Quantcast
Channel: Quantanamera Blog
Viewing all 305 articles
Browse latest View live

Szczęśliwa siódemka :)

$
0
0

Udało się! Dziś z Blondynem dokupiliśmy do naszego gospodarstwa kolejny, sąsiedni hektarowy kawałek pastwiska.
Mamy zatem już tam w sumie 74000 metrów i na co w przyszłości na pewno nie będziemy nigdy narzekać, to brak przestrzeni czy trawy dla koni 😉

Tutaj będzie nasz plac do jazdy. Trochę taki magiczny ogród 😉
IMG_8605Uwielbiam to miejsce. Ma wyjątkowy klimat. Każdy kto je odwiedzi zostaje trochę zaczarowany :) Niesamowita cisza, spokój, śpiew ptaków i szumiące drzewa. Nie do uwierzenia, że jesteśmy tak blisko ogromnego miasta, bo w lesie czy nad stawem czuje się klimat rodem z serca Mazur. Coś pięknego 😀
Wybraliśmy się tam z Blondynem w weekend (szkoda, że pogoda trafiła się dość pochmurna), zaparkowaliśmy auto, otwieramy drzwi…
IMG_8603
– O, sarna! – woła Blondyn machając ręką w kierunku górki. Jako, że Quanta jest dość ślepa na odległości większe niż długość jej ramienia, to patrzę na zupełnie inną górkę, no faktycznie się tam coś rusza, ale jakoś tak ma uszy i skacze…
– O, zając! – woła Quanta. Czujemy się jak w jakiejś nietkniętej cywilizacją dziczy. Po sąsiedniej łące niespiesznie spaceruje sobie bocian…

Pierwsze kroki kierujemy w stronę lasu i nad staw. To jest taka nasza mini-Szwajcaria 😉
IMG_8617
IMG_8607
Dookoła wody wiedzie ścieżka, taka akurat w sam raz na konia z jeźdźcem 😉 To będzie kapitalna sprawa, móc sobie tak codziennie postępować po górkach i zróżnicowanych podłożach. W dodatku przy pełnym bezpieczeństwie, na ogrodzonym, czyściutkim i pewnym terenie – bez drutów, butelek, wyskakujących quadów, psów puszczonych bez smyczy i innych niespodzianek na drodze.
IMG_8604 IMG_8624
Mamy też kawałek starszego lasu – również z przewidzianą ścieżką do jazdy:
IMG_8622 IMG_8623
Jakby to miało komuś nie wystarczyć, to tuż obok rośnie taki całkiem prawdziwy spory las, do którego można bezproblemowo, bez konieczności przecinania żadnych większych dróg – dojechać. Cała zresztą najbliższa okolica jest nader urokliwa (tak, tak, na środku po lewej zasuwa sobie bocian):
IMG_8620
Trawa rośnie dosłownie wszędzie i jest naprawdę dorodna: zieloniutka, gęsta i soczysta. Żadnych chaszczorów, czy ugorów pełnych piachu i suchych badyli. Takich trawników jak quantowe nie powstydziłaby się angielska królowa 😉 Zielony, puchaty dywanik:
IMG_8598
Ja już oczywiście oczyma wyobraźni widzę piękne białe ogrodzenia wszędzie i niezliczone ilości zielonych wybiegów. Koniarze mają dość spaczony ogląd świata i często mierzą powierzchnię w padokach, padoczkach, pastwiskach i kwaterkach. Jeśli zaprosicie właściciela konia na gardenparty i usłyszycie coś w stylu: „Macie taki piękny ogród, a tu na tyłach akurat by się zmieścił padoczek dla ……* (* – wstaw imię konia), to jest to wyraz największego komplementu dla Waszej zadbanej i przestronnej zieleni 😆

No, ale chyba szybko tego u mnie nie przejedzą? :)
IMG_8625 IMG_8602IMG_8628 IMG_8629
Szczerze mówiąc, to marzę już, żeby tam z rudymi szkapami siedzieć na miejscu – ale to jeszcze trochę wszystko potrwa. Wykonawców mamy na oku bardzo solidnych, w tej chwili już działamy z ekstra zielenią (drzewa! jeszcze więcej drzew! całość ma kiedyś wyglądać jak koński park krajobrazowy!), pani architekt narysowała całkiem zgrabną koncepcję stajni z halą i infrastrukturą, ale trochę się głowimy nad nie do końca jasnym zapisem planu zagospodarowania dotyczącym kąta nachylenia dachów i ich dopuszczanych rodzajów. Geodeta już kończy przygotowywać projektową mapkę, ja rysuję logotyp dla ośrodka, więc wszystkie zmierza wytrwale w dobrym kierunku.
Oby jak najszybciej mógł taki Suchar zapiszczeć z uciechy brykając na włościach 😉


Żółtko wiosenne nisko sadzone

$
0
0

Miał być wpis na zupełnie inny temat, ale raz, że udało się wykorzystać jeden przepięknie słoneczny dzień na fotografa, a dwa, dojechałam wreszcie do czegoś, nad czym pracowałam bardzo dużo czasu i szczególnie troskliwie.
Alpi się rozciąga! :mrgreen:
Zgarbiłam konia 😆 I jestem z niego i z siebie dumna 😎IMG_9392 IMG_9393Owszem, przemycić ściemę, że robimy uczciwe żucie z ręki mogliśmy od dawna, bo to żaden problem opuścić koniowi szyję. Ale tak, żeby zwierzak faktycznie przy tym się rozciągnął, czyli szukał kontaktu i oparcia w dole, a przy tym uruchomił i podniósł plecy, nie przyspieszając (problem w kłusie), albo nie gubiąc chodu (problem w galopie) – no tutaj mieliśmy jeszcze wiele do zrobienia. Wiadomo, można kopytnemu bardzo pomagać, zwalniać ciałem kłus, dyktować wyraźnie galop, budzić łydką zad – wszystko można, ale docelowo chciałabym, żeby to koń znalazł i zrozumiał pewien wzór pracy swojego ciała i sam go używał. Przez te 40 minut dziennie to on ma pracować, a nie ja 😉
IMG_9505IMG_8864
U Alpinusa coś zaskoczyło i nie tylko złapał prawidłową pracę, ale też po uszy się w niej zakochał. Ten koń chyba w końcu po raz pierwszy w życiu znalazł prawdziwe rozluźnienie i stwierdził, że to cudowne uczucie, tak wreszcie, chociaż na chwilę pozbyć się wszystkich swoich napięć. Daje wtedy pod siodłem niesamowity komfort, kiedy cała jego górna linia pracuje i gra, a energię biegnącą od zadu, przez plecy i szyję czuje się tak wyraźnie, że można by ją łapać garściami w dłonie.

Stąd też ogólnie jeździ mi się tak OK
IMG_8992
Trudno mi powiedzieć, czy zaistniał jakiś konkretny katalizator takiej zmiany. Alpi jest typowym koniem o krótkich plecach i dużej naturalnej dynamice – takim łatwiej poruszać się ekspresyjnie w górze i zamykać plecy, niż rozciągać i obniżać szyję, wysklepiając grzbiet. Wszystko dlatego, że mogą sobie na coś takiego pozwolić. Koń o dłuższych proporcjach ma znacznie dłuższe mięśnie – ich naprężenie i zaciskanie szybko je męczy, co powoduje konieczność szukania przez konia innego niż napięcie sposobu pracy – takiego, który niósł by ulgę i pozwalał na odpoczynek. Te krótsze koniki znacznie dłużej „walczą o swój grzbiet”, a jeśli dodamy jeszcze do tego naturalnie wrodzoną ekstremalną wrażliwość, reaktywność na wszystkie bodźce ze środowiska i spory poziom energii, to o prawdziwy relaks nie jest łatwo.

IMG_8969 IMG_8967Nie chciałam jednak, żeby gdzieś tam w edukacji Alpiego zostały średnio odrobione lekcje (braki w szkoleniu w podstawach wychodzą wcześniej czy później zawsze i odbijają się wieczną czkawką nawet u koni zaawansowanych szkoleniowo), a ponieważ etap synchronizowania tylnych nóg konia z łydką jeźdźca mieliśmy już za sobą i rudzielec zdążył też odnaleźć co nieco równowagi pod jeźdźcem, ogarnął akceptowalnie kontakt i złapał podstawową kondycję, to przyszedł czas na przyklejenie znaczka „priorytet” na jego plecy.

Zaczęłam jeździć dużo galopów w półsiadzie, mocnych do przodu, wyobrażając sobie, że jadę po krosie, a koń tak naprawdę ma tylko dwie – tylne – nogi. Przód mógł nieść się absolutnie dowolnie, tak gdzie konisku będzie wygodnie, o ile tylko szyja pozostawała okrągła i nieusztywniona. Bardzo lubię taką wesołą jazdę, a i Alpi złapał do niej bluesa i z każdą kolejną jazdą czułam, że robi się silniejszy, a równocześnie coraz bardziej rozmiękczony. No i pojawiła się rzecz, którą nie do końca wiem jak rozwiązać. Alpi ma tak obszerną i wysoką akcję przodu, że kiedy nos ma ustawiony na wysokości swojego brzucha, jego nadgarstek w galopie mija końskie chrapy dosłownie o włos. Brakuje 2-3 centymetrów, żeby koń powybijał sobie w galopie zęby 0_o Chyba sobie wziął do serca hasło „zakładać nogi za uszy”! Mam tylko nadzieję, że się już bardziej nie otworzy, bo albo będę musiała ustawiać go wysoko, albo naprawdę zostanie szczerbatkiem…
IMG_8947 IMG_9010IMG_9046_Zmieniam też ustawienie w trakcie jazdy niezliczoną ilość razy, chociaż zawsze z założeniem, że szukamy miejsca nisko, okrągło i na ładnej długiej szyi. Opuszczanie, podnoszenie, zgięcia – to wszystko ma zachęcić konia do stretchingu i ośmielić go do idei korzystania z szyi niczym z tyczki do łapania równowagi podczas chodzenia na linie. Nabieram kontakt, zamykam łydki i otwieram rękę pokazując drogę w dół i natychmiast odpuszczam oferując super miękki dosiad, otwartą nogę i elastycznie podążającą za ruchem rękę, jeśli tylko paszcza przesunie się choćby odrobinę w dół. Alpi jest niesamowicie czuły na poczynania jeźdźca, więc błyskawicznie zaczyna sam proponować wychodzenie w dół, bo wie, że wiąże się z tym dla niego nagroda.
Oczywiście wyżej też pracujemy, jednak z założeniem, że biorę to, co od konia dostanę. Przy opuszczaniu w dół taka odpowiedź mi nie wystarczy, zawsze proszę o trochę więcej, niż zdecyduje się zaoferować mi koń.
IMG_9121W regularne treningi wplotłam też kawaletki, ale obecnie nie na zasadzie rozrywki i pokonywania ich dla urozmaicenia, tylko faktycznej pracy do wykonania. Zmieniam ich wysokość i rozstawienie, a poza kłusem na koziołkach sporo również galopuję przez drągi. Jeden krzyżaczek na kole, kilka na prostej, ustawionych na węższe lub obszerniejsze foule, trzy krzyżaczki na kole, a jak tylko koń sobie z nimi radzi – wprowadzam coś zaskakującego. Na przykład na białą szrankę zamiast jednej kawaletki 😉 Może to niestrategiczne, bo w końcu ujeżdżeniowy koń ma szanować płotki, a nie przez nie skakać 😆 Z takich zadań koń jednak uczy się dwóch rzeczy. Po pierwsze, nawet jeśli się boi, to musi zachowywać ruch naprzód, prowadzony w korytarzu łydek. Po drugie, musi rozwinąć świadomość swojego ciała. Nie pierwszy raz to już obserwuję, że młode ujeżdżeniowe konie z ogromnym ruchem tak naprawdę nie wiedzą, gdzie w ogóle jest ich zad. Owszem, ogromna galopada to coś co dały geny i wychodzi intuicyjnie, ale jeśli trzeba szybko dodać / skrócić, podskoczyć tyłem czy się nim odbić, to wychodzi na to, że natura sprezentowała biednemu koniowi za dużo tych wszystkich nóg i ciężko je ogarnąć.
Na szczęście na ten problem kawaletki w galopie potrafią zdziałać cuda! :)IMG_9134 IMG_9144Ostatnia rzecz, którą dołożyłam, żeby rozgimastykować plecy, to stretching z ziemi, czyli marchewki. Codziennie wieczorem, i to taki naprawdę konkretny. Każda marchewka ląduje minimalnie poza zasięgiem konia, tak żeby musiał się faktycznie postarać, by zdobyć smakołyk. Tutaj nieustannie zachwyca mnie jedna z najlepszych cech Alpiego, czyli jego ponadprzeciętna plastyczność. Za każdym razem marchewki pojawiają się w nowym, trudnym miejscu i za każdym razem Atarek dzielnie się stara z ich dosięgnięciem poradzić. Następnego dnia trudne miejsce musi być już nowe i jeszcze trudniejsze, bo do tych poprzednich koń dociera błyskawicznie i bez trudności. Choćby miał sobie warzywko wyciągnąć zza ogona 😉
IMG_9161 IMG_9205Żeby dobrze ugruntować u konia garba 😉 będę taką pracę kontynuować przez dwa albo trzy miesiące. W tym czasie rozciąganie do kontaktu i aktywne plecy staną się u Alpiego takim odruchem, że nie będę mu musiała o nich przypominać. W tej chwili najbardziej cieszy mnie to, że koń ma autentyczną radość z nowego sposobu pracy. Jeśli daję mu pobiegać luzem na lonży na kantarze, to sam szuka drogi w dół :) W kłusie i prawym galopie dosłownie „tropi węża”, na lewo to trochę testowanie jeszcze miejsca, ale testowanie zdecydowanie do dołu, w stronę orania nosem piasku 😉
IMG_9284Niebywale uroczy i szczery z Alpinusa konik i wyjątkowo wdzięcznie się z nim pracuje. On po prostu nie miewa złych dni. Zawsze jest wesoły, zawsze pozytywnie nastawiony, nawet jeśli trzeba wykonać ciężką pracę i się przy tym namęczyć. Niepoprawny optymista. Nie odmawia i nie złości się nigdy, chociaż przejmować najróżniejszymi rzeczami potrafi i to bardzo. Wystarczy jednak popatrzeć prosto w jego wesołe i inteligentne oczy, żeby mieć doskonały humor przez cały dzień.
A te mądre spojrzenie i ufny i ciekawski, ale widocznie zrelaksowany wyraz pięknej końskiej główki po treningu to największa nagroda dla każdego jeźdźca :)
IMG_9579

Jak zrobić konia do Grand Prix by Lauren Sprieser

$
0
0

Natrafiłam w sieci na zabawny tekst, więc wrzucam jego tłumaczenie. Każdy, kto sam pracuje z końmi na kolejnych etapach ich wyszkolenia wprawdzie przeczyta ten wpis z rozbawieniem, ale równocześnie kiwając przy tym głową, bo nie ma w nim nic nieprawdy… Ehh, konie!

Jak zrobić konia do Grand Prix by Lauren Sprieser

Spotkasz go, kiedy będzie kończył trzeci lub zaczynał czwarty rok życia. Będzie miał głębokie spojrzenie i rezolutny wyraz twarzy, i będzie też potrafił poruszać się pod siodłem stępem, kłusem i galopem. Będzie szedł naprzód, zwalniał, kiedy go o to poprosić i nawet przez większość czasu będzie sterowny 😉
Będzie umiał stać wiązany bez odsadzania, wchodzić do przyczepy i czekać w stój przy stołku do wsiadania. Będzie miał niezłą równowagę, lśniącą sierść, idealnie proporcjonalną budowę i czyste, suche nogi. Zakochujesz się w nim bez pamięci, co jest niezwykle ważne, bo dosłownie dwa tygodnie później będzie musiał kopnąć tylną nogą w boksie w ten sposób, że nabawi się efektownej blizny i nakostniaka. W tym czasie również urośnie o kilka centymetrów, zgubi kompletnie równowagę i straci zdolność do skręcania w prawo. Ale i tak go kochasz.

IMG_7864_

Miesiąc później: koń zachwycająco pracuje w żuciu i w głową w dole. Może nawet zbyt dobrze… Chyba czas sprawdzić, czy poradzi sobie z nieco wyższym ustawieniem?

Miesiąc później: teraz nie ma szans, żeby opuścić mu znowu głowę w dół.

Miesiąc później: Koń umie się zginać w lewo, ale nie w prawo. Czas zatem nauczyć go prawego zgięcia.

Miesiąc później: Koń zatracił zdolność gięcia się w lewo. Pracujesz nad tym, aby ją ponownie odnalazł.
Zabierasz go na pierwszy jego w życiu wyjazd, na szkoleniowe czworoboki lub do zaprzyjaźnionej stajni. Zachowuje się idealnie, zarówno na lonży, jak i pod siodłem. Zgłaszasz się na wasze pierwsze zawody.

Pierwsze zawody: z desperacją próbujesz utrzymać końskokształtny latawiec zamocowany na końcu lonży, a pierwszego dnia startów do programu konkursu klasy L włączasz elementy dowolne, czyli na przykład czyste lotne zmiany. Drugiego dnia startów masz tak zmęczonego konia, że nie jesteś w stanie na nim zagalopować.

Piąty rok życia: Twój słodki, delikatny konik rośnie kolejne 5 centymetrów w kłębie, przestaje grzecznie stać przy wsiadaniu, a w dodatku boleśnie gryzie Twoją matkę.
Wybierasz się z koniem na klinikę z Trenerem-Wielkie-Nazwisko. Słyszysz od niego, ze powinnaś sprzedać tego konia, bo nie jest warty wysiłku, jaki w niego wkładasz. Przepłakujesz całą drogę powrotną w koniowozie.

Szósty rok życia: Koń nie jest w stanie nauczyć się kontrgalopu i zachowuje się, jakby od tego miało zależeć jego życie. Oferuje Ci wspaniałe, czyściutkie lotne zmiany, byle tylko wrócić do „właściwej” nogi galopu. Kiedy zaczynasz prosić o lotne zmiany, spóźnia zad za każdym razem. Przez sześć miesięcy.
Chcesz sprawdzić potencjał do piafu i starasz się podcaplować na kilka kroków. Koń okazuje się nie mieć kompletnie żadnego talentu w tym kierunku. Pozostawiasz temat w milczeniu.

Siódmy rok życia: Zaczynacie się zgrywać jako para. Zabierasz konia na zawody i jedziesz konkurs klasy C. Trener-Wielkie-Nazwisko was widzi. „Może mimo wszystko jest dla was jakaś nadzieja”. Start wypada nieźle, oceny nie są powalające, ale nie ma czego się wstydzić. Zaczynasz myśleć, że wreszcie jesteś na dobrej drodze.
Dokładnie następnego dnia, po powrocie do domu Twój koń daje nurka pod ogrodzeniem padoku i kaleczy się niemiłosiernie, wyrywając sobie ogromne dziury w mięśniach i w skórze. Wymaga to spędzenia epickiego wręcz czasu w klinice, wydania tysięcy dolarów i sześciu miesięcy czekania na pełną rekonwalescencję.

IMG_5880Ósmy rok życia: Chcesz sprawdzić potencjał do piafu i starasz się podcaplować na kilka kroków. Koń nadal nie ma kompletnie żadnego talentu w tym kierunku. Pozostawiasz temat w milczeniu.

Dziewiąty rok życia: Pokazujesz konia w konkursie Świętego Jerzego. Rozmyślasz o tym, że koń stał się dorosły, stępując na długiej wodzy (coś, czego absolutnie nie dałoby się wykonać bez stanu zagrożenia życia, kiedy koń miał lat 5, 6 czy 8). W tym momencie podchodzi do ciebie ktoś z pytaniem, czy koń jest na sprzedaż. Cena, jaką rzuca, przypomina wygraną w Totolotka. Mówisz mu, że wrócisz do tematu.
Spędzasz całą noc bezsennie analizując fakt, że jadąc z wodzami za sprzączkę koń okazał się być kompletnie niewzruszony, nawet kiedy na wietrze odleciał namiot biura zawodów. Twój koń jest mądry i posłuszny, wygląda na to, że całkiem dobrze go zrobiłaś. Może mógłby być koniem dla amatora?
Następnego dnia dzwonisz i odmawiasz sprzedaży. Dzięki, ale nie.
Tego samego popołudnia Twój wspaniały-cenny-koń-dla-amatora zbrykuje Cię prosto w piach po tym jak zobaczył opadający w powietrzu listek.

Chcesz sprawdzić potencjał do piafu i starasz się podcaplować na kilka kroków. Po trzech dniach masz kilka kroków naprawdę niezłego piafowania. Nie masz zielonego pojęcia, co tym razem zrobiłaś inaczej niż wtedy, kiedy koń miał 6 czy 8 lat.

Walczysz ze zmianami co tempo. Walczysz ze zmianami co tempo. Walczysz ze zmianami co tempo. Walczysz ze zmianami co tempo. Twój trener wsiada i dostaje 15 pod rząd przy swojej drugiej próbie. Ty wsiadasz… i walczysz ze zmianami co tempo. Płaczesz w koniowozie.

Dziesiąty rok życia: masz zmiany co tempo. Startujesz w swoim pierwszym w życiu konkursie Grand Prix. Oj tam, chrzanić dwójki w arkuszach.
I tak dostajesz coraz więcej. Koń staje się znacznie bardziej poukładany i znacznie mniej „O mój Boże!”. Wreszcie czujesz się na nim jak gospodarz, a nie jak zakładnik.

Jedenasty rok życia: Masz wrażenie jazdy na roller-costerze. Wszystko leci w otchłań i w dół na łeb na szyję. Wracasz do postaw na dwa tygodnie i wtedy nagle wznosisz się na szczyt i zaliczasz swoją jazdę życia. Twoje wyniki w konkursach rosną. Objeżdżasz nawet Trenera-Wielkie-Nazwisko, który kazał ci sprzedać konia.

Wszystko staje się bardziej prawdziwe.

A Ty stajesz przed częścią drugą zadania: jak zrobić konia do Grand Prix zachwycającym? Obiecuję spisać identyczny poradnik, jak tylko poznam odpowiedź i nauczę się jak. Więc do zobaczenia za jakieś 20 lat 😉
Lauren Sprieser

W finałach krajowych zawodów… na mule!

$
0
0

Ujeżdżenie to taki „snobistyczny” i dostępny wybranym sport! Szczególnie na poziomie finałów krajowych. Same top-konie, zawodnicy przebierający w sponsorach, wszystko tak profesjonalne, ekskluzywne, że wręcz dostępne jedynie wybranym…
OK, niech mi w takim razie ktoś wytłumaczy, co w 2014 roku w finałach US Dressage odbywających się corocznie w Kentucky Horse Park robił… muł.

Najprawdziwszy muł, z długimi uszami i sterczącą grzywką, zbyt krótką nawet na zaplecenie koreczków 😆
Mulica dokładniej. O taka:
heart-b-dynaCoś takiego nigdy wcześniej nie miało miejsca podczas US Dressage Finals. Można to sobie wyobrazić: oto na arenie rozprężają się olimpijczycy na wspaniałych, importowanych z Europy gorącokrwistych ujeżdżeniowych maszynach, a pomiędzy nimi… mułek. Kłapouchy :)
Heart B Dyna, bo tak na imię ma klacz muła, bohaterka poniższej historii i jej właścicielka Laura Hermanson poznały się w 2006 roku. Laura nie miała nigdy wcześniej do czynienia z mułami i szczerze mówiąc sądziła, że muł to jakaś odmiana osła. Dyna okazała się być wprawdzie bardzo cwanym uczniem, ale bardzo zdolnym i o atletycznej budowie. W swojej karierze próbowała nie tylko ujeżdżenia, ale i skoków.

mul
– Trudno powiedzieć, co sprawia, że muły są takie wyjątkowe – opowiadała w wywiadach Laura – w zasadzie wszystko mają dokładnie tak jak konie, tylko wyolbrzymione. Ich upór bywa imponujący, więc najważniejsza jest cierpliwość, powtarzanie, duża dokładność i bycie zawsze fair. No  oczywiście nie można pominąć dużego poczucia humoru – w końcu ojcami mułów są osły! 😆

Wiadomo, że muł nie ma cech psycho-fizycznych, aby trenować i startować na poziomie Grand Prix, stąd też Laura i Dyna brały udział w konkursach klasy Training Level – to coś na poziomie naszego L / P. Startowały regularnie, z niezłymi wynikami i niekiedy zabawnymi notkami na arkuszach sędziowskich ocen („Wyraźne rozluźnienie uszu!”). Dzięki swojej sumienności para zaczęła coraz wyżej plasować się w ujeżdżeniowych rankingach, aż w końcu znalazła się na liście rezerwowej US Dressage Finals. Z listy tej wypadły jakieś konie i pewnego dnia Laura otrzymała maila: zapraszamy na mistrzostwa! Zaskoczona Laura złapała za telefon:
– Ale wiecie o tym, że to jest muł? – zapytała. Z drugiej strony słuchawki odpowiedziała jej cisza, a w tle dało się usłyszeć jedynie nerwowy szelest papierów… 😆
W końcu start został oficjalnie potwierdzony i pozostał tylko jeden problem: pieniądze! Sam start, niezbędne badania weterynaryjne, transport Dyny i zakwaterowanie wyniosłyby całe 8000$, a taka kwota była dla Laury przytłaczająca. Z pomocą przyszedł jednak bliski Laury przyjaciel, który na stronie crowfundingowej GoFundMe zorganizował zbiórkę celem zasponsorowania pierwszego w historii startu muła w US Dressage Finals. Niezbędną sumę udało się zgromadzić w raptem dwa tygodnie! Jeden z anonimowych darczyńców przekazał nawet całe 1000$ na start Dyny! A zatem amatorka i jej mulica mogły wybrać się na prestiżowe zawody :)

Para prezentowała się w ten sposób:

„Przyjęło się uważać, że ujeżdżenie jest bardzo elitarną dyscypliną. Jestem żywym przykładem na to, że to nieprawda. Na litość boską, jechałam na mule!” – śmiała się po przejeździe Laura. „Każdy mógłby coś takiego zrobić. Jeśli tylko masz marzenie, z pewnością możesz je spełnić.”

Oko pańskie, a jeźdźca cztery litery ;)

$
0
0

Powtarzałam to już tysiące razy, ale pewnie powtórzę jeszcze setki tysięcy 😉
Konie najbardziej pięknieją w pracy.
Pańskie oko konia tuczy – zadbany, gładki i lśniący koń to widok miły dla oka, ale to wyłącznie jeźdźca siedzenie może sprawić, że z konika powstanie zachwycający wierzchowiec. Koń atleta – koń sportowiec.

Takie mam na dzisiaj fotki – dzieciakowaty i co nieco „achałtekiński” 😉 czterolatek na przełomie września i października 2015, luzem i tuż przed pierwszymi wsiadaniami:
IMG_8904 IMG_8908

I zupełnie ten sam zwierzaczek na koniec kwietnia bieżącego roku.
Od stycznia jeżdżony pięć razy w tygodniu pod siodłem, półgodzinna praca plus stępowanie. Ze śledzika kolega zmienił się… w ogiera! 😯
IMG_5880 IMG_5881
Muszę tutaj jednak oddać głos sprawiedliwości – koń jest takiej konstytucji, która sprzyja tak znacznej przemianie. Preclowy ma silne, nabite, szybko puchnące mięśnie, które przy zapewnieniu wartościowej diety i regularnej pracy rozbudowują się w mgnieniu oka. Dobra głowa i dużo rzetelnego rozluźnienia dodatkowo robią swoje. Niestety nie każdego konia uda się zmienić tak szybko i w tak znacznym stopniu – suchary, nerwusy, skwarożki, spiętaszki i śledziki to znacznie większe wyzwanie, a na ich przemianę trzeba patrzeć w latach, a nie miesiącach czy półroczach.

Wchodzenie do przyczepy

$
0
0

Kiedy tak sobie na co dzień pracujemy z koniem pod siodłem, snując – albo nie 😉 – plany o startach na zawodach, możemy zapomnieć o jednej ekstremalnie ważnej rzeczy. Na te zawody trzeba będzie z koniem jakoś dojechać!
I niestety w wielu wypadkach temat wchodzenia do przyczepy wiąże się ze stanem podgorączkowym u właściciela i zawałowym u konia. Włos dęba staje, kiedy napotykam na historie o wielogodzinnych walkach z koniem, wywrotkach na trapie, urwanych językach…
Cały ten stres i strach u biednego zwierzaka jest zupełnie niepotrzebny i ma tylko jedną przyczynę: nieznane. A wystarczy nieznane zmienić w poznane i oswojone, by koń będzie pakował się do przyczepy jak do boksu.

Jak do boksu? Mowy nie ma! Chyba sobie żartujecie:
IMG_8233

To naprawdę jest umiejętność, której nie warto bagatelizować. Wystarczy, żeby zaistniała potrzeba natychmiastowego transportu konia do kliniki… Kolka, poważne zranienie. Każda minuta się liczy i nie można sobie pozwolić na długotrwałe negocjacje. Sama byłam kiedyś w sytuacji, kiedy konieczność transportu konia zaistniała nagła i pilna. Jakieś 1,5 miesiąca po tym, jak kupiłam Skwarka, w socjalnej części stajni, w której wtedy mieszkaliśmy, wybuchł pożar. Konie ewakuowane z budynku – ale masa dymu, wozy straży pożarnej, hałas i rozgardiasz – najlepiej byłoby wszystkie zwierzęta wywieźć do sąsiedniej stajni, gdzie panuje spokój. Skwarek był wtedy na etapie takim, że błyskawicznie do przyczepy wchodził, a potem jeszcze szybciej się z niej wycofywał. Stajenny, najwyraźniej mocno zdekoncentrowany kryzysową sytuacją, nie zabezpieczywszy belki za zadem konia próbował domknąć Skwara trapem. Skwar wrzucił wsteczny… Nie ma takiej siły, żeby utrzymać podniesiony trap ze stojącym na nim koniem. Cała ta konstrukcja wypadła stajennemu z rąk – prosto na nogę. I kolejna tragedia – nie dość, że pożar, to jeszcze wijący się z bólu facet z paskudnie złamaną nogą wymaga transportu do szpitala… Horror!

Oj nie jest to dobry pomysł, żeby wejść do środka – lepiej trzymać dystans:
IMG_8236
Dlatego naprawdę warto przepracować na spokojnie temat przyczepy i mieć konia, który zapakuje się do środka szybko i pewnie, zawsze i w każdych okolicznościach.

Co jest niezbędne, aby nauczyć konia wchodzenia do przyczepy?

Parę rekwizytów, takich jak przyczepa zaparkowana w bezpiecznym miejscu, koniecznie ochraniacze transportowe i rozgarnięty pomocnik. A co poza tym?

1. Przede wszystkim czas. Po pierwsze, nie od razu Rzym zbudowano – należy liczyć, że po jednej sesji szkoleniowej uda się osiągnąć trwały efekt. Są konie, które same pakują się do przyczepy, zastanawiając się przy tym po co te wszystkie ceregiele (jak chociażby moja Cebulka), a są takie, które powtórzyć sesję z ładowaniem będą musiały kilkanaście, albo kilkadziesiąt razy. Lepiej mając w planach weekendowy wyjazd nie zaczynać pierwszej lekcji zaufania do przyczepy w czwartkowy wieczór 😉
Po drugie, warto zaplanować odpowiednią ilość czasu na same sesje. Jeśli zdarzy się podprowadzać konia do przyczepy godzinę – trudno! Ja przełamywanie pierwszych lodów ze strasznym trailerem planuję albo na dzień zupełnie wolny dla konia od treningów, albo tak układam harmonogram, żeby absolutnie nie musieć spoglądać na zegarek. Wszelki pośpiech może zniweczyć szanse na osiągnięcie sukcesu. Nerwy, że „tyle czasu już tutaj stoimy, a nie wlazł jeszcze” – tym bardziej. Koń musi mieć czas, żeby coś spokojnie przemyśleć. Zapamiętać. Zrozumieć. Nie uczymy go tak naprawdę wchodzenia do przyczepy – bo koń chodzić umie od pierwszych chwil swojego życia 😉 Uczymy tego, że przyczepa nie jest straszna, jest normalna, a czasem po prostu pojawia się na końskiej drodze.
Chyba nie muszę wspominać, że optymalnie jest uczyć konia wchodzenia do przyczepy nie wożąc go przy tym nigdzie. Ot, cel osiągnięty, z przyczepy wychodzimy, idziemy odpoczywać do boksu, albo relaksować się na trawkę. Na to również warto zaplanować trochę dodatkowego zapasu minut.

Pierwsze kroczki i zawsze czas na przemyślenie sytuacji. Stoję na trapie dwie nogami, a nawet zajrzę do środka – nic się nie dzieje:
IMG_8240 IMG_8245 IMG_8248 IMG_8254

2. Realne do osiągnięcia cele. Ucząc konia wchodzenia do przyczepy i oswajając go z tym dziwnym tworem wcale nie musimy mieć zwierzaka w środku. Na początek mogą nam wystarczyć przednie nogi na trapie. Albo tylne nogi na trapie. Dotykanie nosem przegrody. Tutaj jednak trzeba mieć sporo własnej intuicji, żeby cel był zawsze odrobinę dalej, niż koń skłonny jest nam dać.
Moim ostatnim przyczepowym największym wyzwaniem był Alpi. Po pierwsze, na widok strasznej przyczepy wykonywał swój standardowy numer, to znaczy kulił się w sobie i kamieniał. Nie do ruszenia naprzód, chociaż znam dobrze jego sposoby reagowania na stres i wiem, że poza „ani drgnę, bo właśnie umarłem ze strachu” to raczej wygodna dla konia wymówka, niż faktyczna obawa.

Kroczek głębiej i znów dumamy, czy coś się tak naprawdę dzieje złego:
IMG_8256
3. Pomoce dydaktyczne. „Gdyby koń o swej sile wiedział, nikt by na nim nie siedział”. Koń to duże i silne zwierzę i najgorsza rzecz, którą możemy zrobić, to uświadomić mu, że absolutnie nie jesteśmy w stanie kontrolować go fizycznie. Że jeśli pójdzie – nie ma szans go zatrzymać, a jeśli zatrzyma się – nie ruszymy go o krok w żadną stronę. Widuję czasem akcje pakowania niesubordynowanego konia do przyczepy na kantarku z miękkim uwiązem, gdzie właściciel powiewa niczym chorągiewka – to duży błąd. Nie przepadam za używaniem do załadunku wędzidła – pysk konia jest wrażliwy, a nagłe wyskoki czy próby ucieczki to coś, co na etapie nauki często się zdarza. Ja używam lonży z łańcuszkiem, opcjonalnie uwiązu z łańcuszkiem u łatwego do kontrolowania konia – bo siły fizycznej mam tyle, co średniej wielkości chomik. Poza tym łańcuszek nie oznacza, że mamy na nim ciągnąć konia! Takim uwiązem działamy jak półparadą – możemy na sekundę przytrzymać właśnie wtedy, kiedy jest to potrzebne. Na moich zdjęciach łańcuszek jest luźny – jeśli jednak koń zdecyduje się uciec w krzaki, nie będę musiała udać się tam za nim w podskokach, tylko od razu go osadzę i przytrzymam, bez niepotrzebnej szarpaniny.
OK, a co wtedy, kiedy problem leży nie w uciekaniu, ale odmowie ruchu naprzód? No cóż, mój skuteczny patent to miotła 😆 Taka tradycyjna, z miękkimi witkami-gałązkami. I znów – nie po to, żeby konia nią okładać! Miotła jest duża, ma wyraźny kształt, wystarczy zrobić nią zagarniający ruch za zadem, albo nią pomachać, żeby koń chciał się od takiej miotły odsunąć. Dotknięcie zadu taką rozczapierzoną wiązką gałązek włączy szwung naprzód nawet najbardziej przyklejonemu kopytami do ziemi zwierzęciu. Ja miotłą najczęściej gdzieś tam z tyłu za zadem macham – to wystarcza 😉
Niektóre konie nieźle reagują na lonżę przełożoną przez zad – ale znów, nie po to, żeby nią konia do przyczepy próbować wciągnąć, tylko żeby stworzyć nacisk wtedy, kiedy koń próbuje się wycofywać. Dawno jednak nie miałam już okazji, ani potrzeby, stosować tej metody. Bez szybko reagującego i delikatnego pomocnika w ogóle bym się zresztą za lonżę nie brała.

Decyzja podjęta, ryzyk-fizyk – wchodzimy:
IMG_8267 IMG_8271 IMG_8272 IMG_8273

4. Najważniejsze – wyczucie. Dzięki wrodzonej ciekawości i dużemu zaufaniu konia Atari dość szybko znajdował się w przyczepie. I tam już pojawiał się faktyczny problem, bo poziom zdenerwowania konia był na tyle wysoki, że każdy najdrobniejszy szelest, ruch w przyczepie, dotknięcie po zadzie, przesunięcie uwiązu – powodowały błyskawiczną ewakuację i wycofywanie się po trapie.
Co z takim kwiatkiem począć? Po pierwsze, nie blokować możliwości ucieczki (cała rola człowieka to przekonać szkapkę, że wprawdzie uciekać można, ale wcale nie trzeba z tej opcji korzystać – nie ma przed czym uciekać. Błędne założenie to pokazywanie zwierzęciu, że nie ma drogi ucieczki!). Koń chce się wycofać, dobrze, niech się wycofa – ale zaraz wchodzimy z powrotem. Wyłazimy tyłem, ale jak tylko koń stoi już bezpiecznie czterema łapami na ziemi – wchodzimy z powrotem. Nie chce iść naprzód – kółeczko, klepnięcie w zad, wiśta. Nie stoimy, nie czekamy – idziemy naprzód. Jak tylko koń wchodzi na trap, czy do przyczepy – dostaje komfort, pochwałę, nagrodę (głaskanie, kawałek marchewki, ulubioną trawokulkę). Pokazujemy czytelnie, że jedynym miejscem, gdzie koń ma święty spokój i nic od niego nie chcemy, jest wnętrze przyczepy.
Jak tylko Alpi zaczął się w bukmance uspokajać, po kolei dodawałam emocjonujące go bodźce – klepanie i drapanie po całym ciele, szuranie nogami czy tupnięcie, co oczywiście powodowało włączenie biegu wstecznego. Konsekwentnie robiłam swoje. Jak tylko koń wycofał się rakiem, od razu był wprowadzany z powrotem. Na dworze trzeba ciągle chodzić, zawracać, wymagania nie ustają – a w przyczepie można spokojnie stać, chwalą, karmią frykasami i nic nie chcą. Czysty zysk!

Sukces, koń w przyczepie :) Nadal żywy i bezpieczny 😉 Znów dajemy sobie czas na przemyślenie sytuacji:
IMG_8282 IMG_8288
Zaczynałam naukę wchodzenia do przyczepy z Alpim na początku kwietnia. Pierwsze sesje trwały godzinę, a koń skaczący po trapie podarł rzepy w dwóch kompletach ochraniaczy, porysował sobie czoło o sufit trailera, trząsł się ze strachu, furczał jak arab na pokazie, a w samej przyczepie dostawał ze stresu oczu lemura. Zamknięty belką za zadem siadał na niej i ciężko go było z niej zdjąć, żeby w ogóle móc przegrodę otworzyć…
Teraz wchodzimy z marszu, na zwykłym uwiązie, spokojnie, jak do boksu. Kładąc rękę na koniu można przestawić zad – Alpi nie ucieka, nie próbuje wycofać, grzecznie idzie naprzód. W przyczepie jest czujny, ale interesuje się sianem i stoi na czterech własnych nogach, a nie siedzi na drążku jak kanarek.
Miesiąc czasu, jakieś 12 w sumie sesji.
Cel osiągnięty! :)
Przy najbliższej okazji obiecuję nagrać filmik :)

Suche plamy pod siodłem – które są niebezpieczne?

$
0
0

Z problemem z dopasowaniem siodła spotkał się chyba każdy, kto poważnie bawi się w jeździectwo. Choćby mieć siodło idealnie dobrane, to i tak za chwilę koń zmienia grzbiet na szerszy o dwa rozstawy łęku, a nam biada. Trzeba poszerzać (nie zawsze się da), zresztą co zrobić, jak już rozstaw łęku oscyluje w granicach extra wide?

Znalazłam w sieci bardzo ciekawy kanał na youtube dotyczący dopasowania siodeł, tego, na co trzeba zwrócić szczególną uwagę. Filmik, jaki pierwszy wpadł mi w oko, zaciekawił mnie szczególnie, bo dotyczył suchych plam pod siodłem, jakie mogą być widoczne po treningu na spoconym końskim grzbiecie. Bardzo długo rozmaite suche miejsca i dziwnie zapocone czapraki miał Zombie, a dobranie dla niego siodła z uwagi na długachny i okazały kłąb było sporym wyzwaniem. Prawie rok zresztą chodził na forgurcie.
Zombiakowy czaprak po jeździe wyglądał w ten sposób:

IMG_9436

A grzbiet równie dziwnie:
IMG_9420 IMG_9435

Wątpliwości, które suche miejsca na końskim grzbiecie powinny nas niepokoić, a które nie (okazuje się, że wcale nie wszystkie niespocone łaty  są czymś niepokojącym) rozwiązuje taki filmik:

Gorąco polecam obejrzeć zresztą wszystkie filmy z youtubowego kanału Saddlefit 4 Life®. Jeśli tylko chcemy poszerzyć swoją wiedzę o dopasowywaniu siodeł, to jest doskonała okazja. Prowadzący Jochen Schleese bardzo czytelnie i dokładnie nie tylko tłumaczy, ale również pokazuje poszczególne zagadnienia na siodłach i na końskich grzbietach. Świetna metoda na przykład na dobranie szerokości kanału pomiędzy panelami grzbietowymi – plus przestroga, jak wiele złego może zrobić siodło o zbyt wąski, czy zbyt szerokim kanale!

Świetnie pokazany wpływ treningu i rozwoju mięśni na dopasowanie siodła – nie tylko pod kątem rozstawu łęku, ale również kształtu samej terlicy:

Naprawdę wartościowy materiał :)

Co mają, a czego nie mają najlepsze konie ujeżdżeniowe

$
0
0

Serwis horsesinternatonal opublikował ciekawy artykuł o budowie koni ujeżdżeniowych. Analizie poddano siódemkę, wybraną spośród najbardziej utytułowanych koni ujeżdżeniowych w głosowaniu uczestników Global Dressage Forum.
W grupie tej znalazły się konie Ahlerich, Rembrandt, Matador, Bonfire, Salinero, Totilas oraz Valegro.

Wnioski, jakie wyciągnięto, nie są zbyt odkrywcze: wszystkie top ujeżdżeniowe konie są mianowicie do siebie podobne 😉  Za to sama rozprawka o typie konia przedstawia się na tyle ciekawie, że warto ją przybliżyć.

Spójny kierunek zmian
Ahlerich_Reiner-Klimke
Najstarszy koń ze stawki, Ahlerich, urodził się w 1971 roku. Był to czas bardzo intensywnych zmian w hodowli, prowadzących do powstania typu nowoczesnego konia ujeżdżeniowego. Ahlerich (zdobywca złota na Igrzyskach Olimpijskich w Los Angeles w 1984 r) był synem folbluta, po którym odziedziczył bardzo długie tylne kończyny. W efekcie jego zad był nieco wyższy, niż kłąb. Gorąca angielska krew dolała jednak Ahlerichowi również bardzo energicznego charakteru i miłości do ruchu, które to cechy sprawiły, że jego jeździec (Reiner Klimke) był w stanie wykonywać najtrudniejsze ujeżdżeniowe elementy praktycznie bez wysiłku.

Ujeżdżeniowe linie hodowlane
Rembrand_Nicole-Uphoff
Z tej samej rodziny, z której pochodził Ahlerich, wywodził się kolejny z analizowanych koni – Rembrandt (złoto olimpijskie w 1988 w Seulu, w 1992 w Barcelonie, dwa medale w 1990 WEG w Sztokholmie) . Mimo, że starszy tylko o jedno pokolenie, był już mocno „udoskonalonym” koniem w stosunku do Ahlericha. Zbudowany bardzo harmonijnie, prezentował się w dobrych proporcjach wysokości zadu względem kłębu. Dysponował już również frontem typowym dla doskonałych koni ujeżdżeniowych: długim ramieniem i przedramieniem na ukośnej łopatce, długą i „rosnącą” do góry szyją i praktycznie doskonałym łączeniem głowy z szyją o długiej i elastycznej potylicy.

Skośny i długi zad
Bonfire_Anky-van-Grusnven

Bonfire był koniem, który w spoczynku zawsze odstawiał zad i trzymał swoje tylne nogi za sobą (c zresztą wielokrotnie doprowadzało Anky i jej trenera niemalże do rozpaczy). Dysponował jednak cechą, która jest kluczowa dla wysokich klas ujeżdżenia: mocnym zadem o doskonale skątowanej kości udowej. Dzięki temu w ruchu jego tylne kończyny zawsze elastycznie i z dużą siłą wkraczały pod kłodę.
Salinero_Anky-van-Grunsven
Salinero był koniem w zupełnie innym typie. Późno dojrzewający, jako młody koń był nieduży i niezbyt urodziwy. Sporo do życzenia pozostawiał jego grzbiet, który jednak na szczęście rekompensowała piękna linia szyi i potężny zad o krzepkich lędźwiach i ukośnym udzie.
Obydwa konie były „produktem” hodowli w czasach, kiedy nie istniał jeszcze podział na konie przeznaczone do skoków i te dedykowane ujeżdżeniu.

Specjalizacja w hodowli
Andiamo-with-Sven-Rothenburger-competing-at-the-1990-WEG May-Sherif’s-greatest-son-–-Matador-with-Kyra-Kyrklund
Jednym z pierwszych krajów, które ukierunkowały swoją hodowlę na stworzenie konia sprawdzającego się właśnie w dyscyplinie ujeżdżenia, była Dania. Już w latach 70. używano reproduktorów, których potomstwo odnosiło sukcesy sportowe na czworobokach, a nie parkurach. Jednym z takich koni był chociażby May Sherif: ojciec niezapomnianych koni: uczestnika WEG Andiamo czy wspaniałego Matadora. Istotne cechy, na jakie położono szczególny nacisk to atletyczna, bardzo kompaktowa budowa, bardziej zbliżona do kwadratu. Mocne kończyny miedniczne i piersiowe, umieszczone możliwie „z przodu” konia – taki pokrój ułatwiał osiągnięcie równowagi i umożliwiał efektowne piafy, pasaże czy doskonałe piruety w galopie.

Długie linie nieco inaczej
toti

Także pojęcie konia o długich liniach zaczęło być nieco inaczej rozumiane. Przy długich liniach chodzi tak naprawdę o harmonię budowy – nic nie może być za krótkie, ale nie może być również za długie. Za przykład konia o tak doskonałych proporcjach może posłużyć Totilas. Jego górna linia – wspaniale zaokrąglona, o wyrazistym łuku szyi i okrągłym zadzie – zyskuje znacznie dzięki tym krzywiznom na długości, ale potrafi się kurczyć i rozciągać niczym harmonijka. Rozwinięta muskulatura, długie przedramię i ponadprzeciętnie otwarty staw barkowy umożliwiły karemu ogierowi spektakularną akcję przednich nóg.

Długie linie plus… krótsze nogi?
valegros

Aktualnie rekordowe czworoboki należą do wałacha Valegro, który podobnie jak Totilas jest bardzo kompaktowym, mocno umięśnionym koniem o wyraźnie zaokrąglonej górnej linii. W przeciwieństwie jednak do wierzchowca Edwarda Gala Valegro stoi na stosunkowo krótkiej nodze. Co ciekawe, obecnie około 25% koni startujących w ujeżdżeniowych Mistrzostwach Świata ma niezbyt imponującą długość kończyn. Wynika z tego wniosek, że niezbędne we współczesnych konkursach bardzo wyraźne poszerzenia i skrócenia wykroku zależą nie tyle od samej długości kończyny, co siły mięśni, elastyczności i zdolności do zamiany energii z ruchu naprzód w siłę nośną dzięki sprężynującym pęcinom i mocnym kończynom tylnym.

Wada nie zawsze dysfunkcyjna?
Valegro nie wydaje się być idealnie zbudowanym koniem ujeżdżeniowym nie tylko z powodu krótkich nóg. Otóż ma on również dość spadzisty zad. Zdecydowana większość koni startujących w najwyższych konkursach ma zady normalne lub lekko dążące w kierunku płaskich. Valegro zdaje się jednak o swoim handikapie nie wiedzieć 😉

Podobieństwa budowy najlepszych koni ujeżdżeniowych, czyli co wybitne konie ujeżdżeniowe mają:

– długa szyja, wznosząca się do góry
– doskonałe przejście między szyją a potylicą
– kłąb przynajmniej na tej samej wysokości jak zad, lub wyższy (wyjątkiem był Ahlerich)
– przednie nogi umiejscowione wyraźnie z przodu ciała (wyjątkiem był Salinero)
– długie ramię (kość ramienna)
– skośny, dobrze skątowany zad

Czego najlepsze konie ujeżdżeniowe nie mają?

– niskiego wzrostu. Najmniejszy ze stawki – Valegro – mierzy 167 cm w kłębie. Pozostałe konie miały około 170 cm – lub powyżej. Bardzo małe konie najwyraźniej nie trafiają do światowej czołówki.
– słabych, źle skątowanych pęcin. Wszystkie topowe konie miały bardzo poprawnie pęciny, co ma o tyle sens, że konie z wadami budowy nóg są znacznie bardziej podatne na kontuzje, szczególnie ścięgien oraz wiązadeł.  To ryzyko rośnie dodatkowo przy bardzo długich kościach nadpęcia (wysoko osadzone nadgarstki oraz stawy skokowe). Koń na mocnej nodze to koń o stosunkowo krótkim nadpęciu oraz pęcinach kątowanych 55-60 stopni względem podłoża.
– słabych lędźwi. Owszem, górna linia może być zaokrąglona lub lekko opadająca za kłębem, ale wszystkie konie cechowały się bardzo rozwiniętą i silną muskulaturą mięśni lędźwi, a także grzbietu oraz zadu.
– wadliwej postawy kończyn tylnych. Faktycznie niektóre konie miały nieco zbyt proste tylne nogi, ale żaden z nich nie miał postawy podsiebnej czy szablastej. Jak już wyżej wzmiankowałam – ma to kluczowe znaczenie w kontekście występowania kontuzji, szczególnie tkanek miękkich.

Budowa to nie wszystko
Chociaż konie z powyższej stawki mają wiele cech wspólnych, nie można zapominać o tym, że najważniejszym składnikiem końskiego talentu jest… głowa. I to nie jej wygląd zewnętrzny, wielkość, profil czy wyraz, tylko to, co się w tej głowie znajduje. Jeśli koń jest wytrwały, ma dobry charakter, stara się i współpracuje, wiele mankamentów jego budowy można przezwyciężyć. Kiedy koń jest niechętny, introwertyczny, niezainteresowany człowiekiem, a na skłonienie go do większego wysiłku reaguje irytacją czy wręcz agresją – wtedy najbardziej idealna, książkowa wręcz budowa nie zdaje się na nic.
Oczywiście, chociaż dobry ujeżdżeniowy eksterier wiele ułatwia, a zły może sprawić, że niektóre zadania okażą się wręcz niemożliwe, to jednak zawsze osobowość ma do powiedzenia ostatnie słowo. Koń z doskonałym charakterem i średnio udaną budową może zostać wybitnym koniem ujeżdżeniowym – przy czym w drugą stronę szansa na sukces jest nieuchwytna.


Koń, który fantastycznie się rozwija

$
0
0

Już kilka razy umieszczałam na blogu piękne i inspirujące zmiany koni w trakcie treningu i mam teraz kolejną, od której serce roście :)

Siedmioletni obecnie ogier Quo Vadis (Quaterback – Hohenstein) własności Państwa Makowskich. W 2013 roku zwycięzca MPMK w kategorii 4-letnich koni hodowli zagranicznej. Elastyczny, obszerny, o eleganckiej prezencji – i jak to 4-latek jeszcze dziecięcy, z dużym zielonym 😉 galopem i brakiem takiej wyrobionej ujeżdżeniowo siły i równowagi. Niewątpliwie jednak ciekawy prospekt na przyszłość:

Obecnie koń jest w treningu u zawodniczki Beaty Stremler. Rozwija się wspaniale, już w tej chwili dysponuje fantastyczną kadencją w kłusie, niesamowitą lekkością i gracją w galopie. Cały czas na czworoboku prezentuje się niesamowicie płynnie. Jest co podziwiać – a w rękach tak utalentowanej amazonki można spodziewać się przyszłej ujeżdżeniowej super gwiazdy :) Poniżej zasłużenie zwycięski przejazd w konkursie:

Charlotte Dujardin o młodych koniach, część I: wybór konia i plan pracy

$
0
0

– Uwielbiam pracować z młodymi końmi – mówi Charlotte Dujardin – dla mnie to prawdziwa pasja, żeby zacząć całkowicie od zera i dotrzeć na szczyt. Jestem przekonana, że z młodym koniem zawiązuje się szczególne partnerstwo, a wzajemna relacja to prawdziwa, szczera przyjaźń. Para – koń i jeździec – staje się faktycznie zjednoczona, a to naprawdę wyraźnie widać, kiedy koń dorasta, staje się zaawansowany w treningu i staje się po prostu najlepszy.
ch1

Wskazówki Charlotte dotyczące kupowania młodych koni

– Kiedy oglądam i próbuję nowego, młodego konia, największą uwagę zwracam na stęp i galop – jakkolwiek większe chody nie oznaczają zawsze najlepszych.
Stęp, w którym widzimy bardzo duże przekraczanie śladu, nie jest wcale taki rzadko spotykany. Sama nigdy nie chcę ogromnego stępa. Wystarczy mi dobry stęp, bo kiedy przychodzi do zebrania mam wtedy czysty rytm i koń naturalnie pozostaje w czterotaktowym chodzie. Kiedy trzeba pozbierać konia z bardzo dużym stępem, okazuje się to niezmiernie trudne. Jestem bardzo zadowolona z konia, który ma stęp na 7,5/8 punktów. Naprawdę nie chcę stępa na 9 czy 10. Chcę taki stęp, który wygląda na luźny, w którym koń zachowuje przepuszczalność i aktywny, naturalnie kołyszący grzbiet.
Takie same reguły dotyczą galopu.
– Lubie dobry galop – mówi Charlotte – i wcale nie chcę konia z ogromnym galopem. Dobry galop jest poprawny, z wyraźnym rytmem i możliwością dopasowywania, skalowania chodu na mniejszy i większy.
Kłus jest chodem, na który Charlotte zwraca najmniejszą uwagę.
– Doskonale wiem, że zawsze w trakcie treningu mogę nauczyć konia, jak ma dobrze kłusować.
ch2

Dlaczego jedna z najlepszych amazonek na świecie nie poszukuje koni z olśniewająco efektownymi chodami?
– Znacznie bardziej interesuje mnie jezdność i podatność na trening, bo na ich bazie mogę stworzyć prawdziwą ekspresję. To jest coś, czego młode, „pajacujące” ruchem i zdobywające laury w konkursach dla młodzieży konie wcale automatycznie mieć nie muszą.
– Właściwie to nienawidzę konkursów dla młodych koni – mówi Charlotte – nienawidzę ich, bo sędziowie chcą w takich konkursach widzieć konie z ogromnym ruchem, zakładające sobie nogi za uszy. Moim zdaniem to nie jest prawidłowe. Ocenia się pierwsze wrażenie – sędziowie patrzą na efektowność, na spektakularność, bo to mogą zobaczyć. Nie ocenia się charakteru konia, jego zdolności do nauki, plastyczności w treningu. Sędziowie chcą zobaczyć jak największy stęp, jak największy kłus i jak największy galop.
Zdaniem Charlotte sukcesy w w konkursach dla młodych koni nie mają większego znaczenia, bo przeważnie promują nie te konie, które osiągają z czasem rzeczywiste sukcesy.
– Większa część moich koni, które wyszkoliłam do poziomu Grand Prix w konkursach dla młodych koni robiła wyniki iście śmietnikowe. Miałam sporo satysfakcji pokazując z sukcesami na międzynarodowych zawodach GP konie, które wcześniej były oceniane przez sędziów jako „niewystarczająco” dobre.
Charlotte sama unika konkursów dla młodych koni – jeśli zdarzy jej się takiż pojechać, to tylko wyłącznie w celu obycie wierzchowca z nowym otoczeniem.

ch3Podobnie rodowód konia nie jest czymś, co dla Charlotte ma większe znaczenie. Chociaż sama czuje się nieco uprzedzona do koni holenderskich, które uważa za szczególnie ostre, gwałtowne i gorące, to w ocenie konia nigdy nie analizuje jego pochodzenia.
– Konie najróżniejszych gabarytów i eksterierów mogą pracować ujeżdżeniowo – to nie ma większego znaczenia.

Za to, poszukując młodego konia, który mógłby być prospektem na konia GP, Charlotte zawsze ocenia jego równowagę.
– Naprawdę utalentowany koń potrafi zrobić dwie rzeczy. Usiąść (na zadzie) – przykładem pracy, która tą umiejętność wykorzysta, jest piaf oraz piruety. Koń musi również umieć się pchnąć (odbić) – czego potrzebuje w dodaniach oraz pasażu. Koń, który potrafi robić obydwie te rzeczy, to raczej bardzo rzadki okaz do znalezienia. Jeśli dodamy do tego dobry temperament, jezdność i łatwość pracy – to już jest prawie jak szukanie igły w stogu siana.

Charlotte zdradza również, jak w takich poszukiwaniach utrzymać realny i zdroworozsądkowy budżet.
– Wszystkie moje konie kupuję w wieku od źrebaka do dwulatka. Wtedy są najtańsze.
Jak się okazuje, zarówno Charlotte, jak i jej mentor i trener Carl Hester nie są skłonni do wydawania bajońskich sum na konie (Valegro nie był wyjątkiem – pisałam o nim w raporcie z wizyty w Holandii).
– Nasz budżet oscyluje w granicach 10-15 tysięcy funtów (to około 55-80 tysięcy złotych). Większość ludzi sądzi, że ja i Carl wydajemy miliony funtów na konie. To nie jest prawda. Większość naszych koni była naprawdę tania, taką mamy zasadę. Taki na przykład Nip Tuck kosztował ok. 2500 € jako źrebię.
(OK… na nasze polskie realia 10 tysięcy złotych wydane na odsadka, czy 80 tysięcy za konia dwuletniego, to wcale nie są takie skromne budżety…)
ch4 ch5

Początki pracy z koniem

– Sama staram się zajeżdżać młode konie, o ile nie są zbyt szalone. Naprawdę lubię to robić. Niektórzy uważają mnie za wariatkę, ale po prostu uwielbiam cały proces nauki od podstaw i tworzenie fundamentów, na których później wyrośnie koń ujeżdżeniowy.
Zaczynamy zajeżdżać młodziki pod koniec ich trzeciego roku życia. Dużo lonżujemy na dłuższym wypięciu, przewieszamy się przez nie, a w końcu ich dosiadamy. Kiedy już przyjmują jeźdźca, zaczynamy pracę od odrobiny stępa i kłusa pod siodłem. Potem mają kilka miesiecy wolnego i wracają do pracy po przerwie. Najważniejsza przy zajeżdżaniu jest cierpliwość.
Wprawdzie czterolatki mieszkają już w stajni treningowej, ale nadal nie mają narzuconej żadnej rutyny szkolenia.
– To wciąż jest bardziej zabawa. Naprawdę nie robimy zbyt wiele z końmi czteroletnimi.
Młode konie Charlotte pracują cztery razy w tygodniu: w poniedziałki, wtorki, czwartki i piątki. Wszystkie konie, niezależnie od wieku i poziomu wyszkolenia, w środy i soboty spacerują sobie w teren, a w niedzielę mają całkowicie wolny dzień. Konie Charlotte cieszą się również możliwością spędzania znacznej ilości czasu na dworze, na padokach. Młodzież cieszy się nieróbstwem na pastwiskach, a pozostałe konie codziennie korzystają z wybiegów. Zasada jest taka, że im koń bardziej gorący i bardziej szalony, tym więcej czasu spędza poza stajnią. Niektóre z tych najbardziej elektrycznych (jak chociażby Nip Tuck) jako czterolatki na przykład mieszkały wyłącznie na dworze.

Britain's Olympic, world and European champions Charlotte Dujardin, celebrated today in the city that never sleeps after successfully defending her Reem Acra FEI World Cup Dressage title at the Final in Las Vegas (USA) 18 April 2015.. Credit: FEI/Arnd Bronkhorst/Pool Pic Disclaimer: Free of charge for editorial use. For further information, contact Ruth Grundy +41 78 750 61 45, ruth.grundy@fei.org

Britain’s Olympic, world and European champions Charlotte Dujardin, celebrated today in the city that never sleeps after successfully defending her Reem Acra FEI World Cup Dressage title at the Final in Las Vegas (USA) 18 April 2015.. Credit: FEI/Arnd Bronkhorst/Pool Pic Disclaimer: Free of charge for editorial use. For further information, contact Ruth Grundy +41 78 750 61 45, ruth.grundy@fei.org

Początkowe 15-20 minut każdej sesji treningowej to stęp w terenie na luźnej wodze, kolejne 15 minut jest poświęcone rozluźnieniu i rozciąganiu. Faza pracy nigdy nie przekracza 40 minut. Konie chodzą do karuzeli, wychodzą na padoki często dwa razy dziennie i są dodatkowo prowadzane w ręku.
– Najważniejszym dla zdrowia stawów jest jest utrzymywanie ich w ruchu. To klucz do tego, żeby koń długo pozostał zdrowy.

– Wierzę w to, że każdy koń może zostać wytrenowany do poziomu Grand Prix i może dawać z siebie na tym poziomie to, co ma najlepsze. Nie ma znaczenia, czy będzie następnym Valegro. Do nas należy praca nad rozwojem konia. Wytrenować konia do poziomu Grand Prix samodzielnie – a po o prostu takiego gotowego konia kupować – to jest największe jeździeckie osiągnięcie. Własna praca, jazda, trenowanie konia – jest to o wiele większy zaszczyt, niż dosiadanie zakupionego od profesjonalisty doskonale wyszkolonego konia-samograja.

Tłumaczenie za źródłem: psdressage.com, zdjęcia pochodzą ze strony http://www.charlottedujardin.co.uk

Charlotte Dujardin o młodych koniach, część II: praca z 4, 5 i 6-latkami

$
0
0

Jeśli poprzedni materiał był złotem, to ten jest czystą platyną – poniżej wskazówki do pracy z młodymi końmi od Charlotte Dujardin.

ch6_Nadrzędnym celem pracy z młodym koniem jest stworzenie solidnych podstaw poprzez krótkie, przeprowadzane w pozytywnej atmosferze sesje treningowe, w których stawiamy przed wierzchowcem konkretne i czytelne cele.
– Praca z młodym koniem jest jak wylewanie fundamentów, na których później postawimy dom – mówi Charlotte. – Kiedy nie mamy odpowiednio trwałych, solidnych i wytrzymałych fundamentów, nie stanie na nich żaden budynek. Dokładnie tak samo działa ta zasada u koni. Jeśli nie ma podstaw lub nie zostaną ono prawidłowo przepracowane, wszystko to całkowicie zablokuje możliwość szkolenia na kolejnych poziomach. Jeśli próbujesz maskować lub ukrywać problemy, one i tak wszystkie wyjdą w pewnym momencie na wierzch.
Charlotte podkreśliła, że chce, żeby jej młode konie były przede wszystkim szczęśliwe i cieszyły się ruchem naprzód. Dlatego trening i wszystkie stawiane zadania muszą być absolutnie rzetelne wobec konia.
– Nie chcę, żeby moje konie były spięte lub bały się. Jedyna rzecz, której tak naprawdę wymagam, to reakcje. Trening jest absolutnie czarno-biały. Jeśli dotknę konia łydką, to on ma iść naprzód, jeśli zrobię półparadę – ma się zatrzymać.
Jeżdżąc młodego konia Dujardin wykonuje dosłownie setki przejść i najróżniejszych ćwiczeń, tak aby zaczął on faktycznie czekać na pojawienie się kolejnych pomocy.
Wprowadzając jako nowe chody boczne – czy to ustępowania, czy ciągi – Charlotte ułatwia koniowi pracę, korzystając z linii ćwiartkowych.
– Poruszanie się równolegle do śladu jest dla konia trudnym zadaniem. Bywa, że konie zaczynają się blokować lub obciążają przód. Na pracy z linii ćwiartkowych, kiedy do pokonania jest tylko krótki odcinek jest im znacznie łatwiej znaleźć naturalną równowagę i fazę zawieszenia w ruchu.

ch5

Są pewne zadania, które w kontekście pracy z młodym koniem Charlotte oznacza wielkim „NIE”. Do nich należy na przykład zebrany stęp.
– W tym wieku konie nie są w stanie tak naprawdę skrócić się i zaoferować zebrania. Jeżdżę zatem stępem swobodnym i pośrednim, który skracam do roboczego, bardzo szybko robiąc z niego zakłusowanie. Dzięki temu tak naprawdę nie zdążę „wtrącić się” w naturalny stęp konia i nie zmieniam jego rytmu. Dopiero, kiedy koń jest wystarczająco silny, proszę o zebranie w stępie.
Charlotte unika również jeżdżenia pełnym siadem, dopóki koń nie wzmocni się wystarczająco.
– Jest dla mnie ważne, aby koń był tak luźny grzbietem, jak tylko to możliwe. Chcę również, żeby nie tylko szedł naprzód, ale i myślał naprzód. Jeśli usiądę na jego grzbiecie, to zamykam konia i mogę sprawić, że zacznie odczuwać zmęczenie – a dążę do tego, żeby moje konie były atletyczne, luźne, elastyczne i czuły się szczęśliwe.
Charlotte wyjaśnia, że kłus anglezowany sprawdza się doskonale nawet w przypadku starszych i bardziej zaawansowanych koni przy pracy nad chodami bocznymi. Pomaga koniom rozluźnić się i ułatwia uniesienie grzbietu. A skoro ujeżdżenie w powszechnej opinii jest utożsamiane z nieustannym wożeniem się pełnym siadem, to mamy już naprawdę dobry powód, żeby dać temu twierdzeniu odpór 😉
– Nie ma nic gorszego, kiedy jeździec trenujący ujeżdżenie jest przekonany, że powinien jeździć ćwiczebnym kłusem. Przeważnie wtedy siedzi na koniu, odbija się od niego skacząc po całym siodle, a koń jest przeraźliwie spięty grzbietem. W takiej sytuacji jeździec robi sobie przeważnie dłuższe strzemiona, żeby lepiej i głębiej usiąść i móc „przykleić się” do siodła. O nie, to absolutnie nie działa w ten sposób! Aby móc wygodnie usiąść, trzeba mieć konia przepuszczalnego, luźnego, elastycznego i pozbawionego spięć.

Praca z końmi 4-letnimi

Jaka według Charlotte powinna być sylwetka 4-latka pracującego pod siodłem? Uwaga – taka, w której koń czuje się wygodnie i która jest łatwa do uzyskania. Jej sesje treningowe z końmi w tym wieku trwają maksymalnie 20-25 minut, z dużą ilość przerw na stęp i złapanie oddechu.
– Tak młode konie nie są silne fizycznie, więc sama praca pod siodłem w trzech chodach jest dla nich trudnym zadaniem.
Z młodym koniem mamy do zrobienia tak naprawdę trzy rzeczy: start, stop i sterowność. Wycofanie / zatrzymanie od ręki i ruszenie naprzód od łydki. Te reakcje to absolutne, obowiązkowe i niezmienne podstawy, z których najważniejszych jest „go!” – czyli ruch do przodu za każdym razem, kiedy pomoce jeźdźca o to poproszą. Ugruntowanie takich reakcji konia może zająć wiele sesji szkoleniowych, podczas których Charlotte często prosi jeźdźców o nieskrępowaną galopadę dookoła placu, by nauczyć ich konie „myśleć naprzód”.
Bardziej wyspecjalizowane działanie łydki, którego uczymy konia w kolejnym etapie, to zróżnicowanie tego, że dwie łydki znaczą „idź! rusz naprzód!”, a jedna łydka oznacza „przesuń się lub odsuń się”. Jednak jedyne chody boczne, jakie Charlotte praktykuje z czteroletnimi końmi, to dziecinne ustępowania z linii ćwiartkowych z powrotem na ślad, lub proste ustępowania wzdłuż długiej ściany czworoboku.
ch1 ch2

Charlotte podkreśla, że czas jest istotnym czynnikiem w pracy z młodymi końmi. Trening przekraczający ich fizyczne możliwości, zbyt wygórowany w odniesieniu do ich kondycji działa tylko i wyłącznie destrukcyjnie i jest marnotrawstwem dobrych chęci konia.
– To, czego naprawdę nie chcesz zrobić, to pracować z młodym koniem wtedy, kiedy jest on zmęczony. W takim momencie to zupełnie przestaje być nauką i szkoleniem. Musisz zatrzymać się takim poziomie, na którym praca będzie dla Twojego konia czymś bardzo łatwym. Nie chcesz go nigdy zobaczyć zlanego potem i sapiącego z wysiłku, tak jakby przed chwilą dostał naprawdę niezły wycisk. Wymagasz wyłącznie, aby poruszał się stępem, kłusem i galopem, aby rozumiał działanie łydki i działanie półparady. To wystarczy. To naprawdę jest wszystko, co powinien robić czteroletni koń.

Charlotte kończy wszystkie swoje treningi rozciągnięciem i żuciem z ręki, ale u początkujących koni najlepsze rozluźnienie i rozciągnięcie otrzymamy zawsze na koniec naszej jazdy.
– Młode konie nie rozumieją dobrze rozciągania i wydłużania sylwetki przez grzbiet i najłatwiej jest im wykonać dobre żucie z ręki jako ostatnie ćwiczenie podczas pracy.

Praca z końmi 5-letnimi

ch3– Konia z tym wieku zaczynam jeździć trochę wyżej ustawionego i trochę bardziej „na” wędzidło. Będę również robić jeszcze trochę więcej przejść, dłuższe odcinki ustępowań, a jeśli będzie gotowy do tego, zacznę również odrobinę trawersu. Jeśli koń będzie miał z tym trudności, zadowolę się „spychaniem” zadu ze ściany.
Kiedy wprowadzamy ciągi, Charlotte zaleca jeżdżenie ich z linii środkowej na ślad, bo konie zawsze „chcą” znaleźć się przy bandzie, ponieważ wzdłuż ogrodzenia (szranek, bandy, wytyczonej linii ogrodzenia) najłatwiej im się poruszać. Na tym etapie można po troszeczku prosić o delikatne momenty zawieszenia w chodach, ale to wszystko wprowadzamy bardzo powoli, bardzo cierpliwie, na zasadch proszenia, próbowania i zabawy.
Charlotte podkreśla, że jeśli już zaczynamy pracować w wyraźniejszym kontakcie (bardziej równym, stabilniejszym oparciu na wędzidle) musimy utrzymać cały czas aktywną jazdę do przodu.
– Koń ma całe życie na to, żeby nauczyć się pracować w zebraniu. Teraz musisz nauczyć go pozostawać w ruchu naprzód. Jadąc aktywnie do przodu musisz wyszkolić go tak, aby był miękkim na ręku w nieco wyższym ustawieniu.
Ustabilizowanie i uczynienie „doroślejszym” kontaktu nie oznacza bynajmniej, że mamy zacząć nosić końską głowę!
– Myśl o okrągłej szyi konia, ale bez trzymania jej w takiej sylwetce. Staraj się mieć konia opartego na wodzach i miękko przychodzącego do ręki.

Praca z końmi 6-letnimi

To jest czas, w którym Charlotte Dujardin zaczyna… jeździć kłusem ćwiczebnym (!)
– Siadam pełnym siadem na moich koniach, kiedy mają 6 lat i mają wystarczająco silne plecy. Myślę, że naprawdę korzystają z tego, że moją pełną wagę zaczynają nosić dopiero w tym wieku.
Sześciolatki zaczynają się również oswajać i zapoznawać z kiełznem munsztukowym.
– Moje pierwsze jazdy na munsztuku to treningi poświęcone żuciu z ręki, jeździe do dołu i rozciąganiu. Potem dodaję po trochu spacery w teren, aż w końcu koń przyzwyczają się do tego, że trzyma w pysku dwa kiełzna. Krok po kroczku coraz więcej korzystam z munsztuka. Uważam jednak, że większość moich koni jest lepsza na zwykłym, pojedynczym kiełźnie, niż na munsztuku.

ch4

W temacie nauki lotnych zmian należy zachować dużą cierpliwość i nigdy nie karać konia za błędy.

Ani razu nie może też pojawić się u nas myśl, że koń jest wredny i nie chce czegoś zrobić. Sześciolatek to nadal zielony, niedoświadczony koń i dopiero się uczy. Nie można karać konia, jeśli zrobi spóźnioną zmianę lub nie odpowie na pomoce. Jeśli tylko wyciągasz konsekwencje wobec konia, dlatego że popełnił błąd, będzie dziesięć razy trudniej nauczyć go prawidłowych zmian, bo koń stanie się spięty i nerwowy. Przeradza się to potem w ogromny i bardzo trudny do poprawienia problem. Po prostu powtarzaj próby zmian, jakby nic się nie wydarzyło, aż do momentu, kiedy koń zrozumie, czego tak naprawdę od niego wymagasz.
Na zasadzie zabawy Charlotte sprawdza łatwość lotnych zmian już u koni pięcioletnich.
– Przekładam pomoce na przekątnej i jeśli koń zaoferuje zmianę – to świetnie, ale jeśli nie zmieni nogi – to nie ma żadnego znaczenia. Ja się tylko bawię i pokazuję koniom, że to zadanie jest łatwe, proste i wesołe i absolutnie nie jest czymś, czego należy się bać.

W wieku sześciu lat, prawidłowo trenowane konie stają się nieco bardziej fizycznie dojrzałe do pracy nad chodami zebranymi. Teraz możemy zacząć uczyć konia „sadzać się” na zadzie.

Wszystkie te wskazówki to nie są reguły!

ch0Najważniejszą wytyczną, którą kieruje się Charlotte w pracy z młodymi końmi, jest empatia. Każdego konia musimy indywidualnie ocenić, szacując nie tylko jego wiek, ale i dojrzałość psychiczną, jak i fizyczną kondycję i dopiero całościowy obraz pozwoli nam dopasować plan treningowy do wierzchowca – nigdy zaś odwrotnie!
– Niektóre młode konie bardzo długo nie mają siły, żeby się prawidłowo nieść, a kiedy prosimy je o ruch naprzód, stają się ciężkie na przodzie i gubią równowagę. To zupełnie normalne. W takim wypadku trzeba czekać, aż koń stanie się silniejszy i będzie w stanie poruszać się z lekkim przodem, bez spadania na przednie nogi i szukania pomocy/podparcia na ręce jeźdźca.

Druga bezwzględna zasada, jaką musimy zaakceptować, to fakt, że wszyscy popełniamy błędy. Pomyłki to coś, z czym po prostu trzeba się pogodzić. Są one nieodłączną częścią całościowego procesu nauki.

Trzecia złota rada jest taka, że jesteśmy odpowiedzialni za to, jaką osobowość rozwiniemy u konia. To szczególnie ważne, żeby konie miały naprawdę dobre doświadczenia związane z tym, że siedzimy na ich grzbiecie. Nie mogą bać się, czy odczuwać dyskomfortu. Muszą być pewne siebie (dlatego Charlotte poleca na przykład częstą jazdę w teren), a o pracy myśleć w ten sposób, że jest ona rodzajem zabawy. Konie ujeżdżeniowe muszą być szczęśliwe!

Tłumaczenie za źródłem: psdressage.com, zdjęcia pochodzą ze strony http://www.charlottedujardin.co.uk

Na przekór fatum

$
0
0

Nakazała mi trenerka ruszyć się wreszcie na zawody. Konie fajne, jeździectwo też się kupy trzyma i ponoć tak być nie może, żeby z tymi moimi szkapami siedziała tylko w krzakach za stodołą. Mi tam za krzakami dobrze 😉 Ale mam dwa sześciolatki i faktycznie to wstyd, żeby takie stare pryki nigdzie nie ruszały się ze stajni. Na pewno obydwu im się to przyda, a sporo nowych doświadczeń zadziała jako uniwersalne panaceum zarówno na gorącą głowę Suchara, jak i przerażenie światem Alpiego. Czyli w sumie nie chcę, alb muszę 😉
W dodatku to zawsze, ale to nieodowoływalnie zawsze, kiedy podejmę decyzję o ruszeniu się z domu, to musi się wydarzyć coś, co pokrzyżuje plany. A to koń się ukrzywdzi i musi mieć wolne (im ciekawszy wyjazd, tym dłuższe L4), a to przyczepa na ostatnią chwilę okazuje się mieć niesprawne światła, koń gubi podkowę, a to przydarzy mi się jakiś finansowy dopust boży i zwyczajnie trzeba oszczędzać. Zawsze-zawsze-zawsze. Bez wyjątku.
Mam tremę.

No nic, decyzja podjęta. Żeby to wszystko było takie proste – pakujesz konia w przyczepę i jedziesz. Ale cóż począć – powoli jak żółw ociężale, ruszyła maszyna przygotowań ospale…

IMG_0873

1. Krok pierwszy, to rejestracja koni w PZHK.
Konie mają paszporty niemieckie, ale to nie wystarczy, żeby zarejestrować się w PZJ czy związku okręgowym. Pierwsza wizyta to związek hodowców koni. Jak się okazuje, konia zza granicy trzeba opisać (sic!). Nic tam, że każdy ma już z paszporcie pełną identyfikację i opis graficzny, zatwierdzony przez inspektora ze związku hanowerskiego lub oldenburskiego. Najwyraźniej owi fachowcy swoją robotę wykonali mało profesjonalnie, bo oto całą tę zabawę trzeba powtórzyć. I oczywiście za powtórkę zapłacić 😎 Kosztuje mnie to za dwa konie bagatelka koło 400 złotych…
Jeśli ktokolwiek jest mi stanie wyłuszczyć racjonalność dublowania opisu – stawiam mu worek meszu. Poważnie!
Dalej również nie jest prosto – oto mam okazać umowę kupna-sprzedaży konia. Ja jestem paskudna i nie bardzo mam chęć, żeby ktokolwiek postronny zaglądał mi tak naprawdę prawie do portfela. A już w ogóle mnie zaperzyło mnie dogłębnie, kiedy na moje zapytanie, cóż przyjdzie z okazywania umowy, jeśli mam ją w języku niemieckim – usłyszałam odpowiedź, że w zasadzie to najlepiej powinnam taką umowę przetłumaczyć ❗ O niedoczekanie! Po wielu konsultacjach zamiast umów czy tłumaczeń przygotowuję oświadczenie o własności konia, w którym pod groźbą odpowiedzialności karnej deklaruję, iż rzeczony koniowaty jest mój. Uff.
Ale to jeszcze nie koniec niespodzianek 😉 Okazuje się, że imię konia wpisane do paszportu ołówkiem czy długopisem nie uchodzi i zastąpić je trzeba bezwzględnie drukowaną naklejeczką. Identycznych naklejeczek używamy w firmie, żeby ręcznie nie adresować większej ilości listów. Koszt takiej etykietki waha się w granicach kilku groszy. Za to samo, ale o dumnej nazwie „wklejki do paszportu” uiszczam opłatę 60 złotych. Ciekawe, czy gdybym sama taką wkleiła, to też by działało? 😉

6yo_Biuro Związku jest czynne do godziny 15:00 😎 i mieści się drobne 35 km od mojego miejsca zamieszkania. Ale co tam, zachciało ci się człowieku mieć konie, to na pewno nie masz żadnej pracy tudzież innych obowiązków na głowie i możesz zarezerwować sobie jeden dzień na wyprawę z drużyną po pierścień, tfu – po paszporty.

Pędzę zatem w korkach, załatwiam formalności równocześnie ciesząc się, że mam już wszystko za sobą. I wspominając też z nostalgią to, jak kiedyś rejestrowałam Zombiego w niemieckim związku jeździeckim, bo za 3 i 4-latka zaliczył on kilka dziecięcych czworoboków. Wystarczyło wysłanie faksem do biura zlecenia „Proszę o zarejestrowanie konia (tu numer paszportu) pod imieniem takim a takim.” Rejestracji dokonano od ręki, a w przeciągu tygodnia otrzymałam listownie fakturę. Dziwny ci Niemcy jacyś…

2. Przekopuję w panice pół domu w poszukiwaniu plakietki z mojej zdanej przed laty (dawno i nieprawda) odznaki. O rany, od tego czasu przeprowadzałam się dwa razy, a co, jeśli mi ta dokumentacja przepadła? :( Plasticzek muszę okazać, żeby się zarejestrować jako zawodnik, bo przecież komputerowa baza danych, w której każdy delikwent ma przypisane odpowiednie rubryki, to byłaby zbędna fanaberia w kontekście machania zaświadczeniami, poświadczeniami, certyfikatami, najrozmaitszą papierkologią…
O, jednak jest! Formatka wielkości kredytowej karty odnajduje się pomiędzy rodowodami moich leniwych kotów. Uff…

3. Teraz badania. W tej kwestii mamy dwie skrajne opcje. Albo badania zaoczne (kosztują koło 50 złotych i są wystawiane bez obecności badanego zawodnika), albo bardzo prawdziwe badania rozłożone na dwie wizyty, pełną morfologię krwi, ekg, cuda wianki, konieczność dojazdu do lecznicy rano na czczo (po raz kolejny zwalniaj się z pracy amatorze jeździectwa) w cenie 230 złotych. Plus VAT.
Wybieram wersję pośrednią…

IMG_9583

5. Robię pełen research zawodów blisko i daleko, wybierając miejsce, gdzie będzie optymalne podłoże, przyjazny debiutantom czworobok (jedne z popularniejszych w mazowieckim zawodów mają dobre 5 metrów od areny dymiącą i śmierdzącą kolorową budę ze smażonymi kiełbasami… O ile Suchy zapewne wykorzystałby okazję, stanął w kolejce i zamówił sobie szaszłyka, to Alpi na sam widok straciłby wszystkie dziewięć żyć) i sensowne warunki postojowe (może jestem jakaś dziwna, ale naprawdę fair jest na przykład móc zamyć spoconego konia po przejeździe). OK – mamy kandydata spełniającego wszystkie warunki, czyli KS Bobrowy Staw.

4. Ustalam z kowalem, że kujemy Susziego na cztery łapy. Jednak wyjazdy, rozładunek i załadunek na rozmaitym podłożu, kamienie i betony po drodze – jednak lepiej dodatkowo mu zabezpieczyć pazurki. Kolejne 350 zł wydane (ehymm, czy jest na sali jakiś sponsor?) 😆

5. Nauczona doświadczeniem wyciągam wcześniej przyczepę, sprawdzam światła, hamulce, uwiązy, siatki na siano, kupozbieraczki etc. Robię przegląd wiaderek, ochraniaczy transportowych, kantarów, ogonków i co tam się może jeszcze przydać.

5. W-MZJ czy PZJ? Mnie by wystarczył ten pierwszy, ale może nie blokować sobie opcji pojechania jakichś fajnych zawodów, jeśli chłopaki się dobrze spiszą? Wybieram PZJ, kompletuję kolejną papierkologię (chcę jednak zrzeszyć się w klubie sportowym, bo zawsze koszty są mniejsze), pięczęci i podpisy prezesów, znów wybieram nieco wolniejszy od pracy dzień, wsiadam w samochód, a równocześnie zapinając pasy rzucam okiem na skrzynkę pocztową w komórce, bo właśnie w temacie zawodów przyszedł mail od organizatora. Czytam go raz. Czytam go drugi raz. Czytam trzeci.

I wiecie co?

Zawody odwołali.

Leniwa niedziela i rewia mody ;)

$
0
0

Skoro nie szykujemy sę na wyjazdy, to można odpuścić co nieco rygorowi treningowemu i pozwolić sobie na leniwą niedzielę z końską rewią mody 😉 Udało mi się zapakować Sucharka w trzy outfity – jeden na ładnie i elegancko, a dwa na wesoło i niezbyt w naszym stylu – czego już naprawdę biedak nie mógł znieść i musieliśmy sobie pojechać w stronę zachodzącego słońca, bo stanie w miejscu pod obiektywem to taka nuuuuda i biedny koń wolałby się chyba własnokopytnie na różowo przemalować, byle tylko nie kwitnąć bezczynnie w miejscu 👿
Na pierwszy ogień poszedł jeden z moich ulubionych zestawów na kasztana:

Czaprak B Vertigo Lexington + owijki Kingsland

Ten model czapraka naprawdę obecnie robi za numer jeden wśród moich najlepszych szmat. Granatowy czapraczek B Vertigo pokazywałam już na Alpim, ale mam też dwa przepiękne białe czapraki tej firmy na specjalne okazje, wykończone czarną lub granatową lamówką. Wyglądają rewelacyjnie zarówno z białymi, jak i ciemnymi owijkami, kapitalnie układają się pod siodłem (bez zmarszczek za tybinką, których nie znoszę), a poza tym świetnie znoszą pranie. Szkoda, że tegoroczna wiosenna kolekcja B Vertigo nie trafiła zupełnie w moje gusta (chociaż nie powiem, pomarańczowy czaprak mam już w wirtualnym koszyku, wystarczy kliknąć…), ale będę bacznie obserwować, co ciekawego ten producent przygotuje na jesień i kolejną wiosnę 😉IMG_9661
IMG_9649Owijki Kingsland Arianna upolowane wyłącznie dzięki wyprzedaży – zdecydowanie nie moja półka cenowa 😉 Polar jest bardzo dobrej jakości, chociaż same bandaże wypadają długie i pewnie będą wymagały przycięcia. Odrobinę zbyt grube i szalikowe jak na moje gusta – nie lubię za bardzo, kiedy na końską nogę nawija się taką warstwową bułę. Narzekać nie zamierzam, ale na cienkie czy drobne nóżki średnio polecam. Na plus trzeba policzyć estetykę wykończenia – bardzo ładny herb przeszyty srebrzystą nicią świetnie pasuje do srebrnych wykończeń czapraka.
IMG_9713
I kilka detali – połyskujące srebrne herby oraz elegancka biza z czterech sznurów w czapraku:
IMG_9744 IMG_9744_ IMG_9753

Eskadron Brillant + owijki smaragd green

Nie przepadam za tym niemieckim producentem i sądzę, że zakupiony w tym roku żółty komplecik może być moim ostatnim. Oczekuję niestety, że końska szmata będzie prezentować się bez zarzutu nie tylko przed pierwszym praniem (a prać lubię często, ot taki kaprys). Eskadronowe owijki są średnio elastyczne, szybko się mechacą i zbierają kłaczki fizeliny czy drobne źdźbła siana (zawsze przed zwijaniem muszę je oczyścić szczotką). W czaprakach po praniu marszczą się sznurki i bizy, przez co szmatka nie układa się już tak optymalnie pod siodłem. Brillanty sa jeszcze nawet żywotne, ale w siodlarni mam całą gamę rozmaitych big square’ów, cottonów, prawie nowych polopadów – które wyglądają na bardzo zmęczone życiem :( Moje tyrane od roku na wielu koniach Horze wyglądają przy nich na funkiel-nówki. Przykre.
Zielony kolor smaragd green naprawdę trudno uchwycić na zdjęciu. Przeważnie wychodzi seledynowy, a to jest faktycznie taka dorosła lodowa sałatka 😉 Koniom w seledynkach mówię zdecydowanie nie – wyglądają jakby się wybierały na salę operacyjną, a nie trening 😉
Szuszi w sałatce prezentuje się jednak przy lekkim, rozproszonym słońcu całkiem apetycznie:
IMG_9828 IMG_9836
A tak wygląda przy lekkim cieniu:
IMG_9758 IMG_9826

Anky burnt orange pad + owijki

Ten komplet ma dobre sześć lat i nadal świetnie się trzyma 😉 Zdecydowanie zbyt wściekły, żeby mi się podobał na co dzień, ale wrzucam go na konia, kiedy mam ochotę na płonącego kasztana 😉 Mam też przeczucie, że będzie prezentował się fantastycznie na kudłatym Hendrixie. Przeleży sobie póki co w szafie, o jeść nie woła, a Sucharka zdobi tak:
IMG_9882
Suszi znudzony pozowaniem się zbiesił i kategorycznie zażądał przerwania nudy i zajęcia się czymś sensownym i kreatywnym, to znaczy przemieszaniem się. Modelką to on nie zostanie! 😡 Musieliśmy pożegnać fotografa i pojechać.
IMG_0021

A tak poza tym mogę jeszcze dodać, że Suchar ostatnio naprawdę ostro przegina palnik. Jego ambicje rosną równo z jego wiekiem. Ostatnio odkrył w sobie kłusy godne Totilasa i się w nich zakochał. Zachowuje się jak mały chłopiec, któremu Święty Mikołaj podarował zdalnie sterowaną wyścigówkę. Najchętniej w ogóle by się z nową zabawką nie rozstawał! Tyle, że to jeszcze nie czas na takie chody i jako zła ciocia staram się, żeby Susz zamiast afektować się samochodzikami głowę raczej sobie zaprzątał tabliczką mnożenia, czyli jakimiś prostymi i nudnymi ćwiczeniami, jak przejścia 😈 Ten koń naprawdę nie jest ani przeciętny, ani normalny. Kto to widział, żeby jeździec zamiast starać się jak najbardziej uruchomić wierzchowca miał ogromną zagwozdkę w kwestii tego, jak tę maszynę wyłączyć i przestawić na wolniejsze obroty? Hmm…
IMG_6534_

Pierwszy teren Alpiego

$
0
0

Doczekaliśmy się! Rok temu Alpi dopiero po raz pierwszy poczuł na grzbiecie jeźdźca, ale wcześniej nie miał szans na terenowe wycieczki. Małe i kruche różowe kopytka były zbyt delikatne na kamienie, korzenie i twardsze leśne ścieżki. Dodatkowo wysoki stopień Alpowego przerażenia światem spowodowałby, że terenowa eskapada zamiast przyjemnością byłaby wyłącznie stresem. Teraz Alpi wciąż się jeszcze wszystkim przejmuje, ale na tyle darzy mnie zaufaniem, że może spróbować przynajmniej trochę odpuścić napięcie i starać się korzystać z życia. Tak więc do kompletu drugi, doświadczony koń, piękna pogoda i ruszyliśmy 😉 Ehh, ujeżdzeniowcy w terenie:IMG_1699Ale żeby nie było, że nudzimy się tylko pracą – teren był zaplanowany dla zacieszu i dla galopów, a zabawa w pas de deux wywoływała raczej sporo śmiechu, chociaż muszę przyznać, że koniom naprawdę podobało się nowe uczucie, kiedy to kolega galopuje lub kłusuje u boku:
IMG_1906_Alpi bardzo wszystko przeżywał, dmuchał nosem całą drogę i tak naprawdę nieśmiało zaczął rozpinać się dopiero w połowie terenu, na pięknej wielkiej łące z krosowym torem. Pięknie się prezentował, a trochę więcej ekscytacji ułatwiło mu naprawdę nieźle posadzony na zadzie galop:
IMG_1157 IMG_1618Pilnowalam tylko ruchu naprzód i pozwalałam mu popajacować w dość paradnych kłusach. Metoda na jego spięcie to cierpliwie i spokojnie robić swoje, w ogóle nie przejmując się tym, czym się przejmuje koń. Nie zawsze jest to łatwe (i czasem wymaga szybkiego zabierania się razem z Alpem hahah), ale zawsze działa.
IMG_1264 IMG_1267 IMG_1022 IMG_1053
Atari się bardzo stara, jest cały czas pod kontrolą i chociaż z ziemi niewiele albo zgoła nic po nim nie widać, to w środku jest jeszcze bardzo niepewny siebie i bardzo, bardzo struchlały. Już sam dojazd na plac mocno naruszył jego status quo. Nie tylko musiał wyjść w taki wielki, nieznany świat, to jeszcze w tym świecie objawiły się same upiory: kałuże (które, jak się biedny koń do nich zdecyduje zbliżyć, odbijają ruszające się krzaki i jasne niebo – a skoro coś się rusza, to jest na pewno żywe, czyli tym bardziej straszne), kupy kolorowego śmiecia (niestety foliowe torby, stosy plastikowych butelek PET, gruz i stara łazienkowa ceramika…), kwiat młodzieży na motorach (dobre i to, że ów kwiat młodzieży konie całkowicie zignorował, a nie próbował ich specjalnie czy dla żartu wypłoszyć), albo też w końcu leżące z głupia frant na środku ścieżki cebule… Skąd cebule w lesie? 0_o No cóż, nawet później się wyjaśniło.
Alpi w tym strasznym świecie, w środku w głębi duszy czuje się nieustannie tak:
IMG_1505
Jak bardzo małe, bardzo struchlałe i bardzo przerażone zwierzątko, które się boi drgnąć. Tym bardziej jeździec musi całym swoim ciałem dać koniowi zrozumieć, że nie ma żadnych powodów do strachu, a wszystkie próby odskakiwania, wypłoszenia się neutralizować uśmiechem, gadaniem do konia i dziarską jazdą naprzód, która tak przypadkiem odbywa się coraz bliżej strasznych miejsc. Alpi powolutku decyduje się mi zaufać, rozpina się i odpuszcza… i jest już mój :)
IMG_1958Dostaję pod rękę, łydkę i siedzenie konia pluszowego jak mały kotek i miękkiego jak aksamit. Wykorzystuję te dobre momenty na kawałek rewelacyjnego, posadzonego na zadzie galopu, z którego obydwoje mamy dużą przyjemność (ja tylko siedzę, gadam, chwalę i uśmiecham się jak kretyn, a Atari daje się zacnie unieść swoim tylnym nóżkom – oj, chyba jesteśmy już na dobrej drodze, żeby nauczyć się kapitalnego roboczego galopu):
IMG_1937 IMG_1938 IMG_2057_Za dobrą pracę zawsze należy się nagroda, więc wybieram bezpieczną, długą prostą i pozwalam Alpikowi popuścić wodze wyobraźni 😉 Trochę przyspieszenia to on nawet ma, nie powiem – chociaż Skwarka folbluta by pewnie nie dogonił 😎 Ale w locie ziemi nie tyka!
IMG_2111 IMG_2121 IMG_2137Chwila rozjeżdżenia do dołu i fajrant, wracamy sobie stępem do stajni. Jakoś kałuże wydają się być mniej już straszne 😉 Za to w pewnym momencie w jedną z leśnych dróżek skręca za nami terkoczący traktor… ciągnący wielką przyczepę pełną podskakujących na wertepach cebuli. To stąd wysyp tego warzywka w kampinoskim rezerwacie – najwyraźniej kierowca rolniczego pojazdu skraca sobie taką trasą drogę do wsi. Alpi po terenowych wrażeniach nie zaszczyca ani ciągnika, ani nawet cebuli najmniejszym spojrzeniem 😆 Zjeżdżamy na pobocze i przepuszczamy cebulowy pojazd grozy przodem, żeby móc zająć dwoma końmi całą szerokość leśnego duktu stępując na długiej wodzy. Wreszcie trochę luzu.

No to chyba nie było tak źle, co Alpi? Za dwa dni powtórka :)
IMG_1664

Stiefel lizawka bardzo ziołowa, a kasztany bardzo oszalały

$
0
0

Moje konie nauczyły się szybko – za szybko – rozprawiać z lizawkami Likita (bo Likity są mięciutkie, łatwo się je rozgryza i wchłania cały przysmak w kawałkach jak marchewkę), więc od czasu do czasu testuję różne inne ciekawe łakocie. Tym razem mój wybór padł na lizawkę Stiefel Kräuterlix, która, mimo, że mocno cukrowa, ma dość ciekawy skład, bo zawiera bardzo bogatą mieszankę ziół takich jak pokrzywa, prawoślaz lekarski, nasiona włoskiego kopru, tymianek, korzeń lukrecji, babka lancetowata, kwiaty czarnego bzu, sosnowe igły (no, no…), anyżek, strąki nasion chlebka świętojańskiego, islandzki mech (gratka dla renifera) oraz liście szałwii. Tak się to cudo prezentuje na zdjęciu producenta:
krauterlix
Zamówiliśmy zatem sztukę i skrupulatnie ją przetestujemy, a liczę na to, że lizawka okaże się smaczna, bo nowy specjał chciałabym sprezentować przede wszystkim Suchemu, a ten jest umiarkowanie łasy na frykasy 😉

Stiefel Kräuterlix lizawka ziołowa dla koni

Po rozpakowaniu torebki ukazuje się naszym oczom zgrabny bloczek o bardzo delikatnym zapachu. Dosyć zwarty i solidny (na pewno nie tak kruchy jak Likity, czy prasowane lizawki solne, raczej coś bardziej jak sól himalajska). Powierzchnia lizawki jest nieco lepiąca i bardzo, bardzo gładka.
IMG_2224
We wnętrzu widoczne są bardzo różnorodne zioła, nasiona, łuski, a wszystkich jest ich faktycznie sporo i stanowią znaczną część składu lizawki (no właśnie, zawsze rozbrajają mnie produkty typu: cukierki jabłkowe – gdzie zawartość jabłek to 0,01%).
Produkt wygląda naprawdę… smakowicie. Kojarzy mi się trochę z ręcznie wytwarzanymi odpustowymi lizakami 😉
No dobra, raz kozie śmierć! 😉 Czy Wy również próbujecie końskie przysmaki lub suplementy?
Bo nie będę ukrywać, że mi się zdarza 😆
IMG_2231Smaczna! Naprawdę smaczna 😀 Słodka, ale nie przesadnie (do ulepu jej daleko) i z lekką ziołową nutą. Tak po prawdzie to mogłabym chętnie zajadać takie ziołowe cukierki 😉 Aż ślinka cieknie. Zobaczmy w takim razie, co na Kräuterlixa powiedzą kopytni testerzy. Pierwszego częstuję Sucharka:
IMG_2303
Ozór rusza w ruch bez chwili zawahania. Ślinianki pracują i lizawka momentalnie robi się mokra, co tylko zwiększa jej słodycz i jeszcze bardziej zachęca do wylizywania. Suchar liże i węszy, najwyraźniej zapach też mu się podoba. Dość, że Suszi oderwany na chwilę od lizawki, którą chcę również zaprezentować w sąsiednim boksie, demonstruje od razu szeroki oraz iście hollywoodzki uśmiech:
IMG_2327
Sprawdzam Alpiego, który jak każdy dzieciak na słodkości jest łasy. Głowa oderwana od siana i paszcza nakleja się na lizawkę w mgnieniu oka. O ile Suchy uznał, że lizawka jest bardzo dobra i warta zainteresowania, to Alpi się chyba zwyczajnie zakochał. Mógłby się w ogóle nie odrywać od pysznego, ziołowego torciku. No cóż bratku, czy się na zupełnie swoją lizawkę doczekasz, to dopiero wcześniej muszę sprawdzić. Kräuterlix to głównie glukoza i cukier. Nie są to rzeczy służące kopytkom, a na te u Alpa trzeba mieć baczną uwagę. Sprawdzimy po prostu, na ile taka lizawka wystarcza, bo jedna to całe 740 gramów cukru. Brzmi to może dość strasznie, ale z drugiej strony koń wypasany na świeżej trawie taką samą ilość cukru zjada w ciągu pięciu zaledwie godzin. O ile zatem lizawka nie będzie znikała w oczach, to nie będzie groźna nawet dla delikatnego kopytowo konika.
IMG_2339
Bo to, że lizawka naprawdę przypadła do gustu nie budzi najmniejszych wątpliwości. Wieszam ją u Suchara w boksie… i za chwilę mam taki obrazek:
IMG_2380 IMG_2385 IMG_2388No to coś mi się widzi, że jednak dwa konie będą i tak wspólnie z przysmaku korzystać 😉 Alpi, chociaż ma znacznie utrudniony dostęp nie zamierza dać za wygraną. Robi dziubki, zwija wargi w ciup i macha językiem nie gorzej niż wygłodniały mrówkojad. Mimo, że w oku błyśnie czasem obłęd, technikę udaje mu się udoskonalić na tyle, żeby konkretnie poczęstować się cudzym podwieczorkiem. Co zresztą Suchemu nie przeszkadza zupełnie. Spożywczy pasażer na gapę jest mile widziany.
IMG_2393 IMG_2406 IMG_2410
Ale żeby taką złodziejską metodą coś podkraść, to trzeba się faktycznie sporo nagimnastykować, powyginać szyję, opuszczać głowę, co w sumie akurat jest nie tylko zdrowe, ale też oferuje sporo zajęcia. Trochę się obawiałam, że lizawka zostanie szybko pożarta, ale na szczęście nie. Wisi trzy dni, a na razie ubyło jej ok. 10% (i w sumie podjadają ją bardzo systematycznie, bo kilka razy dziennie, dwa konie). Na szczęście zniechęca do prób podgryzania – jest lepka, więc opieranie o nią zębów nie daje dobrego uczucia (zakleja paszczę) i konie nie próbują gryzienia. Kräuterlix jest za to gładka, prowokuje do wydzielania dużej ilości śliny i zlizywania słodkiego syropu z powierzchni. Nie omieszkam dać znać, na ile w sumie chłopakom starczyła.
IMG_2418 IMG_2424

Cena kilogramowej lizawki to 47 złotych. Mogłaby jednak być nieco niższa (albo lizawka ze dwa razy większa), żebym uznała ją za satysfakcjonującą. Chociaż jeśli smakołyk nie będzie zbyt szybko znikać, to co jakiś czas zdecyduję się wykosztować, żeby sprawić przyjemność rudej ekipie 😉


Najlepszy prezent na Dzień Dziecka

$
0
0

Najlepszy prezent na Dzień Dziecka to udany i inspirujący trening! 😀
Miałam akurat fuksa, bo przyjechała do nas kolejny raz Ola Szulc, a takie oko z ziemi naprawdę ułatwia zrobienie z koniem dobrej i prawdziwej pracy. Tym razem u Alpiego skupiłyśmy się na kłusie – ostatnio na topiku był galop, bo kasztanek galopować nie umiał w stopniu znacznym, ale dzięki systematycznym wykonywaniu ćwiczeń dotarliśmy nawet w tym chodzie do początków trawersów.
A kłus tym razem chyba udało nam się nieźle ogarnąć:
IMG_2783
Jak się robi dobry kłus? No cóż, niczym niezwykłym. Najeżdżaniem konia na pomoce, pilnowaniem prawidłowych reakcji na łydki i półparady, prostowaniem (tutaj Alpi ma lekką biedę, bo sam jest króciutki kłodą i ma bardzo długie nogi, łatwo jest mu gubić równowagę boczną i pływać, a iść mocno w pomoce przed siebie – trudniej). Robiliśmy zatem tysiące ustępowań i zgięć na kole, a fajnym uczuciem jest to, że Atari zaczyna się powoli w kłusach odbijać od ziemi:
IMG_2633
Na małym Alpim nigdy nie jeździ mi się źle, ale ostatnio zaczyna on już po trochu dawać uczucia naprawdę wybitne, takiego dorosłego, poukładanego konia. Apetyt rośnie w miarę jedzenia, więc chciałabym, żeby taka praca pojawiała się jak najczęściej. Ja w ogóle jestem nawiedzoną perfekcjonistką i coś, co świetnie wygląda, ale nie czuje się tego równie świetnie – w ogóle się dla mnie nie liczy.
„Świąteczny” trening jednak obfitował w dużą ilość klepania konia i spory udział gruchającej z ukontentowania Quanty:
IMG_2792 IMG_2826
A kłus? No cóż, chyba udało nam się go całkiem nieźle rozbujać 😉
IMG_2953 IMG_2951 IMG_2955 IMG_2959Alpi nie jest zbyt symetryczny i gorszą jest jego lewa strona, ale i tam coraz lepiej się wszystko układa. Szczególnie dużo pracowałam do tej pory w lewym galopie – no i mam moralniaka, bo zaczął wyglądać lepiej niż prawy 😉 No cóż, typowe… Za to cieszą mnie lewe kłusy – jeszcze trochę siły (a prawa tylna noga u konia ma najgorsze z czterech kopytek i stąd też sama musi się dopiero wzmocnić) i zacznę mieć dorosłego konia:
IMG_2508Nieodłączną częścią treningu są zawsze szybkie przejścia. Niedawno nie do zrobienia 😉 Nawet na blogu biadoliłam, ileż mnie czeka trudu nad ogarnięciem lewych zagalopowań i że wracam do pracy nad lewą stroną w stępie. Teraz takie szybkie zmiany chodów w górę i w dół są całkiem łatwe i jest to dla konia fajna zabawa, naprawdę obydwoje to lubimy. A w efekcie przejść dostaję „gratisem” 😉 faktycznie zacny galop:
IMG_2697
Jedną z zalet Alpiego jest możliwość pracy we wspaniale okrągłej sylwetce – kwintesencja kuleczkowego galopu wygląda jak poniżej. I jest to lewa strona! 😀 Puchnę z dumy.
IMG_2904 IMG_2907IMG_2733 IMG_2712No taki Dzień Dziecka to ja bym chciała mieć codziennie 😀 I tak po prawdzie z takimi fantastycznymi rudymi szkapami – mam :mrgreen:
A po dwóch bardzo dobrych dniach pracy na ujeżdżalni – dziś znowu teren 😉
IMG_2751

Mr Proper, Mr Precel ;)

$
0
0

Co tu się rozpisywać – ciemna kasztanowata maść to zdecydowanie najpiękniejsze umaszczenie u konia. Mnie zachwyca!

IMG_6078I chociaż typ Precla nie jest moim wymarzonym – zbyt mocny, zbyt nabity, taki mięsny paker, a ja jakoś tak zamiast stejków wolę… suchary 😉 – to kolega im więcej w pracy, tym bardziej łapie za oko. Charakterem też do siebie przekonuje, Precedens to taka końska wersja pluszowego misia. Łagodny, ciepły, miły, bezpieczny. W sumie chyba dotąd tylko on (i Cebula) nie zafundował mi żadnych dodatkowych atrakcji typu podbite oko (Suchy), śliwa na czole (Alpi), bezwładna ręka (Alpi) czy wielokrotnie podeptane stopy (Hendriks) 😆 Może Precel chce udowodnić, że takie nieproblemowe konie również istnieją? 😉IMG_6014 IMG_6030 IMG_6073 IMG_6101
Preclowy nauczył się galopować najszybciej z moich wszystkich kasztanów. No, poza Cebulą, bo ta galop w równowadze miała w wyposażeniu na standardzie). Za to Precel od nowości umiał zmieniać nogę. Już o tym pisałam, ale pierwszą lotną zrobiłam na pierwszej jeździe 😉 Łatwizna i czym tu się w ogóle przejmować. Ehh, jak pomyślę o tym, że Skwarek przez rok (!) nie mógł się nauczyć pojedynczej lotnej zmiany, i spóźniał zad, i ponosił, i sam nie wiedział, czy bardziej jest tym wszystkim przerażony czy podniecony… No ciężko było faktycznie wyszkolić takiego konia, to spore wyzwanie. Z Preclem jest nuda 😛
IMG_5942 IMG_6415Preclonik jest też najbardziej symetrycznym młodym koniem, jakiego kiedykolwiek zajeżdżałam – z reguły młode jedną stronę mają nawet nie tyle słabszą, co w ogóle kompletnie niedorozwiniętą i trzeba się sporo napracować, żeby raczyły tej gorszej strony używać. Więc znów przyjemnie jest mieć jakąś miłą odmianę 😉
Niestety zawsze jednak jest tak, że na błękitnym niebie pojawią się jakieś czarne chmurki…
IMG_5779 IMG_5903 IMG_6392
Te chmurki tym razem leżą po mojej stronie i są prozaiczne zgoła: czas, i kasa 😐
Niedawno przyszły do mnie w trening dwa nowe konie – z bardzo fajnymi amazonkami, które wydają się być otwarte na naukę i wcale nie tak daleko, żeby ich jeździectwo skierować w naprawdę dobrą stronę. A ja, jako że zafundowałam sobie skarbonkę bez dna w postaci budowy stajni (gdzie swoją drogą już mamy klepniętą koncepcję, teraz konstruktor i składamy całość do pozwolenia na budowę), to muszę trochę przyjemności zastąpić pracą… I długo się głowiłam, którego z chłopaków mogę chwilowo wysłać na bezrobocie. Alpiego nie tykam, bo to mój pupilek dzień w dzień dający mnóstwo uśmiechu, a Suchy się rządzi tak nietypowymi prawami, że raczej wolę nie spuszczać z niego oka. Więc padło na Precla… Wysyłam zatem koleżkę w zaufane ręce.
Zobaczymy kiedy dam radę go przywieźć z powrotem, na pewno nie wcześniej niż po wakacjach. Może do tego czasu wyjdziemy już na ostatnią prostą z budową (bo chociażby jutro w planach misja – energetyka). Ahh, gdyby tak mieć swoją stajnię już teraz!
IMG_6456 IMG_6465Jeśli mi się uda, to chciałabym w sierpniu wsadzić ekipę w koniowóz i wybrać się na tydzień-dwa w odwiedziny do tych moich zwierzaków na stancji. Odwiedzić Preclonia i… poznać Opfoka 😉 Ciekawe, czy chłopaki się zaprzyjaźnią? :) I wreszcie wtedy bym mogła w ogóle wsiąść po raz pierwszy na Hendriksa, bo znam go „pod siodłem” tylko z filmów i opowieści…
Ale póki co – właśnie, czas i finanse. Jakby ktoś miał pożyczyć maszynkę do produkowania nadmiarów jednego albo drugiego – proszę się zgłaszać w komentarzach! 😉
I chociaż dużo roboty i ciekawe treningi z wszystkimi, również nowymi końmi – za Precelkowym będę strasznie tęsknić!
IMG_6436

Paparazzi na treningu

$
0
0

Piękne konie, piękni jeźdźcy… A co się stanie, kiedy fotograf skupi się nie na rumaku, tylko na rozmowie z trenerem?

Właśnie to – o:

trzy1

To powyżej to były uczucia na Alpim, kiedy on się zaczyna obawiać, że jednak przytrafi mu się coś złego i spina i kuli się w sobie. Ale co się działo poniżej, to nie mam bladego pojęcia – najwyraźniej jest to jakiś miks boskiego olśnienia i ciężkiego bólu brzucha 😆

trzy2

A tu wrażenia, kiedy koń idzie do przodu w górę, i do przodu w dół. Plus moje wyrazy powątpiewania na temat udawania czegokolwiek w ujeżdżeniu 😉

trzy3

Oj biedny Alpi z taką mimicznie egzaltowaną pańcią na grzbiecie! 😆
IMG_2977

Alors on cavaletti danse

$
0
0

A więc tańczymy na kawaletkach! 😉 Jedna z moich ulubionych form pracy nad kondycją i poprawą siły zadu – a co najważniejsze, nie tylko moich ulubionych, ale i Alpiego też :) Rudzielec, jak tylko wprawił się dostatecznie, żeby zacząć sobie z kawaletkami dobrze radzić, pokochał je całym swoim serduszkiem. Robi się skupiony, myślący, super rytmiczny i przepięknie buja się pokonując koziołki. I oczywiście za każdym razem, kiedy z kawaletek zjeżdżam, mam lepszy, pewniejszy, bardziej otwarty i bardziej dorosły kłus. Coś fantastycznego!IMG_3345 IMG_3347 IMG_3342
IMG_3396

Najchętniej bym z tych drągów nie zjeżdżała w ogóle, ale cóż, tę „nudniejszą” pracę na rysunku czworoboku też tam gdzieś trzeba wpleść w tygodniowy plan treningu. Z kawaletek tymczasem obydwoje mamy fun – no i czasem się zastanawiam, czy w ogóle koń może jeszcze wyżej podnosić nogi:
IMG_3430 IMG_3526_Alpi bardzo długo bał się galopować bez spięcia i uwierzyć, że może sobie pozwolić na swobodę i na to, że nie jest wiecznie czujny, gotowy i non-stop wyczekujący, aż „stanie się coś strasznego”. Pierwsze, pojedyncze drążki z galopie do tego stopnia wybijały go z takiego umysłowego zawieszenia w przewidywaniu końca świata, że biedaczek zupełnie zapominał o tym, że ma nie tylko przednie, ale i tylne nogi 😆 Plus, że tych tyłów trzeba szybko używać, a nie tylko trzymać je w pogotowiu na wypadek nieuchronnej (zdaniem konia) strasznej ucieczki przed otchłanią i grozą. Przód skakał, tył galopował po płaskim. Ten objaw (nie wiem gdzie mam nogi) spotykałam już u paru młodych koni, o dziwo tych z naprawdę dużym ruchem. Stąd też nało się tym wszystkim przejmowałam i konsekwentnie robiłam swoje, jeżdżąc drągi zupełnie od niechcenia, czy to leżące na ziemi, czy uniesione trochę wyżej, zostawiając przemyślenie tematu po stronie konia. I w końcu rudzielec zaczął się coraz bardziej skupiać  na tym, co ma zrobić – po troszeczku bardziej niż nad tym, czego się ma obawiać 😉 Zaufał, otworzył się, okrył, że może pociągnąć szyją… I spodobało mu się strasznie! :)
IMG_3613 IMG_3617 IMG_3621 IMG_3600Kiedyś już pisałam, że Alpen tak ambitnie wymachuje przodami w galopie, że istnieje obawa, że wybije sobie zębiska – żeby nie być gołosłowną, wstawiam poniżej dowód. Gdyby tak konia ustawić roboczo, z nosem na wysokości połowy kłody, to naprawdę przy tak wywijających nadgarstkach mógłby zostać z niego szczerbatek 😮
IMG_3625
Kiedy po takiej gimnastyce zjeżdżam z kawaletek absolutnie świeżym, rozbujanym koniem z uruchomionymi plecami i pchającym się zadem zawsze mam od razu naprawdę świetne wszystkie chody. Przeważnie pozostaje mi objechać plac poszerzonym, super przyjemnym kłusem – i skończyć jazdę bardzo chwaląc starającego się Alpika :)
IMG_3749 IMG_3751
Każdy koń ma jakieś swoje ulubione elementy w pracy pod siodłem i naprawdę warto zakotwiczyć na nich trening. To uczucie, kiedy koń coś lubi, jest zadowolony i chętny – po prostu bezcenne. Suchar też uwielbia drągi – i galop, Cebulka kocha galopować, Precla fantastycznie relaksuje mocny i wyraźnie zawiesisty kłus. Dobry jeździec potrafi takie chęci wyłapać, wykorzystać i pokazać koniowi, że praca pod siodłem to coś naprawdę przyjemnego :)

A przy okazji – warto rzucić okiem i porównać stan obecny z Alpinusowymi początkami pracy na drążkach. Zmieniła się in plus sylwetka konia, równowaga (przód konia nie opada), kształt szyi (Alp odważył się rozciągnąć i znacznie lepiej dojść do wędzidła), zadnie nogi są takie same jak przednie nogi, a tonus mięśni znacznie mniejszy, mimo dużo wyżej postawionych drążków (czyli do pokonania ich potrzebny jest znacznie mniejszy wysiłek). No i wcześniej zupełnie nie mieliśmy galopu na takie zabawy:
bakawaletkiWięcej fotek we wpisie: http://quantanamera.com/kawaletki/

NIE dla młodych koni i niedoświadczonych jeźdźców

$
0
0

Jest ciepło, a wszędzie w internecie pełno zdjęć jeźdźców na koniach. Sezon przed nami i wielu moich znajomych zabrało się niedawno za intensywne poszukiwania konia do zakupu. Założenia, niestety, przeważnie bywają podobne: koń ma być super jakości! I piękny, i oczywiście zdrowy, no i najlepiej nie za drogi. A że wyszkolenie musiało kosztować, to nie przeszkadza w ogóle, że koń będzie surowy albo ledwo unoszący jeźdźca w trzech chodach. Przecież z czasem dorośnie i „jakoś” sam się przy tym wyszkoli i będzie dobrze chodził. No przecież nie szukamy konia na olimpiadę! To wiadomo – z tym że jezdnego, przyjemnego pod siodłem i ułożonego wierzchowca już na pewno tak. Konia, który będzie rozumiał i respektował pomoce, będzie miękki i elastyczny, chętnie idący naprzód, ale w równych stabilnych chodach, podporządkowany i pod kontrolą. Kupując surowego konia z tych cech nie dostaniemy nic.

Mały konik jest uroczy, ale zanim będzie z niego większy konik, który w minimalnym stopniu będzie Cię rozumiał – miną lata. Lata, które możesz spędzić na świetnej zabawie na końskim grzbiecie, albo – na czekaniu na nią, bez gwarancji, że tak naprawdę masz na co czekać :
P1000829
Dla wielu osób młody wiek konia wydaje się być wręcz zaletą. Instynktownie myślą o młodym koniu jak o kotku czy szczeniaczku – każdy chce przecież przygarnąć słodkiego maluszka, który się przywiąże. Dorosłe psy i koty wydają się być jakieś takie „za stare” i tę miłość do nieporadnych małych zwierzątek chętnie rozciągamy również na wierzchowce. Tylko źle ułożony piesek będzie zapewne szczekał na listonosza, gryzł buty albo ciągnął na smyczy. Źle ułożony koń – no nie, nie zamierzam straszyć, że będzie niebezpieczną maszyną do zabijania, chociaż takie trudne konie też się zdarzają – będzie po prostu bardzo nieprzyjemny do jazdy. Walczący z ręką, ciągnący, szarpiący, ciężki, „wyryjony na lamę” i robiący wszystko co tam jeszcze można w tym temacie dopisać. Opieszały i nieskory do ruchu – albo przeciwnie, uciekający, ponoszący i straszący tym jeźdźca. Będzie na stałe asymetryczny, co skończy się tym, że koń „chodzi tylko na jedną stronę”. Kompletnie pozbawiony równowagi. Sztywny, zablokowany plecami, a co za tym idzie potwornie niewygodny do wysiedzenia. Obolały. Nieszczęśliwy. Taki, na którym przyjemność z jazdy będzie bliska absolutnemu zeru. I co gorsza, obustronnie, czyli nie tylko jeździec będzie załamany i w depresji. Koń dokładnie tak samo.

Dobra jazda konna i dobra praca z koniem to posiadanie wspólnego języka. Żeby ten język mógł zaistnieć, jeździec musi posiadać swobodny i rozbudowany warsztat pracy w postaci niezależnie działających pomocy jeździeckich oraz odpowiedniego doświadczenia i wiedzy. Surowy lub niedoświadczony koń nie nauczy niczego jeźdźca. Nie da mu tego niezbędnego warsztatu. A bez warsztatu nie jesteśmy w stanie z koniem rozmawiać, ergo – nie jesteśmy w stanie konia niczego nauczyć.

Będziemy się uczyć razem

Zgadnijcie, ile razy słyszałam to od różnych par? 😉
Par, w których jeźdźcy kilka lat po niefortunnym zakupie surowego konia musieli przyznać, że ta wspólna nauka nie wyszła za bardzo tak jak była planowana. Takie założenie o równoległym szkoleniu jest możliwe, jeśli para ma przez 100% czasu opiekę naprawdę dobrego – i zaangażowanego! – trenera. Większości z nas dostępu do szkoleniowców brak.
Posłużę się anegdotką :) Załóżmy, że usłyszałaś piosenkę w języku francuskim i zakochałaś się w nim (podobnie, jak zobaczyłaś idealnie zgranych ze sobą jeźdźca i konia, który z gracją i jakby od niechcenia wykonują najtrudniejsze ujeżdżeniowe elementy i ten obrazek Cię zauroczył). Ah, francuska mowa! Ten rytm, ta melodia, tak przyjemnie brzmiące dla ucha słownictwo! I chociaż po francusku nie znasz ani słowa, Twoim marzeniem zostaje nauczenie się języka – i to najlepiej tak biegle, żeby móc samemu komponować piękne piosenki.
Aby tego dokonać, zakupujesz sobie sześcioksiąg La Comédie Humaine Honoriusza Balzaka w oryginale.
Będziesz się uczyć czytając!
balzac
Już przebierasz nogami z niecierpliwości, ile czeka Cię radości po drodze do wymarzonego celu. Przygotowujesz sobie wygodny fotel, kieliszek wina, imbirowe ciasteczka na przekąskę, rozsiadasz się wygodnie, otwierasz pierwszą księgę na pierwszej stronie… I nie rozumiesz nic. Kompletnie. No trudno – może coś się rozszyfruje w trakcie lektury? Przewracasz kartę książki, później kolejną… Nadal nic, a rośnie frustracja. Spędzasz kilka godzin bez żadnych rezultatów. Mimo prób czytania nie idzie w ogóle nauka :( Coraz niecierpliwiej przewracasz strony, książka staje się nieco wymięta, a jedna kartka się nadrywa. Z frustracją i uporem maniaka dalej robisz swoje, no przecież miałaś się nauczyć języka! Co za durna książka! Z tomu wypada spis treści, ale w ogóle Cię to nie obchodzi, bo czujesz się zła, że nic nie idzie zgodnie z planem. O, czekaj – chyba masz jest sensownego: w szyku zdań odnajdujesz wyraz lustre. To może bohater ogląda w lustrze swoje oblicze? Rondelle – pewnie coś sobie ugotował. Dalej jest jakiś jour (wymowa: żur), czyżby to był żurek w rondelku?
No cóż, tak właśnie wygląda to uczenie się razem, a francuski sześcioksiąg – to właśnie młody, surowy koń. Bez wiedzy i umiejętności jeździec nie znajdzie żadnego punktu zaczepienia, a współpracę może zacząć budować na zupełnie fałszywych przesłankach.
french

Rachunek sumienia

Bardzo mądre przysłowie mówi o tym, żeby „mierzyć siły na zamiary”. Zanim sobie sprezentujemy ślicznego młodego kociaczka – tfu, miało być – koniczka, warto na spokojnie, na zimno i na trzeźwo przemyśleć, czy naprawdę nadajemy się na wychowawcę i mentora dla co najmniej 600-kilogramowego niemowlaka. Piszę to naprawdę z autopsji, bo chociaż miałam możliwość przepracować już sporo tych młodych koni, to nigdy nie było wyłącznie łatwo i z górki. Popełniałam przy tym – i nadal wciąż popełniam – mnóstwo błędów. Stąd też szczerze doradzam porywać się na pracę z surowym czy młodym koniem, jedynie wówczas, gdy:

– potrafisz używać pomocy. Wiesz, co to jest półparada, wiesz, kiedy ją zastosować. Masz rękę totalnie niezależną od dosiadu, niezłomną i stabilną, nawet wtedy, gdy wierzchowiec uskutecznia pod siodłem dzikie harce. Jeździsz konie od tyłu do przodu, tak że same chętnie przychodzą do ręki i stają się przypuszczalne. Potrafisz działać łydką aktywizując prawą i lewą zadnią nogę. Wiesz w każdym chodzie, kiedy koń stawia którą nogę – i w każdej chwili możesz na nią wpłynąć, tak aby kończyna została postawiona głębiej/szybciej/wolniej/bardziej przed sobą/bardziej z boku. Umiesz uzyskać reakcje na subtelne działanie łydki i ręki. Doskonale wiesz, jakie to uczucie, kiedy jedziesz konia wewnętrzną łydką do zewnętrznej wodzy. Potrafisz samym dosiadem wpłynąć na tempo i rytm konia w każdym chodzie – zwolnić go, ale też uwolnić energię i wypuścić ją naprzód. Doskonale wiesz, jak dosiadem przesuwa się równowagę konia na tylne nogi.
IMG_4670Jeśli jednak kontakt oznacza dla Ciebie ganaszowanie końskiej głowy i trzymanie jej w jakiejkolwiek pozycji, co wychodzi tym gorzej, im silniejszy jest koń – nie bierz się za młodego konia. Jeśli działanie łydki polega na podkopywaniu konia i zaciskaniu jej tak, że tracisz parę w nogach – nie bierz się za młodego konia. Jeśli jazda konna i utrzymywanie się na końskim grzbiecie wymaga od Ciebie sporo wysiłku i jest dość męczące (czyli nie masz wystarczającej równowagi) – nie bierz się za młodego konia.

– masz doświadczenie. Spędziłaś kilka lat na grzbiecie doskonale wyszkolonego konia-profesora. Dosiadasz bardzo różnych koni, umiesz u każdego odnaleźć jego największe zalety i błyskawicznie określić najsłabsze miejsca. Obserwujesz lub bierzesz udział w treningu wielu koni na różnym poziomie wyszkolenia na przestrzeni wielu miesięcy – lub nawet lat. Jeździsz na kliniki, szkolenia, cały czas intensywnie poszerzasz swoją wiedzę.
Jeśli jednak wcześniej miałaś konia, który nie potrafił wiele więcej, niż tylko cierpliwie wozić jeźdźca na grzbiecie, a Tobie szło z nim średnio i stąd w ogóle pojawił się pomysł na zmianę wierzchowca – nie bierz się za młodego konia. A tym bardziej, jeśli dopiero przymierzasz się do zakupu swojego pierwszego rumaka – nie bierz się za młodego konia!

– nie boisz się. Rzadko spadasz z konia, a jeśli Ci się to przytrafi… no cóż, zdarza się, odławiasz wierzchowca, wsiadasz i kontynuujesz pracę bez żadnych dodatkowych emocji. Młode konie, nawet te najgrzeczniejsze i najbardziej kochane mają czasem dziwne pomysły.
skokJeśli jednak siedząc na końskim grzbiecie nie czujesz się równie komfortowo, jak na krześle przed komputerem – nie bierz się za młodego konia. Jeśli myśl o tym, że koń mógłby się zabrać i ponieść się w szalonym tempie sprawia, że pocą Ci się ręce i zbliża się stan przedzawałowy – nie bierz się za młodego konia. Jeśli boisz się, że koń bryknie, odskoczy, spłoszy się, zawinie, lub jeśli boisz się braku kontroli, braku hamulca oraz sterów – nie bierz się za młodego konia. Jeśli w newralgicznych sytuacjach, kiedy koń zachowa się niesubordynowanie lub mało przewidywalnie spinasz się, sztywniejesz i czujesz stan przedzawałowy – nie bierz się za młodego konia.

– jeździecko masz co robić. Masz drugiego, dorosłego konia – własnego lub dzierżawionego. Zupełnie nie przeszkadza Ci fakt, że chociaż jesteś w stajni codziennie, to z młodym koniem pracujesz z ziemi lub wsiadasz raptem na 30 minut. Za to zdarza się dodatkową nieplanowaną godzinę zamiast w siodle spędzić na nauce wchodzenia do myjki. I tak przez najbliższe dwa-trzy lata.
Jeśli jednak chcesz dużo jeździć i brać udział w ciekawych i intensywnych treningach – nie bierz się za młodego konia (przez pierwszy rok jedyne ciekawostki, jakie Was czekają, to duże koła i zmiana chodów…).

– możesz liczyć na doświadczoną i zaangażowaną pomoc z ziemi. W tej branży naprawdę wszyscy mają swoich trenerów, choćby byli super utalentowanymi jeźdźcami na międzynarodowym poziomie. Potrzebny jest ktoś, kto będzie mógł ocenić pracę, podpowiadać, kiedy wprowadzić nowe rzeczy, kiedy cofnąć się do odrobienia niższych lekcji, ktoś, kto będzie mógł w porę uchronić Cię przed zabrnięciem w ślepe uliczki.

Doświadczenie versus nowicjat: 12-letni Skwarek pracujący na poziomie Grand Prix i Hendrix 2,5-latek, który nie umiałby zrobić kółka kłusem na kantarze, zatrzymać się, ruszyć, stać na myjce, nosić derki, nie mówiąc o noszeniu siodła tudzież jeźdźca…
IMG_9187Młode konie to naprawdę nie jest lekki kawałek chleba i dlatego z całej siły przestrzegam przed zakupem surowego konia czy podjezdka do amatorskiej jazdy. Szczególnie tym osobom, które dostrzegają za bardzo ogromu różnicy między 4-, 6- a 8-latkiem i którym wydaje się, że jedyna dysproporcja sprowadza się to tego, że na młodym koniu tak naprawdę jeździsz trochę krócej, a na dorosłym normalnie. U Zombiego czy Skwarka różnica psychiczna, emocjonalna i fizyczna między koniem w wieku lat sześciu (czyli teoretycznie już dorosłym!), a 8-letnim była olbrzymia. I w jednym i drugim przypadku dopiero w ósmym roku życia zaczynało się naprawdę jeździć i pracować.
Młody koń to olbrzymia odpowiedzialność i nie za wiele jeździeckich korzyści. Niedoświadczonym jeźdźcom w parze z takim młodzikiem zawsze powiem NIE.

Viewing all 305 articles
Browse latest View live