Quantcast
Channel: Quantanamera Blog
Viewing all 305 articles
Browse latest View live

Jak PRZEŻYĆ zaplatanie grzywy, czyli te CHOLERNE koreczki! 0_o

$
0
0

Zegarek cyka.

Za dwie godziny mam równo stawać w X i kłaniać się sędziom. Na rozprężenie konia potrzebuję maksymalnie 50 minut, więc mam jeszcze mnóstwo czasu na dopięcie wszystkiego na ostatni guzik. Pozornie spokojnie czyszczę sobie konia, ale w głębi duszy łapię trochę stresa. Wiem już, co mnie zaraz czeka, już o tym myślę…

KORECZKI! :(
IMG_0428

Tym razem przed startem jestem sama, więc nikt nie pomoże mi chociażby trzymając rumaka na uwiązie (– Cudownie! – mruczę pod nosem). Nie mam też żadnego stołka, więc sięgać do końskiej grzywy będę balansując na odwróconym do góry nogami żłobie (– Jak wspaniale…). Dwa boksy obok właśnie postawiono ogiera, który rży jak szalony i kopie w ścianę, siejąc testosteronem niczym zarazkiem grypy w powietrzu. Przez to moja kobyła zaczyna właśnie giąć szyję w łuk, chrumkać nosem i tańcować po boksie jak jakiś etatowy stadnionowy reproduktor. (– Ah, jak uroczo… Już widzę jej cierpliwe, spokojne stanie…).
No nic, majstruję pośpiesznie stanowisko fryzjerskie, jedną kieszeń kamizelki nabijam amunicją trawokulek, drugą grzebieniem, gumkami i plastikowym klipsem do łapania nadmiaru włosów, które spróbują spętać mi palce. Konia odławiam na kantar i montuję go do uwiązem do kratki boksu (– Foch! Bo ja nie chcę stać akurat tu właśnie!) i zaczynam dzielić warkoczyki. Raz, dwa, trzy – podobno duża ilość drobniejszych warkoczyków wysmukla szyję, a mniejsza liczba sztuk grubych koreczkowych różyczek dodaje jej masy i wagi – cztery, pięć – i tak nie będę kombinować z ilością, bo nie chcę się splątać z czasem – sześć, siedem – byle tylko wypadła mi nieparzysta ilość, bo parzyste koreczki dzielą przecież optycznie szyję na pół – no i osiem! W dodatku ten ósmy to jakiś koreczkowy bękart, ma grubość dżdżownicy, w dodatku poważnie chorej na anemię. Aaaaaa! Wiedziałam, że tak będzie 👿 Oczywiście grzebień grzywy jest podzielony na piękne równe odcinki, więc albo akceptuję dżdżownicę, albo przeplatam całość, na co naprawdę nie mam już czasu. Trudno, postaram się jakoś na przejeździe opędzić o maniakalnych myśli o rosówkach, pierścienicach, skąposzczetach i lekcjach biologii w podstawówce :/

A zegarek cyka.

Teraz szybka strategiczna decyzja. Szyć – czy gumkować? Cebula ma prawie każdy kawałek grzywy innej grubości. Na początku, przy uszach pudziany takie, że ledwo udaje mi się je zgiąć w pół oburącz, i to tylko dlatego, że wzywam przy tym na głos wszystkie możliwe piekielne siły, (finalnie zresztą obiecuję podpisanie cyrografu na własną duszę w zamian za złożenie pierwszego korasa, co wydaje mi się w sumie robić całkiem dobry deal). Kolejny warkoczyk wydaje się być optymalny na grubość, ale licho jedno wie, jak to się stało, że tuż po zapleceniu zrobił ze trzy razy dłuższy niż pozostałe. Słowo daję, przed zaplataniem ta grzywa była równa! :roll: to ci dopiero anomalia 😕 Potem warkoczyk typu sprężynka (zagnij go w dowolną stronę, on i tak odstaje), dalej typ antygrawitacyjny (o tak, od tego Pippi Langstrumpf mogła by się wiele nauczyć…), kolejno dwie wiszące wiotkie kluchy, dalej warkoczyk-zombie (mam wrażenie, że jak tylko go dotknę, natychmiast odpadnie od ciała konia i zostanie mi w rękach) – i na końcu ta rachityczna dżdżownica. Pojęcia nie mam, jak to opanować gumkami w  ten sposób, żeby wyglądało jak z jednego kompletu 😯
IMG_1183_

Zagarek cyka. Pocą mi się ręce.

Więc szyję! Mam zestaw profi, gruba bezpieczna igła i woskowana nitka. Nawlekam. Składam koreczka, manipuluję igiełką, odcinam sznureczek i wiążę go w schludne supełki. Jest! Idealny, wspaniały, szykowny… :mrgreen: Dumna i blada aż przytupuję na swoim podeście z wiaderka w zachwycie nad moim fryzjerskim skillem, gdy nagle resztka mojego przytomnego rozsądku skręca mi oko w kierunku zegarka. No niech to dunder świśnie! 😮 Wpadłam chyba w jakąś pętlę czasową, bo to niemożliwe, żeby szycie jednego koreczka zajęło mi tyle czasu 😮 😯 😮 Mnożę ilość minut przez liczbę pozostałych mi jeszcze koreczków i dociera do mnie okrutna prawda, że skończę akurat na swój konkurs. Tylko jutro 😆 A dziś sędziemu będę mogła pokazać co najwyżej igłę z makiem, a nie konia 0_o

Uczucie gorąca na plecach, lekki atak paniki i łapię za gumki, które szczęśliwie mam w szczotkach przy boksie. Teraz idzie już szybciej i nawet pomyślnie, bo przy koreczkowaniu tylko 643 gumki pękają, a to całkiem dobry wynik. Już nawet zupełnie nie wzrusza mnie fakt, że przy tłustym koreczku w moich palcach ląduje – wybrana losowo – twarda i sztywna gumka, której nie idzie rozciągnąć – a przy koreczku małym równie losowo wyciągam z kupki identycznych przecież gumek takiego rozciągliwego flaka, że mogłabym sobie razem z koniem pograć na nim w gumę. Stosuję technikę medytacji przywołując przed oczy obraz szczęśliwego dzieciństwa. Się chodziło kiedyś do pasmanterii kupować czterometrowy odcinek gumy do gatek, oj chodziło…
guma
Te wspomnienia przelatują mi jednak przez głowę już kiedy jedną ręką zakładam plastron, drugą – zapinam frak, trzecią prowadzę konia, a czwartą… Stop. Jeszcze nie wsiadłam, a już warkoczyk-sprężyna i jego kumpel antygrawitacyjny wybiły na wolność i ani myślą udawać koreczki. W krwiożerczym amoku poprawiam, pacyfikując niesforne koreczki wciśnięciem na nie prawie całej paczki gumek. Jedyna rzecz, którą obiekty mojej fryzjerskiej twórczości przypominają w tej chwili, to szyja kobiety z plemienia Padaung 😐
padau

Jest mi już zresztą wszystko jedno, niech tylko to diabelstwo przetrwa najbliższe trzy kwadranse, a potem już mogę umierać. Przytomnie kilka gumek zakładam sobie na palec pod rękawiczkę. Już za chwilę, objeżdżając czworobok kłusem zdejmuję rękawiczkę zębami i tym razem w biegu próbuję spętać dżdżownicę. Co udaje mi się zresztą średnio i finalnie w szranki wjeżdżamy we trójkę: Cebula, ja oraz Earthworm Jim 😆
jim

Czy tylko ja tak mam? 😆 😆 😆

Na szczęście świat się uśmiechnął dla takich ofiar losu jak ja i w końcu znalazłam produkt ratujący mi życie. Ten dar od bogów nazywa się QuickKnot i jest tak prosty w obsłudze, że aż dziwne, że nie wymyślono go wieki wcześniej. Prometeusz powinien z Olimpu wykraść nie tylko ogień 😆 Tam musieli sobie przecież jakoś radzić z grzywami, w końcu Helios w rydwanie miał konie 😆

Na szczęście efektem kilku tysięcy lat rozwoju ludzkiej cywilizacji i światłej myśli technologicznej zostało połączenie wsuwki i spinki. Wygląda toto niepozornie, ale dzięki temu w obsłudze jest proste jak drut:
quickknot
Robimy warkoczyk, zwijamy koreczka – i wystarczy spiąć go za pomocą Quick Knota. Wsuwamy spinkę w środek złożonego warkoczyka i zaginamy jej końcówkę. Cała ta katastrofalna walka opisana powyżej – z QuickKnotami zajmuje mi może minutę lub dwie. Nie tylko wreszcie koreczkowanie nie doprowadza mnie do szewskiej pasji, ale jest w sumie sympatyczną czynnością. Koreczki wychodzą. Ładne. Trzymają się. Więcej już od życia nie chcę nic 😆 Resztki mojego zdrowia psychicznego zostały ocalone 😉
Moje pierwsze użycie Quick Knot na zawodach wypadło tak:
IMG_7275_

Quick Knoty można dobrać sobie do konia kolorem oraz rozmiarem (jest specjalna wersja na konie o grubej grzywie). Spinki wypadają koło złotówki za sztukę, ale są w większości wielorazowego użytku, chyba że w ferworze twórczej walki pozaginamy je w chińskie S. Koreczkowym desperatom, takim jak ja, ten miły patent naprawdę ratuje cztery litery 😆

A pamiętam, kiedy jeszcze mój Zombie stał w Niemczech. Tam za koreczki (a te robiło się często, z racji systematycznych pokazów obecnych w stajni kryjących ogierów) odpowiadała specjalna osoba. Praktycznie na każde moje odwiedziny Wątrobiany był elegancko zapleciony. A trzeba przyznać, że takie koreczki to już naprawdę sztuka!

IMG_3839

I podsumowując, przydatne sprzęty przy zaplataniu grzywy:
– niepękające gumki silikonowe w wygodnym pudełku (wygodniej je wybierać niż z torebki) – York, 7 zł za sporą paczkę,
– igła do szycia koreczków, duża, gruba, z dużym oczkiem i bezpieczną, tępą końcówką – BR, 6,95 zł za sztukę,
– nić woskowana, gruba, dość sztywna i dzięki temu nie plącząca się oraz łatwa do rozcięcia przy rozplataniu – BR, 25 zł za sporą szpulę,
– spinka do włosów typu klamra/żabka/klips – nazwa profesjonalna to łapacz francuski 😀 – do przytrzymania nadmiaru grzywy przy robieniu warkoczyków – dowolny sklep z akcesoriami do włosów, koszt rzędu 2,5-6 zł,
– grzebyk do grzywy, używam takiego z drewnianą rączką, a część metalową wykorzystuję jako „miarkę” do wyznaczania równych odcinków grzywy na warkoczyk – York, 5 zł za sztukę,
– dla totalnych frustratów i niewspółpracujących grzyw: mus do zaplatania grzywy, który w przyjazny sposób „skleja” ze sobą pasma włosów, dzięki czemu nie rozpadają się, nie odstają i nie wyłażą, przyznam się bez bicia, że aż tak dalece się nie posunęłam, żeby go zastosować, ale na przykład Zombiszcze powyżej było zaplatane na tego typu kosmetykach – Shapleys, cena koło stówki za puszkę preparatu,
– i wreszcie Quick Knot, którego do doraźnego używania wystarczy nam 15-20 sztuk (chyba, że planujemy jakieś ultra małe koreczki). Ponieważ dostępne paczki spinek mają co najmniej 100 sztuk, polecam zrzutkę kilku osób w stajni i podzielenie sobie paczki. Ceny – 119 zł za wersję o standardowym rozmiarze, 129 zł za XLki.

Oby po koreczkach zostawały nam już tylko pozytywne wspomnienia i zdjęcia z afro „tuż po” 😆
IMG_4363_


Ad Astra – newsy z budowy

$
0
0

20 godzin spędzone w samochodzie w ostatni długi weekend musiało się dla mnie skończyć kryzysem. Wyjątkowo nie lubię podróżować, grzeczne siedzenie w fotelu odbieram jak najgorszą karę, plecy mnie bolą, nogi noszą (a iść nie ma gdzie), w dodatku jeszcze cierpię na chorobę lokomocyjną i z auta – o ile sama nie prowadzę – wysiadam bladozielona. Jakaś Quantastrofa no… A przyszło mi pojechać nad morze pod samą holenderską granicę. Przynajmniej widoki były ładne i skoczyliśmy sobie z Blondynem dotknąć morza i pooglądać statki w porcie 😆 Ale nazbierało mi się. A moje kryzysy są bardzo groźne – otóż skutkują nieobliczalną głupawką.
Zatem, kiedy tylko wróciłam do domu, pojechałam rozładować się na plac budowy. Rozładowanie wyglądało tak:
IMG_20180603_165236_HDRIMG_20180603_165241_HDR

Na sucho – bo bez konia – przetestowałam dwupasmową (różne wysokości) górkę do jazdy 😆 😆 😆
Parę kursów w górę i w dół w roboczych klapkach i od razu człowiek się lepiej czuje 😆

Stajnia zaczęła nabierać coraz bardziej eleganckich kształtów – już chyba powoli wyłania się jej finalny wygląd:
IMG_20180603_165525_HDR

Tydzień temu byłam na miejscu z pierwszą pensjonariuszką 😉 Zrobiłyśmy małe tournee. Po raz kolejny (bo słyszę to notorycznie od wszystkich wykonawców i innych osób, które były na miejscu na żywo) padło hasło, że żadne zdjęcia nie oddają tego, jak wszystko wygląda na żywo. I przede wszystkim skali. Ano nie oddają, faktycznie. Taka na przykład hala ma z boku „okienka”:
IMG_20180603_173049_HDR Okienka jak okienka, tylko jakoś tak przy mnie dziwnie rosną 😉
IMG_20180603_164425IMG_20180603_164501
Za to zaczyna być również po troszeczku widać pomysł na wnętrza. Ma być biało, jasno, czysto, powietrznie… Parę lat jeździłam na burej hali z glonem na ścianie :roll: Teraz mam ochotę pooglądać raczej biel nieskazitelną niczym lilija 😉
IMG_4191

W stajni również – chociaż ściany na tę chwilę niepomalowane, a na podłodze wciąż jeszcze brak kostki, to mamy coraz bardziej ten właściwy widok:
IMG_20180603_164821_HDR

W ramach głupawki zasuwam po stajni i dokarmiam cukrem niewidzialną Cebulę ;)))
IMG_20180603_164919_HDR

I z zewnątrz:
IMG_20180603_165137_HDRIMG_4220

Dotarła specjalna, antypoślizgowa kostka do stajni. Przypomina wyglądem gąbkę – aj, aj, już czekam na komentarze, że wykładanie gąbką korytarza w stajni to pomysł fatalny, bo gąbka chłonie wilgoć przecież, a i taczka się w niej zapadnie, i w ogóle co to za pomysł :roll: – i jest wykończona warstwą z drobniutkich kamyczków. Taka nawet polana wodą nigdy nie będzie śliska.
IMG_20180603_171155 IMG_20180603_171158

A jeśli chodzi o skalę, to tutaj Quanta w towarzystwie palet z gumowymi matami na podłoża:
IMG_20180603_170824

Jeszcze szybki kurs po padokach i wycieczka do lasu. Tutaj jedno z moich ulubionych miejsc – wyjście z lasu prosto z widokiem na stajnię:
IMG_20180603_172325_HDR

A w lesie góruje dzika przyroda. Na stawem śpiewają ptaki i żaby, a te drugie obrodziły zaś szczególnie okazałe i głośne tej wiosny. Podczas krótkich wizyt już dwa razy widziałam pływającego po stawie zaskrońca. Jest cicho i spokojnie, a zieleń aż kipi. Mazury… czy mazowieckie? 😉

Niestety zieleń aż kipi również w stawie. Trzcina chyba staje w szranki z lasem, kto większy, kto gęstszy… W ramach walki o ładne jeziorko wypuściliśmy do wody 96 amurów (oraz awansem kilka tołpyg). Amury zwane są… wodną krową, bo ponoć w ich otoczeniu nie uchowa się nic zielonego. Potrafią nawet łapać za źdźbła trawy na brzegu i wciągać je do wody! Ciekawe, czy poradzą sobie z trzciną?

Boksy pomierzone, większość pomieszczeń już wirtualnie umeblowanych – działamy, działamy! A jak dobrze wypadną rozmowy i negocjacje z hodowcami, to w przyszłości wśród mieszkańców stajni pojawią się mały Vitalis, Secret, Ampere i Fürst Belissaro. Dopiero będzie się działo! :)

Uszy i Doki: roczniaki, a kanon piękna w ujęciu nowoczesnym

$
0
0

Roczniaki! To już! Czas naprawdę gna na złamanie karku. Dopiero co maluchy, które dreptały sobie zagubione i miały chęć wielką ciągnąć maminego cycka, a teraz to już młodzieniaszki, którym nabiał dumnie dynda między nogami, a w głowach pstro i psotnie. Doki ma 14,5 miesiąca, Uszaty dobija 14-tu. Rosną zawzięcie – Dok nosi już kantar cob regulowany na ostatnią dziurkę – już tylko patrzeć, kiedy dostanie fulla. W kłębie goni rozmiarem dorosłe konie!
Obydwa chłopaki mają bardzo sympatyczne charaktery, zachwycają kondycją (Ten połysk! Błyszczą jak nawoskowane!), ale to chyba koniec zachwytów.

Roczniaki są brzydkie! 😆

Oj, jakie brzydkie! 😆 😆

Moja znajoma Doktor Wet od końskiego rozrodu mówi, że wszystkie młodziki wyglądają jak brzydkie kaczątka na tym etapie. Niebiosa niech Jej będą dzięki za magiczne słówko „etap”. To pozwala mieć nadzieję na lepsze jutro. 😆 😎

Ale żeby nie być gołosłowną, uwaga, wstawiam drastyczne (uhhh) 😈 zdjęcia. Powinnam skasować je z dysku, sformatować system siedem razy, a matrycę aparatu spalić 😆 – ale niech będzie, że to dla dobra nauki i ku szerzeniu wiedzy. Z takich oto bowiem ładnych źrebaczków ukształtowały się nam aktualnie osobliwe poczwary (uwaga, aktualne fotki odbite, żeby wygodniej je było porównać z poprzednimi).
Styczeń 2018 versus początek czerwca tegoż roku pańskiego:

IMG_0903
IMG_4059_

Maj gad! Wszystko razem niby nadal niezłe, tylko złożone z finezją pijanego operatora koparki dziergającego koronkową serwetkę szydełkiem. Na szczęście od hodowcy Uszego dostałam na pociechę zdjęcie jego pełnego brata, starszego o rok, z kolejnym pokrzepiającym komentarzem: As you can see, things will be better soon! 😉 No cóż, przekonamy się 😀 Jak widać brat Uszków jest prawdziwym, hmm, ogierem…
brat_uszola
Ale to nie koniec rewolucji. Zapnijcie pasy, usiądźcie wygodnie, bo przed nami rosnący na potęgę Doki, który aktualnie przechodzi nie tylko stadium mrocznego widma, ale też nie bardzo wie, gdzie się zaczyna, gdzie kończy i jak to wszystko chociaż na chwilę zatrzymać. A taki był dzieciaczek śliczniutki 😎
IMG_0970dok2
Są kare konie krucze, są kare wronie, są kare malowane, ale ten jest oryginalny, kary prażony 😆

No cóż, razem z właścicielką Doka mamy duże poczucie humoru i jeszcze większy dystans co do aktualnego wizerunku naszych dandysów. Z ostatniej sesji foto K. wrzuciła mi absolutnie absolutnie zwariowane zestawienie:
Znajdź 5 różnic. Oto najbrzydszy owczarek świata gotowy na wystawę:
qmp2dnhk

Trudno zachować powagę 😆 😆 😆
I nie, żebym marudziła, ale w sumie ostatni z miotu wilczur to jeszcze nie jest tak źle. Bo jakoś Uszka coraz bardziej teraz sprawia wrażenie, jakby się urwał wcale nie z końskiego stada kopytnych. Kto wie, może jest zaginionym synem króla klanu? I jak dorośnie, to odzyska tron i poślubi lamią księżniczkę? 😈
IMG_3840lamainfos-zu-alpakas-02

O rany :mrgreen:

Żeby nie było, to nadal i jeden i drugi potrafi wyglądać nawet ładnie:
IMG_3919 IMG_4007

Mimo wszystko staramy się jednak zachowywać chociaż trochę powagi. Testy genetyczne zrobimy za rok, jeśli wątpliwości, czy aby na pewno ojcostwo ogierków można przypisać Equus caballus utrzymają się do tej pory 😉 Na dziś i tak trzeba te zwierzaki jakoś układać, przyjmując domyślnie, że jeden i drugi to jednak koń. Nasze czempiony już świetnie ogarniają czyszczenie kopyt, pozwalają się wiązać, czyścić, wprowadzić w dowolne miejsce, a z interesujących atrakcji zapoznały się z myjką. Szczególnie Uszy okazał się być w tej kwestii układny – nie tylko na pierwszej sesji polałam mu z węża całe nogi, ale też umyłam kopytka szczotką i gąbką. Nawet niespecjalnie się zdziwił, a co najfajniejsze pozwolił sobie wszystko elegancko pokazać i wytłumaczyć, szybko wykazując wesołe zaciekawienie nową sytuacją. To zapowiada rozsądny i współpracujący charakter zwierzaka.

Ale co najważniejsze wydarzyło się w życiu poczwarek, to rozpoczęcie sezonu pastwiskowego. Nareszcie, taka radocha!
IMG_4122 IMG_4125 IMG_4127 IMG_4128IMG_4108IMG_4109

Kiedy nogi się rwą do biegania, ale mózg każe hamować, łapać za zielony dywanik i gorliwie przeżuwać, to ciężko pogodzić te dwie czynności na raz. Tylko zrezygnować z którejś byłoby za ciężko, więc niektórzy zdolni włączają hamulce i napęd w tym samym momencie 😉
IMG_4161

Podczas samego jedzenia, kiedy nie starcza ogona trzeba czasem zgonić z ucha uciążliwego owada machając ręką. Przepraszam, nogą. Znaczy się chodziło o kopytko, konkretnie.Przyszły dresażowy talent już ćwiczy aktywność zadu:
IMG_4164 IMG_4166

Za to połysk u obydwu naprawdę podziwiam. Trawa, super siano i hodowlana pasza robią swoje. Chłopaki nie są ani mokre na fotkach, ani tym bardziej wyczyszczone. Prawdę mówiąc, ich sierść uzyskała obecnie zaskakujące właściwości starego dywanu. Im więcej czyścisz i trzepiesz, tym więcej kurzu, brudu, piachu, paprochów, rozjuszonych komand bojowych moli i rozmaitych innych osobliwości wyłazi na wierzch. Po kwadrancie takiego zapalczywego czyszczenia włosowy dywan nie jest ani na jotę bardziej czysty czy schludny, za to człowiek wygląda jakby właśnie skończył szychtę w kopalni. Nie do ruszenia. Mimo tego godnego politowania stanu – obydwa ogierki są aksamitne w dotyku i lśnią jak gwiazdy. Polerować nie trzeba 😉

I wiecie co się jeszcze zmieniło? Uszy wydepilował uszyska 😆 Ciekawe, czy na zimę odzyska jeszcze tę swoją kłaczkową ozdobę, czy też pozostanie po niej już tylko wspomnieni?
IMG_3813_

Sneak peek

$
0
0

Żyję, jeżdżę, latam po budowie 😉

I piszę. A kto zgadnie, o czym może być tym razem? 😀

Mały prolog zdjęcia z artykułu (jak do domu dotrę wcześniej niż nad ranem, to jeszcze dziś obiecuję coś wrzucić):

IMG_4513

😆 😆 😆

Jak się robi skręty? I dlaczego koń to nie rower?

$
0
0

Nie jest łatwo robić skręty ;))
zgiecie2Zakręcanie, koła, kółka, wolty, ósemki – te wszystkie figury mogą naprawdę spędzać wielu jeźdźcom sen z powiek.
To więcej niż pewne, że na etapie nauki (jeźdźca lub konia, a w jeszcze gorszym przypadku obydwojga) wychodzą nam bokiem – dosłownie 😉 Koła są krzywe lub w ogóle dość losowe. I jeszcze to słynne „wyjeżdżajmy narożniki!” Hasło brzmi nie tylko nie tylko słusznie, ale też… łatwo, jakby to była bułka z masłem. Ot, wystarczy powziąć zamiar i wyjeżdżać. Świetny pomysł, zacznę jutro 😉 Bo stan treningu na dziś przypomina raczej szanse trafienia w Lotto, że w ogóle z koniem znajdę się w narożniku, a nie go radośnie zetnę :roll:
Naprawdę rzadko które konie mają naturalną zdolność do pozostawania w równowadze na niedużych kołach, więc początkowo zakręty są wyzwaniem. To uczucie, kiedy po placu pływamy niczym łódką bez wioseł, gorączkowo starając się utrzymać obraną wcześniej trajektorię… Albo inne, ale równie częste, gdy pokonując zakręt podejrzewamy, że oto za chwilę może nastąpić malownicza wywrotka (Czy ktoś ma kamerę? Uwaga, skręcam w leeewo!). Asymetryczne konie wpadną w zakręt tak, jakby zamierzały sprawdzić, czy jest technicznie wykonalny stan, gdy tylne nogi wyprzedzą przednie, mijając je bokiem.
Koń bez równowagi potrzebuje znacznej pomocy jeźdźca. Czasem dla dobrego zakrętu trzeba zwolnić, innym razem zwiększyć impuls, czasem przesunąć zad na zewnątrz, dopilnować łopatki, czasem rozluźnić i zaokrąglić szyję. Zanim jednak jeździec zabierze się za poprawianie konia musi sam być pewien, jak prawidłowo się zakręca. Musi to nie tylko wiedzieć, ale i umieć.

A żeby to jeszcze było takie proste i oczywiste….
Niżej podrzucam takie kamienie milowe poprawnego zakręcania, chociaż oczywiście jest ich o wiele, wiele więcej. Bez tych wytycznych nie ma jednak co liczyć na robienie dobrych skrętów 😉 A bez dobrych skrętów nie będzie dobrej, hmmmm, jazdy… 😆
Dajcie spokój, coś mi ten wpis zmierza w niekontrolowanym kierunku i chyba przyjdzie go okleić znaczkiem powyżej 18 lat. 😳

Niezbędnik poprawnego zakręcenia konia

1. Suwak do grzywy

Jeździec zawsze siedzi pośrodku konia, nawet w bardzo ciasnych zakrętach. Ciężar ciała musi być rozłożony równo na lewe i prawe strzemię. Im lepsza równowaga jeźdźca, tym lepsza równowaga konia. Nie ma możliwości, żeby koń pracował w rozluźnieniu i równowadze, jeśli w rozluźnieniu i równowadze nie pozostaje jego jeździec. Jeśli zakręt sadza nas krzywo, czyli biodra jeźdźca spadają na zewnątrz lub wewnątrz, to po stronie przeciwnej tracimy oparcie w strzemieniu. Koń będzie musiał nas na zakręcie dźwigać połową swojego ciała, a to utrudni mu lub uniemożliwi odnalezienie równowagi. Zaawansowani jeźdźcy potrafią robić cuda wyłącznie swoją równowagą na koniu, na przykład wyjeżdżając koła świadomie odciążają wewnętrzną łopatkę wierzchowca, aby mogła ona „sięgać” przed siebie robiąc swobodne, otwarte kroki. Modyfikując swoją równowagę potrafią odpowiednio wyrównać dwie połówki konia. Wynika to jednak z doskonałej świadomości swojego ciała i nie ma nic wspólnego z krzywym dosiadem. Na drodze do takiego zbalansowania musimy nie tylko mieć za sobą etap, kiedy nie tylko sami, w sposób niekontrolowany nie spadamy na żadną stronę konia w zakrętach, ale również umiemy sprawnie nie dać się krzywo usadzić w momencie, kiedy to koń popełni błąd, straci równowagę, wypadnie łopatką, wpadnie zadem.
Bywa jednak, że nie jest nam łatwo szybko ocenić podczas wyjeżdżania koła czy wolty, czy w danej chwili siedzimy pośrodku, czy już wylądowaliśmy z boku siodła. Nasza świadomość potrafi w tej kwestii bezczelnie oszukiwać. Na szczęście kontrola i korekta wyśrodkowania na koniu są proste i natychmiastowe, jeśli posłużymy się pewnym prostym sposobem. Suwak do grzywy 😉 Warto zaopatrzyć się w jeździecką bluzę lub kamizelkę z jasnym, kontrastowym suwakiem. Ta prosta linia zamka musi znajdować się w jednej linii z grzebieniem grzywy. Ani po prawej stronie, ani po lewej – dokładnie pośrodku za nią. Wystarczy jeden szybki rzut oka, żeby znaleźć właściwy punkt odniesienia choćbyśmy wili naprawdę skomplikowany rysunek, ósemki, ciasne wolty, zmianę kierunku z półwolty w półwoltę. Suwak do grzywy – i od razu wiadomo, czy nasz korpus trzyma się nadal pośrodku konia.

MJR_4054MJR_3906

Swoją drogą, istnieje nawet producent odzieży jeździeckiej, która jest właśnie obszywana kontrastowymi markerami, wyraźnie wyznaczającymi linie, jakie powinny podczas jazdy zachowywać pion / poziom / symetryczny układ. Ciekawe produkty oraz filmy instruktażowe możemy obejrzeć tutaj: http://www.visualisecanada.ca/ Ceny kurtek Visualise są dość wysokie, na szczęście bez problemu można znaleźć zwykłą bluzę, kamizelkę lub kurtkę jeździecką z kontrastowego koloru suwakiem czy mankietami. Ja mam softshellową kamizelkę, którą wypatrzyłam na Allegro i która onegdaj była reklamowym ciuchem BMW 😉

IMG_6014

2. Jedna noga do tyłu, miednica jak biodra konia, ramię do przodu, ratunku, co zrobić z ciałem?

W 2011 roku w podwarszawskim Aromerze odbywała się jedna z pierwszych profesjonalnie zorganizowanych klinik szkoleniowych, na którą zaproszono wówczas Anky van Grunsven. Na koniec zaplanowano panel dyskusyjny, ale onieśmielona publiczność nie garnęła się do zadawania pytań. Ktoś jednak nawiązując do ostatniego z treningów (gdzie pojawił się problem z brakiem kontroli nad zewnętrzną łydką) zapytał Anky o to, jak ona jeździ wolty i czy cofa na nich zewnętrzną łydkę. Anky odparła, że to bardzo trudne pytanie 😉 Ponieważ ona nie robi w woltach nic szczególnie specjalnego – po prostu je jeździ.

Ja sama hołduję prostocie, zatem staram się nie komplikować takiej elementarnej czynności jak wyjeżdżaniu kółek. Naprawdę polecam, aby nie myśleć o pokonywaniu zakrętu w sposób, w którym mamy coś w swoim ciele przesuwać, cofać, wypychać i obciążać. wewnętrzna łydka w pozycji „0”, na popręgu, a zewnętrzna lekko cofnięta – to się tak naprawdę zrobi samo, jeśli tylko pozwolimy sobie usiąść intuicyjnie, anatomicznie.

skrety
Zacznijmy na sucho, bez konia i potruchtajmy chwilę przed siebie. Jogging to zdrowie 😉 Zatem zróbmy sobie kłusikiem na własnych odnóżach kółeczko w lewo. Wychodzi intuicyjnie – ciało układa nam się samo na łuku, a lewa i prawa stopa równo odbijają nas od podłoża. A teraz spróbujmy przed kółeczkiem skręcić tułów, nadepnąć mocniej na wewnętrzną nogę, myśleć o tym, że zewnętrzną odwodzimy mocniej do tyłu, a potem robimy nią większy wykrok (przecież przy biegu po kole wewnętrzna noga automatycznie robi nam mniejsze kroczki, więc „zróbmy je”)… Dziwnie, sztywno, nienaturalnie. Trudno tak zakręcać, kiedy staramy się zrobić nasze ciało zakręcającym.
Podobnie jeźdźcy na etapie nauki i odnajdywania równowagi wyczyniają w siodle najdziwniejsze rzeczy. Poproszeni o cofnięcie zewnętrznej łydki przeważnie odwodzą kończynę rotując miednicę, tak, że zaczyna ona „patrzeć” na zewnątrz koła. Żeby to skompensować tułów skręca się i usztywnia, co skutkuje jeszcze często podniesieniem wewnętrznego ramienia. Taki jeździec siedzi najczęściej na jednej, wewnętrznej kości kulszowej, ale zdarza się również, że siła odśrodkowa zrzuca go na zewnętrzną połowę siodła.
To prawidłowe cofnięcie zewnętrznej nogi jeźdźca wynika tak naprawdę z tego, że zewnętrzna strona konia w zakręcie czy na kole się rozciąga. Wewnętrzna – kurczy. Rozciągnięcie zewnętrznej strony samo zabierze nam łydkę trochę za popręg. Nie trzeba jej przesuwać, ani tym bardziej cofać całej nogi (to może się skończyć kolanem gdzieś na środku tybinki, a przecież kolano i uda musi zostać z nami, żeby w razie czego pilnować wypadającej zewnętrznej łopatki, jeśli jest taka potrzeba to łydkę również trzeba mieć w pogotowiu dla większej takiej korekty). Wielu jeźdźców cofając łydkę operuje nią gdzieś na końcu czapraka. Jeśli tak jeździmy zakręty, to gdzie trzeba byłoby zarzucić zewnętrzną nogę, gdyby przyszła nam ochota wykonywać trawersy na kołach?

Do dziś pamiętam, co działo się, kiedy przyszło mi jeździć mojego pierwszego trzylatka. Zakręty na lewo były naprawdę wyzwaniem. Pomna dobrych rad starałam się obciążać wewnętrzną kość kulszową, co sprawiało, że koń jeszcze bardziej zapadał się lewą stroną pod siebie i do dołu. Mój prawy dosiad nie istniał, co wręcz zapraszało szukającego równowagi młodzika do „wyciekania” całą zewnętrzną stroną. Było dziwno, było sztywno i było bardzo, bardzo niewygodnie nam obojgu. Wszystko poprawiło się, kiedy przestałam kombinować nad wymyślnym usadzaniem się, a skupiłam się na tym, żeby bardziej zaufać własnym uczuciom i więcej korzystać w lewych zakrętach z mocniejszej, prawej strony konia. Czyli – usiąść pośrodku (suwak do grzywy) i jechać jak brama. Taka brama z solidnej, ceglanej kamienicy:
brama

– założona na konia. Siedzieć sobie właśnie tak, jakby układała się brama na kłusującym czy galopującym po kole koniu. Bez skręcania się, przechylania na jedną stronę, przestawienia czegokolwiek na siłę. Pozwoliłam się koniowi posadzić się pośrodku, a zakręty zaczęły od razu lepiej funkcjonować, chociaż była mi potrzebna jeszcze jedna niezbędna rzecz – prawidłowo działająca zewnętrzna wodza.

3. Kolejna plaga egipska, czyli wodze. Wewnętrzna nie zakręca!

Przez tę kwestię przechodzą wszyscy. Nie ma ani jednego jeźdźca, który nigdy nie spróbowałby zakręcać koniem tak jak na rowerze – przeciągając do tyłu wewnętrzną rączkę steru. Tyle, że rower ma kółko w kierownicy – to jej skręt zmienia ustawienie kółka i określa trajektorię jazdy. Koń ma kółko bynajmniej nie w pysku, tylko w łopatkach. Jeśli na rowerze skręcimy kierownicę w lewą stronę – zawiniemy ciasne kółeczko. Złapanie i ciągnięcie lewej wodzy może powiedzieć koniowi wiele, na przykład:
– nie idź w tę stronę!
– sprawdź, czy jesteś silniejszy?
– odsuń łopatki w prawo,
– spróbuj przekrzywić potylicę,
– każdy krok w tym kierunku będzie nieprzyjemny lub bolesny,
ale na pewno nie powie mu: skręć ciasno w lewo.
Koń to nie rower!
IMG_4513
Dla znalezienia bardziej prawidłowego działania wodzami zmieńmy sobie zatem jednoślad z roweru na taki, który ma kółko nie w kierownicy (nieco bardziej podobnie do konia) 😉 Takie urządzenie znajdziemy w każdej stajni i polecam sobie nim dla nabrania wprawy pokierować. To taczka 😆 Po pierwsze, taczkę przed sobą pchamy, a nie pociągamy do tyłu. Nagłe złapanie jej lewej rączki i pociągnięcie jej do tyłu lub do środka najpewniej spowoduje efektowną kraksę zawartości na drodze. Jeśli chcemy zakręcić taczką, to większą uwagę poświęcimy zewnętrznej rączce pchanej przed sobą (tak, tak, świadomie zmierzam do zewnętrznej wodzy). Ruch, jaki nadamy zewnętrznej rączce jest działaniem do przodu i lekko w lewo, ale jest do bardziej zagarnianie, obejmowanie w lewo niż wykręcanie czegokolwiek. Ba, czasem, żeby wykonać ostrzejszy skręt w lewo pchniemy zewnętrzną rączkę taczki w prawo, ustawiając kółko pod innym kątem. Czy możemy zakręcić taczką prowadząc ją tylko zewnętrzną rączką? Tak, bez większego problemu. Czy można zakręcić przy pomocy wewnętrznej rączki? Pewnie w akcie desperacji również, ale będzie to wymagało jakiejś ostrej walki z materią 😉 Żeby nie było – sprawdziłam 😆
Obydwie ręce prowadzą bolid przede mną i zakręt w lewo jest wykonalny. Na drugim zdjęciu to samo zadanie przy próbie pociągania lewej ręki do tyłu, co nie tylko powiodło pojazd prosto w krzaki, ale też elegancko przestawiło mnie ze środka pomiędzy rączkami na lewą stronę. A gdzie mój suwak do grzywy? 😡
IMG_4596lIMG_4592l
Zakręcając konia musimy zakręcić jego łopatki / kłąb – to tam jest „kółko” naszego pojazdu, a nie w końskich ustach. Każdy chyba jeździec na pytanie, czy koń może galopować czy kłusować z głową w bok (na przykład przyglądając się czemuś) – odpowie twierdząco bez najmniejszych wątpliwości. Dlaczego w takim razie tak wiele osób siedząc już na koniu ciągnie za wewnętrzną wodzę, oczekując, że w którą stronę ustawi się koński nos, tam nagle płynnie uda się cała reszta końskiego ciała?
Tu stado koni biegnie naprzód – drugi i czwarty nie skręcą przecież w prawo, szósty nie śmignie w lewo – nie można zatem oczekiwać, że kiedy nadamy wodzami azymut końskiej głowie, to wierzchowiec natychmiast uda się przed siebie po linii wzroku:

Camargue Horse (Equus caballus) group running in water, Camargue, southern France

Gdyby koń musiał poruszać się w kierunku odpowiadającym położeniu końskiej głowy, to ten padokowy wesołek najpewniej zaraz po zwolnieniu migawki aparatu zmierzyłby się z poważnym problemem logistycznym 😆
silly-horse-watching

Nigdy zatem nie realizujmy zakrętów przez skręcanie koniowi głowy wodzami. Wewnętrzną wodzę używamy tylko wtedy, kiedy jej faktycznie potrzebujemy. Można nią konia zaokrąglić, rozluźnić, zgiąć, otworzyć, rozciągnąć, obniżyć, podnieść – prawie wszystko poza zakręcaniem. Do tego służy wodza zewnętrzna.

4. Magiczna zewnętrzna wodza – oczywiście wiemy, że to ona zakręca. Tylko JAK??!

Kontakt na zewnętrznej wodzy – to jest temat-rzeka. Prowadź konia na zewnętrznej wodzy! Miej go cały czas opartego na zewnętrznej ręce! Jedź wewnętrzną łydką na zewnętrzną wodzę! Zewnętrzna wodza ogranicza łopatkę! Kto żyw to słyszał od trenera, a jeśli jeździ zupełnie sam, to przynajmniej czytał w każdej książce o jeździectwie.
Kiedy zaczynałam jeździć konno, to bardzo długo te zalecenia były trochę jak magiczne zaklęcie. Co to znaczy jechać na zewnętrznej wodzy? Co to znaczy cały czas na niej prowadzić? Próbowałam to jakoś wcielić w życie metodą prób i błędów, na przykład łapiąc z całej siły zewnętrzny kontakt i blokując betonową łapę w mocarnym uścisku. Na przecież „_prowadzę!_” To nic, że skręcam wewnętrzną – ale zewnętrzna ma wciąż mocarne napięcie, no to – voila! – oto „_zakręcam_” zewnętrzną. Niestety mój koń na kole miał wtedy pysk zablokowany od zewnątrz, a od wewnątrz ściągany w tył. Biedne to były zakręty…

Po pierwsze trzeba uświadomić sobie, że na zakręcie zewnętrzna połowa konia wydłuża się, a wewnętrzna – skraca. Koła, wolty, narożniki – w tych elementach obydwie połówki konia nie są równe, nie tworzą dwóch identycznych połówek jabłka.
Skoro zewnętrzna połowa konia się rozciąga, to szyja – również. Aby mogła się prawidłowo ułożyć, musimy dać jej miejsce. Zatem dłoń trzymająca zewnętrzną rękę nie może zostać sztywno zafiksowana w jednym miejscu (ani w żadnym wypadku ciągnąć konia do tyłu). Oczywiście, nie oznacza to, że mamy wydłużyć wodzę czy ją puścić luźno, ale bądźmy gotowi, aby udostępnić koniowi niezbędne miejsce, aby mógł on wybrać tyle szyi, ile potrzebuje. Ręka prowadzić konia, nie blokuje. To ważna pierwsza rzecz.

Po drugie, skoro już uznaliśmy wyżej, że mamy zakręcić łopatki, a nie pysk, nie traktujmy prowadzenia na wodzy jak trzymanie sznurka zakończonego kawałkiem metalu – nie oddziałujmy wodzą tak, jakbyśmy chcieli zakręcić wędzidło. Zamiast tego spróbujmy wykonać działanie wodzą na mięśnie szyi konia, na obszar przed siodłem i nad łopatką. Spróbujmy wodzą otulić konia, opleść go i delikatnie przysuwając wodzę do szyi postarać się znaleźć i wyczuć ten moment, w którym wodza ma działanie spychające.
Doskonale widać tą otulającą szyję wodzę na tym zdjęciu:
How-to-Ride-From-Your-Inside-Leg-to-Your-Outside-Rein-How-To-Dressage-660x400

Wiecie, jak na na początku wizualizowałam sobie to prowadzenie i spychanie łopatek konia? Starałam się sobie wyobrazić, że ktoś właśnie zabrał mi wodze, na na zewnętrzną dłoń założył mi… płetwę do nurkowania. Tak, klasyczny ekwipunek nurka:
pletwy

Czyli nie mam już w ręku sznurka, a dzierżę takiego właśnie płetwala. Chcę skręcić, więc muszę jakoś ratować sytuację. To taką płetwą staram się przytulić i lekko skierować do wewnątrz zewnętrzną łopatkę oraz mięśnie szyi konia (rysunek poniżej, niebieskie strzałki, użycie prawej zewnętrznej wodzy jeźdźca). Z taką wodzo-płetwą w głowie od razu przestawałam trzymać i ciągnąć za sznurki/wędzidło, a prowadzenie konia nabierało nowej treści i dawało znacznie ciekawsze uczucia.
Uwaga! Ogromnie ważnym jest, aby nie przekładać ręki przez szyję konia. Jeśli już coś takiego zrobiliśmy – game over. Na wędzidło i konia działają zupełnie inne siły, które nie będą dla zwierzęcia czytelne. Nie mamy już szansy, aby w sposób wartościowy, prawidłowy i efektywny zadziałać zewnętrzną wodzą. W takim wypadku trzeba jak najszybciej powrócić do prawidłowego trzymania wodzy. Każda nasza dłoń po osobnej stronie końskiej szyi, a grzebień grzywy to następne miejsce, które zmieniamy sobie w wyobraźni w mur nie do przebycia, linię kosmicznych laserów, drut kolczasty, płonący proch strzelniczy – coś, czego w ogóle nie spróbujemy łapkami przekroczyć czy sforsować.

skrety_wodza

Prawidłowo wyszkolony koń na pewno od razu czytelnie odpowie na prawidłowe użycie zewnętrznej wodzy. A co z tymi, których edukacja pozostawia więcej do życzenia? Lub z takimi, które musimy wyszkolić samodzielnie – nie każdy ma przecież możliwość posadzić się na konia profesora? Niestety takim wierzchowcom trzeba dopiero pokazać i wytłumaczyć, czego oczekujemy działając zewnętrzną wodzą. I chociaż teoretycznie dało by się rozpisać taką naukę na części pierwsze, to nic nie zastąpi sesji na żywo z trenerem. Niezbędnych chociażby po to, żeby zweryfikować, czy jeździec posiada umiejętności takie, jak opisane powyżej – czyli niezbędne do samego wykonania poprawnego zakrętu na koniu wyszkolonym – a co dopiero do nauki surowego konia wykonywania skrętów i kół w równowadze.

Ufff…. Wpis długi i mam nadzieję układający pewne rzeczy w głowie. I chociaż na pierwszy rzut oka pogodzenie intuicyjnej równowagi jeźdźca z nieintuicyjnie działającą kierownicą może wydawać się trudne czy dziwaczne, to w zasięgu każdego przeciętnie utalentowanego jeźdźca jest możliwe odnalezienie w tym biegłości. Nauka prowadzenia samochodu też może na początku wydawać się bardzo trudna: silnik gaśnie, nie wskakują biegi, a człowiek z przerażeniem poszukuje migaczy 😉 Mimo to jednak z czasem udaje się osiągnąć wprawę i odsługiwać pojazd bardzo sprawnie. Na bazie badań szwedzkiego psychologa K. Andersa Ericssona powstała nawet teoria, że przy odpowiedniej ilości ćwiczeń i powtórzeń jesteśmy w stanie osiągnąć mistrzostwo w dowolnej dziedzinie, czy to będzie gra na skrzypcach, malarstwo, aktorstwo, biznes, każda dyscyplina sportowa czy mówienie w jakimkolwiek wybranym obcym języku.  Wystarczy tylko na ćwiczenia poświęcić około 10 000 godzin. Perspektywa 27 lat spędzonych dzień dzień w siodle może trochę przerażać 😆 Ten czas można jednak skrócić nie tylko jeżdżąc, ale analizując własne treningi, oglądając wszelkie możliwe filmy  (jak dużo można podejrzeć oglądając na przykład rundy honorowe na czempionatach młodych koni!), biorąc udział w klinikach szkoleniowych oraz ćwicząc pewne rzeczy na sucho – bez konia. Jeśli mamy do pomocy dobrego nauczyciela (trenera) i dołożymy do tego dużo własnych starań, to do całkiem satysfakcjonującego poziomu jeździectwa można spokojnie dotrzeć w dwa lata.

Sztuka prowadzenia konia – dobrego, sprawnego i łatwego – naprawdę jest w zasięgu ręki każdego jeźdźca.

Entliczek-pętliczek, wygrany Henryczek

$
0
0

Podziwiam.

Odławiasz sobie 6-latka z wielkiej, trawiastej łąki, po drodze do boksu spinasz na grzywie koreczki, ufryzowanego konika pakujesz  do przyczepy, jedziesz jakieś 55 kilometrów, wysadzasz konika z trailerka, na parkingu nakładasz na niego siodło i ogłowie, wsiadasz, masz kupę frajdy na rozprężalni, jedziesz konkurs C na jednym z najmłodszych koni ze stawki (na trzynastkę rumaków był jeszcze tylko jeden sześciolatek), prawie zapominasz o części w stępie 😳 – ale reszta udała się tak fajnie, że i tak wygrywasz :)

Takie rzeczy to tylko z Henrykiem! <3
Untitled-3

C-1 w Poczerninie na 66,324% w Poczerninie, i to z czwórkami za stęp :opps: 😳 😳

Z tym stępem to wyłącznie moja wina. Mam w programie przed nim przekątną z dodaniem w kłusie, a potem skróceniem do zebranego na jedną literkę i przejściem do stępa pośredniego. Dodanie wyszło fajnie, Enriko ładnie poszerzył, a ja dojeżdżając do szranek już szykowałam się na mocno wymagające skrócenie chodu. Ustny ma z tym jeszcze problemy – potrafi zrobić byka, to znaczy zapakować się na wędzidło i pobiec dalej, albo uciec w pustkę, kiedy w ogóle nie mam półparady, albo totalnie ścieśnić górną linię (a jego nogi dalej sobie lecą). Mocno w domu nad tym pracujemy i pojawił się już cień poczucia przyzwoitych odpowiedzi, czyli po pierwsze śmiałej obecności konia na wędzidle w przejściu, a po drugie uczucia, że zabraliśmy ze sobą zad 😆 Jak dobrze pójdzie, to potrzebuję trzech zrobionych po sobie z wyczuciem półparadek i coraz lepiej udaje się skrócić kłus nie pędząc, ale na razie nie jest to nic pewnego.Tymczasem na przejeździe leciutko tylko drgnęłam palcami, dosłownie taką wyszeptaną do konia półparadą, a Henry odpowiedział na 100000% – podniósł się, osadził na zadzie, super płynnie i miękko skrócił wykrok, został ze mną w zebraniu, o wow! Wyobraźcie sobie taką idealną, klasycznie-książkowo dostkonałą odpowiedź konia na półparadę i Henry tak właśnie zareagował. Więc ja na to zrobiłam tak:
mind-blown woah

Łoooo, wooow, ale jaaaaa, ale wooow, ale super, łoooo, ale jak to, a może powinnam poklepać go teraz, o woooow, ale super, łooo – no i podróżuję w takim osłupieniu i w dodatku fantastycznie mi się jedzie, bo zostajemy w super dobrym kłusie, leciutko, sprężyście i w skróceniu całkowicie pod dosiadem. Ja niczym Keanu powyżej trwam w stuporze zachwytu 😆 Pewnie bym tak objechała ze trzy czworoboki, zanim by do mnie zastukała rzeczywistość 😆 Gdzieś tam jednak resztka świadomości mnie otrzeźwiła, że od F – FAK – miałam przecież jechać stępem pośrednim. O FAK! 😆 A literę już dawno minęłam, więc w A wykonałam jakieś dramatyczne hamowanie awaryjne. Henryk jest przyzwyczajony, że przed każdym przejściem może spodziewać się półparady, a tutaj dałam ciała i to ja go zaskoczyłam włączając przejście znienacka. W związku z takim brakiem dobrego wychowania teraz to on zrobił:
giphy
W takim to trybie (ja tuż po lobotomii, koń chyba w trakcie) dotarłam do przekątnej ze stępem wyciągniętym i tam coś mało mi się udało go wyciągnąć. Więc postanowiłam sobie pomóc łydką, no i tak pomogłam, że Henryk ruszył kłusem :roll:
Więc w ten oto sposób udało się położyć cały stęp, czyli naszą mocną stronę na czworoboku 👿
Za to reszta – bomba, świetne lotne zmiany, fajne ciągi, chyba wreszcie zaczynamy sobie radzić z woltami 😉 Dobre dodania i boski kontrgalop, w arkuszach trafiły się nawet ósemki :)

Na niedzielę zapowiadają pogorszenie pogody i konkretne deszcze, więc zostajemy już w domu. A na następne zawody przygotujemy mam nadzieję całą rundę łącznie z kurem. Z takim koniem starty to naprawdę sama przyjemność. Tak mi poprawił humor, że do samego wieczora recytowałam mu wierszyki Brzechwy o zwierzątkach, albo o samym Henryku (Henryczek-Pętliczek to zdolny koniczek, co pójdzie czworobok, to zrobi wyniczek) 😆 Niestety znacznie bardziej niż moje popisy oratorskie do Ustnego przemówił koktail jabłkowo-marchewkowy, który wylądował w jego żłobie, a w chwilę później w przepastnej paszczy. No cóż, nie każdy facet jest romantykiem 😆

IMG_4442

Bez przesady, wystarczy nie dać się przesadzić ;)

$
0
0

Pod wpisem o skrętach 😉 znalazł się taki komentarz:

To jak obciążyć zewnętrzna kość kulszowa, jeśli położenie naszego środka ciężkości powoduje docisk wewnętrznej kości kulszowej i w dodatku zrobić to bez skrętu bioder? Mission impossible.

Odnoszący się do wypowiedzi powyżej:

Wyobraźmy sobie woltę w galopie w lewo.. chcąc nie chcąc, koń ma swoją lewa cześć ciała niżej, jak zreszta wspomniałaś. Oczywiście super wyszkolony koń pójdzie w miarę prosto (mam tu na myśli jednakowy poziom jego kości biodrowych) i będąc dobrze umięśnionym, nie obniży wewnętrznej części znacząco. Ale przeciętny rumak raczej „położy się” w zakręt, niczym motocykl. A wtedy jeździec, także chcąc nie chcąc, ma wewnętrzne biodro niżej, obciążając w ten sposób wewnętrzna kość kulszowa. Aby zrównoważyć wychylenie wierzchowca i tym samym odciążyć jego bardziej obciążona stronę musielibyśmy siadać „bardziej” na zewnętrznej kości kulszowej, co w ogóle powodowało by dekonstrukcje postawy..

Po pierwsze, niezależny od równowagi konia dosiad to nie jest żadne mission impossible.
Po drugie – koń kładący się jak motor, to jest stan, który chcemy wyprowadzić, to nie jest norma do zaakceptowania. Koń na woltach nie powinien się kłaść.

Po trzecie – w tym cała trudność, że jeśli pracujemy z koniem pozbawionym równowagi, nigdy nie możemy dać mu się usadzać, czyli narzucić nam błędnej równowagi. Identycznie, jak przy pracy z koniem asymetrycznym, krzywym. Nie możemy od takiego wierzchowca przyjmować krzywizny i samemu siedzieć asymetrycznie.
Okazji, w których koń będzie nas chciał przesadzić znajdzie się wiele. Koń ze słabszą jedną stroną ciała zrobi nią „dołek” pod odpowiadającą jej stroną siodła i nas zaprosi, żebyśmy w ten dołek wpadli (biada temu, kto wpadnie – ugruntuje tylko i utrwali zapadnięcie wierzchowca). Koń, który niedostatecznie zgina się w ciągach zrzuci nas na zewnątrz siodła. Koń, który za mało odpowiada na łydkę i nie odchodzi w niej w ustępowaniach – zrzuci nas na stronę działającej łydki. W piruetach z kolei najpewniej wylądujemy na zewnątrz siodła.
I tak dalej, i tak dalej – tych momentów jest naprawdę mnóstwo.
A każda chwila, kiedy siądziemy na koniu wpisując się w jego brak równowagi czy krzywiznę tylko potęguje problem.

biała
Jeśli mamy czarną farbę, a marzy nam się malowanie jasnym kolorem, to do czerni dodamy białego, prawda? I jeszcze więcej białego, i jeszcze więcej, aż zyskamy popielatą albo mleczną szarość, a z czasem kolor prawie biały albo biały (litr czarnej farby zalany cysterną bieli rozcieńczy się na tyle, że przestanie być zauważalny). Siadanie krzywo – to tylko dolewanie czarnej farby. A im więcej tej czerni, tym trudniej ją później rozbielić!
Opisana wyżej „wolta” w galopie, w której wierzchowiec kładzie się jak motocykl, a jeździec ma do tego obciążona wewnętrzną kość kulszową nie poprawi równowagi konia nigdy, w żaden sposób (ba, z czasem jeździec przejmie skrzywienie konia i sam zapadnie się wewnętrznym biodrem, tak więc już cała para razem będzie się wspierać w krzywieniu. Tutaj trzeba dolać tej białej farby 😉
Przy czym białą farbą nie będzie nigdy ulepszanie skrzywienia innym skrzywieniem, czyli w tym wypadku próba przewieszania się na zewnątrz i wbijania koniowi zewnętrznej połowy miednicy w grzbiet. Dalej obowiązuje równy dosiad („jak brama”), absolutnie bez żadnych pomysłów na skręty bioder! W tym cała trudność, że nie możemy równoważyć problemu innym problemem, możemy go zrównoważyć wyłącznie prawidłowym dosiadem.

Siadanie na zewnętrznej stronie można spróbować poczuć na wiele sposobów. Sama potwornie nie lubię jednego zalecenia – „obciąż zewnętrzną kość kulszową”. U większości jeźdźców prowadzi to do totalnego zaburzenia i zrujnowania ich równowagi. Obciążanie (oj, kojarzy mi się to ze słynnym filmikiem „Zajęcie wymagające krzepy”) implikuje nam wykonywanie jakiejś czynności, robienie czegoś, skręcanie, przechylanie się. Dokładnie to widać w pierwszym cytacie powyżej – jak obciążyć zewnętrzną kość kulszową bez skrętu bioder? Przecież to niemożliwie! To magiczne obciążanie to przecież bardziej intuicyjna gra równowagą niż wykonywanie czegokolwiek. Czy jadąc na rowerze „robimy” siedzenie na siodełku, „robimy” utrzymanie równowagi?
Tymczasem zrobić – bez robienia, obciążyć kość kulszową bez skręcenia biodra – da się bez problemu, trzeba tylko zresetować głowę i poszukać innych analogii, niż próba przesadzenia / obniżenia dolnej połowy miednicy.
Obciążanie jednej kości kulszowej u wielu jeźdźców kończy się tak, jak na poniższym (przejaskrawionym dla czytelności), obrazku (a swoją drogą tylko popatrzcie, jak ramiona ładnie kompensują skrzywienie miednicy). Jeździec obciąża prawą kość kulszową, a starając się tego dokonać podwija miednicę, lekko rotuje ją na zewnątrz, spada postawą również na bok i całym kręgosłupem wije w łuk, byle tylko zachować proste ustawienie głowy. Głowa prosta na 90% da nam przekonanie, że nic się przecież nie pokrzywiło:
kulsze02

Na drodze szukania tego prawidłowego siadania na potrzebnej nam stronie konia zostańmy zatem jeszcze chwilę przy wchodzeniu po schodach. Spróbujmy teraz nic nie obciążać, nie przyciskać, nie przesuwać, tylko po prostu przejść na kolejny stopień.Tak jak tutaj:
kulsze01

Czy teraz jesteśmy po jednej stronie? Lewa kość kulszowa jest wolna. „Stoimy” na prawej, czyli prawa jest obciążona. A równocześnie miednica / biodra pozostają w równowadze, nie zapadają się, nie krzywią, nie unoszą. Sylwetka pozostaje w równowadze przy zachowaniu „obciążonej” prawej strony. To w sumie proste, o ile tylko nie będziemy oszukiwać i nie próbować unosić kości biodrowej / kulszowej czy skręcać biodra, a robienie tego niestety naprawdę bardzo korci.
miednica_zapadnieta

Jak sobie pomóc poczuć „poczuć” to właściwe osadzenie?
Zamiast myśleć o obciążaniu którejś z kości kulszowej wolę realizować w treningu dosiadowym inne, bardziej czytelne hasła:
– jestem po lewej stronie konia, jestem po prawej stronie konia. Tylko tyle. Jestem. Nic nie obciążam, nic nie skręcam, nie podwijam. Czuję, że jestem.
– wchodzę powoli po schodach – jak na powyższym zdjęciu. Opieram się na lewej nodze, na prawej nodze.
– nie daję się zsadzić na połowę siodła. Piruety w stępie, które kiedyś były dla mnie takie trudne i które usilnie robiłam „obciążając wewnętrzną kość kulszową” powodowały ultra krzywiznę dosiadu i jakoś nigdy nie chciały mi zadziałać. A wystarczyło tylko przypilnować, żeby nie spadać / nie przesiadać się na jedną część siodła!
IMG_5156
– nie spadam w pojawiający się w siodle dołek, jadę tak, jakby go nie było.
– jeśli chcę się przesiąść na któraś stronę dosiadu wyobrażam sobie, że nogą po wybranej stronie naciskam na pedał gazu w samochodzie. To pozwala lepiej dystrybuować równowagę bez krzywienia się, załamywania bioder czy miednicy.

Poprawny dosiad jest ekstremalnie ważny. To on robi nam „warsztat” jeździecki. Bez tego warsztatu, bez narzędzi nie możemy wpływać na konia, naprawiać go ani tym bardziej konstruować, tworzyć. Nawet najlepszy na świecie mechanik samochodowy bez warsztatu i narzędzi nie zdziała z podstawionym mu pojazdem nic, nie nadmucha nawet przebitej   opony 😉
Więc trenujmy tak, żeby nasz własny warsztat był bogato wyposażony we wszystkie niezbędne narzędzia. Potem już wszystko będzie z górki.

warsztat

Uszy&Doki, czy raczej Mufasa i Spłowiały Książę

$
0
0

No i proszę, czas leci, a końskie dzieciaki zmieniają się z mgnieniu oka. Z miesiąca na miesiąc, ba – z tygodnia na tydzień. Dopiero co naśmiewałam się z nich, że obydwaj panowie osiągnęli etap osobliwej urody, a raptem półtora miesiąca później… roczniaki zaczęły wyglądać jak konie.
Jak ładne konie. Po Uszku, który chyba zaraz zmieni ksywkę (już opowiadam poniżej) zaczyna być widać to, w jakiego konia wyrośnie:
IMG_5209

A co do ksywki, to kolega jest ostatnio nazywany… Mufasą 😆 Przez iście lwią grzywę – ona mu chyba rośnie dookoła szyi 0_o
Chyba będę miała następnego po Henryku andaluza 😉
IMG_5210 IMG_5211
Skąd on ją bierze? Już nawet w największe upały musiałam chłopakowi zafundować grube warkocze. Tyle dobrego, że przynajmniej i ogon lwisko zapuszcza na bogato, więc może będzie docelowo z jednego kompletu 😉
IMG_5302_

I nie wiem, czy bardziej podziwiam ilość włosów, czy to, że jakoś ten koń się zrobił… Koniowaty. Dorosły. Pół roku temu przypominał kudłatego kucyka. No cóż, wypada się cieszyć dobrym momentem, bo pewnie za kolejne dwa miesiące znów będę się podśmiewać z pokraka 😉 A na zimę ten lew dopuści brody, gęstego kożucha i szczotek na nogach i pewnie zamiast lwa będzie bardziej przypominał niedźwiedzia 😆
IMG_5357IMG_5299 IMG_5302 IMG_5320

Dok też się zmienił w elegancika. Złapał proporcje, wyszlachetniał, odzyskał pięknie profilowaną szyję i nawet odkrył poruszanie się kłusem 😉 Od słońca się tylko opalił na maksa – Spłowiały Książę, jak tak dalej pójdzie, to osiągnie barwę swojego popielatego ogona 😛 Henderson w jego wieku był zwyczajnie gniady, więc chyba jeszcze nie czas na dorosły odcień maści.
IMG_5143 IMG_5151IMG_5157 IMG_5252 IMG_5297 IMG_5298

Chłopaki bawią się w ogierze zabawy, więc (na szczęście na zdjęciach tego tak bardzo nie widać) pobgryzani są tak, jakby obydwaj cierpieli na nagły atak liszaja i plackowatego łysienia na raz. No cóż, skubanie się, zakładanie nelsona, kąsanie kumpla w nadgarstki (niech klęka przed wygranym) i wszelkie możliwe konfiguracje wspinania się i wyskoków są na porządku dziennym. Takie to fajne! Najpierw trzeba wyzwać przeciwnika:
IMG_5214

A potem – kto wyższy ten lepszy 😈
IMG_5215 IMG_5218 IMG_5220 IMG_5223

Z Mufasą 😆 poznałam się na tyle, że mamy już bardzo fajną więź. Mały gada do mnie, kiedy wchodzę do stajni, przychodzi na padoku. Uwielbia się drapać, głaskać, liże po rękach. Mamy już zaznajomione swoje ulubione miejsca na szyi do masowania. Przy karku jest kawałek mięśnia, którego maluch sam za dużo używa i nie potrafi jeszcze rozpuścić. Kiedy go pomasuję, Leon rozpływa się w zachwytach, pochrapuje, opuszcza głowę, przeżuwa. Ostatnio nawet zaskoczył mnie w bardzo pozytywny sposób. Miętosiłam sobie właśnie jego szyję w boksie, kiedy przyszedł stajenny z porcją owsa na kolację. Widząc, że coś tam sobie majstruję z Uszkiem, zapytał mnie, czy może wrzucić paszę do żłobu. Oparłam, że jasne, najwyżej mały pójdzie sobie ode mnie jeść. I wiecie co? Nie poszedł :) Popatrzył na stajennego, żłób, miarkę paszy, ale nie ruszył się spod ciepłej ludzkiej ręki nawet na krok. Nie wiem, czy którykolwiek z innych moich koni podjął by podobny wybór 😉 Cebula by mnie pewnie wyrzuciła z boksu, a Henryk na trasie do żłobu rozwalcował :roll: A Uszka stwierdził, że na żarcie czas będzie później – teraz jest czas na drapanie po kłębie i przyjaźń :)
IMG_5403 IMG_5409 IMG_5414 IMG_5417

Bardzo lubię tego brzdąca (ha! brzdąca, który to już kłębem wyrósł na wysokość moich oczu), bardzo układny z niego gość i delikatny w interakcjach. No i dodatkowo niezły z niego wesołek 😆
IMG_5437 IMG_5449

W tym roku mamy zakontraktowane do Polski trzy hanowerskie ogierki, więc będziemy kontynuować kolejny rocznik przedszkola 😉 Przyjadą najpóźniej na początku listopada. Nie mogę się już ich doczekać :) Możliwość obserwowania, jak się taki młody koń rozwija jest naprawdę pasjonująca. Jakie będą tegoroczne maluchy? Jaką pokażą osobowość i charaktery? I jak się będą rozwijać? Jak się potoczą później ich losy? Na razie to będzie długoterminowa zagadka 😉


Szerokość siodła i poszerzanie siodła

$
0
0

Od dłuższego czasu korci mnie niezmiernie, by napisać coś o siodłach.
W tym przede wszystkim o czymś ultra ważnym i mega ciekawym, czyli o szerokości łęku. W „internetach” często napotykam na pytania typu: A łęk średni firmy X to jaki to będzie numer łęku według Prestige? Albo: Mój koń miał siodło Lucky Dressage 34, to czy Euroriding 3 będzie mu pasował czy nie?
Gdyby to chciało się (i dało się) tak łatwo przekładać!

Zacznijmy od tego, że szerokość łęku i rozstaw łęku to nie są tożsame same parametry.
Ba, popularnie nazywane „poszerzanie siodła” to jest przeważnie tylko zmiana rozstawu łęku – o ile nie wymieniamy czy nie przepychamy przy tym poduszek, czy w ogóle nie wstawiamy nowej terlicy. I teraz mrożąca krew w żyłach historia: zmiana rozstawu łęku na dużo większy wcale nie musi… poszerzyć nam siodła. W niektórych przypadkach może (ale nie musi) rozwiązać problem konia, który z uwagi na przyrost muskulatury przestał się mieścić sprzęcie w dotychczas używanym. Jeśli jednak kupujemy siodło z drugiej ręki, które jest wyraźnie za wąskie na konia, to zmiana rozstawu łęku prawie na pewno nie umożliwi nam dopasowania go do konia (sic!).
Jak to jest możliwie? 0_o

Po pierwsze, spróbujmy sobie zdefiniować dwa pojęcia. Szerokość łęku to coś zupełnie innego, niż rozstaw łęku (czyli kąt, pod jakim ustawione są ramiona terlicy, na których układają się tybinki). Zacytuję tu obrazek od firmy Prestige, bo dla wielu jeźdźców właśnie ta rozmiarówką stanowi „siodłową Biblię” – punkt odniesienia przy mierzeniu czy dopasowywaniu siodeł (to chyba w sumie podobna sytuacja, jak z tym, że mówiąc „adidasy” mamy na myśli wszystkie solidne sportowe buty, a „bukmanki” – przyczepy do transportu koni) 😉 W każdym razie w tych siodłach rozstaw łęku podlega dopasowywaniu i działa to w następujący sposób: rozstawleku

Zmiana rozstawu łęku - materiały za equishop premium horse equipment.

Zmianie ulega kąt, pod jakim ustawione są ramiona terlicy. W ten sposób siodło może pasować na szersze lub węższe konie. Sama szerokość terlicy nie ulega jednak de facto zmianie.
Poszerzenie terlicy to jest jednak zupełnie inny proces, najczęściej wymagający jej wymiany. Aby to móc zobaczyć, niżej przestawiam prostą animację, która pokazuje siodła o tym samym rozstawie łęku, ale różnej szerokości terlicy. Pasują one na konie o bardzo zróżnicowanej sylwetce i profilu łopatek czy kłębu:
anima2_left

Jeśli siodło ma stałą szerokość terlicy i zmieniamy wyłącznie rozstaw łęku, to takie siodło może również dobrze leżeć na koniach o różnorodnej budowie, ale pod warunkiem, że szerokość ich kłębu oraz rozstaw chrząstek łopatki będą podobne. Dokładnie tak, jak można to zobaczyć tutaj – siodła o różnym rozstawie łęku, ale tej samej szerokości terlicy:
anima2_right

Obydwa te parametry muszą zostać dopasowane indywidualnie dla każdego konia. Obydwa na raz – ani siodło o dobrej szerokości łęku, ale niewłaściwym rozstawie łęku ani takie o odpowiednim rozstawie, ale łęku zbyt wąskim lub zbyt szerokim nie będzie nadawało się do bezpiecznego i komfortowego dla konia użytkowania.

I teraz uwaga – szerokość terlicy / łęku bywa kwestią „osobniczą” poszczególnych modeli siodeł jednego producenta, ale także możne się bardzo różnić w przypadku odmiennych firm. Są producenci, którzy stosują terlice o okrągłym kształcie przedniego łęku, a co za tym idzie w każdym wypadku stosunkowo szerokie. Niektóre siodła z kolei mają trójkątne, znacznie węższe – takie siodła mogą mieć rozstaw łęku ustawiony na samym końcu skali, ale i tak będą niewystarczająco szerokie, aby dobrze leżały na mocno umięśnionych, potężniejszej budowy koniach o rozbudowanej górze łopatek.

Zróbmy sobie dla zobrazowania tego mały przegląd. Wybrałam poniżej siodła ujeżdżeniowe wielu firm (Albion, County, Butet, Equipe, Fichbauer, Hennig, Hulsebos, Kieffer, Devoucoux, Prestige), które łączy jedna wspólna cecha. Każde z tych siodeł producent określa jako średnie pod względem szerokości. Średnie, czyli przeciętne, pasujące na typowego konia, bez ekstremów (czyli ani perszeron, ani młodziutki achał-tekiniec) Zobaczcie tymczasem, jak ogromna jest różnorodność tych „średnich” siodeł, niektóre z nich mogły by pomieścić potężne konie, inne – te z bardziej trójkątnym, wąskim łękiem, nie kwalifikują się nawet do poszerzania celem dopasowania do naprawdę szerokiego wierzchowca:
8410-10Talbioncounty CUSTOMBUTET-7kiefferprestige

Siodło po lewej ma szerszy łęk, węższy rozstaw, siodło po prawej – węższy łęk, wyraźnie szerszy rozstaw:
_hennig_293_5_1841_detail _loreak_3_2_809_detail

Wszyscy znamy regułę, że wolne miejsce nad kłębem konia, a pod łękiem siodła powinno wysokie na co najmniej trzy palce.
Bezpieczny zapas dotyczy jednak nie tylko miejsca nad kłębem konia, ale i po jego bokach. Bardzo apeluję też, aby nie liczyć go uparcie „w palcach” – mamy różne dłonie, tam gdzie ja wcisnę swoje trzy paluchy, innej osobie zmieszczą się ciasno dwa. Kto będzie miał uczciwszy pomiar? 😉 Jeśli chcemy mieć pewność, że siodło nie będzie uciskać kłębu z boku nawet przy mocniejszych zgięciach szyi i kłody, a także z góry przy pracy w zebraniu (kiedy koń unosi kłąb), powinniśmy mieć minimum 2,5-4 cm wolnej przestrzeni nad kłębem konia, a także po 3 cm odstępu od kłębu do przedniego łęku po bokach kłębu. Dla uproszczenia można przyjąć, że dookoła kłębu powinien pozostawać bezpieczny odstęp trzech centymetrów – z każdej jego strony.
Ba – ten wolny odstęp nie dotyczy oczywiście samego początku łęku. Odstęp od kłębu musi być zachowany na kolejnymi wyrostkami kolczystymi kręgosłupa również wgłąb siodła, nie tylko „na jego wlocie”. Konie o długim kłębie mogą nas tej kwestii nas nieźle oszukać. Z pozoru siodło leży idealnie, ale już głębiej może nam napytać niezłej biedy, kładąc się na kręgosłupie. Warto zawsze sprawdzić sobie faktyczną szerokość terlicy i łęku siedząc już w siodle. Powinniśmy móc dookoła całego kłębu przesunąć własne palce czy trzonek bata. Bywa, że o ile nad frontem siodła mamy piękny zapas, to już na 5 cm wgłąb nie uda się wcisnąć nawet cieniutkiej końcówki bacika, a łęk siodła niemalże opiera się na kłębie:
siodlo-klab1 siodlo-klab2
Stąd też dobranie odpowiednio szerokiej terlicy jest ekstremalnie ważne. W przypadku siodeł z terlicą węższą, o trójkątnym kształcie łęku zachowanie odpowiedniego odstępu nad całym kłębem konia może być to trudne do uzyskania. Siodła o szerokich, okrągłych przednim łękiem terlicach nie pozostawiają wątpliwości, że ani kłąb, ani chrząstki łopatki nie pozostaną boleśnie uciśnięte – poniżej przykład dwóch bardzo ładnie wyprofilowanych siodeł Henniga:
_hennig_293_5_1841_detail _hennig_295_5_842_detail

A teraz dla kontrastu – siodło Wintec Wide, dedykowane „specjalnie dla koni o szerokim grzbiecie, takim jak mają np. haflingery, fryzy, konie pośpieszno-robocze czy pogrubiane”. Rozstaw łęku jest bardzo szeroki, ale terlica już niespecjalnie. Żeby zapewnić wolny zapas miejsca zarówno nad kłębem, jak i po jego bokach musielibyśmy dysponować wierzchowcem, który ma kłąb bardzo nieznacznie zarysowany, niski, a także ulokowany między przeciętnie szeroko rozstawionymi chrząstkami łopatki. Siodło będzie świetne dla szerokiego konia tylko wtedy, kiedy będzie on nieszczególnie wykłębiony i nie będzie miał wyrazistej, mocno skośnej łopatki,  tylko nieco stromą:
wintec_wide

Na koniec, dla poćwiczenia oka, jeszcze kilka siodeł z łękami medium. Wszystkie zdjęcia pochodzą ze strony Fine Used Saddles, firmy działającej na rynku amerykańskim, a zajmującej się importem oraz dopasowywaniem markowych siodeł z drugiej ręki. Serwis polecam poprzeglądać nie tylko wówczas, kiedy mamy w planach zakupy. Wszystkie siodła są szczegółowo opisane oraz przedstawione na zdjęciach – a właścicielka FOS – saddlefitterka wymienia ich cechy szczególne (jak chociażby to, czy dane siedziska wydają się być mniejsze czy większe, niż ich sucha rozmiarówka w calach, które „pomagają” w dosiadzie, więc są mniej lub bardziej trzymające, które mają węższy lub szerszy twist i tak dalej). Kolejna dostępna online kopalnia końskiej wiedzy – no, ale wróćmy tymczasem do patrzenia na szerokości i na terlice 😉
_county_competitor_2_5_843_detail_perfection_35_5_1081_detail_equipe_viktoria_a_4_1086_detail_hennig_295_5_842_detail_equipe_3_6_1413_detail_hulsebos_51_6_1766_detail

Każde totalnie inne prawda? A wszystkie powyższe to „średniaki”.

Dopasowanie siodła do konkretnego konia to naprawdę niełatwe zadanie. Wielu producentów działa w ten sposób, że przysyła siodło testowe – takie, jakie nam wpadło w oko, nie odnosząc się zupełnie do budowy konia. Wielu jeźdźców czuję się w takim wypadku całkowicie uspokojonych obietnicą, że gdyby coś nie pasowało, to wystarczy siodło poszerzyć (lub zwęzić) i już wszytko ułoży się na tip-top. Mam nadzieję, że w tej notce chociaż trochę pokazałam, że to co w teorii możliwe, w praktyce nie bywa takie proste.

WINDEREN: przebudzenie mocy

$
0
0

Hej! Żyję, chociaż w tym miesiącu dosyć mamy tu ostro. W pracy przenosiny magazynu (wow), na budowie już coraz bardziej wykończeniówka, a w stajni nowy koń w treningu (przepiękny, obiecuję zdjęcia, żeby napawać nim oko). Mimo to spróbuje się w tym wszystkim chociaż trochę odezwać 😉 Skoro poprzedni wpis był o siodłach, szerokościach terlicy i dobieraniu jej do końskiego grzbietu, to nawiążę sobie teraz do tematyki pokrewnej, czyli podkładek pod siodło.

IMG_4819

I chociaż frakcja tych, którzy wolą z, i którzy wolą bez (bez skojarzeń proszę), będzie się odwiecznie spierać, to wszelkiego rodzaju amortyzacyjne czy terapeutyczne podkładki posiadają szereg niekwestionowanych zalet. Nie tylko oferują dodatkową amortyzację, ale w wielu przypadkach mogą również działać antypoślizgowo, czy równoważyć niedostatki dopasowania czy równowagi sprzętu (a takimi możliwościami korekty, inteligentnie wykorzystanymi można nawet tymczasowo poszerzyć nieco za wąskie na konia siodło!).

Sama staram się jednak z podkładek korzystać. Nawet w przypadku bardzo dobrze dopasowanego siodła tradycyjny żel-glut to dobre wsparcie dla pleców i wytłumienie wstrząsów, uderzeń i rozmaitych zaburzeń równowagi jeźdźca, które przechodząc przez podkładkę mniej obciążą koński grzbiet. Jeszcze za czasów Skwarka spędziłam 1,5 miesiąca u niemieckiego trenera Hartwiga Burfeinda.
Miał on u siebie w siodlarni chyba z osiem własnych siodeł Henniga o różnych kształtach i rozstawach łęku, a także z poduszkami grzbietowymi dopinanymi na rzepy, które można było w każdej chwili wymienić na inne, bardziej dopasowane do konia. Mimo to, zawsze używał dla swoich koni dodatkowych podkładek z naturalnego futerka. Zapytałam go kiedyś o to, po co stosuje podkładki, skoro nie dla korekty, bo przecież z problemem gorzej leżącego siodła na co dzień naprawdę się nie boryka. – Widzisz – odpowiedział trener – Bardzo sobie cenię końskie plecy. W końcu każdy koń nogi ma cztery, ale plecy tylko jedne 😉 Dodatkowa podkładka pozwala mi chronić koński grzbiet i używam jej zawsze, na każdym koniu.

Biorąc pod uwagę, że Hartwig miał też 16- i 18-letnie konie aktywne sportowo (startujące na przykład w Pucharze Norymbergi i oceniane w tym jednym z najbardziej prestiżowych konkursów na grubo ponad 70%) i zwierzaki te były nie tylko pełne chęci i wigoru, ale również całkowicie zdrowe, to zasada, siodłać na podkładki, wydaje się być nader słusznym założeniem. Nawet na podlinkowanym przeze mnie powyżej filmie widać ulubione przez Hartwiga futerko Mattesa pod siodłem 😉

I chociaż futerek mam całą kolekcję i bardzo je lubię, to jednak tego typu podkładki nie są bynajmniej pozbawione mankamentów. Ich największą wadą jest spora grubość (a przecież nie zawsze mamy tyle miejsca pod siodłem, żeby dołożyć futerko i nie sprawić, żeby koniowi zrobiło się za ciasno – właściwie tutaj zawsze konieczne jest dobranie siodła z odpowiednim zapasem na futerko), ale także dość kłopotliwa pielęgnacja. Żeby futrzak prezentował się rzeczywiście ładnie, trzeba go od czasu do czasu wyprać. Futra różnie to znoszą (potrafią wylinieć, lub zrobić się w dotyku dziwnie wełniste), a do tego schną naprawdę długo (u mnie rekordzista musiał leżeć w przewiewnym i ogrzewanym pomieszczeniu trzy dni, zanim pozbył się wchłoniętej wilgoci i mógł wrócić na plecy Suszka). Na szczęście czasy się zmieniają i skóra zabrana owcy to nie już jest jedyna rzecz, którą możemy ułożyć pod siodłem.
Zatem dziś pochwalę rodzimą firmę, która nas godnie reprezentuje na świecie i zdobywa szturmem najlepsze europejskie stajnie.

Winderen

Know-how z przyszłości, design i funkcjonalność jak ze statku kosmicznego 😉 Aż chciałabym opis zacząć w ten sposób: wcale nie tak dawno, dawno temu i wcale nie w odległej galaktyce, tylko tu i teraz mamy do jeździeckiej dyspozycji totalnie kosmiczną technologię. W tej podkładce złożono kilka warstw o różnych parametrach, aby w efekcie synergii każda z nich optymalizowała zalety produktu: stabilność, elastyczność, absorpcję wstrząsów, odpowiednią miękkość i rozkładanie ciężaru na większe powierzchnie. Leciutka, oddychająca i tak doskonale minimalistyczna, że zamiast jeździć, można by się nią zachwycać. Biała wersja nieodparcie kojarzy mi się… z oddziałami Storm Troopers 😆
w_pudlo1

Kto wie, może z czasem marka stanie się tak kultowa jak znana nam wszystkim space opera w reżyserii Georga Lucas’a. Czyli:

winderen

Co mnie w tej podkładce naprawdę zachwyca?

Po pierwsze, wycięcie na kłąb. Mamy tutaj nie tylko pozostawione wolne miejsce, ale specjalnie wyprofilowany i podniesiony kawałek lekkiego materiału, który pozwala nam ułożyć „dzióbek” czapraka. Wycięcie jest duże i szerokie, takie, jakiego rzeczywiście potrzebują  konie, a nie które tylko ładnie wygląda na zdjęciu. Podczas siodłania materiał czapraka ani podkładki nie może się kłaść na skórze końskiego kłębu – po dopięciu popręgu naciska na nią z wielką siłą (jeśli ktoś ma wątpliwości, polecam  założyć za ciasne skarpetki i pochodzić godzinkę w butach – czubki palców będą tak obolałe, że zaczniemy mieć podejrzenie o utracie paznokci. Naciągnięty na kłębie czaprak czy żel daje podobnie „przyjemne odczucia…). Niestety niewielu jeźdźców zwraca uwagę na taki detal – przecież kluczowy dla komfortowego samopoczucia wierzchowca.
winderen_dziobek

Po drugie, jest cienka – czyli jeździmy z podkładką, korzystając z jej wszystkich zalet, ale nadal zachowujemy efekt close contact, siedzenia blisko konia i doskonałego czucia jego grzbietu. Dla mnie to szczególnie ważne, ponieważ nie przepadam za „efektem ambony myśliwskiej”, czyli siedzenia gdzieś wysoko ponad krajobrazem. Standardowa podkładka ma 18 milimetrów grubości, a jej wersja Slim – tylko centymetr. Taka grubość umożliwia umieszczenie jej nawet pod siodłem bez zapasu szerokości terlicy czy rozstawu łęku. Jeździec nie oddala się od konia, siedząc na tyle końskiego grzbietu, na ile pozwala na to konstrukcja danego siodła.

Po trzecie, Winderen ma naprawdę bardzo dobre właściwości amortyzacji i rozkładu ciężaru. Materiały nowoczesnych pianek technicznych dopasowujących się do kształtów pod wpływem temperatury pod siodłem układają się w ten sposób, że wypełniają brakujące miejsca, a tam, gdzie naciski są zbyt duże, stają się cieńsze, redukując naprężenia. Siodło jest bardzo dobrze osadzone na podkładce, nie buja się, nie sprężynuje odstając od końskiego grzbietu. Ułatwienie czuje się również w pracy z końmi asymetrycznymi, skrzywionymi, czy o słabszej jednej stronie. Daleka będę jednak od obiecywania komukolwiek, że ta podkładka sama rozluźnia konia, daje +20 do przepuszczalności i w ogóle wystarczy ją założyć pod siodło, żeby z L-kowego konia mieć furę wykształconą na Świętego Jurka 😉 Co to, to nie, widuję i konie ubrane w Winderen i biegające większość jazdy poza kontaktem, czy kompletnie nie umiejące galopować pod jeźdźcem. Podkładka nie naprawi za nas błędów w treningu, fakt jednak faktem, że konie bardzo dobrze reagują na Winderen i często potrafią pokazać, że to właśnie taki typ podkładki preferują. A im bardziej zadowolony koń, tym łatwiejsza z nią praca i szybsze efekty szkolenia.
1-Winderen-afbeelding

Po czwarte – w podkładce korekcyjnej mamy bardzo szerokie możliwości precyzyjnego dopasowania siodła do aktualnego stanu umięśnienia konia. Możemy nie tylko unosić przód czy tył siodła, ale i popracować nad środkową częścią paneli, by w razie zaistnienia konieczności w pełni dopasować się do potrzeb konia, nawet jeśli będą one niezbyt typowe (jak chociażby utrata mięśni po kontuzji, asymetria konia, czy praca w mocnym zebraniu: niektórzy fizjoterpeuci zalecają wówczas dla koni o mocnych i bardzo umięśnionych grzbietach zastosowanie większego podparcia siodła w jego przedniej i tylnej części, przy minimalnie zwolnionym środku paneli – w takiej korekcie, kiedy koń mocno unosi grzbiet, siodło opiera się na nim całą swoją powierzchnią).
To, co również jest godne uznania, to zastosowanie wkładów filcowych o różnej grubości. Dzięki temu możemy uzyskiwać płynną regulację grubości wkładu podkładki od 2 do 9 milimetrów.
w_korekta

Po piąte (chociaż na przykład dla mnie to numer jeden) – producent podkładki w 1000% współpracuje z klientem. Dzięki temu udało nam się wspólnie stworzyć produkt dopasowany do potrzeb specjalnych, czyli mojego małego ujeżdżeniowego siodła o krótkich panelach. Wszystkie dostępne na rynku podkładki są niestety za duże – wystają po dobrych kilka centymetrów przed przedni łęk, a kończą się daleko za tylnym, czasem nawet wysuwając się poza krawędź czapraka. Nie jest to problem wyłącznie kosmetyczny – zbyt dużą podkładkę trudno jest prawidłowo ułożyć, a dodatkowo jej krawędzie mogą obcierać konia. Do tej pory miałam dwa rozwiązania – albo kupić i przyciąć do wymiarów siodła żel, albo zdecydować się na podkładkę futrzaną, bo te można jeszcze upolować w rozmiarówce poniakowej. Tutaj chyba po raz pierwszy miałam możliwość zamówić produkt dokładnie dopasowany do nietypowego siodła. To się nazywa indywidualne podejście do klienta :)
Także wszystkim, nawet najbardziej nieśmiałym osobom polecam kontakt, zadawanie pytań (w tym także „głupich”), nikt nie zostaje bez pomocy. Podkładki można (nieodpłatnie! pokrywamy tylko koszty wysyłki oraz kaucję za sprzęt) wypożyczyć, przetestować, a potem zwrócić, jeśli z dowolnej przyczyny nie zdecydujemy się na zakup. W firmie, która posługuje się tak przepełnioną pozytywnym humorem reklamą, nikt nie może robić żadnych problemów :)

I po szóste, jeśli już jesteśmy przy kwestiach estetycznych 😉 Podkładka jest niesamowicie elegancka. Kształt, wykończenie, charakterystyczny logotyp (pokazujący równe i stabilne podparcie) wyszywany w dwóch miejscach podkładki – to wszystko ma wyraźnie nowoczesny, a przy tym wytworny styl i szyk paryskiej haute couture. Właściwie nie miałabym większych problemów z wyobrażeniem sobie pokazu koni ubranych w winderenowe podkładki na wybiegu w domu mody Chanel czy u Diora 😆 To, co już doszczętnie rujnuje poczucie przyzwoitości to fakt, że pokrowce na podkładki są wymienne i możemy według nastroju, kaprysu czy dopasowania do treningowego wizerunku wybrać sobie ich kolory. A tych jest bardzo duży wybór i chociaż domyślnie podkładka w wersji dla ujeżdżeniowców ma bardziej stypowe kolory, to jestem pewna, że dla producenta nie ma rzeczy niemożliwych. I chociaż sama pomykam sobie w czarnej podkładce, to zdecydowanie marzy mi się jeszcze bieluteńka na zawody i może jeszcze bordowa na jakieś ekstra okazje. Jagodowa też łapie za oko… Czy ktoś chce może kupić ode mnie lekko używaną nerkę? 😆
w03wo4w01 w02

OK, tyle plusów, w sumie nic tylko brać 😉 Prawie, gdyby nie jeden tylko zgryz…

Co mnie w tej podkładce naprawdę nie zachwyca?

No cóż, nie będę w tej kwestii oryginalna – cena. Jeździectwo to zaiście drenujące portfel hobby. Każda złotówka się liczy.
Winderen nie jest tani. Ba, nie jest nawet ze średniej półki. Za produkty ekskluzywne zawsze trzeba zapłacić ekstra. Podkładka jest fantastycznie zapakowana w luksusowe, drewniane pudełeczko, sam unpacking dostarcza nader przyjemnego dreszczyku na plecach – ale przyznam szczerze, że chętnie spotkałabym się z wersję economic produktu, czyli zapakowanego w jakiś zwyklejszy kartonik czy foliał, za to tańszego o te 100-150 złotych.
Cena podkładek to 959-1085 zł, cena wymiennych pokrowców to 289 złotych.
Kiedy się jednak pomyśli, że czaprak z aktualnej, eskadronowej kolekcji kosztuje trzy stówki, a nie jest żadnym wydatkiem zrobionym pod kątem potrzeb konia, to już zdecydowanie rodzi się poczucie, że warto w tym roku zostać w tyle za szmatkową modą, ale pojeździć na w pełni dopasowanym do konia sprzęcie.

Henryk w każdym razie poleca, Cebularz też :)

IMG_0149

Terenowa przygoda

$
0
0

Jazda w teren powinna być częścią każdego planu treningowego. Nawet Valegro będąc u szczytu kariery dwa razy w tygodniu odbywał „hacking” czyli zupełnie niezobowiązujące wyprawy w teren, gdzie największym wyzwaniem, jakie go czekało, była jazda anglezowanym kłusem 😉 W dodatku jego amazonką podczas takich wypraw była… 77-latka 😀 Tricia Gardiner, była zawodniczka, członkini brytyjskiej kadry olimpijskiej z Seulu ’88. To przy okazji doskonale pokazuje, jak dobrą głową wyróżniał się ten koń. Tricia, chociaż mentalnie w doskonałej formie, miała na co dzień sporo problemów z poruszaniem się, nie mówiąc o dosiadaniu konia (Tricia musiała znajdywać najwyższy w okolicy stołek do wsiadania i przerzuciwszy z niego na brzuch dosłownie wciągać się na konia). Później, podczas tych spacerów Valegro wykazywał sporo własnej inicjatywy odnośnie trasy przejażdżki, a co więcej… bezwstydnie pożerał wszelkie napotkane żywopłoty. Tym bardziej niesamowite, że na następny dzień wystarczyło go wprowadzić na czworobok i znów stawał się olśniewającym sportowcem 0_o

Kto by pomyślał - po lewej jeden z najsłynniejszych koni świata, po prawej niewiele ustępujący
mu rozgłosem, czyli Valegro oraz Nip Tuck:
 Untitled-1

Staram się dużo jeździć w teren, chociaż nie zawsze jest taka możliwość. W tej chwili dostęp do pięknego lasu mam w zasadzie tylko wtedy, gdy… panuje susza. Po deszczach trasa do Puszczy jest zbyt podmokła na bezpieczny przejazd. W takim wypadku kręcimy się końmi po okolicy, zwiedzając łąki i polne dróżki. W niedawny teren wybrałyśmy się w trzy konie: stary wyga, którego nic nie wrusza, Henryk, którego dla odmiany mocno podniecają otwarte przestrzenie i nowe środowiska – o ile nie są to czworoboki 😆 – oraz kasztanowaty Fragles, terenowy debiutant (jego drugi lub góra trzeci wyjazd poza stajnię), koń raczej z serii tych ostrożnych i na wszelki wypadek spinających się w oczekiwaniu na wyskakującego z krzaków wilka. Zestaw trojga, który może objawić parę niespodzianek w praktycznym użytkowaniu 😆

Tego dnia było naprawdę upalnie, Hendersona miałam zapakowanego w derkę siatkową, więc dzielnie znosił obecność insektów, ale pozostałe konie były dość poirytowane ze względu na kąsające gzy i siadające im na uszach muchy. Wybrałyśmy więc trasę na otwartych przestrzeniach – przełaj na łąkach, lub szutrowo-gruntowe drogi przez okoliczne wioski. Tutaj robactwa było zdecydowanie mniej, a i tak wycieczka ciekawa – w przydrożnych krzakach kryła się sarenka, a na świeżo skoszonych polach oglądałyśmy z końskich grzbietów zlot bocianów czy gonitwy gigantycznych zajęcy (albo to jakiś specjalny gatunek, albo tak obrodziły w dobrobycie, bo gabaryty potrafią mieć te szaraki całkiem rosłego pieska).

Pod dobrych dwóch godzinkach takiej niezobowiązującej wędrówki zdecydowałyśmy się wracać – i aby uniknąć przeprawy przez pełen komarów lasek wybrałyśmy trasę przez wieś.
Szkopuł w tym, że tym miejscu mają swoje pastwisko urocze ziemniaczki :)

IMG_5561 IMG_5570IMG_5565

Zdarzyło mi się koło nich przejeżdżać w pojedynkę i zawsze Henryk wyraźnie się nimi ekscytował, ale pozostawał pod kontrolą. Owszem, zaliczyliśmy paradne kroki, pufanie nosem i ogólne podniecenie znaczne większe niż na widok krowy (a krowa jest sama w sobie istotą nadprzyrodzoną i mityczną – Minotaur jakiś? – wywołującą fale gorącego entuzjazmu, zachwytu i rozgorączkowania), ale poza taką defiladą nigdy nic większego się nie wydarzało.
Nie tym razem 😆

Akurat zbiegiem okoliczności trafiłyśmy na moment, kiedy gospodarz zaplanował ściągnięcie ziemniaczków na kolację do boksów. Stado grubasów na sam widok swojego właściciela dostało szwungu i zaczęło sadzić koła dudniącym galopem. Trzy potężne kobyliska, każda na kopycie wielkości dzwonu Zygmunta i każda z równie solidnym, byczkowatym przychówkiem. Jak takie stadko odpaliło wyścigi, to miało się wrażenie lokalnego trzęsienia ziemi 😆

A tego Henrykowi i jego wydyganemu, debiutującemu w terenach koledze było już za wiele.
Nie, nie poniósł.
Nie spróbował się mnie również pozbyć z grzbietu.
Henryk postanowił w tej stresującej sytuacji… zniknąć.

Więc stanął jak wryty, a po chwili dał cichutko dwa kroki w wysokie żyto, które zamknęło się nad nami niczym morze nad ścigającą Mojżesza egipską armią. 😈

"Tu byłem! - Henderson:
IMG_5572

Kasztanowaty Fragles chwilę przeanalizował temat i wybrał rozwiązanie wdrożone przez Henryka. Zapadł się w zboże i tym samym straszny widok galopujących tłustangów (tłustang to taki zdecydowanie tłusty mustang) zniknął sprzed jego oczu.

Wyobrażacie sobie tę sytuację? Stoi sobie Pan Rolnik, który jak co dzień zamierza przepędzić stado do stajni. Drogą stępują trzy wymuskane, szlachetne konie. Pierwszy z nich skrada się takimi krokami, jakby go asfalt w stopy parzył. Koń numer dwa staje jak wryty, po czym znika w zbożu po czubki uszu. W chwilę później w jego ślady idzie koń numer trzy 😆 To wszystko w absolutnej ciszy, to znaczy okraszone wyłącznie tętentem galopujących miarowo zimnokrwistych kopyt. 😯 :roll:

Gospodarz w śmiech 😆

I dobrze, że miał poczucie humoru i nie zaczął nam wygrażać czy nas wręcz gonić. Fragles w zbożu zmienił się  słup soli, ale Hendriks miał pewien problem logistyczny. Kiedy się cofał, przez długie kłosie przechodziła fala, która zamykała mu się dokładnie przed pyskiem. Pierzasto-zbożowe witki pacały go po całej głowie, efekt był zatem taki, jakby mu ktoś machał tuż przed twarzą batem. Ustny próbował się przed tym ratować cofając – ale im szybciej się cofał, tym z większą energią tysiące rózg nie tyko pacały go po nosie, ale w dodatku go goniły! W efekcie już po chwili zasuwaliśmy tempem kosmicznym, a ja najpierw wyobraziłam sobie Henryka biegnącego tyłem na czele stada zimnokrwistych koni, a potem pomyślałam, że teraz już wiem, jak powstają tajemnicze kręgi w zbożu (to wcale nie kosmici je robią! tylko latające tyłem Hendriksy) i dostałam ataku śmiechu. Jedyne, co mogłam zdziałać, to zadbać o to, żebyśmy cofali po kółeczku (przykro mi takie żyto deptać) i głaskać i uspokajać głosem Henryka, którego w końcu udało się zatrzymać.

Wykaraskałam się ze zboża i zdołałam tylko rzucić do przypatrującego się nam Gospodarza:
– Co za wstyd! – wzniosłam oczy ku niebu – No i widzi Pan, Pana konie mądrzejsze!

😆 😆 😆

Dalsza droga powrotna minęła już bez przeszkód. Tak to najstraszniejszą terenową zmorą okazują się być… inne konie 😉

IMG_20180630_195212_HDR

Fugu robi wyniki dnia w Radzionkowie

$
0
0

Fugu wypływa na szersze wody! :)
Ponieważ 1-go września uruchamiam stajnię, siedzę teraz w kolorach marmolitu na cokoły, zatwierdzaniu bram przesuwnych, kierunku otwierania boksów, wzorach płytek, gresów, malowań, planowania ogrodzeń padoków, wymyślania sprytnych skrytek w bandach (też nie przepadacie, jak w narożnikach hali stoi kupozbieracz? U mnie nie będzie stał) i tysiącu innych rzeczy, które trzeba dopiąć na ostatni guzik, włącznie z wyborem i zakupem maszyn (traktorek i melex). To już za chwilę ruszamy, chyba gdzieś tam po drodze zacznę mieć tremę 😉 W każdym razie zapowiada się, że do września żyję mocno stacjonarnie. Myślałam nawet o zgłoszeniu koni na zawody w Solcu, ale czterodniowy wyjazd byłby w tej chwili ciężką do ogarnięcia sprawą. A że szkoda jednak, żeby przygotowane fajnie wyścigówki siedziały tylko w domu, to wypożyczyłam Cebulkę na zawody w ręce mojego zaufanego kolegi, Kamila Pulińskiego.
Zabrał on Fugu do Radzionkowa na rundę C – i to dwa trudne konkursy (C-2, C-3).
Rezultat? Dwie wygrane, dwa razy wynik dnia! :mrgreen:

IMG_4427

Pierwszego dnia 67,117%, a drugiego jeszcze lepiej – 67,895%. Za dodania ósemki w arkuszach, stęp wyciągnięty również oceniony na 8. Tyle udało się zrobić od zeszłego roku na plus! Dzielna dziewczynka, i jeździec też 😎 Możliwe, że następne zawody będą już o klasę wyżej, ale to tak naprawdę sama Cebula nam powie 😉
c2wynik c3wynik

Strasznie tęsknię za moją śliczną Nadymką, ale cóż zrobić. Wykańczam stajnię raz jeden, jedyny w życiu, totalnie nierozsądne byłoby nie mieć na to oka. Zawodów będzie jeszcze wiele, tym bardziej, że w domu trenuje coraz bardziej konkretna ekipa, która może od przyszłego roku będzie już jeździć wspólnie w barwach klubu Ad Astra? :)
Sama Cebula w każdym razie bryluje, czuje się świetnie, podbiła serca swoich aktualnych opiekunów. swoim wyrafinowanym wprawdzie, ale niezwykle łagodnym charakterem. No i jak to ona – zawsze łapie za oko, w Radzionkowie nie dało się jej nie zauważyć 😎

Untitled-2

Gratulacje dla pary, ja się już nie mogę doczekać, aż znowu na nią wsiądę :)
Na obecną chwilę wyniki dnia mam tutaj 😀

IMG_5520

 

Życia krąg, ale opatrzność robi wszystko, żeby nie było smutno

$
0
0

Hop, hop, co tam u Was, końskiego i niekońskiego?
W naszym jeździeckim teamie dzieje się jak zwykle dużo, do przodu i totalnie pozytywnie. Niemożliwe staje się możliwe – chyba czas pomyśleć o przygotowaniu sobie jeździeckich kamizelek z takim napisem. Mimo upałów codziennie trenujemy i chociaż ostatnie jazdy kończą się dobrze po 22giej, to nie ma nikogo, kto by chciał ominąć lekcję. No i tak to chyba powinno wyglądać 😉

trojca
Niestety pozakońsko początek miesiąca miałam naprawdę smutny. Ciężko zachorował mój najstarszy kot Omu, zwany domowo z racji dużej ilości włosów i plejstoceńskich manier Mamutkiem. Miał już 15 lat i dotąd trzymał się bardzo dobrze. Niestety wiek go dogonił w jedną krótką chwilę :( Mimo pełnej diagnostyki, codziennych kroplówek i wszelkiej udzielonej mu pomocy nie udało się mu pomóc na tyle, żeby dał radę przetrwać 😥 Możliwe, że ta tropikalna ostatnio pogoda skończyła się dla niego udarem. Musiałam pożegnać się z moim kociskiem, z którym miałam tysiące wspaniałych wspólnych, wspaniałych wspomnień.

omu_front
omu_w_rekawieomu_insane25_omu27_omu

Podróż do hodowcy do Danii, zrealizowana starym i w zasadzie rozpadającym się po drodze VW Garbusem (co kilkadziesiąt kilometrów trzeba było się zatrzymać, poczekać aż silnik trochę wystygnie i wczołgać pod auto wyregulować zawory, inaczej gaźnik strzelał jak Ronaldo wolne i kontynuowanie podróży nie było możliwe). O mało co z resztą spóźnilibyśmy się z Blondynem na prom! Późniejszą naukę komunikacji wibracjami (tupaniem o podłogę) i zapalanym światłem (kot był biały, niebieskooki i od urodzenia głuchy), która zaowocowała tym, że Omu przybiegał na wołanie / gesty pierwszy, znacznie szybciej niż inne koty. Kradzieże skarpetek z szuflady. Sesję zdjęciową z modelkami do katalogu jednego z wiodących producentów kosmetyków :) Brawurową podróż na dach domu sąsiada, kiedy to Blondyn musiał wspiąć się na kalenicę i zwindować przypięty do lonży transporter, żeby odłowić naszego dachołaza, który zestresowany osiadł w rynnie i darł się (o drugiej w nocy!) wniebogłosy. Sąsiad oczywiście o niczym nie wiedział, zapewne gdyby zobaczył obcego człowieka łażącego mu w nocy po dachu w towarzystwie wrzasków z piekła rodem (a uwierzcie mi, że głuchy kot ma naprawdę silne płuca…) dzwoniłby po policję albo od razu strzelał z dubeltówki 😉
Ehh, działo się tyle!
W każdym razie wszystkie te wspomnienia wróciły i na samą myśl, że to już koniec zrobiło się mi piekielnie smutno.

Mamutek zasnął.
mamut_4

:(

W tym momencie jednak chyba opatrzność dała mi znak, że będzie zawsze przychylnie zerkać w stronę ludzi dobrej woli. Kiedy przygnębiona spędzałam markotny wieczór przy komputerze, napisała do mnie znajoma, która jest lekarzem weterynarii. Zgadnijcie, kto przyszedł do niej na wizytę? 0_o Mały kotek, znajda. Całkiem biały, wesoły, z wielkimi łapami i z wyrazem twarzy jako żywo przypominającym mojego Mamutka. To zupełnie tak, jakby Omu zostawił po sobie testament. Hej człowieki, do roboty, weźcie się po mnie nie smućcie! :) Tak wiec mamy nowego członka rodziny, który sypia na mojej poduszce wkręcając mi się we włosy i pasjami morduje pluszowe myszki, grzechoczące piłeczki oraz kolorowe piórka 😉

IMG_4430
I mimo, że krąg życia wydaje się być czasem okrutny, to cóż, trzeba się pogodzić z kolejami losu. Jedni odchodzą, inni przychodzą. Pewny jest w tym wszystkim tylko czas, który goni naprzód – więc tym bardziej trzeba iść ramię w ramię z tykaniem zegarka, zamiast rozpatrywać te przykre momenty. Jeśli chodzi o konie, to na najbliższe lata patrzę z ogromnym entuzjazmem i nawet pewną niecierpliwością 😉 W tym roku, podobnie jak ubiegłą jesienią, przybędzie ponownie do Polski stadko zachwycających ujeżdżeniowych źrebaków. Z nich dwa ogierki trafią do mnie 😎 Gniady jest nawet dosyć blisko spokrewniony z Suchym :) Kary z kolei po kądzieli z Cebulką.
Także słuchajcie – za chwilę przyjdzie robić kolejny konkurs na imiona (tym razem A oraz F).
Ładne są chłopaki? :)

ampi amper2 09 f_sierpien23

O końskich dzieciakach też postaram się napisać więcej jutro, o ile nie padnę wieczorem po zagospodarowaniu wszystkich koni. Właśnie dziś się nam urodził w ekipie spontaniczny pomysł… przetestowania placu u mnie w stajni. A że w dzień ma być spadek temperatury, to pakujemy się w przyczepkę i jedziemy sprawdzić podłoże 😀

Ujeżdżeniowe źrebaki na aukcjach – za dwa tygodnie pierwsza polska edycja!

$
0
0

Hej,

dziś o źrebakach.
Ładna mała? 😉 Diamond Hit – San Amour:

Ta dziewczynka brała udział w zakończonej właśnie w weekend aukcji Glanz und Gloria, imprezie, którą śledzę i podziwiam co roku nie tylko ze względu na świetne konie, ale i… zwariowane logo z wielką truskawką 😆 Wbrew pozorom to nie jest tak, że grafik zwariował, a manager imprezy rozważał obok truskawki na przykład krówkę-ciągutkę 😉 Cała aukcja odbywa się bowiem w Erdbeerhof – Truskawkowym Dworze, czyli gospodarstwie, które od ponad 300 lat prowadzone przez rodzinę Glantz zajmuje się uprawą i przetwórstwem truskawek. Można tutaj kupić dżemy, marmolady i soki, a nawet… truskawkową musztardę 0_o Albo truskawkowy szampan z bąbelkami 😆 Na miejscu funkcjonuje również znana restauracja z regionalną kuchnią. Rodzina truskawkowych plantatorów żyje jednak nie tylko owocami, ale również… końmi, prowadząc nie tylko hodowlę, ale i stajnię treningowo-sprzedażową koni sportowych. Co roku organizują aukcje, na których padają imponujące rekordy cenowe. Dla przykładu, ta urocza klaczka z filmu powyżej została zlicytowana za… 37 tysięcy euro! Łapiący za oko kary ogierek Floriscount-Don Crusador zmienił właściciela osiągając cenę 18 tysięcy euro. Te robiące wrażenie ceny źrebiąt bledną jednak przy zestawieniu z licytacją koni dorosłych. Zakupić karego, 9-letnie trakeńskiego ogiera o imieniu Herakles (Gribaldi – Michelangelo) można było w weekend wykładając na stół – bagatelka – 400 tysięcy euro. 😀
gloria_n

Dlaczego o tym wszystkim teraz piszę? Aukcyjne emocje to coś niezapomnianego, to ekscytacja, która się udziela, duch rywalizacji, radość zwycięzców. Już za chwilę poczuć to wszystko będzie można nie tylko w Dolnej Saksonii, ale i u nas w Polsce :). 1-go września będzie pisała się historia – oto miejsce będzie miała pierwsza w Polsce aukcja źrebiąt ujeżdżeniowych w Cichoń Stallions, stacji ogierów ujeżdżeniowych, która udostępnia ich cenne geny do hodowli. W pierwszej aukcji weźmie udział 11 starannie wyselekcjonowanych końskich maluchów o bardzo interesującym pochodzeniu.

Cichoń Foals Auction 2018

I chociaż sama nie będę mogła wziąć udziału w licytacji (dwa ogierki zakupione w tym roku to już i tak spore stadko), to mam nadzieję, że będę siedzieć jak na szpilkach, trzymając się za rękę w obawie przed jej niekontrolowanym podnoszeniem dla ofertowania stawki 😉
Sama aukcja zapowiada się tak ciekawie, że zdecydowanie wybieram się na miejsce kibicować, dopingować i podziwiać. Szczególnie niecierpliwie wypatruję źrebiąt hodowli p. Pawła Gąsińskiego, z którą to czuję się w pewien sposób związana. Mój niezapomniany, dzielny Skwarek, koń ujeżdżony do klasy Grand Prix, biorący udział w Mistrzostwach Polski Seniorów i wielu licznych zawodach w Stanach Zjednoczonych, był jednym ze źrebiąt urodzonym właśnie w tym miejscu, czyli Stadninie Koni Drochówka.
1
Od 2003 roku, czyli daty produkcji Skwarego 😉 miejsce to przeżyło gigantyczną rewolucję – zyskało stado doskonałych matek, które inseminowane są topowymi reproduktorami ze stajni Andreasa Helgstranda. Ta strategia ma swoje przełożenie na konkretne wyniki. Romeo G, Fürst Oscar G, Donovan G, czy zakwalifikowany na MŚMK Frodo G to konie, które przykuwają uwagę swoją urodą oraz ponadprzeciętnym ruchem. Na aukcji od tego hodowcy pojawi się dwójka źrebiąt – obydwa po ogierze Revolution: gniada, malowana klaczka Rising Revolution G oraz ciemnokasztanowaty ogierek Raphael G. Podobno i jeden, i drugi maluch to prawdziwy helikopter! 😀
Po takim ojcu – nic dziwnego:

22 2

Reszta stawki jest równie łapiąca za oko. Dwa kolejne źrebięta po Fürst Sav, z linii ogiera Foundation, którym sama starałam się zaźrebić moją kasztankę Fugu. Doświadczeni hodowcy podpowiadają, że sprawdzonym przepisem na uzyskanie przyszłych sportowców jest używanie ogierów, które same startują Grand Prix, ponieważ dysponują one wszystkimi niezbędnymi cechami, które pozwalają na wyszkolenie ich do tak wysokiego poziomu. Foundation startuje pod Matthiasem Rathem, uzyskując w startach na poziomie dużej rundy wyniki na poziomie 80%. Może malutki Fürst Olymbrio pójdzie w ślady ojca i dziadka? Nawet jego odmiany odpowiadają tym, jakie noszą utytułowani przodkowie ogierka:
1
Długa łopatka, dobra kłoda, zad i to wyraźne dziedzictwo linii „F”, które sprawia, że nawet przy bardziej wyrazistym typie urody także córka Fürst Sava, gniada Alicante zapowiada się na eleganckiego konia ujeżdżeniowego:
2

Katalogowy numer sześć, czyli ogierka King of Hearts po Fürstentraum widziałam w ruchu – jest bardzo poprawnie zbudowany i dysponuje trzema obszernymi, swobodnymi chodami. Mam nadzieję, że trafi w ręce, która umożliwia mu ujeżdżeniową karierę i będę mogła na tego chłopaka mieć oko 😉 Zarejestrowany w księdze PKSP może być bardzo mocnym graczem na MPMK już za 3,5 roku 😉
1

Natomiast fani malowanych koni z pewnością zostaną oczarowani potomkiem ogiera Sir Europe o wdzięcznym imieniu Sir Bon Bon. Gniady, postawiony na czterech wysoko białych nogach i wykończony szeroką łysinką wyróżnia się eksterierem przyszłej gwiazdy czworoboków:
3

Z kolei z wszystkich źrebiąt jedno absolutnie kradnie serce, jeśli chodzi o charyzmę spojrzenia, urodę głowy, doskonały kształt  szyi i umiejętność niezwykłej wręcz gry z aparatem. To All Deluxe – syn fantastycznego ogiera Don Deluxe (zakupionego w wieku 2,5 lat przez Andreasa Helgstranda za nadzwyczajną kwotę 910 000 euro), który zachwyca inteligentnymi, lśniącymi oczami o uwodzicielskim spojrzeniu. Oj, będzie ten malec nimi rzucał zaklęcia!
3 DSC_6367-Edit DSC_6365-Edit

Źrebiąt jest jedenastka i aż chciało by się o każdym coś napisać, ale wszystko można znaleźć w katalogu :) No, prawie wszystko, poza filmami, które mogły by być wyraźnie pomocne. Na pewno maluchy będzie można obejrzeć przy matkach przed aukcją, ale jednak w dobie łatwego dostępu do wszelakich technologii cyfrowej rejestracji obrazu warto by było i o tym pomyśleć. Rozumiem, że logistycznie trudno to skoordynowac. Niemieccy organizatorzy mają o wiele łatwiej, w aukcji biorą udział przeważnie konie z okolicy, u nas hodowcy są z całej Polski. Może przed samą aukcją będziemy mogli obejrzeć źrebaki również na video? Póki co przyjmijmy, że czeka nas tym większa niespodzianka 😉

Nawet jeśli jednak tylko na bazie dostępnych zapowiedzi, to zdecydowanie warto wybrać się na sobotnią wieczorową galę do Radzionkowa. To wyjątkowa okazja, żeby obejrzeć mnóstwo doskonałych koni w jednym miejscu – kto wie, czy nie ma wśród tegorocznych końskich maluchów  przyszłego Mistrza Europy albo olimpijczyka? :) Pokazy Cichoń Stallions są organizowane na światowym poziomie: mamy autentyczne show, emocje, profesjonalne oświetlenie, muzykę, zaangażowaną publiczność. Sama bardzo wiele razy jeździłam oglądać aukcje do Niemiec lub Holandii – zatem tym bardziej, choćbym miała wynaleźć doborozciągacz, to nie przepuszczę okazji i obowiązkowo przyjadę zobaczyć prezentację oraz licytację, do czego zresztą gorąco wszystkich zachęcam.
DSC_5018-Edit
I chociaż trudno przewidzieć, jakie będą ceny, to przy pewnych zasobach wolnych oszczędności może warto rozważyć zakup źrebięcia – nawet jako inwestycję. W tym momencie istniejące ryzyko, że źrebię w przyszłości nie będzie pasowało na wierzchowca dla nas, jest akceptowalne do poniesienia, bo zajeżdżonego, gotowego do pracy konia można potencjalnie sprzedać w bardzo dobrej cenie. Kiedy nie planujemy zakupów, ale przymierzamy się do hodowli – aukcja to doskonałe miejsce do obejrzenia potomstwa upatrzonego przez nas ogiera, porównania źrebiąt lub zasięgnięcia opinii doświadczonych hodowców.
A jeśli nie kupujemy i nie hodujemy? To i tak warto wybrać się nawet wyłącznie towarzysko. O ile sama nie będę jeździć – bo wszystko wskazuje na to, że na koniec sierpnia zarówno Henderson, jak i Cebulka Fugu zawitają do Radzionkowa – to zapraszam do zaczepiania mnie na wszelakiej maści pogawędki 😀

DSC_4468

Zatem do zobaczenia na aukcji. Katalog źrebiąt jest dostępny tutaj:
http://cichonstallions.pl/wp-content/themes/template/docs/cichon_katalog_zrebaki_05.pdf

Zdjęcia źrebiąt, zamieszczone w powyższym wpisie, wykonała fotografka Julia Świętochowska.

Jak zmienia się dosiad wraz z rosnącym stażem jeździeckim

$
0
0

Jazda konna wymaga zdrowych pleców – nie tylko od koni, ale i od jeźdźców. Górna część ciała jeźdźca i jej prawidłowe użycie mają ogromny wpływ nie tylko na trening konia, ale na jego dobre samopoczucie i pozostawanie w optymalnej sprawności.

Francuscy naukowcy z Functional Reeducation Clinic (Beutin) przeprowadzili niedawno badania, które wykazały, że jeźdźcy będący na różnych poziomach zaawansowania (początkujący / średnio zaawansowani / profesjonaliści) w zupełnie odmienny sposób używają swoich kręgosłupów podczas jazdy konnej. Udało im się sprecyzować różnice, których świadomi powinni być nie tylko trenerzy, ale i lekarze weterynarii, ponieważ mogą one wpływać na możliwości pracy konia pod siodłem. Dodatkowo, zapoznanie się z istniejącymi wzorcami ruchowymi pozwala na bezpieczne dla zdrowia jeźdźca prowadzenie go przez poszczególne etapy perspektywicznego treningu – jak powiedział zajmujący się zagadnieniem Patrick Dubrulle, fizjoterapeuta sportu i chiropraktyk.

Znając zachowanie kręgosłupa swoich uczniów zgodne z ich poziomem umiejętności trenerzy mogą w taki sposób dostosować prowadzone lekcje, aby stały się one jak najbardziej odpowiednie i trafne. Będzie to poradziło do osiągania lepszych wyników zarówno jeźdźca, jak i konia. Usystematyzowana wiedza prowadzi do większego szacunku dla konia, bardziej harmonijnej jazdy i lepszego używania pomocy.

W badaniach zanalizowano ruchy kręgosłupa i skątowanie góry ciała 47 jeźdźców podczas jazdy na sztucznym koniu (dzięki użyciu symulatora, warunki jazdy były identyczne – amplituda ruchu konia, poczucie bezpieczeństwa czyli zaufanie do nowego rumaka). Każdy jeździec używał własnego siodła oraz preferowanej długości strzemion.

Wszystkich jeźdźców pogrupowano na trzy kategorie:
początkujący (małe doświadczenie jeździeckie lub jego brak)
średnio zaawansowani (lekcje dwa razy w tygodniu na przestrzeni kilku lat)
profesjonaliści / eksperci (starty na poziomie krajowym, treningi kilka razy dziennie).

Badacze umieścili czujniki w czterech miejscach na kręgosłupie każdego z jeźdźców: na wysokości szyi (kręg C4), klatki piersiowej (T1), lędźwi (T12) oraz tuż poniżej krzywizny lędźwiowej, a nad krzyżem (kręg L5).
kregoslupJak okazało się te partie ciała, które miały u poszczególnych jeźdźców mały zakres ruchu, bardzo różniły się w poszczególnych grupach. Im bardziej doświadczeni jeźdźcy, tym bardziej ich ciała pracowały w ten sam sposób. Różni jeźdźcy, w zależności od swojego szkoleniowego stażu, wykazywali wspólnie bardzo podobne zachowania:

– jeźdźcy początkujący, obawiając się upadku chwytali się konia nogami i blokowali rejon miednicy. Poruszali swoim kręgosłupem podczas jazdy w przód i w tył z odchyleniem aż do 33°, przy czym pochylali się do przodu nawet o 16° przed pion.
Ha! Ile mnie trudu kosztowało puszczenie swobodne nogi (szczególnie w galopie), to tylko ja chyba jedna wiem. Wieczne gubienie strzemion, wieczna niemożność użycia łydki (przy równoczesnym poczuciu, że przecież bardzo dużo nią właśnie robię, skoro prawie cały czas ją zaciskam). Ile mnie kosztowały nie popodciągane pięty (stopa, która nie wiedzieć w czemu w siodle dążyła do pozycji stojącej na paluszkach baletnicy)… Ba, kiedy podciągałam piętę, bywało, że lekko spadały mi buty, co nawet początkowo mnie cieszyło – but, który zjechał z pięty maskował przecież nawet nieźle moje stanie na paluchach 😡 A od poduszek kolanowych potrafiłam sobie ponabijać siniaki.
Nawet jeśli coś pozornie wydawało się przyzwoite, to ja doskonale pamiętam, ile wysiłku (i skupienia!) musiałam wkładać w utrzymywanie nogi bez podciągania kolan do góry:
IMG_4665
Jedyna skuteczna rada to wyjeżdżanie kolejnych treningów. Im więcej swobody, takiego zadomowienia się na końskim grzbiecie, tym bardziej nasza równowaga zacznie polegać na osadzeniu się na koniu, a nie trzymaniu go kurczowo odnóżami. To naprawdę daje się zrobić (też po drodze miałam wątpliwości, czy się da…), przy czym jest to długi i naprawdę niełatwy proces.

– jeźdźcy średnio zaawansowani utrzymywali stosunkowo stabilnie osadzoną miednicę, równocześnie rozwijając nowy punkt rotacji swojego ciała w przód i w tył, osadzony pomiędzy łopatkami. U tej grupy widoczny był wyraźnie zogniskowany ruch w łuku lędźwiowym (określany często jako „pompowanie” krzyżem czy plecami), który wyraźnie podnosi ryzyko bólu pleców. Kiwanie się pleców w przód i w tył zostało już jednak wyraźnie ograniczone w porównaniu do poprzedniej grupy (maksymalny zakres tego ruchu wynosił 20° – przy maksymalnym wychyleniu ciała przed pion tylko 6°.
Faktycznie, kiedy tylko z grubsza zaczęłam panować nad tym, co robią na koniu moje nogi, błyskawicznie pojawiły się bóle pleców. Mój kręgosłup wyraźnie mówił mi, że coś jest nie tak – i to w czasach, kiedy jeździłam jednego, góra dwa konie dziennie (teraz ruszam ich dowolną potrzebną ilość i nie mam z tego tytułu żadnych fizycznych dolegliwości). Przeprosty pleców, falujący brzuszek (klamra paska od bryczesów przemieszczająca się w każdym kroku konia lekko rotującym ruchem góra-dół, wraz z tym, jak jeździec wypina brzuszek, albo go wciąga), brak ustabilizowanego „pudełka”, w którym zamkniemy swój tułów (ja mam specyficzną budowę z długim korpusem, co jest dodatkowym utrudnieniem w nadaniu tej konstrukcji stabilności) kończy się się zawsze przeciążeniem kręgosłupa oraz wspierających go mięśni.

– jeźdźcy eksperci są w stanie „zablokować / zastopować” – utrzymać swoje plecy pomiędzy swoimi łopatkami. Profesjonaliści zachowują zupełnie luźny i swobodny cały rejon miednicy, a to, co wykonuje istotną pracę, to ich biodra. Łuk lędźwiowy również jest stabilny i nie gnie się jak gąsienica – obserwując takiego jeźdźca, mamy wrażenie prostych (nie sztywnych!) pleców, właśnie jakby zamkniętych w kartonowym pudełku czy utrzymywanych przez niewidzialny gorset z warstwy bandaża. To dzięki pracy bioder jeździec na tym etapie podąża za ruchem konia. Rotacja ciała przód i w tył zostaje ograniczona do zaledwie 5°, a przechylanie się przed pion prawie przestaje istnieć (zaledwie 1.3°, to kąt niemalże niezauważalny). Dzieje się tak dlatego, że jeździec ma doskonałe oparcie w strzemionach i nie musi nadrabiać równowagi wychylaniem tułowia.
Kiedy naprawdę dużo jeździmy, przychodzi taki moment, gdy jazda w dowolnym chodzie staje się zupełnie intuicyjna, staje się rzeczywiście łatwa. Niezależnie od tego, czy to wyciągnięty kłus, czy galop (który jest najtrudniejszym do prawidłowego osadzenia się chodem dla bardzo wielu osób). Każdy zna to hasło, że „na koniu się przecież tylko siedzi”. Przy osiągniętej wysokiej biegłości w tym sporcie – tak to właśnie jest. Właściwie „nic nie robimy” w siodle, a praca z koniem koncentruje się wokół precyzyjnego i finezyjnego używania własnej równowagi. Bywa przecież, że na konie wsiadają sędziwi trenerzy, a jeźdźcy z siedemdziesiątką na karku startują jeszcze w konkursach olimpijskich. Ten sport nie wymaga siły, nadludzkiej wytrzymałości czy innych parametrów utożsamianych z wysiłkiem fizycznym. Wymaga za to kunsztu, staranności i precyzji, świadomości własnego ciała oraz kontroli nad nim, a nade wszystko wr7ażliwości oraz wyczucia.

Z czasem nawet takie wyciągnięte kłusy na kawaletkach naprawdę nie są trudne :)
IMG_3347

Jakie były konkluzje z przeprowadzonych obserwacji?
Na każdym z etapów szkolenia należy koncentrować się na innych celach, możliwych do osiągnięcia. dla jeźdźca na danym poziomie zaawansowania:
– u początkujących jeźdźców należy skupić się na zwiększeniu mobilności miednicy,
– jeźdźcy średniozaawansowani muszą nauczyć się „uwalniać nogi”, umieć je puścić luźno i osiągnąć działanie łydek niezależne od działania ręki,
– jeźdźcy profesjonalni powinny położyć nacisk na rozluźnienie ramion, łopatek i góry swojego ciała, aby nadać jak najwięcej finezji i delikatności ruchom dłoni, które oddziałują na koński pysk.

Na co wskazując takie badania? Przede wszystkim na to, że staż jeździecki istotnie zmienia całą „filozofię” pracy ciała jeźdźca. Pewne korekty będą możliwe dopiero na poszczególnych etapach szkolenia – nie da się osiągnąć prawidłowo osadzonego dosiadu oraz pracujących bioder jeźdźca bez puszczonych swobodnie, nie trzymających się siodła nóg. Szkoleniowcy powinni być świadomi całego procesu uczenia się jeźdźca i nie skupiać się na książkowych hasłach („pięta w dół”, „palce do konia”) tylko dywersyfikować cele i zadania treningowe dopasowując się do uwarunkowań i ograniczeń natury medycznej oraz pedagogicznej. Tylko wtedy możliwy jest rozwój w treningu sportowym przy równoczesnym zachowaniu nie tylko chęci i optymizmu jeźdźców, ale zarazem dobrostanu koni.
I wbrew pozorom to nie silne nogi będą grały pierwsze skrzypce u dobrego jeźdźca. Najważniejsza jest równowaga, bazująca na osi sprawnego i elastycznego kręgosłupa. Musimy uczyć się odnajdywać elastyczną miednicę i współpracujące z ruchem konia biodra zamiast rozwijać siłę trzymających się siodła kolan. Musimy nauczyć się zatrzymywać ramiona w każdym z chodów konia, a nie kiwać się w siodle w przód i tył, przejaskrawiając przeprost kręgosłupa. Musimy wreszcie nauczyć się na koniu być… jak perkusista 😉 Potrafi on każdą kończyną wybijać czy dyktować rytm niezależnie od pozostałych. Ujeżdżeniowa jazda konna ma w sobie bardzo wiele wspólnego z tworzeniem muzyki. Rytm, takt – to pojęcia, które opiszą zarówno utwór muzyczny, jak i nasz występ na czworoboku. W obydwu dziedzinach obowiązuje harmonia – rozumiana jako współbrzmienie, czyli w w muzyce odpowiednio dopasowane skale i gamy, a w jeździe konnej odpowiednie dopasowanie i zgranie ze sobą jeźdźca i konia. Brak fałszu to przykazanie wręcz święte w obydwu tych dyscyplinach.

muzyczny_kon

Nie pozostaje zatem nic innego, niż – chcąc dobrze jeździć i prawidłowo usiąść – pokornie i cierpliwie wyrabiać kolejne, jak to się kolokwialnie, stajniowo mówi – dupogodziny. Najlepiej jeszcze z dobrym trenerem z dołu :)


Ad Astra tips & tricks part I

$
0
0

Super eleganckie boksy właśnie się montują. Dębowe drewno, grafitowa rama i srebrna kratownica czyli tzw. grill. Dzięki takiemu rozróżnieniu kolorów nie będzie widać krat, jest znacznie bardziej jasno i odbiór wizualny boksów też jest o wiele bardziej przyjemny. Kraty ciągną do ziemi, no a my zdecydowanie sięgamy do gwiazd 😉

boksy

Pod każdym żłobem do dyspozycji właściciela konia praktyczna szafka z magnetycznym zamknięciem. Takich drobiazgów uprzyjemniających życie mamy mnogość – więc naszykujcie się na coraz więcej takich filmów 😉

Ad Astra słoneczny start

$
0
0

Hej :)

Dostaję mnóstwo zapytań, gdzie na tyle czasu zniknęłam 😉 Otóż zgodnie z przewidywaniami (szczególnie Blondyna, bo ja nie ukrywam miałam cichą nadzieję, że aż taki ogrom pracy nas na ostatnią chwilę nie czeka) zniknęłam w stajni.
Ale w jakiej stajni!

IMG_5957

Ostatnie zdjęcia, które wstawiałam, to montaż boksów, jakieś wykończeniówki, tutaj cegła, a tam blat. A teraz w pachnących zielonym sianem boksach mieszkają już koniki (które w ciągu dnia oczywiście zażywają relaksu na padokach), a my jeździmy, trenujemy i z każdym dniem zasiedlamy się na miejscu bardziej. Jest cudownie! Cały obiekt prezentuje się zjawiskowo za dnia, w nocy, przy słonecznej pogodzie, przy mglistej, a na pewno i przy śniegu wszystko tu będzie wyglądało magicznie. Jest pięknie!

IMG_5979IMG_5746

Stajnia jest niesamowicie jasna i pełna powietrza, dokładnie taka, jak miała być. Konie naprawdę świetnie się tu czują. Są pełne energii, co oczywiście musiałam odczuć na własnej skórze chrzcząc plac efektownym salto mortale z (uwaga) grzbietu Henryka 😆 Może Ustny dawał mi w ten sposób znać, że powinnam się pośpieszyć z montażem luster, bo tymczasem nie ma on żadnych do potłuczenia? 😛 Ale żarty żartami – tutaj naprawdę coś specjalnego wisi w powietrzu. Nawet dostawca siana, który od rana do nocy jeździ z transportami przystanie, porozmawia o koniach, poduma. Tu naprawdę chce się zostawać, naładować akumulatory i działać.
IMG_5750

Szare budynki na tle jesiennego lasu mają niezwykły urok. Kilka dni temu gościliśmy na miejscu ekipę z architektonicznej prasy, która będzie pisała o nas spory artykuł. Jak sami dziennikarze przyznali, aż zaczęło ich korcić, żeby wsiąść na konia. Ale kto nie chciałby zajrzeć do takiej stajni?
IMG_5961
IMG_5961_

W środku już kwitnie stajniowe życie, szykowanie koni, rozmowy o treningach. Nieduża obsada pozwoliła zachować nam kameralność. Rankiem, kiedy wypuszczamy kopytne na padoki i karuzele, wnętrze stajni prezentuje się w ten sposób:

IMG_5972

Sporą dumą jest hala, chociaż przy ładnej pogodzie mało kto z niej korzysta. Na placu przy tle z drzew jeździ się tak fantastycznie, że na halę idzie się chyba tylko z musu. Chociaż znam gorsze musy jakby nie było, bo halę mamy taką:
IMG_5965 IMG_5967 IMG_5970

Jasno, przestronnie i całkiem ciepło jak na kilka do tej pory mroźnych wieczorów. To na plac czy na halę? Bo na zewnątrz widoki są takie:
IMG_5760 IMG_5761

Widok stajni z placem w tle i nasz genialny Melex – już prawie wszyscy moi jeźdźcy przeszli kurs prowadzenia tej maszyny dookoła ośrodka. Głupawka pełna, jak na samochodzikach w wesołym miasteczku 😆
IMG_5797
IMG_5976

Stajnia z placu:
IMG_5770

No i padoki! Na razie wyznaczona część na bardziej jesienno-zimowe wybiegi. Ogrodzenia aktualnie elektryczne na szerokich taśmach i słupkach, ale docelowo muszę wymyślić coś innego, przynajmniej na padoki dla większych rozrabiaków.
IMG_5802IMG_5801 IMG_5778

Albo przynajmniej dla źrebaków – są to takie charaktery, że będę je musiała osobno i bliżej opisać. Pan F (roboczo Fidelio) oraz Pan A (roboczo Amperio albo Miliamper) – najmłodsi mieszkańcy naszej stajni:
IMG_5804

Dotychczasowe ciepłe wieczory plus duże okna z boksach pozwalały koniom wyglądać wieczorami na zieleń. Szczególnie Henry w tym celuje. Swoją drogą, jak zwróciła uwagę moja koleżanka – on nawet cień ma Ustny 😉
IMG_5974

Ogólny obrazek ośrodka już macie, a będę miała do pokazania teraz już naprawdę dużo różnych tips & tricks. Okropnie tęsknię do blogowania, ale przez miesiąc praktycznie nie miałam w ogóle komputera! A i teraz piszę na roboczym stole dzieląc krzesło z dwoma spychającymi mnie z niego bezczelnie kotami (o, o kotach też by się przydała opowiastka!). Tak więc trzymajcie kciuki, przy pomyślnych wiatrach będę tu już regularnie zaglądać. A tyle się wydarzyło i w końskim makro-świecie (oglądaliście korungi? Co za rekordowe ceny!) i w mikro też (nowe konie w treningu! Już szykuję się na sesję foto!). No i nowe źrebaki. A Uszy jak urósł! 😆

Jesienna sesja z Cebulką

$
0
0

Odgrzebujemy aparat 😉 Przy przeprowadzce zamieszkał na trochę w kartonie. Na sesję zabrałam kogoś, komu się już dawno należały piękne zdjęcia, czyli księżniczkę Fugu <3

Poza tym zrobiłam jeszcze coś, na co nigdy nie mam czasu. Rozpuściłam włosy 😆 Ciężko z nimi wytrzymać i są potwornie pracochłonne, więc nie wiem jak długo jeszcze się uchowają 😛

Ciemna kasztanka, jesień i tajemnicza mglista aura mają swój magiczny klimat, prawda? :)

IMG_6433b

A co Ty tam wypatrzyłaś kobyłko? :)
IMG_6431

Dochodzę do wniosku, że pasujemy ze sobą z Cebulką… ogonami 😉
IMG_6439

Spacer w siną dal:
IMG_6459

Tymczasem idę spacerować na halę, doglądać lustra i mierzyć ich odbicie, żeby było widać jak najwięcej konia. Za modela chyba właśnie posłuży mi Cebulka. Przyznam szczerze, że już nie mogę się doczekać jazd z lustrami!

Poczuć półparadę… w plecach

$
0
0

No i nic na to nie poradzę, ale każdy, kto przestąpi próg stajni – czy to dwunóg czy czworonóg – nauczy się nowych rzeczy :)

O półparadach napisano całe rozdziały książek jeździeckich. Mnie egzaminowała onegdaj Pani Katarzyna Milczarek z pytania, co to jest półparada i jak ma ona działać. Teoria jest prosta, pełna parada – to zatrzymanie konia do stój, półparada – pół-zatrzymanie, wstrzymanie. Tylko jak je zrobić? Kluczem do wszystkiego jest prawidłowe osadzenie się na koniu. Działanie ręki (ręka to przecież również pomoc jeździecka, to nic złego!) musi zostać uzupełnione o działanie ciałem, półparada to równowaga (to chyba nasze ulubione słowo na koniu) pomiędzy pomocami wstrzymującymi, a popędzającymi. Błędem wielu jeźdźców jest próba wykonania półparady przez podniesienie dłoni przy równoczesnym lekkim wstawaniu w strzemionach (a im bardziej nie odpowiada koń, tym bardziej unosimy pupę z siodła…) – takie działanie całkowicie przekreśla możliwość uzyskania u konia prawidłowej odpowiedzi.

To jak usiąść? Ja zawsze tłumaczę, że jeździec musi być jak maszt na okręcie. Niezależnie od tego, czy wicher dmie, czy łódź zarzuciła kotwicę, nie może to wpłynąć na zamocowanie masztu – czyli na ciało jeźdźca. Co by się stało z łódką, której maszt wyginałby się albo przechylał od lekkiego podmuchu wiatru? Masz musi stać niezłomnie. Podobnie – jeśli koń pociągnie wodze, albo nie zwolni chodów – trudno, nie można dać się wybić z prawidłowego osadzenia. Trzeba „zatrzymać” swoje ciało w powietrzu bez zmiany jego pozycji. A do tego potrzebne są mięśnie pleców, brzucha i zwarty korpus o prawidłowym napięciu mięśniowym. Działanie ręki jest z tym wszystkim skorelowane.

Jak to poczuć? Ja mam swoje sposoby, które łatwo można sprawdzić w domu z pomocnikiem z ziemi. Wystarczy do tego… lonża, którą stojąc przed koniem zarzucimy na lędźwie jeźdźca. Jego zadaniem będzie naprężyć lonżę, dać odpór trzymaniu jej przez osobę z ziemi – ale bez przeprostu pleców, robienia brzuszka czy wypiętej pupy. Trzeba spróbować „pociągnąć” lonżę właśnie osadzeniem ciała.

O tak:
46060036_10211939505594065_1980276456588050432_n

Niesamowite było obserwować, jak jeździec w trakcie jednego treningu odkrywając swoje nowe plecy :) nie tylko mógł wpłynąć na tempo kłusa, ale całkowicie uzyskać jego nową jakość – równowagę, obszerność, swing i dużo powietrznego odbicia.

Teraz jeszcze tylko wdrożyć używanie półparad na co dzień, złapać przez nie komunikację z koniem i pamiętać, że półparada to nie tylko wstrzymanie – ale też idące za nim natychmiast odpuszczenie – i można naprawdę znaleźć nową jakość jeździectwa.

Babyland, przedszkole w Ad Astra, czyli prezentacja najmłodszych :)

$
0
0

W tym roku do Polski przybyła cała paczka wesołych ogierków, z której to ferajny moje są dwa.
Kary Fürstenball i gniady Ampère. Tatusiów chyba nie trzeba przedstawiać. Fürstenball powalił mnie kiedyś zachwytem w Verden, kiedy byłam dopingować Zombiemu w udziale w bundesczempionatach czterolatków. Kary ogier szedł wówczas bodajże 5-latki i na czworoboku rozprężało się mnóstwo olśniewających młodych ujeżdżeniowych koni, ale ten jeden zdecydowanie nie pasował do reszty. Z kocim, miękkim ruchem, mięśniami pływającymi pod skórą jak u dzikiej pantery i grubym ogonem wyglądał jak jakaś transgeniczna krzyżówka kota z koniem. Elastyczny, obszerny, a przy tym zjawiskowo miękki i łagodny, oczarował mnie tak, że poszłam stalkować również wszystkie jego inne przejazdy w trakcie imprezy. Oczywiście z jedną przewodnią myślą – ah, dosiadać kiedyś takiego! 😉 No i proszę, może to marzenie się spełni. Jest czarny jak smoła dzieciaczek z identycznym łebkiem:
IMG_6569

Chyba wszystko mi się w tym koniku podoba. Fantastyczny zad, niesamowita swoboda łopatki, piękna szyja, dobre plecy. No i charakter! To jest typ, który chodzi za człowiekiem, nadstawia się do drapania, zje wycelowany w niego aparat, wabi sobie do boksu koty, żeby je trochę pomiziać i niczego się przy tym nie boi, nic go nie napina, nie denerwuje. I bystrzacha straszna – u hodowcy nie miał nigdy nie miał automatycznego poidła, wysiadł z przyczepy, wywęszył wodę, zaczął kombinować z ustawianiem czy gryzieniem łyżki, ale do wieczora potrafił już prawidłowo pić po przyciśnięciu łychy. Może ten charakterek wynika z faktu, że mały Fidelio* wychowywał się na łące z mamą i 4letnim szetlandzkim kucykiem. Miał mieć również drugiego źrebaka, ogierka, ale przy porodzie pojawiły się komplikacje i przepiękny skarogniady syn Finesta nie przetrwał. Rolę opiekuna, mentora i najlepszego kumpla przejął zatem srokaty kucyk Elvis, dzięki czemu Fido nauczył się szybko właściwie obsługiwać świat, znajdywać worki z paszą, umieć otwierać sobie boksy albo przepełzać pod ogrodzeniem 😆 No cóż, nie mogę się doczekać, kiedy go sobie zajeżdżę <3

Ziomal, wstawaj, nie czas na drzemkę, czas na bieganie:
IMG_6474

No to ziomal wstał i pobiegał 😆IMG_6803

Drugi przystojniak w ciemnej gniadej maści to kolejne połączenie holenderskiego ojca z klaczy ze starej, dobrej niemieckiej linii hodowlanej. Na takim połączeniu zdecydowanie nie zawiodłam się, jeśli chodzi o Ustnego Henryka :) Może i tu dostanę z jednej strony prąd i błyskawiczne reakcje, a z drugiej strony podporządkowanie i chęć pracy z człowiekiem, a nie próby porażenia tym prądem kierowcy 😉 Ampere, to będzie koń z efektem wow, a przez ten nadmiar prądu nawet padło hasło żeby nazwać go Atom Bomb, ale to chyba nie jest zbyt dobra wróżba na czworoboki 😆  To będzie koń super elegancki, teraz już w nim przebłyskuje piękny ogier, kiedy tylko na coś patrzy, przystaje, zdecydowanie ma „ten look”. Amper będzie na pewno większy (już jest wyższy i ma obłędnie długie nożyska) i jest na pewno bardziej pobudliwy. Tutaj to ciekawe, czy ja dam radę go sama zajeździć 😛 Miliamper przyjechał z nieco większej hodowli i spędził życie na łące z mamami i rówieśnikami. Musiał się trochę oswoić z nowymi wydarzeniami w życiu, ale cukier nauczył się jeść w dwa dni i to zdecydowanie przełamało wszelkie lody (szczególnie przepis na koktail: łapiesz w boksie moment, kiedy źrebak napił się wody, ale jeszcze nie połknął, tylko trzyma pełne usta i wydęte poliki, bo to przecież fajna zabawa – a dobrze, że nie plują taką wodą w nas pod ciśnieniem! 😆 Dopiero by było zabawnie 😉 Zanim pomysł o polaniu człowieka wykiełkuje, można do takiej pełnej wody paszczy wsunąć delikatnie kostkę cukru z boku warg. Kostka od razu nasiąknie, zacukrzy całą wodę i nagle w końskiej paszczy pojawi się słodkie niebo. Źrebak kupiony 😉

Miliamper przymierza kantarek:
IMG_6120IMG_6134IMG_6163

Sąsiad mówi, że granatowy najlepszy! Sam karusek wybrał szary kantar z haftami, ale chyba długo nie mógł się zdecydować, bo uważnie patrzył, czy ja dobrze zapinam klamerki 😉
IMG_6060

Chłopaki są obłędnie fajne, przez niecałe trzy tygodnie bytności w Polsce poznały się, bardzo się polubiły i do perfekcji opanowały grę w zdejmowanie kantarów. Jak wkrótce zakopią je pod śniegiem, to nam przyjdzie łapać dzieciaki na lassa i sprowadzać na sznurkach 😉 Co ciekawe, co koń to obyczaj – ta parka maluchów naprawdę się lubi, ale bez problemu można jednego zabrać i drugi zostaje wtedy sam w trybie ok, to ja na was tutaj poczekam. W duecie Uszy & Doki coś takiego absolutnie nie przejdzie! Rozpacz, rżenie, kwiki zarzynanej świni –a-bo-on-poszedł! Tamte dzieciaki trzeba będzie odsadzić kiedyś od siebie jak od matki cycka.

A propos tych nieodsadzonych bliźniaków właśnie, już teraz 1,5 rocznych. Tak ładnie chciało by się pisać brzydkie kaczątka, ale to nie są, moi drodzy, brzydkie kaczątka, to są prawdziwe pokraki 😆
O Matko Boska Maryjo módl się za nimi paskudnymi! 0_o
Jeden się zawziął i rośnie na potęgę (posępnego czerepu chyba), przez co zrobił się chudą tyczką – każde zjedzone ziarno lub trawka idzie wyłącznie na zwiększenie wielkości konia w koniu. Drugi lata z kołtunem farbowanym na wściekłą rudą z pegeeru, w dodatku znów nie goli włosów w uszach, a pozostałe ma posplatane w warkoczyki przez zmory lub krasnoludki (mam zdjęcia na dowód!). Obydwaj nadal głównie galopują i stępują, kłusować jeden nie umie, drugi umie, ale chyba nie lubi. Może modlitwa do Św. Antoniego, patrona dzieci by im trochę pomogła, bo z metod ziemskich zostaje tylko czas. Za rok będą już koniopodobne – a przynajmniej taką mam nadzieję :)
SC_1465 SC_1492No i jedyne co chciały pokazać, to potężne galopady. Coś czuję, że ich pierwszy kłus nagram dopiero na lonży 😆

SC_1392 SC_1437

Jak toto wyrosło! Fotki robione odstępie dokładnie roku – listopad / listopad. Na jednym kudłaty berbeć, na drugim już koń, i nawet kudły takie trochę bardziej przylizane, uszy uczesane 😀

IMG_9201z_1321

A dla nowych chłopaków (w sumie dla Uszu też) trzeba wymyślić imiona. Literki A oraz F (robocze Fidelio od hodowcy nie do końca mi pasuje, bo Fidelio to była.. kobieta, która przebierała się za faceta w operze Mozarta!). Teraz dla śmiechu wołamy Fidelio i Amperio, ale błagam, to nie może za długo potrwać 😉

Viewing all 305 articles
Browse latest View live