Moja pomoc trenerska nakazała mi jeździć na zawody.
Ehh…
Ciężki to ze mną temat, bo startowanie kompletnie mnie nie nęci (jestem dziki człowiek i naprawdę wolę zabrać w jedną rękę konia, a w drugą książkę i spędzić godzinę przy pięknej pogodzie na trawie, niż sączyć piwo z kufla po zawodach na bankiecie), ale muszę się zgodzić z faktem, że mam w tej chwili bardzo specyficznego konia, dla którego wszelkie wyjazdy i zmiany bezpiecznej codziennej rutyny byłyby po prostu bezcenne. Jeśli Alpi ma się kiedyś przestać bać świata, to musi ten świat poznawać, nowe miejsca, tłok na rozprężalni, biegające pieski, dzieci, baloniki, trzeszczący głośnik… Dla niego nawet zmiana ułożenia przeszkód w schowku za bandą to ogromne przeżycie (ostatnio wiałam galopem, bo obok przeszkód dołożono obok przeszkód w składziku stosik drewna na opał. Szczerze mówiąc, gdyby mi Alpi nie powiedział dobitnie, że tam się coś zmieniło, to w życiu bym sama nie zauważyła. Ależ ten koń ma pamięć!). Nie ma innej metody, żeby konia obyć z dużą ilością bodźców, niż zacząć go po trochu na te bodźce wystawiać.
Na wyjeździe Alpi był ekstremalnie czujny. Uszy nie rozkładały się na boki, oczy czujnie wypatrywały nadchodzącego końca. Byle przeżyć!
Is this the real life? Is this just fantasy?
Wybrałam sobie zatem kapitalne czworoboki z organizowanych co roku Kampinoskich Spotkań Jeździeckich. Są to super przyjazne zawody towarzyskie, odbywające się w naprawdę przyjemnej i przyjacielskiej atmosferze (czekoladki dla uczestników, marchewki dla koni, pamiątkowe flotki dla każdego startującego, pozytywnie nastawieni sędziowie, możliwość objechania czworoboku wewnątrz, jeśli się ma szczególnie płochliwego konia itd.). W tym roku do listy organizatorów dołączyła stajnia Bobrowy Staw, które warunki do startów oferuje naprawdę na międzynarodowym poziomie: doskonałe podłoża, przyjazny czworobok (na dużym placu, czyli dość odseparowany od strasznych obiektów w otoczeniu), komfortowe i duże boksy – a w dodatku rzut beretem od stajni, w której z końmi stacjonuję. Grzechem by było nie pojechać!
Muszę przyznać, że Alpi prezentował się fantastycznie i momentami naprawdę jak dorosły koń:
No więc się wybraliśmy – Alpen wlazł do przyczepki jak po sznurku. Hmm, to jest na pewno ten sam koń, który jeszcze niedawno przy pierwszej próbie załadunku podarł dwie pary ochraniaczy i poobijał własną głowę?
Przyjechaliśmy ze sporym wyprzedzeniem, żeby Atari mógł ochłonąć w boksie, skonsumować obiad i sporą porcję siana. W końcu nic specjalnego się nie dzieje, jest prawie jak w domu, chociaż trochę inaczej. Wyszykowałam go pięknie – w koreczkach, białym czapraku i połyskujących ochraniaczach wyglądał naprawdę zjawiskowo – i poszliśmy na halę rozprężać się. W ręku. Alpi najchętniej by tę całą drogę pokonał pełzając i szorując brzuchem o podłoże. Ze strachu. Oczy mu prawie wypadały z głowy, nos fuczał, a cały koń kulił się w sobie. Było cichutko i spokojnie, świeciło słoneczko i leniwie dmuchał zefirek. Zdaniem Alpiego to jednak tylko przykrywka i gdzieś tam pod miłymi okolicznościami przyrody może czaić się otchłań. Przeżyją tylko czujni i przygotowani!
Cóż począć, nie jestem w stanie mu wyjąć w głowy takich czarnych myśli. Sam musi powolutku nauczyć się ich pozbywać. Wsiadłam na takiego struchlałego wypłocha i zaczęłam stępować na długiej wodzy, kompletnie nie zwracając uwagi na próby odskakiwania czy ofuczenia jakichś straszliwych demonów. A tych demonów było mnóstwo. Krzesło. Pan z aparatem. Inne konie. Szyba. Odbicie w szybie. Odbicie w szybie, które się rusza!
20 minut krążenia w tym strasznym środowisko uspokoiło na tyle łomot Alpikowego serduszka, że mogliśmy ruszać w kłus i galop. Zaczął bardzo ostrożnie, ale stopniowo był coraz bardziej mój i coraz bardziej mięciutki. Dokładałam mu dużo stępa, mało trudnych zadań, koncentrując się na rozciągnięciu czujnej szyi. W końcu był naprawdę 100% mój, robiąc fajne rzucie w galopie, kłusie i stępie. Sprawdziłam tylko reakcje na pomoce i faktyczne skupienie na jeźdźcu (jest do tego kapitalne ćwiczenie: jedziesz metr od ściany, sprawdzając na ile koń jest prosty i na pomocach i robisz szybkie przejścia galop-klus-kontrgalop, dbając o to, żeby koń cały czas szedł naprzód, nie krzywił się, nie wypadał, a reagował na zmianę biegu w górę czy w dół na nanosekundy). Wszystko działało świetnie, więc byliśmy gotowi do przejścia na czworobok.
Alpi tak zestresował się zmianą miejsca, że na szybko przypomniał sobie tekst Bohemian Rhapsody i zaczął go nucić pod nosem. Konkretnie ten kawałek:
Too late, my time has come
Sends shivers down my spine
Body’s aching all the time.
Good bye, everybody, I’ve got to go
Gotta leave you all behind and face the truth.
No cóż, nadając mu prorocze imię liczyłam na to, że będzie tańczyć, a nie śpiewać!
Niestety po konkursowym placu nie można już się dłuższą ilość czasu pokręcić na spokojnie oswajając straszaki. Został nam tylko malutki placyk na czas poprzedniego przejazdu, gdzie zresztą udało mi się rewelacyjnie wyjechać rudzielca na dwie wodze i kłus, jaki się wtedy poruszał był po prostu znakomity. W ogóle podczas całych zawodów podeszło do mnie kilka znanych i nieznanych osób pytając, co to za koń i gratulując, że doskonale się prezentuje. Brawo Alpi!
A sam czworobok… Już samo zbliżenie się do pierwszej budki sędziowskiej było niezłym wyczynem
Alpi dalej miał w głowie tylko utwór Queen i nucił go sobie pod nosem:
No, no, no, no, no, no, no (Oh mamma mia, mamma mia)
Mamma mia, let me go.
Krzywe zatrzymanie, bo baaardzo chciał się odsunąć od budki sędziowskiej. Skok i galop na przekątnej z poszerzonym kłusem, bo na trasie leżała… kupa. Kolejny wyskok i zgubienie galopu, bo w mijanej właśnie budce sędziowskiej ktoś zaczął zakładać sweter, wymachując rękami nad głową niczym rasowa czirliderka.
Belzebub has a devil put aside for me, for me, for me.
No coś w tym było. Zobaczcie sami
Mama, ooh (anyway the winds blow), I don’t wanna die
I sometimes wish I’d never been born at all.
I see a little silhouette of a man,
Scaramouche, scaramouche, will you do the Fandango.
Thunderbolt and Lightning, very very fright’ning me.
I’m just a poor boy and nobody loves me.
He’s just a poor boy from a poor family,
Spare him his life from this monstrosity.
Dużo dużo błędów jak powyżej, dużo spięcia ze strony konia, ale mimo improwizowanych przez Alpiego atrakcji muzycznych cały przejazd pojechaliśmy bez pomyłek i względnie pod kontrolą. Końcowy wynik 62,2% jest naprawdę niezły szczególnie jak na debiut i to w klasie P i to takiego cykora!
Ale przejazd to nie koniec atrakcji i straszenia. Dalej odwiedziliśmy zewnętrzną myjkę i wróciliśmy do boksu na jakąś godzinkę. Potem ponowne ubieranie zwierzaka i wyjazd na obowiązującą wszystkich dekorację. Kolejne przeżycia, dużo koni, trzeszczące nagłośnienie, od którego może trzeba uciekać, sędziowie z tymi strasznymi wstążeczkami… Jak się w tym odnaleźć? Finalnie pamiątkowa flotka nie mogła zostać zawieszona na ogłowiu i musiała zwieńczyć cholewkę mojego buta
Za to momentami Alpiemu zdarzało się już w tym galimatiasie odpuścić swoją bezgraniczną afektację i wtedy dawał fantastyczne, dorosłe uczucia. Był naprawdę ze mną Czyli jest nadzieja, że może z czasem dorośnie w głowie, oswoi się ze strasznym światem i zaczniemy jeździć tak:
Nothing really matters, anyone can see,
Nothing really matters,
Nothing really matters to me.
To był długi i wyczerpujący dzień, pierwszy prawdziwy wyjazd, który zaliczyliśmy wprawdzie bez ciśnienia, ale też bez taryfy ulgowej.
Bardzo jestem dumna z kasztanka