Hej! Żyję, chociaż w tym miesiącu dosyć mamy tu ostro. W pracy przenosiny magazynu (wow), na budowie już coraz bardziej wykończeniówka, a w stajni nowy koń w treningu (przepiękny, obiecuję zdjęcia, żeby napawać nim oko). Mimo to spróbuje się w tym wszystkim chociaż trochę odezwać 😉 Skoro poprzedni wpis był o siodłach, szerokościach terlicy i dobieraniu jej do końskiego grzbietu, to nawiążę sobie teraz do tematyki pokrewnej, czyli podkładek pod siodło.
I chociaż frakcja tych, którzy wolą z, i którzy wolą bez (bez skojarzeń proszę), będzie się odwiecznie spierać, to wszelkiego rodzaju amortyzacyjne czy terapeutyczne podkładki posiadają szereg niekwestionowanych zalet. Nie tylko oferują dodatkową amortyzację, ale w wielu przypadkach mogą również działać antypoślizgowo, czy równoważyć niedostatki dopasowania czy równowagi sprzętu (a takimi możliwościami korekty, inteligentnie wykorzystanymi można nawet tymczasowo poszerzyć nieco za wąskie na konia siodło!).
Sama staram się jednak z podkładek korzystać. Nawet w przypadku bardzo dobrze dopasowanego siodła tradycyjny żel-glut to dobre wsparcie dla pleców i wytłumienie wstrząsów, uderzeń i rozmaitych zaburzeń równowagi jeźdźca, które przechodząc przez podkładkę mniej obciążą koński grzbiet. Jeszcze za czasów Skwarka spędziłam 1,5 miesiąca u niemieckiego trenera Hartwiga Burfeinda.
Miał on u siebie w siodlarni chyba z osiem własnych siodeł Henniga o różnych kształtach i rozstawach łęku, a także z poduszkami grzbietowymi dopinanymi na rzepy, które można było w każdej chwili wymienić na inne, bardziej dopasowane do konia. Mimo to, zawsze używał dla swoich koni dodatkowych podkładek z naturalnego futerka. Zapytałam go kiedyś o to, po co stosuje podkładki, skoro nie dla korekty, bo przecież z problemem gorzej leżącego siodła na co dzień naprawdę się nie boryka. – Widzisz – odpowiedział trener – Bardzo sobie cenię końskie plecy. W końcu każdy koń nogi ma cztery, ale plecy tylko jedne 😉 Dodatkowa podkładka pozwala mi chronić koński grzbiet i używam jej zawsze, na każdym koniu.
Biorąc pod uwagę, że Hartwig miał też 16- i 18-letnie konie aktywne sportowo (startujące na przykład w Pucharze Norymbergi i oceniane w tym jednym z najbardziej prestiżowych konkursów na grubo ponad 70%) i zwierzaki te były nie tylko pełne chęci i wigoru, ale również całkowicie zdrowe, to zasada, siodłać na podkładki, wydaje się być nader słusznym założeniem. Nawet na podlinkowanym przeze mnie powyżej filmie widać ulubione przez Hartwiga futerko Mattesa pod siodłem 😉
I chociaż futerek mam całą kolekcję i bardzo je lubię, to jednak tego typu podkładki nie są bynajmniej pozbawione mankamentów. Ich największą wadą jest spora grubość (a przecież nie zawsze mamy tyle miejsca pod siodłem, żeby dołożyć futerko i nie sprawić, żeby koniowi zrobiło się za ciasno – właściwie tutaj zawsze konieczne jest dobranie siodła z odpowiednim zapasem na futerko), ale także dość kłopotliwa pielęgnacja. Żeby futrzak prezentował się rzeczywiście ładnie, trzeba go od czasu do czasu wyprać. Futra różnie to znoszą (potrafią wylinieć, lub zrobić się w dotyku dziwnie wełniste), a do tego schną naprawdę długo (u mnie rekordzista musiał leżeć w przewiewnym i ogrzewanym pomieszczeniu trzy dni, zanim pozbył się wchłoniętej wilgoci i mógł wrócić na plecy Suszka). Na szczęście czasy się zmieniają i skóra zabrana owcy to nie już jest jedyna rzecz, którą możemy ułożyć pod siodłem.
Zatem dziś pochwalę rodzimą firmę, która nas godnie reprezentuje na świecie i zdobywa szturmem najlepsze europejskie stajnie.
Winderen
Know-how z przyszłości, design i funkcjonalność jak ze statku kosmicznego 😉 Aż chciałabym opis zacząć w ten sposób: wcale nie tak dawno, dawno temu i wcale nie w odległej galaktyce, tylko tu i teraz mamy do jeździeckiej dyspozycji totalnie kosmiczną technologię. W tej podkładce złożono kilka warstw o różnych parametrach, aby w efekcie synergii każda z nich optymalizowała zalety produktu: stabilność, elastyczność, absorpcję wstrząsów, odpowiednią miękkość i rozkładanie ciężaru na większe powierzchnie. Leciutka, oddychająca i tak doskonale minimalistyczna, że zamiast jeździć, można by się nią zachwycać. Biała wersja nieodparcie kojarzy mi się… z oddziałami Storm Troopers 😆
Kto wie, może z czasem marka stanie się tak kultowa jak znana nam wszystkim space opera w reżyserii Georga Lucas’a. Czyli:
Co mnie w tej podkładce naprawdę zachwyca?
Po pierwsze, wycięcie na kłąb. Mamy tutaj nie tylko pozostawione wolne miejsce, ale specjalnie wyprofilowany i podniesiony kawałek lekkiego materiału, który pozwala nam ułożyć „dzióbek” czapraka. Wycięcie jest duże i szerokie, takie, jakiego rzeczywiście potrzebują konie, a nie które tylko ładnie wygląda na zdjęciu. Podczas siodłania materiał czapraka ani podkładki nie może się kłaść na skórze końskiego kłębu – po dopięciu popręgu naciska na nią z wielką siłą (jeśli ktoś ma wątpliwości, polecam założyć za ciasne skarpetki i pochodzić godzinkę w butach – czubki palców będą tak obolałe, że zaczniemy mieć podejrzenie o utracie paznokci. Naciągnięty na kłębie czaprak czy żel daje podobnie „przyjemne odczucia…). Niestety niewielu jeźdźców zwraca uwagę na taki detal – przecież kluczowy dla komfortowego samopoczucia wierzchowca.
Po drugie, jest cienka – czyli jeździmy z podkładką, korzystając z jej wszystkich zalet, ale nadal zachowujemy efekt close contact, siedzenia blisko konia i doskonałego czucia jego grzbietu. Dla mnie to szczególnie ważne, ponieważ nie przepadam za „efektem ambony myśliwskiej”, czyli siedzenia gdzieś wysoko ponad krajobrazem. Standardowa podkładka ma 18 milimetrów grubości, a jej wersja Slim – tylko centymetr. Taka grubość umożliwia umieszczenie jej nawet pod siodłem bez zapasu szerokości terlicy czy rozstawu łęku. Jeździec nie oddala się od konia, siedząc na tyle końskiego grzbietu, na ile pozwala na to konstrukcja danego siodła.
Po trzecie, Winderen ma naprawdę bardzo dobre właściwości amortyzacji i rozkładu ciężaru. Materiały nowoczesnych pianek technicznych dopasowujących się do kształtów pod wpływem temperatury pod siodłem układają się w ten sposób, że wypełniają brakujące miejsca, a tam, gdzie naciski są zbyt duże, stają się cieńsze, redukując naprężenia. Siodło jest bardzo dobrze osadzone na podkładce, nie buja się, nie sprężynuje odstając od końskiego grzbietu. Ułatwienie czuje się również w pracy z końmi asymetrycznymi, skrzywionymi, czy o słabszej jednej stronie. Daleka będę jednak od obiecywania komukolwiek, że ta podkładka sama rozluźnia konia, daje +20 do przepuszczalności i w ogóle wystarczy ją założyć pod siodło, żeby z L-kowego konia mieć furę wykształconą na Świętego Jurka 😉 Co to, to nie, widuję i konie ubrane w Winderen i biegające większość jazdy poza kontaktem, czy kompletnie nie umiejące galopować pod jeźdźcem. Podkładka nie naprawi za nas błędów w treningu, fakt jednak faktem, że konie bardzo dobrze reagują na Winderen i często potrafią pokazać, że to właśnie taki typ podkładki preferują. A im bardziej zadowolony koń, tym łatwiejsza z nią praca i szybsze efekty szkolenia.
Po czwarte – w podkładce korekcyjnej mamy bardzo szerokie możliwości precyzyjnego dopasowania siodła do aktualnego stanu umięśnienia konia. Możemy nie tylko unosić przód czy tył siodła, ale i popracować nad środkową częścią paneli, by w razie zaistnienia konieczności w pełni dopasować się do potrzeb konia, nawet jeśli będą one niezbyt typowe (jak chociażby utrata mięśni po kontuzji, asymetria konia, czy praca w mocnym zebraniu: niektórzy fizjoterpeuci zalecają wówczas dla koni o mocnych i bardzo umięśnionych grzbietach zastosowanie większego podparcia siodła w jego przedniej i tylnej części, przy minimalnie zwolnionym środku paneli – w takiej korekcie, kiedy koń mocno unosi grzbiet, siodło opiera się na nim całą swoją powierzchnią).
To, co również jest godne uznania, to zastosowanie wkładów filcowych o różnej grubości. Dzięki temu możemy uzyskiwać płynną regulację grubości wkładu podkładki od 2 do 9 milimetrów.
Po piąte (chociaż na przykład dla mnie to numer jeden) – producent podkładki w 1000% współpracuje z klientem. Dzięki temu udało nam się wspólnie stworzyć produkt dopasowany do potrzeb specjalnych, czyli mojego małego ujeżdżeniowego siodła o krótkich panelach. Wszystkie dostępne na rynku podkładki są niestety za duże – wystają po dobrych kilka centymetrów przed przedni łęk, a kończą się daleko za tylnym, czasem nawet wysuwając się poza krawędź czapraka. Nie jest to problem wyłącznie kosmetyczny – zbyt dużą podkładkę trudno jest prawidłowo ułożyć, a dodatkowo jej krawędzie mogą obcierać konia. Do tej pory miałam dwa rozwiązania – albo kupić i przyciąć do wymiarów siodła żel, albo zdecydować się na podkładkę futrzaną, bo te można jeszcze upolować w rozmiarówce poniakowej. Tutaj chyba po raz pierwszy miałam możliwość zamówić produkt dokładnie dopasowany do nietypowego siodła. To się nazywa indywidualne podejście do klienta
Także wszystkim, nawet najbardziej nieśmiałym osobom polecam kontakt, zadawanie pytań (w tym także „głupich”), nikt nie zostaje bez pomocy. Podkładki można (nieodpłatnie! pokrywamy tylko koszty wysyłki oraz kaucję za sprzęt) wypożyczyć, przetestować, a potem zwrócić, jeśli z dowolnej przyczyny nie zdecydujemy się na zakup. W firmie, która posługuje się tak przepełnioną pozytywnym humorem reklamą, nikt nie może robić żadnych problemów
I po szóste, jeśli już jesteśmy przy kwestiach estetycznych 😉 Podkładka jest niesamowicie elegancka. Kształt, wykończenie, charakterystyczny logotyp (pokazujący równe i stabilne podparcie) wyszywany w dwóch miejscach podkładki – to wszystko ma wyraźnie nowoczesny, a przy tym wytworny styl i szyk paryskiej haute couture. Właściwie nie miałabym większych problemów z wyobrażeniem sobie pokazu koni ubranych w winderenowe podkładki na wybiegu w domu mody Chanel czy u Diora 😆 To, co już doszczętnie rujnuje poczucie przyzwoitości to fakt, że pokrowce na podkładki są wymienne i możemy według nastroju, kaprysu czy dopasowania do treningowego wizerunku wybrać sobie ich kolory. A tych jest bardzo duży wybór i chociaż domyślnie podkładka w wersji dla ujeżdżeniowców ma bardziej stypowe kolory, to jestem pewna, że dla producenta nie ma rzeczy niemożliwych. I chociaż sama pomykam sobie w czarnej podkładce, to zdecydowanie marzy mi się jeszcze bieluteńka na zawody i może jeszcze bordowa na jakieś ekstra okazje. Jagodowa też łapie za oko… Czy ktoś chce może kupić ode mnie lekko używaną nerkę? 😆
OK, tyle plusów, w sumie nic tylko brać 😉 Prawie, gdyby nie jeden tylko zgryz…
Co mnie w tej podkładce naprawdę nie zachwyca?
No cóż, nie będę w tej kwestii oryginalna – cena. Jeździectwo to zaiście drenujące portfel hobby. Każda złotówka się liczy.
Winderen nie jest tani. Ba, nie jest nawet ze średniej półki. Za produkty ekskluzywne zawsze trzeba zapłacić ekstra. Podkładka jest fantastycznie zapakowana w luksusowe, drewniane pudełeczko, sam unpacking dostarcza nader przyjemnego dreszczyku na plecach – ale przyznam szczerze, że chętnie spotkałabym się z wersję economic produktu, czyli zapakowanego w jakiś zwyklejszy kartonik czy foliał, za to tańszego o te 100-150 złotych.
Cena podkładek to 959-1085 zł, cena wymiennych pokrowców to 289 złotych.
Kiedy się jednak pomyśli, że czaprak z aktualnej, eskadronowej kolekcji kosztuje trzy stówki, a nie jest żadnym wydatkiem zrobionym pod kątem potrzeb konia, to już zdecydowanie rodzi się poczucie, że warto w tym roku zostać w tyle za szmatkową modą, ale pojeździć na w pełni dopasowanym do konia sprzęcie.
Henryk w każdym razie poleca, Cebularz też