęciach producenta (nawiasem mówiąc, BR ma ode mnie plusa za to, że nie używa tzw. packshotów – wykonanych w studio mocno wyretuszowanych czy wręcz narysowanych przez grafika wystylizowanych wizerunków produktów, tylko rzeczywistych zdjęć faktycznych przedmiotów):
kevlar kevlar_
Ochraniacze mają tylną i spodnią część wykonaną z Kevlaru®. Jest to super wytrzymały polimer, który ze względu na swoją ogromną wytrzymałość, niełamliwość i odporność na warunki atmosferyczne zasłynął z wykorzystywania go w kamizelkach kuloodpornych albo policyjnych hełmach lub tarczach. Taką ochronę to ja rozumiem 😉 Faktycznie, szanse na uszkodzenie – złamanie, pęknięcie ochraniaczy jest naprawdę niewielka.
Kevlar Pro na moich zupełnie prywatnych, wykonanych na kosteczce pod stajnią zdjęciach wyglądają zgodnie z obietnicami producenta:
IMG_2220 IMG_2222 IMG_2219

Ochraniacze wyposażono w zapięcia na kołeczki (ich „profesjonalna” nazwa to knopiki – wiem to tylko dlatego, że swego czasu jeden z takich knopików w ochraniaczach Yorka odkręcił mi się i zagubił, i musiałam się sporo naszukać na Allegro, zanim udało mi się znaleźć i kupić zamienny) – co jest zawsze super wygodnym i praktycznym rozwiązaniem, szkoda, że tak rzadko stosowanym w ochraniaczach ujeżdżeniowych. Rzepy przeważnie „rzepią się” do wszystkiego dookoła w stajni, ze szczególnym uwzględnieniem samych siebie (nie ma to jak wyciągnięcie z szafki czy paki kuli sklejonych na amen rzepami ochraniaczy!), a często też potrafią porysować samą powierzchnię ochraniacza czy pozaciągać gumy, na których są wszywane. Knopiki są pod tym względem znacznie przyjemniejsze.
Wnętrze ochraniacza wyłożono miękką skórką na grubym neoprenie, kształtowanym z profilowaniem na końskie ścięgna. Wart uwagi jest tutaj również system wentylacji. W zewnętrznej skorupie znajdują się po cztery ukośne otwory z każdej strony, które od wewnątrz sąsiadują z odpowiadającymi im otworkami. Dobry krok w kierunku odprowadzania ciepła i zapewnienia dostępu powietrza do końskiej skóry pod ochraniaczem:
IMG_2223

Kevlarki bardzo ładnie ułożyły się na nogach obydwu moich modeli. Rozmiarowo wypadają raczej przeciętnie, dedykowane koniom 165-172 cm wzrostu, o przeciętnej grubości czy nawet nieco smuklejszej nodze (na moje rude wyścigówki kołeczki zapięłam bez mocnego napinania, ale za to na największą „dziurkę”). Wersja cob musiałaby zatem być już raczej mocno kucykowa gabarytami.

Ochraniacze BR Kevlar Pro na modelu rudym i na modelu srokatym 😉
IMG_2178_ IMG_2195_

Cena pary tego modelu ochraniaczy to 399 zł.

Pozostawię ochraniacze bez oceny z uwagi na brak jakichkolwiek własnych doświadczeń użytkowych. Za estetykę mogłabym dać plusa – elegancko i minimalistycznie, chociaż i tak wolę owijki 😉

Rozwijamy dialog

$
0
0

Od miesiąca jeżdżę głównie na własną rękę, bo trenerka w rozjazdach i sporo za granicą (chociaż wreszcie dziś umówiłyśmy się na trening, mam nadzieję, że będę z dumą pokazywać rezultaty pracy). Mimo regularnych wyjazdów w teren dbam o konkretny plan treningowy. Chociaż głównym tematem jest cały czas szlifowanie podstaw (prostowanie konia, przyspieszenie zadu), to udało mi się dodać kilka nowych, ciekawych elementów. Pierwsze trawersy, lotne zmiany… i podpiafowanie konia.
Alpi jak zwykle każdy trening zaczyna w stanie ekstremalnej czujności:
IMG_6854
W końcu nie można zapominać, że gdzieś tam za rogiem może czaić się otchłań 😉 Dotarłam teraz w pracy do tego etapu, że mogę koniowi celowo utrudnić trochę życie – czyli zmienić znane otoczenie w ten sposób, żeby stworzyć szczególnie przerażające środowisko, po czym pojeździć w nim chwilę konia i kiedy się rozluźni – pochwalić. To szczególnie przerażające środowisko to na przykład otwarcie drzwi za bandą na hali (co kończy się fuczącym Alpem bez sterów, który uznaje automatycznie połowę hali po stronie otwartych drzwi za skażoną…), albo poproszenie koleżanki ze stajni, żeby chodziła po okalającym plac ziemnym wale (ten sam efekt), lub najgorsze ze wszystkich wyzwanie: mój Blondyn stojący sobie za żywopłotem. Ten widok jest dla Alpa po prostu nie do zniesienia. PÓŁ CZŁOWIEKA to jakiś koszmar. Cały, ale taki, który znajduje się tam, gdzie nie powinien jest już mrożący krew w żyłach, ale POŁOWA? Cierpliwie proszę o łopatki i jeżdżę zygzakiem w chodzie przypominającym pasaż klepiąc i chwaląc Alpa jakby właśnie zjeżdżał z olimpijskiego czworoboku 😉
Kłus już teraz od początku mogę zaczynać prosząc o wyraźne zgięcia w kłodzie, to już koń zaakceptował bardziej elastyczne użycie swoich boczków. Już na etapie rozprężenia jeżdżę dużo po kołach i serpentynach, dbając o giętką szyję i aktywną wewnętrzną tylną nogę.
IMG_6689 IMG_6851
Przy takich ćwiczeniach rudy bardzo szybko się rozluźnia, rozmiękcza szyję, puszcza plecy i za chwilę jego kłus robi się gładki i dwa razy obszerniejszy. Nawet na lewą stronę wygląda bardzo dobrze:
IMG_6920 IMG_6921
Taka sama praca na drugą stronę i jak tylko koń puszcza napięcie i robi się elastyczny, mogę go pochwalić, poklepać i dać mu w nagrodę popracować luźną szyją w niższym ustawieniu:
IMG_6944 IMG_6948 IMG_7345Po takiej rozgrzewce galop jest naprawdę stuprocentową przyjemnością. Uczucie, że się jest razem ze swoim koniem w jednej drużynie – bezcenne. Niesamowita sprawa i za to kocham ten sport:
IMG_6991
IMG_6989
Po przegalopowaniu paru placów świetnym i mocnym, „dorosłym” galopem kończę rozgrzewkę kostką cukru do końskiej paszczy i chwilą stępa na długiej wodzy. Skoro mamy takie fajne galopady, to skupię się nad pracą właśnie w tym chodzie, tym bardziej, że mamy już spory repertuar do roboty. Ustępowania działają bardzo ładnie nawet w trudnej konfiguracji (czyli na przykład w prawo przy galopie z lewej nogi, w lewo przy galopie z prawej, lub niezbyt ostrych, ale wyraźnych zygzaków prawo-lewo, lewo-prawo), mamy łopatki i w zasadzie nie wiem skąd Alpi odkrył lotne zmiany nogi.
IMG_6927 IMG_6934
Chociaż właściwie to wiem skąd. Udało mi się bardzo wysubtelnić pomoce do zagalopowania (głównie sprowadzając je do przesadzenia miednicy w siodle) i przyspieszyć tylne nogi w samym zagalopowaniu. Niedawno pisałam o bardzo fajnym ćwiczeniu z zagalopowaniem na kilka kroków na drugim śladzie – po czym szybkim przejściu na parę kroków do kłusa i zagalopowaniu na kontrgalop, by po chwili powtórzyć całą sekwencję. Dzięki temu, że jedziemy na drugim śladzie, dbamy o to, żeby koń był na pomocach i wyprostowany między łydkami (jechany wzdłuż bandy koń przyklei się do niej i będzie spadał łopatką na ogrodzenie). To ćwiczenie robiłam wszędzie, w tym również na przekątnych, aż zamiast sygnału do przejścia w kłus poprosiłam Alpa o zagalopowanie na drugą nogę… i dostałam piękną lotną zmianę 😀 Oj, żeby to z Suchym działało w taki prosty sposób!
A z lotnymi u Alpinusa jest o tyle zabawnie, że jak każdy szczery koń jest zachwycony, że odkrył w sobie nowe supermoce i w pierwszych dniach każda wyraźniejsza lydka kończyła się czystą lotną zmianą. Prosiłam o więcej zgięcia na kole – hop, lotna na kontrgalop, którą od razu poprawiałam czytelnymi pomocami na galop i dostawałam kolejną piękną zmianę co tempo z powrotem na galopy 😉 To jeszcze nie czas na takie zadania, ale miło wiedzieć, że w Alpim drzemie taki potencjał i kiedyś mam nadzieję wspólnie do tego poziomu wyszkolenia dotrzemy.
Za to same galopy jeżdżę starając się myśleć o tym, żeby koń jak najdłużej zostawał w każdej fuli na swoich tylnych nogach:
IMG_6966
Poza tym ciągle coś – nie jeżdżę ani chwili dla nabijania kilometrów. Podnoszę szyję, opuszczam, sprawdzam samoniesienie, rozjeżdżam galop do przodu i dla przeciwwagi coraz wyraźniej na kilka kroków go skracam.
IMG_7017 IMG_6978 IMG_7011 IMG_7076

A tu mam bardzo fajną sekwencję – aż poklepałam konisko :) Wykorzystując aktywny po poszerzeniu zad robię kilka półparad i zostawiam konia między nimi zupełnie samego, sprawdzając, czy da radę skrócić galop, posadzić go na tylnych nogach i to wszystko utrzyma, czy się rozpadnie. Alpi nie zgubił równowagi i sam posadził się pięknie na swojej rudej pupie, za co nie omieszkał zostać od razu pochwalony:
IMG_7079 IMG_7080 IMG_7081

Swoją drogą rudy koń w słońcu to naprawdę piękny widok <3
IMG_7141

Z lewym galopem mam wciąż więcej pracy, ale z ziemi wygląda on nawet bardziej efektownie niż prawy galop, łatwiejszy dla konia. To ciekawe, ale często przytrafia mi się, że o ile słabsza strona nie wynika z jakichś problemów konia z usztywnieniami czy nieprawidłowo rozwiniętym umięśnieniem, tylko z brakiem równowagi i wcześniejszym jej nie używaniem przez konia, to z tej słabszej strony w trakcie treningu robimy dzięki pracy lepszą. Może dlatego, że jeśli koń do tej pory mało pracował połową swojego ciała, to jest ona trochę taką „tabula rasa” – nowo odrywana, świeżutka i stąd podatna na zmiany?
Lewy galop ma teraz znacznie więcej mocy w silniku:
IMG_7225 IMG_7284
I koniec roboty w tej sesji, tradycyjnie zjeżdżamy do żucia z ręki i daję się jeszcze rudzielcowi chwilę w takim ustawieniu pokręcić po ósemkach. Następnym razem napiszę coś o trawersach, bo ich wprowadzenie u Alpiego przebiegało dość żywiołowo… A czeka mnie jeszcze słówko o tajemniczej przygodzie padokowej, która na szczęście skończyła się dobrze i którą Alpi postanowił sprytnie przeprowadzić w dzień wolny od pracy.
Zdecydowanie z takim zwierzakiem nie można się nudzić nawet kiedy się na niego nie wsiada 😛
IMG_7350 IMG_7354_

O półparadzie, ale nie o tym, jak ją zrobić

$
0
0

Półparada – hasło, które jest jak yeti. Wszyscy o nim słyszeli, ale nikt nie widział 😉 Jeźdźcy dzielą się na tych, którzy używają półparad, na tych którzy ich kompletnie nie stosują oraz na tych, którzy by chcieli, ale właśnie… yeti… Jak się za to zabierać?
Niestety, nie będę starać się wytłumaczyć wykonywanie półparady przez internet – takie działanie najlepiej jest pokazać na żywo, a jeszcze lepiej poczuć. Ja swoim podopiecznym łapię z drugiej strony wodze i napięciem oraz działaniem ręki pokazuję, jak powinni ruszać dłonią, a także co powinni po danym ruchu poczuć.. Bo w półparadzie chodzi o reakcję konia! Po to właśnie robimy półparady.
Tylko… czy w ogóle mamy szanse na tę reakcję? Do tych przemyśleń skłonił mnie taki wpis w komentarzach na blogu (na który solennie obiecuję zresztą odpisać):

Quanto, mam żółtodziobowe pytanie. Chodzi o paradę. (ciach)
I jeszcze jedno Czy pulsować wodzami tak jak przy półparadzie i dopiero po tym zamknąć rękę, czy od razu ją zamknąć?

No i właśnie – przeważnie zaczynamy od pytania zdecydowanie o to, JAK coś zrobić. A ja bym zrobiła pierwszy krok w temacie półparady zupełnie od drugiego końca, czyli od kwestii tego, czy koń rozumie i przyjmuje półparady. To nie jest tak, że my coś umiejętnie magicznie pogmeramy w końskiej paszczy, a koniowi nagle zapala się żarówka nad głową: „Aha! Mam zrobić to i to.”

6yo_Tego, co koń ma zrobić – trzeba go dopiero nauczyć. A zadanie jest tak naprawdę dość abstrakcyjne. Co to jest parada? To zatrzymanie konia. Żeby koń się zatrzymał, stanąć muszą jego nogi. Szczególnie tylne. Czyli tak naprawdę ruch naszej ręki ma spowodować reakcję w postaci zatrzymania tylnych nóg, a więc części ciała zdecydowanie odległej od pyska, na który działamy! (I nawiasem mówiąc powszechnym błędem początkujących jeźdźców jest próba zatrzymywania konia przez zatrzymanie – zaciągnięcie, złapanie, zablokowanie – jego głowy. Błąd – koń nie staje i nie zatrzymuje się swoim łbem!).
Konie nie czytają książek o tym, „jak jeździć konno” (ehh, gdyby czytały, jeździectwo byłoby o wiele prostsze). Reakcja „zamykamy dłoń, a stają nogi” jest dla nich dosyć niejasna, dopóki nie zrozumieją, na czym ma polegać takie zadanie i jak należy je wykonać.
Młode konie, które zdarzyło mi się zajeżdżać, ucząc się prawidłowej odpowiedzi na półparadę początkowo w najlepszym wypadku nie robiły nic. Opcjonalnie czasem – usztywniały szyję, reagując na niezrozumiały dyskomfort, bo oto ręka jeźdźca się zamyka i przestaje „iść” z koniem naprzód. W gorszym wypadku, na przytrzymanie półparady reagowały kontrowaniem powstałej presji, próbując wyciągnąć lub wyrwać jeźdźcowi wodze. W jeszcze gorszym na przytrzymanie i presję reagowały buntem i niesubordynacją – szczególnie te o mocnym charakterze, które podporządkowanie się jeźdźcowi traktują jako swoją własną przegraną – odmową ruchu naprzód, ponoszeniem, unoszeniem się na tylne nogi. Naprawdę nie każdy koń przyjmuje półparadę z otwartymi, hmm, ramionami 😉 Szczególnie na etapie, kiedy się jej dopiero uczy, poznaje i nie ma żadnych kojarzących mu się reakcji na „wybrnięcie” z zastosowanej przez jeźdźca półparady.

Stąd owszem, jeździec może zastanawiać się nad tym, jak wykonać paradę czy półparadę, ale ważniejszą kwestią będzie to, czy tę półparadę w ogóle zrozumie koń. Czy jest nauczony przyjmowania półparady? Czy zna reakcję na wstrzymujące (albo rozluźniające, półparad jest mnóstwo, wykonujemy je w różny sposób i w różnych sytuacjach, półparady mogą przecież służyć poprawie przepuszczalności, zgięcia, czy zwiększeniu oparcia na danej wodzy) działanie ręki?

A co w sytuacji, kiedy jeździec nie za bardzo wie, jak zrobić półparadę, a koń nie ma pojęcia, jak powinien na półparadę odpowiedzieć?
Czy taka para ma choćby cień szansy, żeby się dogadać?

IMG_5993

Choćby jeździec działał ręką idealnie – w porę, z wyczuciem, odpowiednio miękką i stanowczą ręką to u konia, który nie rozumie półparad nie uzyska żadnego efektu. Przecież jeśli wsiądziemy na konia, który nie umie zrobić pojedynczej lotnej zmiany i damy absolutnie idealne i doskonałe pomoce do seryjnych zmian co tempo – tak samo nie uda nam się wykonać tego ćwiczenia. Co więcej, koń na nieznane może zareagować niepewnością, ucieczką, sztywnością, zdenerwowaniem, próbami zrobienia „czegoś – nie wiadomo czego”. Dokładnie identycznie będzie działo się, kiedy zaczniemy jeździć półparadami na koniu, który nie rozumie półparady.

Niestety, wszystkie pary, które do mnie trafiają się podszkolić, mają wiele wspólnego. Problemy z kontaktem, konie na ręku ciężkie, sztywne, nieprzepuszczalne. Konie zupełnie nie znające półparady. I jeźdźcy nie stosujący półparad (no bo przecież nic się nie dzieje, jeśli robię półparady, to po co mi one?), co tworzy tylko tzw. diabelskie koło – bo jedyną metodą nauczenia konia odpowiedzi na półparady jest je robić

W takim wypadku szkolenie musi być prowadzone dwutorowo i edukować trzeba nie tylko jeźdźca, ale i konia. Zawsze, kiedy jeździec mnie pyta, jak robić „te całe półparady”, to zanim pokażę mu jak – każę się zastanowić, czy koń będzie miał szanse je odczytać i zrozumieć. Bo półparada czy parada to dwa etapy – działanie i odpowiedź. Nie można skupiać się tylko na tym, jak działać. Tak samo jak nie można frustrować się tym, że „przecież już wszystko robię dobrze”, a odpowiedzi u konia brak.
Może on po prostu nas nie rozumie?


Fugu is back! :)

$
0
0

Zgadnijcie kto do mnie wrócił?
Czekoladowa Fugu-Nadymka, vel Cebulka :) Ale się za nią stęskniłam!

IMG_8739

Wreszcie po jej wojażach hodowlanych mam ją z powrotem. Strasznie długo to trwało, najpierw czekanie na ruję, potem synchronizowanie obydwu klaczy, sprowadzanie nasienia (z przygodami, pierwsza porcja przyszła za wcześnie… Druga w sam raz, ale nic z tego nie wyszło, a co do trzeciej, to w strategicznym dniu okazało się, że jej w ogóle nie ma słomki od tatusia i możemy sobie wybrać innego 😯 Po masie nerwów i telefonów jednak kolejna porcja nasienia się znalazła, mam nadzieję tylko, że jednak nie przysłali mi jakiegoś skoczka 😆 Nerwy straszne), inseminacje… W sumie Cebulka półtora miesiąca byczyła się na padokach, od czasu doc czasu lądując na wizytach u ginekologa 😉 Ale uwaga, finalnie w ubiegły poniedziałek przełożyliśmy embrion do klaczy surogatki. W najbliższy poniedziałek zastępcza mama będzie badana, czy zarodek się zagnieździł i mamy dalsze szanse na źrebaka. Słuchajcie, czy ja powinnam dać na tacę? 😆

IMG_8744

W każdym razie Cebulka jest u mnie, no i mam jakieś dwa tygodnie, żeby zdecydować, czy podołam czasowo trzem swoim koniom na miejscu + dodatkowe konie, które jeżdżę…
Martwić się jednak będę z czasem, na razie korzystam i cieszę się cudownym galopem dziewczynki. Cebula przyjechała w stanie dość łąkowym – szczęśliwa, wytarzana i umiarkowanie w kondycji,  co nie dziwi z uwagi na jej świeże bezrobocie. Nad jej szyjką i brzuchem trzeba będzie popracować. Jest też zdecydowanie bardziej surowa, niż Suchar i Alpi – ale też nic zaskakujące zważywszy jej dodatkowy talent do wyłączania się z pracy z uwagi na nieszkodliwe w sumie, ale przeciągające się w czasie przypadki zdrowotne…
IMG_8822 IMG_8824

Super zad kobyłki i jej niesamowity talent do zostawiania na tylnej nodze nie przestaje mnie zachwycać. Ileż to trzeba normalnie włożyć pracy, żeby koniowi coś takiego pokazać i nauczyć go korzystać z tyłów, a nie przodów pod jeźdźcem. A taka młódź kudłata, trochę tylko podjeżdżona po prostu ma to w pakiecie!
IMG_8815 IMG_8820

Mimo, że Cebula jest właśnie w trakcie trwającej wywołanej hormonami rui nie czuję póki co w niej w ogóle „babsztyla”, chociaż zobaczymy, jak to będzie, kiedy regularnie pojeżdżę i pojawią się pierwsze zakwasy 😉
Za to w stajni kwitnie miłość – Alpi poznał swoją ukochaną i wyśpiewuje do niej melodyjne serenady. Na szczęście ona nie wpadła w tryb Julii i chociaż chętnie przyjmuje amory, sama zachowuje zdystansowaną głowę (adoruj mnie i podziwiaj, ale ja się w nikim zadurzyć nie zamierzam, ot co). Chociaż to się jeszcze może zmienić – w zeszłym roku, jak tylko rudzielce się poznały naprawdę się polubiły, ciężko było jednego zabrać, kiedy drugi zostawał w boksie. Co ciekawe, Suchar panience zupełnie nie wpadł w oko, a Precla nie cierpiała gorliwie 😆

IMG_8906 IMG_8908

Sportowy debiut Hendersona na 67%!

$
0
0

No i stało się. Prawie cztery lata temu, bardzo późną jesienią wybrałam się w trasę po Holandii i Niemczech, gdzie odwiedzając kilku hodowców rozglądałam się za zakupem źrebaka. Na Hendrixa – wtedy jeszcze Opfoka 😉 – trafiłam niesamowitym przypadkiem, bo jego właściciel wcale nie zamierzał się z kudłatym maluchem rozstawać. Jeszcze większym przypadkiem udało mi się pozyskać sympatię hodowcy ( i w sumie jeśli mnie pamięć nie myli nie pisałam o tej historii na blogu, muszę to zatem kiedyś zrobić koniecznie) i tak przeszliśmy do rozmów handlowych 😉
Miałam jeszcze na oku drugiego kandydata – ciemnokasztanowatego, malowanego ogierka po Dankeschön – który cechował się naprawdę dobrymi trzema chodami, ale przy Hendrixie wyglądał na znacznie gorzej rozwiniętego i umięśnionego, więc finalnie wybrałam ciemnogniadego kudłacza.
Takiego o kudłacza:
IMG_3986_

W sobotę 31 lipca 2016 roku ten kudłacz powyżej wybrał się na swoje pierwsze zawody :)
Wyjazd był traktowany raczej treningowo, ale Henderson stanął na wysokości zadania, bo przeszedł L-kę jak po sznurku i wyrobił w swoim debiucie fantastyczne 67%! 😀 I wygrał. Jego amazonka zdecydowała się pójść na żywioł i pojechać dodatkowo… P-klasę. Przypominam, że mały Hendrix ma dopiero cztery latka, a konkurs klasy P dla młodego konia to już nie są przelewki: ustępowania, poszerzenia i skrócenia chodów i ogólnie zdecydowanie więcej się dzieje, niż w L-kach. Nie łatwe zadanie, ale raz kozie śmierć, młody poszedł… i znów wykręcił bajeczne 67%, od sędziego głównego dostając nawet notę 68%! Bajecznie 😀
A prezentował się na czworoboku tak:
13871774_10205321911447433_1409927320_n 13871737_10205321911407432_1503781355_n
13884600_10205321911367431_244560108_n
13900225_10205321909367381_5527175396811008138_n
Nie jest to już włochaty odrostek, tylko elegancki młody koń. No, może poza ogonem, którego jeszcze trochę brak 😉 Za to kudłaty nadrabia grzywą, sylwetką i prezencją, jakością chodów i jak się okazuje jezdnością. Prawdziwa głowa na starty – parasolki nie były straszne, nie dokazywał, nie brykał, a nawet jego początkowe zdziwienie opadło i młody poczuł się jak ryba w wodzie w skórze dresażysty-sportowca. Odpukać w niemalowane, ale jest to mój od dawna wyczekany koń, który jako młodzik nie składa się głównie z problemów. To miła odmiana, no i mam cichą nadzieję, że za kolejne cztery lata zobaczę go debiutującego w klasie CS! A co 😀

Przy okazji chciałabym serdecznie podziękować osobie, która jeździ i trenuje Hendrixa – Katarzynie Kokowskiej. To zawodniczka z ogromnym talentem do układania koni – od dłuższego czasu obserwuję metamorfozy wierzchowców, które trafiają pod jej opiekę i nie mogę się nadziwić, bo progresują wszystkie, w tym również te trudne czy niezbyt zachwycające na początku. Ta zawodniczka WKKW, znana w światku jeździeckiego sportu jako… Krejzi 😀 ma niesamowitą rękę do szkolenia koni we wszystkich dyscypinach. Jest cierpliwa,  super solidna i również, co wcale się tak często w sporcie nie zdarza, po prostu kocha konie. Hendrix nie tylko rozwija się wszechstronnie (z regularnymi skokami w korytarzu i masą pracy na kawaletkach), ale też przy tym doskonale bawi. Zero przymusu i wyciskania z konia więcej, niż na obecną chwilę może dać z łatwością – a mimo to czterolatek nie tylko z całkiem niezłą równowagą pomyka w trzech chodach, ale też robi ustępowania, łopatki, kontrgalopy, poprawne przejścia, jeszcze dziecięce, ale już niezłe dodania i skrócenia, zaczyna zabawowe lotne zmiany nogi. Naprawdę takiego dzieciństwa życzyłabym sobie dla każdego z moich koni!

Mam również do wglądu dwa filmiki z debiutującym zielonym szczypiorkiem, miłego oglądania :)

Czasem słońce, czasem deszcz

$
0
0

Tym razem mam złe wieści…

Nie będzie w przyszłym roku źrebaczka od Cebuli :(

😥 😥 😥

Surogatka dziś była zbadana i niestety wygląda na to, że poczęty przez Cebulkę zarodek się w niej nie zagnieździł / obumarł / nie rozwijał się / licho wie co.
Zastępcza mama będzie jeszcze oglądana za dwa dni przez Panią Doktor,  bo od wielkiej biedy może coś jednak się u niej wypatrzy, ale szanse na to mam mniej więcej takie, jak na to, że Suchar wygra najbliższą edycję fińskiego „Mam Talent” demonstrując publiczności, jak świetnie umie robić na drutach. :roll:
Eh.

IMG_9510

Tyle zachodu, starań i czasu na nic. Cebulka na bezrobociu, czarna (bardzo czarna) dziura w portfelu i tylko stacja ogierów Schockemöhlego może zacierać ręce.
Cóż, pozostaje mi spróbować w przyszłym roku. I zacząć przygotowania już w styczniu, bo zrobienie Cebulowego kalendarzyka rui i synchronizowanie ze sobą dwóch klaczy zajęło więcej czasu, niż się spodziewałam.
Ale smutno trochę, bo byłabym wielce ciekawa, co też się takiego po gumowej Fugu i wspaniałym ujeżdżeniowym tatusiu wylęgnie.

Widocznie za słabo dawaliśmy na tacę! 😈

Tymczasem cieszę się chociaż już pięcioletnią (chociaż edukacją pozostającą niestety wciąż na poziomie późnego czterolatka) i trochę nie do końca w kondycji, ale za to zadowoloną i pełnosprawną Cebulką:
IMG_9176

Panienka zdecydowanie złagodniała, ma bardzo dobry humor i mimo, że obecnie jest jeszcze w rui nie demonstruje mi babskiego focha 😉 Owszem, cały czas straszna z niej milejdi, do której najlepiej podchodzić w białych rękawiczkach, ale teraz już gra arystokratkę nie ma śmierć i życie, tylko mrugając do mnie okiem. Już nie zawłaszcza korytarza tak ekstremalnie terytorialnie (ojjj wcześniej na stanie pod boksem Cebuli mieli szanse tylko nieliczni wybrani, niezależnie czy końskiego, czy ludzkiego gatunku. Ci bez akceptacji sprawiali, że Cebulka robiła się ZŁAAAA, tupiąc w boksie i potrząsając głową w nadziei, że intruz dostrzeże te wymowne gesty i opuści krużganek królowej).
IMG_9315Nareszcie też mogę Rudzielca dotknąć łydką bez wywołania świętego oburzenia. Pamiętam jak dziś jej zgorszoną minę: COOO, NA MNIE TA ŁYDKA?? Czułam się wtedy totalnie nie na miejscu, jak świniopas w gumowcach na herbatce u angielskiej królowej 😆 A nie daj boże jeszcze z Cebulią wtedy zacząć wojować, oj zdecydowanie ona sobie NIE DA podeptać ducha. Ale krok po kroku i jakoś udało się z nią dogadać.
IMG_9348 IMG_9362

Po trochu  i jakoś poszło, zmiany chodów to teraz ciekawostka, a nie próba narzucenia księżniczce obcej woli, a dotknięcie łydką oznacza głoskę w komunikacji, a nie grubiańskie faux pas wobec delikatnej i szlachetnie czułej Cebulki.

IMG_9425

Teraz panienkę udało mi się nawet pomacać 😉 maszynką do golenia bez problemów – wcześniej dotykanie narzędziem, które brzęczy i wydaje się ostre przy cienkiej i delikatnej skórce kobyłki było absolutnie zakazane. Rok temu, kiedy zabierałam pannicę do kliniki na serię zabiegów usypiających nakostniaka, chciałam jej poprawić komfort życia w upalne dni i zgolić wprawdzie krótką, ale bardzo gęsto sierść. No i gdzie tam! A że z koniem na L4 nie bardzo miałam ochotę się przepychać, to Cebula wsiadła do przyczepy z jedną stroną pogoloną w abstrakcyjne pasy, a drugą w ogóle nie dotkniętą golarką i włochatą. Przynajmniej Doktor Golonka tego artystycznego imidżu konia nie komentował 😆

IMG_9279 IMG_9444

Mimo wszystko różnica w poziomie zaawansowanie pracy między Cebulencją, a Suchym i Apim jest OGROMNA, co mi uświadamia ile już chłopaki potrafią. Kasztanka jest jednak niesamowicie zdolna, inteligentna i utalentowana, więc z pewnością nadrobimy trochę leniwe dzieciństwo. Za rok Cebulka zawstydzi niejednego 6-latka, ot co! 😉

IMG_9450 IMG_9489

Galopady rude

$
0
0

Uwielbiam galopować i najlepiej mi się jeździ te konie, które myślą podobnie. Moje ujeżdżenie ma w sobie coś z wkkw – kocham to uczucie, kiedy koń idzie naprawdę mocnym galopem fajnie naprzód i wyraźnie tętni kopytami w ziemie, jakby chciał ją zdeptać i ukarać za to, że nie pozwala mu się wzbić w powietrze.

Cebulka i Suchar od początku znały to uczucie i rozkoszowały się nim pod jeźdźcem. Parskały, potrząsały szyjami i zachwytem szły przez siebie. Alpi galopować się bał, robił się bardzo spięty, nie miał równowagi i jeśli już poruszał się tym chodem, to leciał i gnał na złamanie karku – na prawą stronę, bo w lewą nie bardzo zdawał sobie sprawę, w jakiej kolejności właściwie powinno się przestawiać nogi. Myślę jednak, że mogę sobie w tej chwili pozwolić na stwierdzenie, że chłopak galopować się wreszcie nauczył. Jego galop zrobił się rytmiczny, miękki, a zarazem mocny, szczery. W poprawie chodu szalenie pomógł nasz ogromny zewnętrzny plac – na takiej otwartej przestrzeni o wiele łatwiej jest konia otworzyć.

IMG_9856

I krótki filmik – prawy i lewy galop oraz nasze ukochane kawaletki w kłusie. Zawsze warto obserwować kłusującego konia na koziołkach – kiedy uda się go dostatecznie wzmocnić i zrównoważyć, pojawiają się widoki na identyczny kłus już bez kawaletek. Na Alpiego trzeba będzie jeszcze poczekać, ale za rok pewnie będzie miał w temacie kłusowania sporo do powiedzenia:

Suchy tymczasem – jak to on – nie może po prostu czegoś zrobić dobrze, on musi być najlepszy. Nasłuchał się sporo o tym, że w dobrym galopie koń ma długo zostawać na tylnej nodze, a jeździec powinien czuć z przodu „dużo konia”. W efekcie w skróceniach uzyskuję galop, w którym za chwilę przednie nogi rudemu w ogóle przestaną być potrzebne, a sama siodłać mogę zacząć chyba gdzieś w okolicach ogona… Niestety takie ambicje to często wręcz utrudnienie w pracy.
IMG_0151 IMG_0152

Na Suszarkę zawsze wsiadam jako ostatniego konia na dany dzień – jest tak fajnie ujeżdżony, że cała konkretnie przepracowana godzina w siodle wymaga ode mnie mniej wysiłku niż przyniesienie tegoż sprzętu z siodlarni i zapakowanie go na koński grzbiet 😉 Stąd też wieczorową porą ciągle mi się nie zbiera na zdjęcia ani na filmy z Suszkiem. Mam tylko relaksacyjny galopik przez nóżkę z hali – spróbuję jednak któregoś dnia złapać chłopaka obiektywem za lepszego światła.

Pocaplować, popiafować

$
0
0

W repertuarze Alpiego pojawiła się nowa aktywność. Trochę sobie podpiafowujemy, czy może raczej podcaplowujemy, jak żartobliwie zawsze nazywam pierwsze „baby steps” w tym kierunku. A mamy już dziewicze chwile dobrej sylwetki i pomysłu na to, jak koń ma ułożyć ciało:

IMG_7616

Po co tak? Na pewno nie po to, żeby koń nauczył się piafu! Na to ma jeszcze bardzo dużo czasu. Przede wszystkim potrzebujemy u Alpiego przyspieszyć zad i nauczyć konia mieć w głowie jedną ważną myśl: mam zad i nie zawaham się go użyć! Tylne nogi mają stać się szybsze, a dodatkowo nauczyć dźwigać ciężar konia. Tak naprawdę wszystko, czego wymagam, to samo przybranie dobrej sylwetki i chęć szybkich kroczków tylnymi nogami (o przodach w ogóle zapominamy, one poprawnie doganiają tyły, jeśli koń prawidłowo zacznie wykorzystywać zad). Za to jest już nagroda. Zaczynając pracę powoli i teraz mam szansę na lekko i z łatwością piafującego pod siodłem 8-latka.

Są różne metody nauki piafu – zaczynamy z ziemi, pod siodłem, w pojedynkę czy pomocnikiem. Ja do tej pory zawszę uczyłam konie z jeźdźcem na grzbiecie i pomocnikiem z ziemi. I tak naprawdę najważniejsza w tym momencie jest rola pomocnika – to on może najszybciej reagować, to on musi mieć odpowiednie wyczucie, to on musi być pewien, gdzie powinien bacikiem dotknąć konia i to on może najszybciej zwierzaka pochwalić.
Zaczynamy od absolutnych podstaw: koń ma iść grzecznie nie „spadając” i nie pchając się łopatką na osobę na ziemi. To wcale nie jest ani takie proste, ani takie oczywiste, jakby mogło się wydawać 😉 Bat może pomóc odsunąć łopatkę, a działanie wewnętrzną wodzą poprawić zgięcie i przypomnieć o okrągłej potylicy.
IMG_7635Kolejne podstawowe działanie to dotykanie bacikiem tylnych nóg – oczekujemy uniesienia kończyny i naprawdę błyskawicznej, dynamicznej reakcji. Co najważniejsze – konia trzeba słuchać i obserwować. Każdy może mieć inne miejsce, które będzie „włączało” szybkie kroczki. Dotykać można stawów skokowych, pęcin (co powinno zmotywować konia aktywniejszego unoszenia nóg), nasady ogona, środka zadu lub góry zadu (to właśnie stukanie w zad od góry nauczyło Skwarka piafu, aktywizowanie tylnych nóg w ogóle nie sugerowało mu zebrania).
IMG_7610

Ważnym jest, aby zawsze pochwalić nawet najmniejszą reakcję w dobrym kierunku (nigdy nie zaczynam caplowania bez olbrzymiego zapasu cukru w kieszeni!), ale też nie tolerować zachowań niepożądanych, które pojawią się na pewno. Koń może próbować oddawać na bat, uciekać naprzód, wpychać się na pomocnika, kłaść na łydkę. Subordynacja i posłuszeństwo jest zawsze na pierwszym miejscu.
Druga rzecz, nad którą czasem strasznie trudno zapanować, to wymóg, że jeździec nie piafuje za konia! To koń ma wymyślić, czego od niego oczekujemy i jeździec nie może mu „pomagać” pompując siodło, zakleszczając łydki, sprzedając coraz większe kopy. Koń nauczony piafować w ten sposób będzie zawsze wymagał takich pomocy, piaf nie będzie naturalny i lekki, i – pomijając trudność jego wykonania przy większej aktywności jeźdźca, niż konia – zdecydowanie będzie wyglądał nieelegancko.

Do nauki piafowania koniecznie trzeba podwiązać ogon – co u Alpiego jest paskudnie trudnym zadaniem (sprężysty, „samoprostujący się” włos i niestety, aby ogon wytrzymał całą jazdę zapleciony, muszę posiłkować się sporą ludzką frotką do włosów…). Dzięki temu będziemy mogli czytelnie i subtelnie działać bacikiem, bo stukanie w grube włosie raczej nie przyniesie dobrych efektów 😉
IMG_7597 IMG_7599 IMG_7600
Swoją drogą zawsze rozbawia mnie, jak zmienia się percepcja sylwetki konia, kiedy zabranie długiego ogona 😉 Długonożny i pająkowaty Alpi zaczyna wyglądać jak bulterier. 😆
IMG_7651

Przy kusym ogonku widać również, jak potężne „portki” z mięśni wypracowują sobie ujeżdżeniowe konie:
IMG_7596

Wykonywania kilku kroków piafu można nauczyć naprawdę każdego konia. Nie jest to może zbyt chlubny przykład (z uwagi na często paskudne metody treningowe), ale piafującego konia znajdziemy w co drugiej hiszpańskiej stodole, gdzie szkoleniowcem jest prosty rolnik-hodowca. Nasze – wprawdzie mniej temperamentne – rodzime konie SP wcale nie muszą być gorsze. Oczywiście, nie każdy koń będzie potem wykonywał prawidłowe przejścia piaf-pasaż, czy utrzymywał wyjątkowo mocne zebranie, ale dlaczego nie spróbować nauki? Nawet dla urozmaicenia codziennej pracy raz w tygodniu warto spróbować takiej pracy choćby w pojedynkę z ziemi (oczywiście, jeśli mamy do dyspozycji konia, który ma przyswojone fundamentalne zasady współpracy z człowiekiem, szanuje go i odpowiada na pomoce).

Co ciekawe, praca nad piafem potrafi Alpiego skupić i szybko porozpinać, rozluźnić. Może dlatego, że jest często chwalony, a kto nie lubi zgarnąć atrakcyjnej nagrody? Może dlatego, że po stosunkowo dużym wysiłku następuje chwila, kiedy można odprężyć się i rozkurczyć napięte mięśnie i to przyjemne uczucie, aby skorzystać sobie z takiej ulgi? Niektóre konie bardzo nakręcają się i stresują pracą nad piafem – Alpi wręcz przeciwnie. Mimo wymagającego zadania koniec pracy przynosi nam zawsze zadowolony stęp z miękką i rozciągniętą górną linią:
IMG_7693 IMG_7695

Nie taki zatem piaf straszny, jak go malują 😉

Viewing all 305 articles
Browse latest View live